Biografia prasowa  

 

Waldemar Kikolski  

Niedowidzący lekkoatleta,   Maratończyk  

 

           Requiem dla Olimpijczyka

     Henryk Szczepański

     We wtorek, 1 maja 2001 r.rozbił się mikrobus wiozący ekipę polskich sportowców niepełnosprawnych, wracających z zawodów we Włoszech. Był wśród nich Waldemar Kikolski, który poniósł śmierć na miejscu. Jego żona z bardzo poważnymi obrażeniami trafiła do szpitala. Do tragicznej katastrofy drogowej doszło w Trzanovicach na terenie Republiki Czeskiej.  

     ***

     Waldemar Kikolski studiował teologię w Rzymie i w paryskiej Sorbonie. Później był studentem Katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego, w której w 1998 r. uzyskał dyplom magisterski. Po obronie pracy magisterskiej przeniósł się w rodzinne strony, do Łap na Podlasiu, i otworzył przewód doktorski na AWF w Warszawie. Od kilku miesięcy był doradcą premiera ds. sportu osób niepełnosprawnych.  

Posługiwał się sześcioma językami europejskimi. Był typem wysportowanego i przystojnego intelektualisty. Znajomość języków obcych i studia zagraniczne pozwoliły mu zdobyć znaczną wiedzę.  

- To jednak nie wszystko - powiedział mi podczas jakiejś rozmowy. - Aby dogadać się z drugim człowiekiem, zrozumieć go i wspólnie z nim działać, potrzebna jest jeszcze mądrość życiowa. Nie posiądzie jej nikt, komu obce są pokora i cierpliwość, a tego na ogół nie uczą uniwersytety.  

Biegał na długich dystansach. Z paraolimpiad w Barcelonie, Atlancie i Sydney, a także z kilku kolejnych mistrzostw Europy i świata przywoził złote medale. Był najszybszym maratończykiem spośród słabowzrocznych biegaczy globu.

Ostatnim jego sukcesem było zwycięstwo odniesione na mistrzostwach świata w japońskim Nagano, 2 tygodnie przed tragiczną katastrofą. Na dystansie 42 km 195 m przybiegł do mety jako pierwszy, pozostawiając za sobą 76 zawodników. Walczył i wygrywał na bieżniach prawie wszystkich kontynentów. Gdyby nie sport i znacznie osłabione widzenie, życie Waldemara Kikolskiego potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może byłby naukowcem, a może księdzem.  

Cieszyły go sukcesy. Nie zamierzał jednak żegnać się ze stadionami. Kusiła go nowa przygoda. Marzył o wyprawach himalaistycznych! Nie umiał żyć bez ambitnych wyzwań potwierdzających zdolność do samorealizacji.  

Urodził się w 1967 r. w Łapach na Białostocczyźnie. Tam mieszka jego mama i koledzy, z którymi uczęszczał do podstawówki, grał w piłkę i ścigał się przy byle okazji. Choć widział znacznie gorzej niż oni, to nie raz zostawiał ich daleko w tyle. Jednym z jego przyjaciół z boiska jest Tomasz Łapiński, dziś piłkarz reprezentacji narodowej, a wtedy, podobnie jak Waldek, junior "Pogoni" Łapy.

- W dzieciństwie interesowały go wszystkie dziedziny sportu. Regularnie czytał "Piłkę Nożną", "Boks" i kilka innych czasopism dla kibiców. Był nawet zawodnikiem trzecioligowej drużyny trampkarzy.  

Potem podjął naukę w niższym seminarium duchownym w Częstochowie. Wtedy w pełni ujawniła się jego mocna pasja. Gdy inni klerycy poświęcali wolne chwile "na wypady do miasta", on wybiegał na bieżnie pustych stadionów, do parków lub na leśne ścieżki za opłotkami jasnogórskiej metropolii. Biegał też podczas studiów teologicznych w Wiecznym Mieście i nad Sekwaną, ale były to jeszcze ćwiczenia rekreacyjne.  

     Oczy odmawiające posłuszeństwa zmusiły Waldka do przerwania nauki, a długie miesiące lęków i bezradności zdawały się już być dramatem o beznadziejnym finale. Wtedy nieśmiało zaczęły przypominać się sportowe namiętności. Coraz częściej uzmysławiał sobie, że niepełnosprawni mogą również rywalizować na bieżniach i stadionach.  

     Trafił do Stowarzyszenia START w Białymstoku i do końca był wierny barwom tej ekipy. Pierwsze i od razu imponujące sukcesy odniósł w 1991 r. na mistrzostwach Polski niewidomych w Kielcach. Wygrał wtedy wszystkie długie dystanse. Wkrótce zatriumfował na mistrzostwach Europy we Francji, a w rok później, podczas paraolimpiady w Barcelonie, zdobył złoty medal na 800 metrów.  

W studenckich czasach często myślał o przyszłości. Nie wiedział jednak, co postanowić. Chciał pracować w zawodzie fizjoterapeuty, trenera, ale nie wykluczał, że będzie organizatorem sportu. Marzyło mu się też dziennikarstwo. Lubił bezpośredni kontakt z ludźmi. Chciał się sprawdzić w radio albo telewizji. Kiedyś w sportowym miesięczniku "Hat-trick" prowadził "Stronę Waldka". Pisał o wybitnych sportowcach przełamujących bariery osobistej niepełnosprawności.  

Chodząc po chodnikach i ulicach, poruszał się żwawym i zdecydowanym krokiem. Nie używał białej laski. Obserwując go, miało się wrażenie, że widzi - omijał stojące na drodze przeszkody, potrafił wymownie spojrzeć w oczy rozmówcy i podać mu rękę.  

- Patrzę, ale nie wszystko widzę - mówił kiedyś w rozmowie z dziennikarzem. - Mam zanik ostrości wzroku. Nie mogę czytać gazet. Widzę, że ktoś stoi w pobliżu, ale nie wiem, kto. Idąc, spoglądam na chodnik. Gdybym podniósł oczy, jakiś znajomy mógłby pomyśleć, że się do niego nie przyznaję.

Mieszkając w Katowicach, czas i siły dzielił pomiędzy treningi a zajęcia studenckie. W 1998 r. z wyróżnieniem obronił pracę magisterską z fizjoterapii, w której pisał o problemach społecznych i psychologicznych osób niedowidzących. Promotorem pracy dyplomowej był dr Janusz Sulimowski.  

W rozkładzie godzin Waldka, podzielonym pomiędzy treningi, naukę i wypoczynek, znajdowała się jeszcze jedna ważna pozycja. To czas na mszę świętą. Rano albo wieczorem spędzał kilka kwadransów na modlitwie w katowickiej archikatedrze Chrystusa Króla lub kościele św. św. Piotra i Pawła.  

Kwaterował w gwarnym domu studenckim AWF. Wolał mieszkać w dwuosobowym pokoju niż w jakiejś zacisznej ale odosobnionej stancji. W akademiku było bliżej do ludzi. Systematycznie wybiegał na poranne lub wieczorne treningi. Każdego dnia pokonywał co najmniej 25 km. Czasem przyłączali się do niego koledzy. Lubili jego towarzystwo. Był dowcipny, spontaniczny, niekonwencjonalny, miły i zawsze pogodny.  

- Lubię żartować, a nawet i trochę powygłupiać się. Upodobałem sobie absurdalność i paradoks. Czasem przysparza mi to przyjaciół, a czasem wrogów. Uwielbiam rozmowy z ludźmi - zapewniał mnie podczas jakiegoś wywiadu, a po chwili dodał - moim przyjaciołom nie jest ze mną łatwo. Ja daję całego siebie, ale od nich oczekuję tego samego.

Miałem szczęście i zaszczyt spotykać go w tamtych latach. Pozostało trochę wspomnień. Gdy zbliżało się coś ważne go: jakieś większe zawody albo wydarzenie na uczelni, telefonował do mnie, albo ja do niego. Aby jego zastać trzeba było mieć nosa, bo w akademiku bywał rzadko. Dopiero pod koniec studiów zafundował sobie telefon komórkowy.  

Wiele czasu spędzał na zagranicznych i krajowych igrzyskach, a resztę dzielił pomiędzy akademicką lekturę i trening. Choć w kalendarzu było ciasno, dla przyjaciół zawsze potrafił coś wykroić. Wiedząc, że i ja mam kłopoty z widzeniem, uprzedzał moje: "No to wpadnę do Ciebie" i po kwadransie już miał za sobą dystans ponad 2 km, dzielący moje mieszkanie nad Rawą od katowickiego Wzgórza Kościuszki, gdzie znajdował się jego dom studencki.  

Wchodził zawsze cichy i skromny, ale uśmiechnięty. Miał charakterystyczny lekki, sprężysty krok, o którym dziewczyny mówiły, że jest w nim coś z tygrysa i geparda. Lubił się śmiać i doskonale bawił towarzystwo, przypominając najnowsze anegdotki. Nigdy jednak nie zabrakło miejsca i czasu na refleksję i zadumę o życiu i jego filozoficznych aspektach.  

Z uwagą śledziłem jego wyjazdy w różne strony świata, zmagania na bieżniach, no i laury, jakie zbierał. Po każdym powrocie stawał się coraz bardziej promienny, ale i coraz częściej mówił o tym etapie swojej przyszłości, w którym już nie będzie biegał. Praca naukowa była jednym z jego pomysłów na życie, ale tylko w uzupełnieniu konkretnej pracy i pomocy, jaką chciał nieść bliźnim.  

Jeszcze w czasie katowickich studiów był pewien, że założy rodzinę, aczkolwiek jeszcze nie wiedział, która z jego licznych wielbicielek zostanie wybranką.  Następne lata pokazały, że większość jego pragnień i zamiarów zaczyna się realizować w lawinowym tempie. I nagle ten tragiczny i absurdalny, aż nie do uwierzenia, krach!

Pozostała mi garstka zdjęć, wspomnienie niezwykłego uroku osobistego, jakim emanował Waldek, i jego mężna postać, skutecznie przekraczająca kolejne progi samorealizacji.  

Był wielokrotnym laureatem plebiscytu na najpopularniejszego sportowca w środowisku ludzi niepełnosprawnych, organizowanego przez "Słowo Dziennik Katolicki". Pośmiertnie otrzymał Złotą, Honorową Odznakę PZN.  

Dziś już tylko w bibliotekach trzeba szukać książki Witolda Duńskiego pt. "Ucieczka w życie", w której autor prezentuje sylwetki kilkunastu niepełnosprawnych uprawiających różne dyscypliny sportowe. Jednym z jej bohaterów jest Waldemar Kikolski. Warszawska Wytwórnia Filmów Sportowych poświęciła mu monografię. Widzimy go na stadionach świata, podczas zajęć akademickich, na treningach, na lekcjach w krakowskiej szkole masażu i w życiu prywatnym. Jest to opowieść o człowieku, który tak jak wielu innych niepełnosprawnych walczy o swoje miejsce na ziemi i przekonuje, że może mieć też coś do powiedzenia - w sporcie i w życiu publicznym.  

       *             *           *Pogrzeb Waldemara Kikolskiego odbył się 7 maja,  w Łapach koło Białegostoku. W uroczystości uczestniczyło kilkaset osób z całej Polski, a  wśród nich -  wicepremier Longin   Komołowski i prezes sportu niepełnosprawnych - Witold Dłużniak.  

   Podczas żałobnej mszy, miejscowy proboszcz przedstawił życie i wszechstronną działalność tragicznie zmarłego.  Z bardzo osobistym przemówieniem wystąpił  sekretarz polskiego  episkopatu -  bp Piotr Libera, który przed niespełna rokiem udzielił ślubu państwu Kikolskim. Przemawiali również reprezentanci miejscowych władz a wśród nich - przedstawiciel Sejmiku Wojewódzkiego oraz członek Zarządu Głównego PZN. Waldemar Kikolski, jako sportowiec, obywatel i  człowiek - pozostanie  wzorem do naśladowania dla niewidomej i słabowidzącej młodzieży.

/Uzupełnienie/

      We wtorek, 1 maja 2001 r.rozbił się mikrobus wiozący ekipę polskich sportowców niepełnosprawnych, wracających z zawodów we Włoszech. Był wśród nich Waldemar Kikolski, który poniósł śmierć na miejscu. Został pochowany na cmentarzu miejskim w Łapach. Pogrzeb odbył się w dniu 7 maja br. Do tragicznej katastrofy drogowej doszło w Trzanovicach na terenie republiki Czeskiej.  W maju, w wielu miastach Polski zostały odprawione Msze Święte w intencji tragicznie zmarłego Waldemara. Jedna z nich odbyła się w dniu 20 maja br. w krypcie katowickiej archikatedry Chrystusa Króla. Uczestniczyli w niej rektor, senat i studenci akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Na ręce małżonki i najbliższej rodziny światowej sławy sportowca przesłano liczne kondolencjje a wśród nich także od Jolanty Kwaśniewskiej.

   Pochodnia  maj 2001