Ludzie Dwudziestolecia

Józef Szczurek

Nikt nie może zaprzeczyć, że w minionym dwudziestoleciu, w okresie istnienia Polski Ludowej, niewidomi w walce o prawa społeczne uzyskali znacznie więcej niż przez całe poprzednie stulecie. Wszyscy też zdajemy sobie sprawę, że sukcesy te były możliwe dzięki rewolucyjnym zmianom, jakie zaszły w naszym kraju, ale też musimy ciągle pamiętać, że same warunki, choćby najlepsze, nie wystarczają; że za naszymi sukcesami stoją ludzie, którzy w upartej, konsekwentnej walce zdobywali krok po kroku to wszystko, co dzisiaj ułatwia nam życie, to, z czego jesteśmy dumni.  

W cyklu: "Ludzie Dwudziestolecia" ukazywać będziemy sylwetki ludzi, często znanych naszym czytelnikom, ale starać się również będziemy przedstawiać najdzielniejszych przewodniczących kół PZN, a więc tych niewidomych, którzy od lat pracują społecznie dla dobra niewidomych.  

Na wstępie chcielibyśmy zapoznać czytelników z nestorami ruchu niewidomych w Polsce, dlatego też w poprzednim numerze przedstawiliśmy sylwetkę kapitana Jana Silhana, a obecnie pragniemy powiedzieć kilkanaście zdań o znanym szerokiemu ogółowi niewidomych działaczu - doktorze Włodzimierzu Dolańskim.  

Włodzimierz Dolański urodził się w 1886 roku. Od najwcześniejszych lat przejawiał wielkie zamiłowanie do muzyki. W jedenastym roku życia na skutek wypadku utracił wzrok i prawą rękę. Wielki wstrząs, mimo to podejmuje z powrotem naukę gry na fortepianie. We wczesnej młodości jest już znanym pianistą, występuje w wielkich europejskich salach koncertowych, zdobywając publiczność różnych krajów. Pragnąc jak najbardziej wzbogacić swój umysł, Włodzimierz Dolański studiuje historię na Uniwersytecie Lwowskim, a następnie, w kilka lat po pierwszej wojnie światowej wyjeżdża na dalsze studia do paryskiej Sorbony. Tutaj przedmiotem jego studiów są psychologia i socjologia. Tu również zapoznał się dokładnie z głoszonymi przez Niemców, Francuzów i przedstawicieli innych krajów teoriami, dotyczącymi zmysłu przeszkód u niewidomych. Teorie te wydały mu się niesłuszne, toteż postanowił przedstawić swój pogląd na to zagadnienie. Na podstawie własnych spostrzeżeń, a także obserwacji młodzieży i dorosłych w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach, Włodzimierz Dolański napisał pracę naukową, w której obalił istniejące dotychczas w Europie teorie, dotyczące zmysłu przeszkód u niewidomych. Praca ta wyszła w druku w roku 1931 w Paryżu i przyniosła autorowi, obok uznania i rozgłosu, tyuł doktora.  

Warto też przypomnieć, że Włodzimierz Dolański był w okresie międzywojennym inicjatorem czasopisma, poświęconego wyłącznie problematyce niewidomych w Polsce - "Pochodni" i czasopismo to wydawał na własny koszt przez cały rok.  

Po drugiej wojnie światowej dr Dolański poświęca się wyłącznie pracy społecznej. Wie, że warunkiem wszelkich przemian w sytuacji niewidomych jest utworzenie silnej organizacji, zrzeszającej inwalidów wzrokowych, która będzie w stanie walczyć o ich prawa. Przystępuje więc do organizowania Związku Pracowników Niewidomych. Była to organizacja niewidomych cywilnych i objęła cały kraj. Dr Dolański przez kilka lat pełnił funkcję przewodniczącego Zarządu Głównego tej organizacji.  

W roku 1948 na zaproszenie ONZ wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, aby tam zapoznać się z urządzeniami dla niewidomych i sposobami ich rehabilitacji. W rok później uczestniczy w kongresie przedstawicieli związków niewidomych z różnych krajów, na którym powstała Światowa Rada Pomocy Niewidomym. Dr Dolański wybrany został do władz wykonawczych tej organizacji. Kongres odbył się w Oxfordzie.  

W latach późniejszych dr Dolański, współpracując stale, zwłaszcza po roku 1956, z Zarządem Głównym PZN, poświęca się głównie pracy naukowej i publicystycznej.  

Z konieczności nakreśliliśmy tylko najbardziej ogólny i krótki rys biograficzny nestora niewidomych w Polsce. Obecnie przedstawiamy wypowiedź dr. Dolańskiego, charakteryzującą sytuację niewidomych w Polsce w okresie przedwojennym, a także jego pracę w pierwszych latach po wojnie, zmierzającą do stworzenia jednolitej organizacji niewidomych.  

- Wy młodzi w czasach dzisiejszych zupełnie nie macie wyobrażenia, jak traktowano niewidomego w okresie przedwojennym. Ogólnie uważano, że nie może on być jednostką samodzielną, może być natomiast tylko i wyłącznie przedmiotem opieki ze strony ludzi widzących. Takiego zdania byli nawet ci, którzy pracowali na rzecz niewidomych. Panowało przekonanie, że ślepota zawsze powiązana jest z upośledzeniem umysłowym.  

Ci szczęśliwcy, którym udało się skończyć szkołę specjalną, przeważnie wracali do swych rodzin, gdyż nie było dla nich pracy. Nieliczna garstka pracujących była wyzyskiwana w sposób wielokrotnie większy, niż ludzie widzący. Istniało kilka związków regionalnych (mowa tu o związkach niewidomych cywilnych), ale te, nie porozumiewając się wzajemnie, nie koordynując swojej działalności, wysuwały często sprzeczne ze sobą postulaty, które były wyrzucane przez władze do kosza. W tych warunkach nie mogło być mowy o jakimkolwiek postępie i uregulowaniu sytuacji niewidomych.  

Rewolucyjne zmiany, jakie zaszły we wszystkich dziedzinach w Polsce Ludowej, stanowiły moment sprzyjający dla właściwego rozwiązania naszych spraw. Natychmiast po wyzwoleniu, w roku 1945, wystosowałem memoriał do władz centralnych, w których ująłem potrzeby i postulaty niewidomych. Jego myśl przewodnią stanowiło hasło: "Nic o nas bez nas". Zdawałem sobie sprawę, że jednostka zrobi niewiele, że musi powstać ogólnokrajowa organizacja niewidomych, która upomni się skutecznie o prawa swoich członków. Władze państwowe wyraziły zgodę na utworzenie takiej organizacji. Przystąpiłem więc do pertraktacji z kierownikami organizacji regionalnych, które wówczas istniały w Bydgoszczy, Łodzi, Warszawie i Chorzowie. Sprawa nie była łatwa. Każdy z tych związków bał się dostać pod supremację innego. Ustalenie wspólnego statutu szło jak z kamienia. Wreszcie w październiku 1946 roku na zjeździe delegatów w Chorzowie zatwierdzono wspólny statut. Powstał Związek Pracowników Niewidomych RP. Mnie wybrano na przewodniczącego Zarządu Głównego. Zaczęły powstawać nowe jego oddziały w Poznaniu, Wrzeszczu, Wrocławiu, Lublinie  i wielu innych miastach. Nie chciałbym, aby ktoś zrozumiał, że powstanie tej organizacji jest wyłącznie moją zasługą. Przyczyniło się do tego wielu działaczy, na przykład w Bydgoszczy nieżyjący już dzisiaj Władysław Winnicki, w Chorzowie Paweł Niedurny, Rudolf Wysocki, w Łodzi - Józef Buczkowski, Sabina Kalińska, Stanisław Ziemba, a później Czesław Wrzesiński, w Lublinie -  Modest Sękowski i w Poznaniu - Aleksander Król  oraz  wielu innych.  

W zburzonej Warszawie trudno było o jakiekolwiek pomieszczenia, toteż biuro Zarządu Głównego mieściło się w moim mieszkaniu. U mnie też mieszkali ci koledzy, którzy przyjeżdżali do Warszawy w sprawach związkowych. Nawiasem mówiąc, delegacji w dzisiejszym rozumieniu wówczas nie było. Koszty podróży każdy pokrywał z własnej kieszeni. Żona moja pełniła funkcję sekretarki, oczywiście bezpłatnie, tak zresztą jak i funkcja przewodniczącego Zarządu Głównego nie była związana z żadną korzyścią materialną, gdyż miała charakter wyłącznie społeczny.  

Jednym z pierwszych poważnych osiągnięć tego Zarządu było uzyskanie pożyczki w wysokości trzydziestu sześciu milionów złotych (w starej walucie) od państwa i Varimexu, która przeznaczona została na zakup surowców szczotkarskich krajowych i zagranicznych dla istniejących wówczas warsztatów niewidomych w kilku miastach oraz dla szkół. Udało mi się także zorganizować dwa biura przepisywania brajlowskich książek i podręczników w Bydgoszczy i Gdańsku, gdzie pod dyktando osoby widzącej kilkoro niewidomych pisało brajlem. W ten sposób udało się zaopatrzyć szkoły w najbardziej potrzebne podręczniki. Biura te zostały zlikwidowane w roku 1948, kiedy to otrzymaliśmy maszynę drukarską i można było przystąpić do szerszej działalności wydawniczej. W tym też roku przystąpiliśmy do wydawania regularnie "Pochodni". -  

Z braku miejsca nie możemy tu przytoczyć całej wypowiedzi dr. Dolańskiego o tych pierwszych, bardzo trudnych latach. Zadajemy mu jeszcze jedno pytanie, dotyczące już ściśle spraw bieżących.  

- Panie Doktorze, prosimy wymienić dwie sprawy z dziedziny problematyki niewidomych, których, Pana zdaniem, Związek nie rozwiązał w sposób dostateczny.  

- Uważam, że zaniedbana jest sprawa wychowania młodzieży. Jako przykład podam fakt, że gdy nadarzyła się w ubiegłym roku okazja otwarcia kursu stenografii dla niewidomych, spośród kilkunastu kandydatów po szkole średniej, a w niektórych wypadkach i wyższej, na kurs nadawało się zaledwie kilka osób. Reszta nie zdała egzaminu, choć wymagania nie były zbyt wysokie. Trzeba tak wychować młodzież, aby potrafiła zdobyć zaufanie i w przyszłości mogła godnie kontynuować dzieło, rozpoczęte przez jej poprzedników, w przeciwnym wypadku to, co zdołaliśmy uzyskać dla niewidomych w ogromnym trudzie, kiedyś może się zmarnować.  

Uważam także za konieczne wydawanie stałego czasopisma czarnodrukowego, poświęconego problematyce niewidomych, a przeznaczonego dla ludzi widzących, czasopisma, jakim był "Przyjaciel Niewidomych", który wychodził w latach 1948 - 1950 w Krakowie. Nieznajomość naszych spraw przez społeczeństwo jest zbyt duża. Sytuację tę można zmieniać tylko przez wydawanie specjalnego czasopisma, które wśród  ludzi widzących szerzyłoby wiedzę o niewidomych.  

Pochodnia  czerwiec 1964