Lekarstwo na samotność

 Pan Stefan Wantuch przepracował 39 lat w zawodzie nauczyciela muzyki, większość - we wrocławskim Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych. Choć obecnie jest już na emeryturze, ta dziedzina życia jest mu nadal bliska, udziela bowiem korepetycji widzącym i niewidomym uczniom szkół muzycznych. Nadal też prowadzi czynne życie, pracując społecznie w różnych organizacjach: wrocławskim Stowarzyszeniu Przyjaciół Dzieci Niewidomych oraz Klubie Inteligencji Niewidomej. Jest też zamiłowanym turystą. Wraz z żoną, jako członkowie klubu "Per pedes", pokonują wiele kilometrów turystycznych szlaków. ** ** **"Kiedy w latach powojennych rozpoczynałem pracę w szkole - wspomina pan Stefan - nie było prawie żadnych instrumentów. W programie obowiązkowy był śpiew, natomiast tylko zdolniejsze dzieci uczyły się gry na skrzypcach lub fortepianie. W miarę rozwoju szkoły przybywało i uzdolnionych muzycznie dzieci, i instrumentów. Kupiliśmy gitary, mandoliny, klarnety, trąbki, saksofony i organy elektryczne. Przy takim instrumentarium można już było stworzyć prawdziwą orkiestrę. Lata sześćdziesiąte to "lata tłuste" jeśli chodzi o muzykę. Mieliśmy wtedy w naszej szkole 64_osobowy chór i 30_osobowy zespół mandolinowy. W tamtych czasach bardzo modne były mandoliny. Dziś, poza gitarą, nikt do innych instrumentów się nie garnie. Wtedy też zdobywaliśmy najwyższe trofea na różnego rodzaju przeglądach muzycznych. Jeśli chodzi o zespoły szkolne, byliśmy właściwie bezkonkurencyjni. W Opolu, Warszawie, Gdańsku - wszędzie przyznawano nam pierwsze miejsca. Potem dla szkolnego muzykowania nastały lata chude. Po roku 1964 pozostało jedynie wychowanie muzyczne. Ograniczało się do muzyki dla wszystkich i jednej godziny tygodniowo ogólnej wiedzy muzycznej. Czegóż można nauczyć w ciągu godziny? Ani porządnego śpiewania, ani przekazania muzycznej wiedzy". Pan Stefan zdobył w dziedzinie muzyki, i nie tylko, solidne wykształcenie. Najpierw była średnia szkoła muzyczna w Warszawie, później Akademia Muzyczna we Wrocławiu, Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie i podyplomowe dwuletnie studia z zakresu tyflopedagogiki - w Lublinie.- Panie Stefanie, jak Pan trafił z Warszawy do Wrocławia?- Po prostu dostałem tu pracę w szkole. Warszawiacy dziwili się, że jadę na ten dziki zachód i niepewne tereny. Jednak na szczęście i tereny i czasy okazały się pewne. Nigdy nie żałowałem, że wyjechałem wtedy do Wrocławia. Tu zrealizowałem swoje życiowe plany, gdyż moim marzeniem zawsze była praca pedagoga.- Czy dzieci lubią uczyć się muzyki?- To zależy od szkoły i nauczyciela. Jeśli mają ku temu odpowiednie warunki, początkowo robią to z chęcią. Potem przychodzi kryzys i wtedy trzeba je umiejętnie zachęcać.- Czy obecnie muzyka wśród młodzieży jest mniej popularna? Chodzi mi o umiejętność gry na instrumentach.- Każda dziedzina życia ma swoje wzloty i upadki. Może w tej chwili, z powodu ogólnego kryzysu, mamy ten upadek. Ja jednak, na podstawie wrocławskich doświadczeń, nie mógłbym tego powiedzieć. Zmieniła się jedynie moda w muzyce. Obecnie młodzi ludzie chętniej uczą się gry na gitarze. Trzeba jednak koniecznie propagować i rozwijać zainteresowania muzyczne. Młody człowiek nie musi w przyszłości być profesjonalistą, ale niech przynajmniej ma pojęcie o muzyce, potrafi znaleźć się w towarzystwie, na przykład ładnie śpiewając czy grając na instrumencie. To przecież bardzo podnosi poczucie własnej wartości, co dla młodzieży niewidomej ma szczególne znaczenie.- Ale teraz takie umiejętności nie są w cenie wśród młodych ludzi?- Muzyka od początku świata miała swoje miejsce w życiu społeczeństw i w dalszym ciągu będzie je miała, mimo przejściowych trudności. Kiedyś mówiłem swoim uczniom: "Nauczcie się grać na tyle, żebyście w przyszłości nigdy nie byli samotni. Z taką umiejętnością będziecie zawsze atrakcyjni towarzysko". Widzę dużą perspektywę dla muzyki rozrywkowej. Przecież coraz więcej powstaje nowych lokali, w których dobry niewidomy muzyk mógłby znaleźć ciekawą pracę. Mam takich zresztą wśród swoich byłych uczniów. Tadeusz Golachowski czy Leszek Kopeć uprawiają muzykę zawodowo i nieźle sobie radzą.- Czy spełniły się Pana życiowe marzenia?- Człowiek nigdy nie osiągnie wszystkiego, co chciałby osiągnąć, bo zawsze chce więcej, niż może. Sądzę, że ja osiągnąłem sporo - zawsze miałem stałą, satysfakcjonującą mnie pracę. Udało mi się przy tym zdobyć gruntowne wykształcenie. Człowiek niewidomy nie ma tak wielkiego pola do popisu w swoim życiu jak osoba pełnosprawna, dlatego na miarę swoich możliwości osiągnąłem wiele i jestem z tego zadowolony.- Oprócz muzyki i turystyki co Pana jeszcze interesuje? - Bardzo wiele rzeczy i to z różnych dziedzin, na przykład nauka języków obcych. Znam niemiecki w czytaniu, zaś angielski w czytaniu i mówieniu. Czytam dużo prasy, no i oczywiście książek. Lubię każdą dobrą książkę. Jestem wegetarianinem, makrobiotykiem. Uwielbiam zdrową żywność.- We Wrocławiu jest dość prężne środowisko niewidomych intelektualistów. Czy utrzymuje Pan z nimi kontakt?- Tak, wszyscy oni działają w Klubie Inteligencji Niewidomej, którego jestem jednym z założycieli. Polski Związek Niewidomych nie zapewniał im warunków rozwoju i działania, dlatego powstał nasz klub. Kiedyś mówiono, że tworząc go, chcemy rozbić Związek. Nigdy jednak nie mieliśmy takiego celu. Chcemy po prostu coś pożytecznego robić i robimy. Załatwiamy na przykład dla najbardziej potrzebujących magnetofony po niższej cenie, organizujemy wycieczki krajoznawcze, prowadzimy działalność gospodarczą, na razie na niewielką skalę, ale ciągle, choć pomału, się rozwijamy. Mamy dwa lokale. Jeden przeznaczyliśmy na biuro i świetlicę, drugi na działalność gospodarczą. Na razie jest nas niedużo - 45 osób. W przyszłości do naszego klubu będziemy przyjmować także ludzi ze średnim wykształceniem. Chodzi o pozyskanie młodzieży.- I czym się jeszcze Pan zajmuje na tej emeryturze?- Niedawno wziąłem się za działalność gospodarczą. Organizuję sieć dystrybutorów amerykańskiej firmy chemiczno-kosmetycznej "Amway". Mam bardzo wielu znajomych i oni pomagają mi w tym przedsięwzięciu.-  

   Życzę więc powodzenia  i dziękuję za rozmowę.  

Grażyna Wojtkiewicz

Pochodnia styczeń 1994