Natomiast jego główny, nazwijmy, przeciwnik, chociaż Dolański nigdy nie był przeciwnikiem Wrzoska, był człowiekiem nie wątpliwie heroicznym. Jego życie składało się z straszliwych ciosów, którym potrafił się przeciwstawić. Traci wzrok, robi karierę pianisty,

staje się pianistą europejskiej sławy, odnosi ogromne sukcesy. I nagle lekarz mówi mu: jeżeli nie przestanie Pan grać, grozi Panu amputacja drugiej ręki. Traci pozycję artysty. Studiuje na Sorbonie. Zdobywa kwalifikacje, podejmuje działania, jego idea to zjednoczenie ruchu niewidomych, przeszczepienie na teren Polski idei, którą pierwsza na teren Polski wprowadziła Matka Elżbieta Róża Czacka: uczynić z niewidomego człowieka użytecznego. On również uważał: uczynić z niewidomego człowieka użytecznego. Po wtóre, niech niewidomi sami o sobie stanowią. Jego hasło: nic o nas bez nas. Dalej: niewidomi powinni pracować, zarabiać, zdobywać środki i nimi dzielić się z tymi, którzy pracować nie mogą. Piękna idea, ale do tego potrzeba jedności. O tę jedność walczył, tę jedność wydawało się, że osiągnął i klęska. W marcu 50 roku jest mu władza odebrana. Zostaje wrogiem klasowym, wrogiem niewidomych. Ukrywa się znów w Laskach i na BIPS-ie, bo i Laski były zawsze dla niego domem otwartym i BIPS, pani profesor Grzegorzewska również widziała w nim wielkiego człowieka, wielkiego naukowca i ten człowiek się nie załamuje, mimo że spo-

tyka go osobiste mocne przeżycie - traci żonę Wandę, a jednak nie pada,  nie przewraca się. Dalej czyni, co jest w jego możliwościach. Kiedy przychodzi październik, zostaje rehabilitowany i wtedy faktycznie oferowano mu stanowisko, ale pamiętajmy o tym, że to był człowiek siedemdziesięcioletni. 70 lat miał w 56 roku. Zmęczony, a mimo wszystko działający dalej, działający w Polskiej Akademii Nauk, włączający się w życie PZN, mimo że był odrzucony, kiedyś wyrzucony jako renegat, nie odmawiał swoich rad, swojej pomocy. O Dolańskim trzeba mówić jako o człowieku heroicznym, bo życie jego wymagało ciągle heroizmu. na początku lat 30. po raz pierwszy był w Stanach Zjednoczonych. Po wojnie niewidomi z różnych państw, czołowi działacze, zabiegali o powołanie międzynarodowej agencji, która zajmowałaby się sprawami niewidomych. I tak powstał sekretariat przy ONZ dla spraw niewidomych przekształcony w roku 51 w lipcu na Światową Radę Pomocy Niewidomym jako komisję wyspecjalizowaną ONZ. Twórcą był m.in. doktor Dolański, z tym, że w 50 roku major Leon Wrzosek wystąpił z tego sekretariatu w ONZ, wycofał Polskę, która dopiero w 56 roku przystąpiła do Światowej Rady Pomocy Niewidomych, która w 84 roku została przekształcona w Światową Unię Pomocy Niewidomym. Natomiast jak bardzo był ceniony doktor Dolański może być dowodem, że na początku lat 60. Światowa Rada Pomocy Niewidomym przyznała doktorowi Dolańskiemu tytuł honorowego członka Światowej Rady Pomocy Niewidomym. Przyznawano to członkostwo tylko wyjątkowym działaczom o skali międzynarodowej.

 

Mieczysław Michalak z Warszawy.  . Dolański został zawieszony w swojej działalności z nakazu władz państwowo-partyjnych. I Wrzosek mianowany został komisarycznym zarządcą, ale tenże Wrzosek przy najbliższej sposobności, kiedy byliśmy z wizytą u sekretarza Rady Państwa, ówczesnego ministra Skrzeszewskiego, który był kolegą ze studiów Dolańskiego, zaproponował, że Dolański powinien zostać odznaczony Krzyżem Komandorskim co było wtedy wyjątkowo wysokim, a może najwyższym odznaczeniem, jakie posiadali niewidomi. Dalej. W 1956 roku, gdy objąłem stanowisko prezesa Zarządu Głównego, pierwszą rzeczą, wiedziałem, że to strasznie nurtuje środowisko niewidomych w Polsce, ta sprawa Dolańskiego, zaproponowałem Dolańskiemu, żeby wszedł nie tylko w skład, ale etatową działalność na odcinku wydawniczym i kulturalno-wychowawczym. Dr Dolański odmówił, nie chciał przyjąć, nie chciał wykorzystania, jak mówi Czesław Sokołowski, jego wysokich kwalifikacji. Tak to wyglądały pewne fakty, o których jeszcze szerzej w trakcie dalszych naszych spotkań. Dziękuję bardzo.

 

Pan Spychalski.  

 

Pan Sokołowski mówił o odsunięciu dr Dolańskiego. Dr Dolański się mimo wszystko nie obrażał. W dalszym ciągu, jak mógł, służył pomocą i swoją wiedzą i Wrzosek z tej pomocy często korzystał. Także nie można brać za prawdę np. tego, co się niektórym zdawało. Ja dr Dolańskiego wcześniej poznałem i wiedziałem pewne kulisy, jak to wyglądało, więc pewne fakty historyczne, różni ludzie mogli widzieć w różny sposób, dzisiaj często nie trzeba tego dzielić. Nie wszyscy znali pewne kulisy.

 

Chciałbym ustosunkować się do wypowiedzi na temat Włodzimierza Dolańskiego. Moi Drodzy, pisałem powieść biograficzną o tym wielce zasłużonym człowieku i w związku z tym sięgałem po dokumenty i w związku z tym, wiem. Wypowiedzi niektóre tutaj nie są prawdziwe. Pan Michalak mówi, że     Dolański sobie sam zawinił, niezupełnie sam, dlatego, że kiedy czytałem tekst, który wygłosił przed mikrofonem radia BBC, ten tekst był wydrukowany w naszej polskiej prasie, wcześniej uzgodniony z ambasadą w Londynie, to ten tekst właściwie był pochwalny, temu, co się dzieje w Polsce na rzecz niewidomych. W związku z tym, chciałem powiedzieć, nie ulegajmy emocjom i panięciom trochę zawodnym. Jeżeli chcemy tworzyć historię, to pamiętajmy, że trzeba sięgać do dokumentów i na ich podstawie twierdzić tak czy inaczej. Wpływ państwa był bardzo duży, ale też bardzo ważne były nasze charaktery, jacy my byliśmy, czemu się przeciwstawialiśmy, a co potrafiliśmy obronić. Także mówię, nie możemy ulegać emocjom, bo to co nasza pamięć niesie w sobie jest zawodne i do tego wszystkiego, pewne informacje przekazywane były z ust do ust, czasem poufnie , i to też bardzo zniekształcało i krzywdziło naszych dobrych działaczy. Chciałem jeszcze powiedzieć, że w każdym okręgu z reguły są kroniki, jak ten Związek się rozwijał i tam możemy sięgać po nazwiska.

 

Michał Kaziów z Zielonej Góry.  

Ja z ogromnym zainteresowaniem wysłuchałem wypowiedzi pana mecenasa Gołąba. Ja pisałem powieść biograficzną o doktorze Dolańskim, którą zatytułowałem Dłoń  na  dźwiękach. Powieść ma 430 stron maszynopisu. Jest wydana na kasetach. Zdaje się, że niewielu spośród tu obecnych przesłuchało już tę powieść. Wiem, że przesłuchał, choćby z dobrej i pięknej recenzji kolega Szyszko, napisał recenzję do Pochodni. Wiem, że koleżanki Krzemkowskie czytały. Ale słuchając tutaj tej dyskusji, widzę, że zasadniczo wiele spraw nieznanych jest życiu prywatnemu, kulturalnemu i naukowemu Dolańskiego, dlatego że był to jednak człowiek bardzo skromny. Był to człowiek ogromnej osobistej kultury i mimo ogromnych różnych osiągnięć, nie rozgłaszał tego na lewo i prawo i dlatego pewne fakty z jego życia, a życia bardzo trudnego, życia właściwie dramatycznego, to co on przeżywał w swoim życiu, to trudno sobie wyobrazić. Jakie wstrząsy psychiczne musiał przejść, bo jeżeli ktoś miał 10 lat i stracił wzrok i prawą dłoń, a był to koniec  

XIX wieku i sprawa nauki niewidomego i sprawa rehabilitacji niewidomego była właściwie żadna, świadomości społeczeństwa. Jego własny dom, jego własny ojciec nie rozumiał potrzeb syna, który chciał się koniecznie uczyć, chciał znaleźć sposób na życie. Właściwie on prawie uciekł z domu do Lwowa, gdzie istniała szkoła dla ciemnych. On tam trafił w 1902 roku, własnym sposobem jakoś tam się dostał. Jego działalność, jego aktywność na rzecz najpierw swojego losu, a trochę potem na rzecz ukochanej matki, którą tak uwielbiał, z jego listów to wynika, tak uwielbiał, że chciał uczynić wszystko, żeby ona nie cierpiała z powodu jego kalectwa, a jednocześnie chciał udowodnić ojcu, że on też może być następcą jego rodu. Chodzi o to, że dokonania, które zrobił wynikały z tego, że on poznał życie w świecie, najpierw kiedy studiował, potem we Francji, gdzie studiował i jednocześnie znał już lepszy byt ociemniałych żołnierzy, dla których po pierwszej wojnie światowej państwo gwarantowało renty. On chciał zrobić wszystko, żeby ci cywilni niewidomi doznali radości i pracy i nauki. On swoją postawą, nie tą może organizacyjną, bo to był człowiek wysokiej kultury i nie nadawał się organizatora takich form, jakie prowadził Lisowski. Otóż to była postawa z tamtej epoki, zarówno Dolańskiego, jak i Silhana. Ja kiedyś w Zielonej Górze miałem wystąpienie przed dużą 180-osobową widownią i ktoś powiedział: proszę pana, gdyby nie Polska Ludowa, to pan by chyba na wsi gnił, a ktoś inny powiedział: a gdyby pan nie stracił wzroku i rąk, to by pan tylko gnój rozrzucał. Otóż takie poglądy czasem ktoś ma. No i gdyby nie takie charaktery ludzkie jak Dolański, jak Silhan, jak Buczkowski, jak wielu innych, to oni nie kształtowaliby tego, co się dokonało w życiu niewidomych. I nie Polska Ludowa, bo dopiero po długich walkach moich trafiłem w 55 roku do szkoły średniej, a 10 lat siedziałem na wsi i co, kto mi pomógł. Czy był Związek taki czy inny. Trafiłem na ludzi, którzy mi pomogli i co tu mówić - byłem uparty i chciałem iść do przodu. I Dolański był niesłychanie uparty i on swoją ambicją, swoją osobistą kulturą przyciągał do siebie, tworzył środowisko związkowe. Jeżeli on nie umiał krzyknąć, to chodzi o to, że Dolański był człowiekiem skromnym, cichym. Kiedy zaprosiliśmy go na obóz studentów niewidomych w 1963 roku, on był niesłychanie szczęśliwy, że mógł coś od siebie przekazać.. On bez przerwy chciał komuś coś dać od siebie. A zresztą nie miał łatwo, bo zaczął robić ten Związek, zaczął szukać różnych dróg, sposobów, pisać memoriały takie i inne. W Laskach opowiada się, że on narobił kłopotów dużo, wiadomo, szły czasy trudne, w 49 roku nastąpiło połączenie PPS z PPR, a właściwie likwidacja PPS, a przy okazji likwidacja wszystkich innych organizacji, które miały charakter organizacji sprzed 39 roku i tworzono nową rzeczywistość, w której trzeba było się znaleźć, ale nie zatracić siebie. A Dolański był tym człowiekiem, który mimo trudności, mimo bardzo brzydkich posunięć w stosunku do jego osoby, nie chciał zatracić niczego, co stanowiło wartość człowieka. I to spowodowało, że mimo różnych ataków Wrzoska , bo to była osobowość, mimo oszczerstw różnych, to w 56 roku uznano, że po tych naszych przełomach politycznych wreszcie trzeba Dolańskiego zauważyć, docenić i odznaczono go w 57 roku. Sądzę, że te nasze spotkania odsłonią wiele naszych osobistych przeżyć, które pomogą stworzyć historię, która pokaże ludzi oddanych sprawie i dla innych i oby nam się udało. Dziękuję bardzo.

 

Adolf Szyszko.  

Proszę Państwa, mnie dzisiaj sprowokowały do wystąpienia wypowiedzi na temat pana Dolańskiego. Oczywiście zgadzam się z większością. Były słuszne. Niemniej jeszcze nie w pełnym stopniu naświetliły pana doktora. I w związku z tym jako, mogę powiedzieć, przyjaciel, uważam, że trzeba to uzupełnić. Więc po pierwsze. Przeglądając materiał życiorysowy, czytając książkę doktora Kaziowa oraz szereg dokumentów i pamiętając wiele rozmów z państwem Dolańskimi doszedłem do wniosku następującego. Zgadzam się z rozmówcami, że zdolności organizacyjnych wielkich nie miał i to było w jego działaniu dużym mankamentem. Niemniej, najwięcej co po nim zostało dla nas, to jest to, że był niewątpliwie, w pełnym tego słowa znaczeniu, wzorcem osobowym dla nas wszystkich bez wyjątku. I zarówno tych, którzy wierzą w Pana Boga, jak również tych, którzy nie wierzą. Był uosobieniem pracowitości, ambicji, bezgranicznego poświęcenia dla swojej idei. Jego ideą było pomagać niewidomym. Miał świadomość, że życie ma jedno i to życie musi w pełni wykorzystać, żeby coś po nim dla innych pozostało przede wszystkim niewidomym. I teraz chciałbym zwrócić uwagę na kilka momentów z jego życia. Jak już wspomniano, w wieku lat 10 traci wzrok i rękę. Nie załamuje się. Podejmuje naukę w szkole we Lwowie. Zdobywa zawód muzyka- artysty i wybija się na tym odcinku. I tutaj na tym tle pewna refleksja. Niewątpliwie włożył ogromny wkład w to swoje osiągnięcie, a jednocześnie natrafił na życzliwych ludzi. Natrafił na nauczycielkę w szkole głuchociemnych we Lwowie, która mu pomogła, uwierzyła w jego zdolności, możliwości, talent. I myślę, że to był moment bardzo istotny w jego życiu. Oczywiście w przyszłości nie mógł kontynuować zawodu muzyka, ale praca nad sobą, walka z trudnościami przydała mu się w przyszłości na terenie innych dziedzin jego działania. Po utracie możliwości pracy jako muzyk-artysta podejmuje studia w Sorbonie i zdobywa zawód wysoko wykwalifikowanego nauczyciela. Uzyskuje w Paryżu licencjat, który stwarza mu podstawę do uzyskania magisterium, a następnie doktoratu na Uniwersytecie w Poznaniu. Umiera mu ojciec, żeni się, traci dwoje dzieci - bliźniąt, które przeżyły kilka dni i następnych już mieć nie mógł . Także dramat przeżył ogromny, tym bardziej, że w tradycji rodziny było, marzył o tym, żeby po Dolańskim Dolański jakiś pozostał, to były marzenia jego ojca i oczywiście jego. Buduje dom w Laskach. Na tym tle zaczynają się rysować konflikty między nim a kierownictwem zakładu. Oczywiście pamiętać musimy, że matka Czacka przyjęła go do pracy. O pracę wówczas było bardzo trudno w charakterze nauczyciela. Niemniej jego przyjęto uznając jego walory osobowe. Wracając do budowy domu, to konflikty były na tym tle, że dom duży, wymagał pokrycia tu znacznych kosztów, pomocy osób widzących przy załatwianiu różnych spraw, kontroli budowy, transportu i w tych sprawach często zwracał się do zakładu. W tym czasie zakład był w rozbudowie, był budowany internat dla dziewcząt w Laskach - największy obiekt laskowski. Kierownictwo było zaangażowane w tej sprawie i tutaj wymagania, żeby wypożyczano mu wozy czy samochody były trudne do zrealizowania. Pomagano w miarę możliwości, ale nie na skalę potrzeb występujących ze strony pana Dolańskiego, aczkolwiek te trudności nie były jeszcze takie drastyczne, niemniej były i one już zaczęły psuć wzajemne stosunki. Potem przyszły lata okupacji, pewne doświadczenia z pracy nauczycielskiej zaczęły się już kumulować w świadomości pana Dolańskiego. Zaczął coraz bardziej dochodzić do wniosku o różnych błędach wychowawczych i pedagogicznych, jakie występują w szkolnictwie specjalnym w kraju i oczywiście w Laskach i oczywiście nie mógł sobie odmówić, zgodnie ze swoim poczuciem obowiązku, tego, żeby nie napisać odpowiedniego elaboratu do Ministerstwa Oświaty. Oczywiście ten memoriał przedstawia bardzo dużo ciekawego materiału posiadającego ogromną wartość historyczną dla nas i jednocześnie materiału autentycznego, z tym, że niestety stopień zaangażowania w sprawach niewidomych, aspiracje, żeby tę sprawę niewidomych postawić w Polsce na jak najwyższym poziomie, żeby niewidomi sami zajmowali się swoimi sprawami, żeby kierowali powoływanymi przez siebie szkołami, warsztatami pracy itd., powodowały to, że miał zupełnie inne poglądy niż te, jakie reprezentowało kierownictwo w Laskach. Tutaj zarysował się ogromny konflikt. Laskom mógł bardzo zaszkodzić swoim wystąpieniem, dlatego że wprowadził dużo elementów krytycznych. Nie nazywał w swoim memoriale szkoły po imieniu i ci, którzy orientowali się w sprawach, wiedzieli o co chodzi. I tutaj zarysował się w nim konflikt natury moralnej, czy wystąpić do resortu, czy nie wystąpić. Interes niewidomych według własnego wyobrażenia i pojęcia nakazał mu wystąpienie. No ale rzecz była ciekawa o tyle, że były różnice zdań, ale na przestrzeni lat, kierownictwo jakoś dogadało się z Dolańskim. Wzajemne uznanie i szacunek doprowadziły do tego, że nastąpiła zgoda i już w późniejszych latach przy okazji różnych jubileuszów związanych z życiem i pracą Dolańskiego, Laski bardzo pozytywnie się o nim wyrażały i również pan Dolański, czyli nastąpiła całkowita zgoda. Myślę, że pan Dolański sam doszedł do wniosku, że nie wszystkie sprawy, nawet najsłuszniejsze, da się od razu zrealizować, że trzeba czasem poczekać, muszą upłynąć lata, trzeba znaleźć środki i kadrę do realizacji. Myślę, że te jego doświadczenia miały ogromny wpływ i na jego charakter, i na jego osobowość i świadczyły pozytywnie o nim, jak również o kierownictwie Lasek, że umieli znaleźć wspólny język, co nie zawsze w naszym środowisku dało się zaobserwować. Myślę, że warto tym memoriałem się kiedyś zainteresować, dlatego że on jest skarbnicą wiedzy dotyczącej oświaty w okresie tych pierwszych lat powojennych po drugiej wojnie światowej. Wracam do zasadniczej swojej myśli. W 50 roku zachorowała jego żona - Wanda i umiera w 51. Dramat straszny, przez 20 lat z nią pracował i znowu Opatrzność zrządziła, tak jak w poprzednich przypadkach, znalazła się kandydatka i po raz wtóry się ożenił. W szkole muzycznej zdobył zawód muzyka, następnie w czasie I wojny światowej znalazł przybraną matkę we Lwowie, a rodzina została w Bukareszcie, następnie ożenił się i miał dzieci, które mu umarły, ale praca w Laskach w charakterze nauczyciela, budowa domu, sprowadzenie własnej i przybranej matki, tak go zaabsorbowały, że pomogły mu wyjść z tego impasu życiowego. No i później po utracie pierwszej żony, ożenił się po raz drugi, czyli znowu Opatrzność dała mu warunki do tego, że mógł dalej pracować. Z chwilą kiedy został zawieszony, zaktywizował się w Laskach, wybudował 2 kilometry drogi, ułatwiając niewidomym możliwość samodzielnego poruszania się po lesie. Budował ten basen, założył telefon przy pomocy wojska. Tam były nawet ciekawe historie, bo Matka Czacka miała wątpliwości co do tego czy wojsko może być na terenie zakładu ze względu na dużo młodych sióstr i starszych wychowanek. Niemniej okazało się, że to dla żołnierzy wyszło z pożytkiem. Przy konfesjonałach stało w kolejce po kilkudziesięciu żołnierzy do spowiedzi, także Matka Czacka była zachwycona jego w tym zakresie działaniem. I myślę, że jako wzorzec osobowy ma on niewątpliwie nieprzemijającą wartość. Myślę, że miał trudności w prowadzeniu dialogu, nie umiał się dogadywać z działaczami nowej rzeczywistości po drugiej wojnie światowej i to stwarzało ogromne trudności. Myślę, że temat jest dosyć szeroki, kiedyś pewnie trzeba to opracować, jeszcze parę artykułów w Pochodni, ale na razie na tym zakończę. Dziękuję bardzo.

 

Czesław Sokołowski z Krakowa.  

We wrześniu 47 roku podjąłem praktykę pedagogiczną w Laskach i wtedy zapisałem się do Związku w Laskach. Zetknąłem się kilka razy z doktorem Dolańskim,  

który widząc że jestem pedagogiem, zegarka nie mam , postarał mi się wynaleźć brajlowski. Ale w latach następnych - 47, 48, 49 pan Dolański prowadził na Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej , więc przedstawiał historię ruchu niewidomych, to w pierwszej części absolwent prowadził takie seminarium, omawiał te sprawy dyskusyjne, wtedy bliżej się zapoznałem z panem doktorem i chciałbym podkreślić, że pan Dolański był człowiekiem samodzielnym. Mimo że nie miał jednej ręki, to na wykłady przyjeżdżał samodzielnie. Również miał wspaniałą pamięć, bo w tej drugiej ręce miał troszeczkę obniżone czucie i kłopoty z czytaniem brajla. Także wykłady prowadził zupełnie z pamięci. . Mało tego, tam powierzono panu doktorowi napisanie jakiegoś referatu, tytułu nie pamiętam, może Kształcenie niewidomych w warunkach gospodarki planowej. Pan doktor zwrócił się do mnie, żebym też jakieś uwagi przemyślał i poprosił mnie, żebym do niego przyjechał, podał swoje uwagi i wówczas zawiózł mnie do mieszkania pana Dolańskiego, pan Jerzy Chełczyński i proszę Państwa pan doktor jedną ręką pisał sprawnie na maszynie czarnodrukowej. Więc to był człowiek zrehabilitowany. Wziąłem udział w jednym zebraniu, chyba walnym, oddziału warszawskiego, prowadził pan Lisowski, doktora Dolańskiego oczywiście nie zaprosił i mimo że pan Lisowski miał możność zjednywania sobie popleczników, to zdecydowana większość sali była przeciwko niemu. opowiadała się za Dolańskim. Pan Lisowski z taką napastliwością, w sposób nachalny ten swój referat wygłaszał, mało kto chciał go słuchać. Wtenczas pan Radwański swoim tubalnym głosem wołał: cisza, cisza, ręce do góry podnosił. Wspominałem potem panu Silhanowi, który powiedział: proszę pana, to był czekista. Być może, bo pan Radwański powoływał się na swoją znajomość z Feliksem Dierżyńskim i lubił mawiać: Feluś to reakcję kazał żelazną miotłą wymiatać. Przeniosłem się do Wrocławia i tu bodajże późną jesienią 49 roku przyjechał pan Dolański, to znaczy napisał do mnie, czy nie można by go odebrać na dworcu. Zrobiliśmy to wraz z żoną. Zakwaterował się w szkole na Kasztanowej. Sam jeden, więc ja mówię: panie doktorze, ja jutro mam tylko trzy lekcje, jeśli pan pozwoli, to będę pana przewodnikiem, ja też byłem nowym człowiekiem dla tych we Wrocławiu. No i pojechaliśmy razem z panem doktorem do Leśnicy. Tam już była jakaś spółdzielnia, był oddział. Aleksander Król był prezesem, mnie tam wlepili funkcję wiceprezesa i może ta rozmowa jakoś wpłynęła na to, że potem oddział wrocławski przyjął pana Dolańskiego na swego członka