Dobrosław Spychalski
Warszawa, ul. Bonifraterska 6 m. 11

                                  9 czerwiec, 1995





                 Własne doświadczenia o wierze

   Postanowiłem napisać na ten temat, gdyż uważam, to za najważniejszy problem w moim życiu. Sądzę jednak, że nurtuje on wszystkich.
   Poważniej zacząłem się tymi problemami  interesować, gdy miałem kilkanaście lat - w okresie okupacji. Pamiętam, że ciągle zastanawiałem się nad zagadnieniami nieskończoności świata w czasie i przestrzeni. Nigdy nie dawało mi to spokoju, chociaż często było przytłumione.
   Wychowanie moje było bardzo tradycyjne, a więc moja wiara powierzchowna.
   Gdy zastanawiam się jednak głębiej nad tym, to nie da się uciec od problemu sensu życia i istnienia na tym świecie. Przecież każdy będzie kiedyś stary, a inwalidą może być w każdej
chwili.
   Do śmierci przeto zostanę wdzięczny księdzu Hoince i siostrze Hieronimie, że udostępnili mi brajlem Nowy Testament i Psalmy. Dzięki księdzu Hoince mogłem też zapoznać się z wielu innymi książkami o tematyce religijnej nagranymi na kasetach oraz wydanymi drukiem punktowym. Stopniowo przekonywałem się, że należy czytać je powoli, często wracać i robić notatki dla koncentracji uwagi. Stwierdziłem również , że za każdym odczytaniem odkrywam
coś nowego.
   Podobnie jest z moją wiarą. Gdy wydaje mi się, że już wszystko pojąłem, to trzeba mocnego uderzenia, abym przekonał się jak daleką drogę mam jeszcze przed sobą. Na drodze tej znajduję
zresztą liczne czyhające na mnie trudności. Sądzę zwłaszcza, że ciągle brak mi dostatecznej pokory. Cokolwiek by jednak mówić o tym, to uciec się nie zdoła. Można jedynie to zagłuszyć w wirze codziennego życia.
   Nie łatwo o tym mówić, ale sądzę, że trzeba się na to zdobyć - przede wszystkim dla siebie. Może jednak pomoże to także niektórym do własnych refleksji.
    Ostatnio czytam książkę pt "Przekroczyć próg nadziei" - która relacjonuje rozmowy z Janem Pawłem II. Myślę, że podejmuje on w niej wszelkie problemy dzisiejszego świata, a więc i współczesnych ludzi z różnych warstw i posiadających  wszelakie wykształcenie. Dotyczy to nie tylko humanistów, ale także innych. .
Przekonałem się niedawno, że nawet parokrotne przeczytanie jej może niewiele dać. Myślę, że trzeba się zastanowić dogłębnie nad każdym zdaniem, a na pewno nad każdą myślą. śmiało podejmuje on problemy wszystkich myślących i nie ucieka, przed żadnymi trudnościami. Aby jednak zrozumieć, to przede wszystkim trzeba dobrze poznać "Dobrą nowinę" /Ewangelię/. Jest to przecież podstawa naszej wiary. Z pewnością wymaga od nas to wysiłku., ale nie da się uciec od tych najistotniejszych problemów. Praktyka wykazuje jedynie, że często można je jedynie zagłuszyć w wirze codzienności. Pod tym względem niezastąpiona jest książka G. Martina pt. "Czytanie Pisma świętego jako słowa Bożego". W książce tej podaje on bilans naszego czasu i postuluje wygospodarowanie codziennie /i to nie na zakończenie dnia/ chociaż 15 minut. Nam jednak ciągle wydaje się, że nie możemy zdążyć z wieloma bieżącymi sprawami.
   Często spotkałem się z przeróżnymi dyskusjami na temat wyrwanych z kontekstu wersetów nie tylko ze Starego Testamentu, ale także z Nowego. Nie ma to oczywiście sensu i prowadzi na manowce - zamiast głębszego zrozumienia.
   Wiara nasza zaczyna się od Chrystusa i zrozumienia, że Bóg jest przede wszystkim "miłością". /J r.3 w.16/ Stary Testament ma zaś przekonać przede wszystkim o niezwykłej cierpliwości Boga, który jako dobry pedagog wdraża stopniowo w "lud wybrany" monoteizm oraz mówi o Mesjaszu mającym  przyjść, aby zbawić "przybrane dzieci Boże". Zamiast wdawać się w przeróżne trudności, to należy zacząć przede wszystkim od tych podstawowych prawd. W
przypadku wątpliwości i niewystarczalności komentarzy należy kierować wszystkich do specjalistów. Pomocna także powinna być niewielka książka Martina, która jest nie tylko wstępem do czytania Pisma, ale omawia zasadnicze wątpliwości.

   Niedawno zdziwiłem się, gdy znajoma z wykształceniem psychologicznym stwierdziła, że książka Danielropsa pt. Od Abrahama do Chrystusa jest dla niej za trudna - pomimo, że jest to zaangażowana katoliczka. Analogiczną opinię wygłosiła niedawno znajoma lekarka o książce Przekroczyć próg nadziei.
   Sądzę, że wszelkie opinie wymagają znacznego wysiłku intelektualnego. Znacznie łatwiej jest widzieć ludzi i sprawy jedynie w kolorach czarnych lub białych. Często poszukuje się także czegoś "odmiennego" w innych religiach lub sektach, a nie zna się dobrze własnej. Jest rzeczą oczywistą, że w dzisiejszych czasach trudniej jest pojedynczemu człowiekowi ogarnąć ogrom wiedzy. Istnieje nieustanna pokusa /powtarzająca się zresztą/, że człowiek jest w stanie zarówno poznać, jak i opanować cały wszechświat. Wiara w postęp izoluje nas zazwyczaj od spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Nie neguję oczywiście wszelkich wysiłków ludzkich, wyposażonych w coraz potężniejsze narzędzia, ale niezbędna jest również świadomość, że sięgnięcie do krańców, jeżeli w ogóle możliwe, to jest niezmiernie odległe. Przyjęte hipotezy robocze zarówno w nauce, jak w otaczającej nas rzeczywistości uważa się często jako prawdy ostateczne.

   W mojej młodości straciłem wzrok i ogromnie to odczuwałem. Najbardziej bolała mnie utrata możliwości czytania. Dziś sądzę, że może to wydarzenie losowe było w moim życiu jakąś szansą. Czy potrafię ją wykorzystać?
   Bardzo często boję się o tym myśleć. przecież są o wiele większe inwalidztwa. Boję się także tej "ciasnej bramy" i "wąskiej drogi". Zawsze także niepokoiła mnie opowieść ewangeliczna o
"bogatym młodzieńcu".
   W swoich odpowiedziach na pytanie dziennikarza - w książce pt. "Przekroczyć próg nadziei" Papież mówi o „Zgorszeniu krzyża". Dla wielu niepojęte jest takie uniżenie się Boga, które doprowadziło nawet do śmierci krzyżowej. W swojej odpowiedzi Papież mówi jednak, że bóg nie mógł w inny sposób przekonać ludzi o swojej niezmierzonej miłości. Przyjmując na siebie wszystkie cierpienia wskazał niewątpliwie drogę prowadzącą do wiecznej szczęśliwości.
    Nieraz myślałem o tym, że Chrystus /jak nikt z ludzi/ od początku wiedział co ma go spotkać i świadomie zmierzał do wyznaczonego Mu przez Ojca celu. Gdy się zastanowić, to czym jest nasze doczesne pielgrzymowanie wobec wiecznej szczęśliwości. Wyobraźnia ludzka na ogół nie jest w stanie jej pojąć.
    Gdy jest się młodym, to zazwyczaj nie myśli się o wieczności, a w starości dominują nawyki ze wczesnych lat.
   Różni filozofowie wysuwali na czoło różne instynkty /dążności/ ludzkie. Gdy je zebrać, to niekiedy są one wręcz przeciwstawne. Wydaje mi się, że wszyscy oni mają po części rację. Wszystkie one na ogół występują - rzecz jednak polega na tym, aby świadomie nad nimi panować. Nie jest to łatwe, gdyż w znacznym stopniu człowiek podlega emocjom i nie myśli racjonalnie. Za moich młodych lat dużo mówiło się o kształceniu charakteru. Dziś sądzę, że jest to niezwykle doniosłe, ale nie powinno być jedynie jakąś umiejętnością, ale powinno  się zawsze pamiętać o Chrystusie i jego Dobrej Nowinie.

   Sądzę, że moje studia socjologiczne umożliwiły mi bardziej wnikliwe spojrzenie na otaczający mnie świat. Ciągle jednak muszę przemyśleć dokładnie wygłaszane prawidłowości. Przypominam sobie, że uczeni, z którymi miałem do czynienia, przyjmowali materializm
epistemologiczny /teoriopoznawczy/. Stąd wiodła ich na ogół droga do wniosku, że fakty, których nie można bezpośrednio poznać i opisać w ogóle nie istnieją. Sądzę, że mimo tak werbalizowanej postawy nurtowała ich ciągle ta niepoznawalna sfera.
   Sądziłem także, że różni pisarze ubierając w słowa własne myśli /a często wątpliwości/ zarażają tym wiele osób, którzy posiadają wiarę we wszystko co jest napisane. A przecież piszący zawsze w pierwszej kolejności wyrażają własne aktualne poglądy. Z tego powodu sądzę, że podobnie można spojrzeć na moje wynurzenia.
- Nic jednak nie zastąpi własnych przemyśleń i jeżeli pragnie się być niezależnie myślącym, to trzeba sobie przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie "co jest w życiu najważniejsze"?
    Podczas moich studiów w r. 1948 w Warszawie profesor Ossowski polecił jednemu studentowi zreferować na seminarium rozdział z książki włoskiego socjologa o krążeniu elit. Student ów zgodnie z definicją Paretto do takiej elity zaliczył także aktyw partyjny. Oburzyli się na to gwałtownie wszyscy marksiści. Próżno profesor usiłował im wytłumaczyć, że jest to zgodne z przyjętą definicją naukową. Przykład ten wskazuje, że nawet osoby mające aspiracje
naukowe nie są w stanie często oderwać się od otaczających nas spraw.
   Obserwując różne burzliwe dyskusje towarzyskie można stwierdzić, że najczęściej ludzie spierają się o jakieś słowa, a  przypisują im zgoła odmienne znaczenie.

   Jednym z przeżyć, które pamiętam, to był list polskiego episkopatu do niemieckiego - "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Jakkolwiek nie wypowiadałem się publicznie, to nie byłem w stanie zrozumieć co mamy przebaczyć znienawidzonym Niemcom.
    Innym przeżyciem była nasza pierwsza oaza Ruchu Światło Życie. Były na niej obecne dwie rodziny z Czechosłowacji. Jedna z pań mówiła, że porozumieli się w Pradze z aresztowanym za działalność religijną jej ojcem i o godzinie 9 wieczorem "modlili się za niego i jego prześladowców". Na myśl o aresztowaniu mojego Ojca mimo woli zaciskały mi się wówczas ręce. Trudno mi było zrozumieć ewangeliczne przesłanie o "miłości nieprzyjaciół".
Teraz staram się pojąć , że najważniejszy jest sens naszego istnienia - w obliczu niezmierzonego miłosierdzia Bożego.

   Wielokrotnie spotkałem się z różnymi pytaniami, które zadają przede wszystkim młodzi ludzie - ale nie tylko oni są zazwyczaj niecierpliwi. Jan Paweł II pisze, że człowiek ma prawo, a poniekąd obowiązek zadawać przeróżne pytania.
    Często spotkałem się z pytaniami na temat przeróżnych cierpień - stwierdzanych zwłaszcza we współczesnym świecie, ale występujących także w Księdze Genesis w rozdziale 3 o grzechu
pierworodnym. Aby zrozumieć tamto zobrazowanie, to należy przede wszystkim pojąć kulturę ówczesnych ludzi, a więc ich mentalność i sposób formułowania myśli w słowach. Wiara nasza mówi, że Stary Testament jest przygotowaniem do Nowego Testamentu i ten pierwszy
można pojąć jedynie w świetle drugiego.
   Przez całe wieki Bóg był pojmowany jedynie jako sprawiedliwość, a nie miłość. Wyspiański malując w Krakowie witraż w kościele Mariackim przedstawił Goga Ojca jakby gromowładnego
Zeusa. Stopniowo dopiero dociera prawda, że Stwórca stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo /a więc posiadającego świadomość, wolną wolę i sumienie/, z księgi Genesis wynika jedynie prawda, że stworzenie uległo podszeptom szatana i zapragnęło być równym Stwórcy. Cały Stary Testament ma przekonać nas przede wszystkim o wszechmocy Boga.     Ostatnio siostra Faustyna mówi nam o wielkim miłosierdziu Bożym. Niestety prawdę tę trudno jest jeszcze przyjąć . A przecież w Ewangelii czytamy przypowieści o "Synu marnotrawnym", "dobrym Pasterzu poszukującego zagubionego jagnięcia" oraz o "Kobiecie szukającej zgubionej drachmy".
   Jan Paweł II w swojej książce "Przekroczyć próg nadziei" pisze o nakazie stosowania się do zasad ewangelicznych. Twierdzi on, że nikogo nie wolno potępiać. Być może, że piekło to jest ów "ogień oczyszczający" o którym mówi św. Paweł. W książce tej zwraca uwagę, że powinno pamiętać się nie tylko o holokauście żydowskim, ale także o holokauście czarnych niewolników z Afryki. Po pierwszej wojnie światowej na wielką skalę wystąpiło mordowanie Armeńczyków przez Turków, a świat o tym milczał.  Powinno mieć się na uwadze, że w  przeszłości /przy o wiele mniejszej ludności/ po dłuższym czasie/ docierały informacje o przeróżnych mordach i katastrofach żywiołowych.
   Stopniowo także zmieniała się świadomość ludzka. Przez większość historii obowiązywała zasada Quius regio eius religio /czyja władza tego religia/. Przed wojną potępiano panny mające dziecko. Dobra natomiast mogła być kobieta, która "wyskrobała" dziecko. Obecnie zaś buduje się domy dla niezamężnych matek.
   Pamiętam, że kiedyś w Słupsku na lotnisku cała wieś pobiła młodą parę, która ośmieliła się nie wyprawić wesela. Trzeba więc zdać sobie dobrze sprawę jak jesteśmy zniewoleni istniejącymi obyczajami.
   Nieraz słuchałem sprawozdań z naszego Sejmu. Operowano tam przeróżnymi przykładami na poparcie rozmaitych tez. Z pewnością z łatwością można znaleźć takie przykłady na każdą okoliczność, ponieważ dobro i zło zawsze istniało. Sądzę jednak, że najważniejsze czasami są niektóre prawidłowości statystyczne. Niestety emocje grają ogromną rolę i najczęściej szalenie trudno jest zdobyć się na beznamiętną dyskusję. Liczy się zarówno nawrócenie ludzi jak i prawo. Tak np., jeżeli wprowadzić ułatwienie w rozwodach, to większość będzie podchodziło do tego nieodpowiedzialnie - chociaż można uważać, że niektórzy nie będą się męczyć. Dobrze jest pamiętać, że zwłaszcza mężczyzna może przeskakiwać z kwiatka na kwiatek. Ale jeżeli prawo na to pozwala...

Ojciec Święty w czasie ostatniej pielgrzymki chciał oddać na katedrę unitom kościół w Przemyślu. Sprzeciwili się temu nawet trzej zakonnicy. A przecież ówczesny ordynariusz, Tokarczuk, był szczególnie zasłużony w budowie kościołów w okresie komunistycznym /około stu kościołów/. A więc jak daleko jesteśmy jeszcze od ekumenizmu. A przecież w tym przypadku chodziło także o katolików tylko innego obrządku. Tak inne więzy, a przede wszystkim nacjonalistyczne, są wyżej traktowane niż wartości chrześcijańskie /ewangeliczne/. Można na to przytaczać mnóstwo przykładów.
    W swojej książce Papież pisze też dużo o innych religiach /w tym animistycznych/. Kościół zaś w Wielki Piątek modli się nie tylko za chrześcijan, ale za wszystkich ludzi wierzących w Boga i za wszystkich dobrze czyniących. Ojciec Święty przytacza także pojęcie kościoła, który obejmuje wszystkich ludzi, którzy świadomie nie odrzucili Chrystusa.

    Niektóre książki oraz prasa donoszą o przeróżnych odkryciach, które często nie mogły być wytworem współczesnej cywilizacji. Wszelako nie wiemy jak wyglądała cywilizacja niektórych
rejonów ziemi w przeszłości. Już Platon pisał o Atlantydzie.
Dotychczas nie wiemy jak Egipcjanie budowali piramidy i szlifowali tak równo kamienie, że nie można pomiędzy nie wcisnąć nawet papieru. W końcu sierpnia 1995 roku słyszałem w radiu wiadomość o odkryciu w dżungli w Indonezji plemienia, które dotychczas nie miało żadnego kontaktu z pozostałym światem.

    Można jednak i często należy wyjaśniać przeróżne zjawiska z przeszłości, a i obecne, ale należy pamiętać o Chrystocentrycznym charakterze naszej wiary. Gdy się o tym zapomina i do przyjętej z góry koncepcji, przytacza się wyrwane z kontekstu wersety, to w ten sposób powstają różne sekty. Powinno się także pamiętać o tradycji, która umożliwia prawidłowe rozumienie Pisma, a przede wszystkim była podstawą do utworzenia kanonu. Nie należy się przeto dziwić, że stopniowo dochodzimy do coraz pełniejszego zrozumienia prawdy - chociaż ta ostatnia się nie zmienia.

   Nawet uczeni /nie mówiąc o prasie/ fałszują niekiedy dane z przeszłości. Pamiętam jak pewien antropolog sporządził sam niektóre kości, aby zdobyć sławę o nadzwyczajnym odkryciu człowieka z odległych czasów. U nas w kraju kilku dziennikarzy przebrało się za kosmitów i ważyli oraz mierzyli jakiegoś chłopa z Lubelszczyzny. W Czechosłowacji ostatnio jacyś dowcipnisie puścili promienie lasera na chmury - a myśliwce wystartowały, aby przechwycić ufo.
     Człowiekowi poddanemu presji środków społecznego przekazu często jest trudno obronić się przed natłokiem przeróżnych informacji. Nie sposób jest także odróżnić prawdziwe od fałszywych. Przeważa stale wiara w słowo drukowane i powiedziane w telewizji. Autorzy zaś przecież wyrażają własne upodobania i przekonania. Komercja także sprawia, że żeruje się przede wszystkim na nadzwyczajnych wiadomościach i to głównie widzianych w kolorach
czarnych. W tej sytuacji niezwykle trudno zdobyć się na samodzielne poglądy. Zawsze podziwiałem jak Papież potrafi słuchać każdego rozmówcę i stara się zrozumieć skąd się biorą jego przekonania.

   Niejednokrotnie, gdy byłem czymś zbulwersowany, to wychodziłem samotnie na spacery. Gdy już się uspokoiłem, to przychodziły mi różne refleksje. Jeżeli Bóg tak mi wiele wybaczył, to ja powinienem także wybaczyć- przecież o wiele mniejsze przewinienia  innym. W ewangelii powiedziane jest symbolicznie o nieustannym przebaczaniu. My zaś jesteśmy niedoskonali.
   Stopniowo także dochodziłem do przekonania o odpowiedzialności za innych - niezależnie od przyzwolenia innych osób. Musiałem także przekonać się i choć nie jest to łatwe przekonywać
się ustawicznie o potrzebie modlitwy i łaski - że własnymi siłami nic nie zdziałam.

                            17 kwiecień, 1996 r.
   ważną rzeczą jest zrozumienie grzechu pierworodnego. W pełni jasne staje się to dopiero w świetle nauki Chrystusa. Uważam, że człowiek obdarzony podobieństwem do Boga, a więc także wolnością, uległ pokusie. Jest to pokazane zaraz na początku Biblii. W ten sposób człowiek może przekonać się bezpośrednio na czym polega zło w porównaniu do pierwotnego dobra, którym został obdarzony.
Bóg jednak, jak mówią o tym ewangelie nie przestał kochać swego stworzenia i postanowił je na powrót przywrócić do swojej łaski. Świadectwo krzyża jednorodzonego Syna jest dowodem tej nieprzemijającej miłości. Wydaje mi się, że po tej próbie i przekonaniu się na czym polega zło, człowiek ma umożliwiony powrót do swego stwórcy.
   Pozostaje jeszcze pytanie o pojawienie się zła na świecie upostaciowanego w diable - upadłym aniele.
   Nie przypominam sobie żadnych świadectw na ten temat w Biblii. Jak pamiętam, to w starodawnych mitach ludzkości jest mowa o buncie niektórych Aniołów. Jak pamiętam, to tę opowieść przejęli także Żydzi. Wynika stąd, że Bóg stworzył jedynie dobro. Skąd zatem wzięło się zło? Sądzę, że tajemnica tkwi w pojęciu wolności. Wszystkie stworzenia powinny postępować zgodnie z nakazem swego Stwórcy. Posiadając wolność mogły jednak przeciwstawić się otrzymanemu nakazowi. Zło jest przeciwstawieniem się dobru i jest drugą stroną istnienia tego pierwszego. Sądzę, że zło mogło jedynie wyniknąć z pragnienia stania się równym swemu
Stwórcy.