Moja setna prelekcja

Eleonora Wysocka

Po pracy pragnie się znaleźć dla siebie odpowiednią rozrywkę i wybiera się ją w zależności od zainteresowań. W dużym mieście oczekują różnego rodzaju imprezy, a przy wyborze pomagają komunikaty prasowe. Niecodzienna informacja o setnej prelekcji niewidomej pod tytułem "Światło w mroku - życie i praca niewidomych" zafascynowała wiele osób. A były wśród nich i tacy, którzy mnie już słyszeli na poprzednich prelekcjach i pogadankach radiowych. Ten mój występ miał szczególnie uroczysty charakter. Wyczuwałam to nie tylko z nastroju wypełnionej sali, lecz również ze sposobu przygotowań ze strony organizatorów - esperantystów i Łódzkiego Domu Kultury.  

 Z chwilą mego wejścia ucichły wszystkie rozmowy. Wyczuwałam spojrzenia wszystkich, skierowane na mnie. Przez moment poczułam tremę. Było w niej coś z tych odczuć, towarzyszących moim pierwszym spotkaniom z publicznością. Dawne to czasy, niemniej jednak przeżycia te pozostały głęboko w mojej pamięci. Silnym impulsem do mojej działalności była chęć zapoznawania społeczeństwa z problemami niewidomych. Zaczynając, nie przypuszczałam, że moje wystąpienia przybiorą tak szeroki charakter, że znajdę w nich zadowolenie z mojej społecznej pracy. Reakcja i zainteresowanie słuchaczy utrzymały mnie w przekonaniu, że znajduję się na dobrej drodze. Występowałam w sanatoriach, szkołach, zakładach pracy i różnych organizacjach. Z upływem czasu moja "złota księga" pęczniała od uwag i opinii, aż tu liczba porządkowa wskazuje na setne spotkanie. Pragnęłam uczynić je jak najprzyjemniejszym oraz umożliwić słuchaczom jak najwierniejsze poznanie spraw.  

Omówiłam przyczyny inwalidztwa wzrokowego, środowisko  niewidomych, naukę w szkole podstawowej, średniej i studia  w wyższych uczelniach, pracę zawodową niewidomych, zajęcia  świetlicowe oraz problem małżeństw niewidomych. Dałam również przykłady z życia ludzi, pozbawionych wzroku. Dobrą ilustracją i niejako pogłębieniem mojej wypowiedzi była projekcja filmu amerykańskiego pod tytułem "Oczy dziecka".  

Prelekcja moja zbiegła się ze sto pięćdziesiątą piątą rocznicą urodzin Ludwika Braille'a, więc największy nacisk położyłam na jego genialne dzieło. W wyobraźni słuchaczy odmalowałam nieszczęście czteroletniego Ludwika, który naśladując pracę zawodową swego ojca, nieopatrznie wykłuł sobie oko. Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi słuchaczy. Dzisiaj takie właśnie ostrze wykłuwa miliony punktów, które dają światło wiedzy niewidomym, zaś łzę powstałą w kąciku oczu słuchaczy roziskrza zadowolenie.  

Muzyka, śpiew, słowo mówione - oto, co najbardziej przemawia do niewidomych, oto, co przebija mroki ciemności, by swoim miłym dźwiękiem nacieszyć muzykalne ucho niewidomych i być dla nich źródłem radości. Przedstawiłam również trudną sytuację niewidomych, mieszkających na wsi. Na zakończenie dodałam, że nawet najbardziej samodzielny niewidomy potrzebuje pomocy ludzi widzących, a pomoc ta może się przejawiać w różnej formie, i staje się promykiem światła, przenikającym mroki ciemności otaczającej niewidomego. Oby jak najwięcej tych światełek docierało do nas!

Wyrazem wdzięczności słuchaczy były podziękowania, gratulacje i życzenia, aby taka "uczta duchowa" powtarzała się jak najczęściej, i to nie tylko dla dorosłych, ale przede wszystkim dla młodzieży. Jubileuszowy charakter prelekcji podkreśliły liczne wiązanki kwiatów, wręczone mi przez przedstawicieli różnych organizacji społecznych oraz osoby prywatne. Najszczersze wyrazy uznania za pracę okazali mi niewidomi i esperantyści. Ludziom tym bliska jestem szczególnie, gdyż  sama jestem   niewidomą  i esperantystką. Moment ten był szczególnie wzruszający dla wszystkich. Uczestnicząca po raz drugi w spotkaniu dyrektorka liceum wraz z życzeniami oznajmiła mi, iż na zebraniu dyrektorów i kierowników szkół zaproponuje, by szkoły zapraszały mnie do wygłaszania tak wartościowych i wychowawczych prelekcji. Z uznaniem podkreśliła inny, tematyczny sposób mojego podejścia do młodzieży i dorosłych.  

W pewnej chwili podszedł do mnie młody mężczyzna i powiedział wzruszonym głosem: "To ja, listonosz, który Pani tak wiele listów zza granicy przynosi. Przyszedłem tu z żoną. Oboje jesteśmy Pani bardzo wdzięczni. Skorzystaliśmy wiele, bo dowiedzieliśmy się o sprawach nieznanych nam, a tak ważnych". Na drugi dzień listonosz jeszcze raz podziękował mi i zapewnił: "To był taki ciekawy wieczór i na długo pozostanie nam w pamięci. Jeśli będzie Pani kiedyś przemawiać, my chętnie przyjdziemy".  

Każda prelekcja daje odbiorcom nowe spojrzenie na ludzi, pozbawionych wzroku i wychodzą z niej zadowoleni, lecz organizowanie spotkań nie należy do spraw łatwych. Oto, jak przyjęła mnie kierowniczka jednej ze szkół podstawowych. W czasie przerwy znalazłam się w pokoju nauczycielskim. Gwarno tu i przyjemnie. Oczekuję kierowniczki. Przybywa. Prosi mnie do swego gabinetu, oddalonego o kilkoro drzwi i mówi: "Proszę, niech Pani wyczuje, gdzie jestem i idzie za mną". Na korytarz rozkrzyczane dzieci, pootwierane klasy, korytarz zakręca, dzieci wpadają na mnie. Oczywiście, nie mogąc dać sobie rady, proszę o pomoc dziewczynkę, która odprowadza mnie do otwartych drzwi gabinetu. Tu atmosfera dziwnie urzędowa. Pokazuję "Złotą księgę" z adnotacjami z moich prelekcji. Przedstawiam się jako emerytowana nauczycielka, powołuję się na pismo kuratorium, zezwalające mi na wstęp do szkół, podkreślam, że w ramach pracy społecznej pragnę zapoznać dzieci tej szkoły z problematyką niewidomych. Kierowniczka przerywa mi, mówiąc, że nie potrzebuje żadnych prelekcji. Próbuję ją przekonać, nie pomaga, więc pytam o przyczynę.  

- W mojej szkole jest dużo chuliganów - pada odpowiedź.  

- A może moje wystąpienie choć jednego łobuziaka zmieni i warto się o to pokusić?

- Nie! - ucięła krótko, kończąc tym właśnie rozmowę. Idąc z powrotem, żałowałam tych biednych dzieci, które może nie zrozumiane należycie, wyrastają na chuliganów. Podobnych przykładów mogłabym przytoczyć więcej, ale one szybko idą w niepamięć po udanych spotkaniach, które dają zapał i energię  do organizowania nowych prelekcji.

Pochodnia, marzec 1964