Maria Ruszkiewicz

 

 

 

NIE TYLKO DLA SIEBIE    (o Marii Urban)

 

 

 

 

 

 

Wstęp

 

Mijamy,  a nasze dzieło zostaje - owocuje.

Idąc znaczymy ślad - jaki? Codziennie przemijamy po trosze, lecz nie jesteśmy do głębi świadomi tej prawdy.  Nie chcemy jej, bo kochamy życie,  bo potrzebny nam jest czas na budowanie,  na stwarzanie czegoś trwałego,  w czym pozostanie część naszej istoty,  naszej swoistej,  niepowtarzalnej osobowości,  czegoś,  co przedłuży istnienie poza nasz kres.  Wędrując,  w różny sposób zapisujemy księgę życia,  a dzieło nasze jest tym trwalsze i piękniejsze, im bardziej wyrzeźbi je miłość,  im szersze i głębsze kręgi zatoczy wypływające z niego dobro.

Takim właśnie wydaje się być koronne dzieło życia Marii Urbanowej - szkoła masażu leczniczego dla niewidomych.

Nie piszą o tym dokumenty urzędowe,  nie mówi saga rodzinna ani epitafium na nagrobku. Dlatego jest potrzebna prawdziwa opowieść o jej życiu.

 

 

 

1. Beztroskie lata

Maria urodziła się na Ukrainie.  W dzieciństwie uczęszczała do rosyjskiej szkoły. W jej sposobie mówienia pozostał do końca życia dość wyraźny obcy akcent.  Stwarzało to dla środowisk,  w których żyła,  przyczyny do snucia domysłów na temat jej pochodzenia, wyznania i przynależności rasowej.  Dlatego uważam za wskazane przytoczenie części dokumentu wyjaśniającego tę sprawę.

Świadectwo urodzenia i chrztu Marii Urban:

"Archidiecezja lwowska.  Dekanat:  Lwów.  Parafia:  Św. Mikołaja. Nr 182.  Królestwo:  Polska.  Dystrykt:  Lwów.  Świadectwo urodzenia i chrztu.

Znaczek,  opłata stemplowa za 3 marki.  Na dole znaczka pieczątka prostokątna o treści:

Urząd Parafialny Św .Mikołaja obrz. łać.  we Lwowie.  Urząd parafialny obrz.  łać. we Lwowie niniejszym dokumentem oświadcza,  że w księdze urodzeń i chrztów w tomie XVI,  str.16,  nr ser.  90 znajduje się co następuje:  Roku Pańskiego tysiąc dziewięćsetnego to jest 1900 dwudziestego trzeciego to jest 23 miesiąca czerwca pod numerem domu Kijów ur.  i dnia 24.  VI.  ochrzczona przez Wielebnego Księdza.  Imię ochrzczonego:  Maria. Miejsce urodzenia:  Kijów.  Religia:  rzym.kat.. Płeć:  Dziewczynka.  Loże:  prawe.  Rodzice:  Michał Kolców lekarz.* Olga Iwanów.  Rodzice chrzestni:  Janina Sawicka żona lekarza".

Ojciec Marii był lekarzem internistą o szerokiej praktyce. Jego powodzenie w pracy zawodowej wynikało zarówno z profesjonalnych umiejętności,  jak i z postawy społecznika.  Niezamożnych pacjentów leczył bezpłatnie a tam,  gdzie zachodziła potrzeba,  udzielał ponadto materialnego wsparcia.  Matka Marii,  Olga,  pochodziła z polskiej rodziny Jaworskich.  Według wspomnień Marii,  dziadek Olgi był polskim zesłańcem politycznym po roku 1863., Nazwisko to zapamiętał syn Marii,  Robert,  z szerokich rodzinnych kontaktów we Lwowie w okresie międzywojennym (1930-1939).

Dom Kolcowów,  względnie zasobny i szczęśliwy,  znajdował się przy jednej z głównych ulic Kijowa,  Krieszczatik.  Tutaj mała Marylka spędziła beztroskie lata w dostatku materialnym i,  co ważniejsze dla prawidłowego kształtowania się osobowości dziecka,  w dostatku uczuć rodzinnych:  miłość rodziców,  piastunek,  bliźniaczego brata,  krewnych,  przyjaciół domu.  Tutaj,  wcześniej nawet niż mogła to pojąć,  otrzymała pierwsze praktyczne wzorce patriotycznego i społecznego wychowania.  W swoimi  czasie zaczęła uczęszczać do szkoły stopnia elementarnego.  Trudno obecnie ustalić,  jaka to była szkoła,  gdyż świadectwa się nie zachowały,  a system oświaty w Rosji carskiej był bardzo zróżnicowany.  Z tego,  co Maria opowiadała,  można jedynie wnosić,  iż nie była to szkoła państwowa.  Prawdopodobnie Maria uczęszczała na jakąś prywatną pensję,  gdyż uczono tam obcego języka.  Przypuszczenie to w pewnej mierze zostało potwierdzone przez

 

 

Dokument wydany 5 grudnia.1921 r., obecnie w posiadaniu PP. R. i T.Kalinowskich z Krakowa. Tłumaczył z łaciny ks. dr Zenon Urbański.

 

następujące opowiadanie Marii

"W szkole uczyłam się między innymi francuskiego.  Pewnego dnia profesorka poleciła mi wymienić w tym języku dni tygodnia.  Zrobiłam to,  w moim przekonaniu,  dobrze,  Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam na jej twarzy wyraz niezadowolenia,  a potem usłyszałam takie słowa:    Dziecko,  ty masz fatalny akcent!      Bardzo mnie to zirytowało,  bo w domu się nad tym sporo napracowałam.  Nie zastanawiając się wiele, wypaliłam:      Ja przecież dopiero zaczynam się uczyć,  a Pani Profesorka już tak długo jest u nas,  a ma fatalny akcent rosyjski    . W sali zapanowała cisza.  Potem podniosła się dama klasowa  i powiedziała:    Jesteś niedelikatna,  zuchwała. Musisz teraz opuścić szkołę,  a jutro niech przyjdzie z tobą maman    . Na coś mi się to przydało,  bo do dzisiaj pamiętam te dni tygodnia,  choć prawie wszystko inne zapomniałam".

Maria była dzieckiem żywym,  wrażliwym i bynajmniej nie boja-źliwym.  Były to zresztą cechy znaczące dla jej struktury psychicznej.  Dość wcześnie rwała się do samodzielnych wędrówek.  Zanurzone w zieleni miasto urzekało ją swoją urodą.  Kiedyś,  po latach, będzie tak wspominać:

"Wspaniałe,  prawobrzeżne ogrody zbiegające tarasami ku rzece. Wielka przestrzeń wodna Dniepru w przepięknym ujęciu brzegów. Tutaj szczególnie działały na moją wyobraźnię przepływające statki żaglowe i morskie.  Ogromny ogród botaniczny,  tysiącletnie, wielkie jak wieże,  kaukaskie sekwoje i kasztanowce.  Piękna architektura:  pałace,  świątynie,  mozaiki w Sofijskim Soborze,  Cerkiew Andriejewska,  przepiękne kościoły,  muzea,  zabytki.  Złota Brama, wykopaliska,  parki,  ogrody - wszędzie zielono. Wtedy uważałam Kijów za najpiękniejsze miasto świata.  Dzisiaj z perspektywy muszę dodać - najpiękniejsze z miast,  które udało mi się poznać".

 

 

 

 

2. Trudna młodość

Na jasne obrazy dzieciństwa nasuwa się wkrótce głęboki cień nadciągającej dziejowej burzy.  1 sierpnia 1914 r.  Niemcy wypowiadają wojnę Rosji.  Ojciec Marii zostaje powołany do wojska.  Jako lekarz pracuje na tyłach zwyciężającej w tym okresie armii,  w wojskowym szpitalu na terenie ówczesnej Galicji.  Przez pewien okres przebywa tu z nim żona razem z dziećmi.  Po pewnym czasie jednak sytuacja militarna Rosji się pogarsza i rodzina musi się znowu rozstać.  W roku 1915 wojska carskie,  aczkolwiek w szyku bojowym, cofają się poza linię Lwowa. W tym czasie Michał Kolców zostaje wzięty do niemieckie niewoli,  gdzie przebywa do końca wojny.  Tym

 

czasem jego rodzina w Kijowie boleśnie odczuwa wielorakie skutki

2

wojennej sytuacji. Maria zapada na hiszpankę . Od niej zaraża się pielęgnująca ją matka i umiera. Był to straszliwy cios dla Marii, o którym jeszcze po latach będzie wspominać:

"Osłabiona chorobą,  zagubiona psychicznie,  nie mogłam pojąć tego, co się koło mnie działo,  że nagle straciłam najbliższą istotę. Ogromnie kochałam matkę.  Niewypowiedzianie cierpiałam. Czułam,  że odeszła w najtrudniejszym dla mnie czasie:  w okresie wojny oraz mojego wchodzenia w życie".

Na domiar niedoli wkrótce potem przepadł bez wieści jedyny jej rówieśniczy brat.  Do końca lat wojennych z Marią pozostaje babcia, a pośrednio opiekują się nią bliscy krewni rodziców.

Po zakończeniu wojny Michał Kolców powraca do Kijowa.  W tym czasie umiera babcia Marii.  Boleśnie uszczuplona rodzina przenosi się do Lwowa,  gdzie mieszkają krewni.  Tutaj Maria w roku szkolnym 1923/24 kończy gimnazjum,  po czym w latach 1924-1925 pracuje jako pielęgniarka w miejscowym szpitalu.  W tym czasie Michał Kolców przenosi się do Warszawy.  Korzystając z zaproszenia swoich wojennych przyjaciół zamierza przeprowadzić się do Francji.  Pragnie jednak zabrać ze sobą córkę,  ale tu następuje rozbieżność i konflikt uprawnień.  Maria spotkała na swej drodze zawodowego wojskowego,  podporucznika o chlubnej przeszłości wojennej,  Władysława Urbana,  za którego zamierza wyjść za mąż.  Przeżywa rozterkę. Waha się między obowiązkiem córki a prawem do własnego wyboru. Zwycięża młodszy z dwóch mężczyzn,  chociaż nie bez trudu,  gdyż zawarciu tego związku towarzyszyły dość niezwykłe okoliczności, o których Maria tak później opowiada:

"Zlękłam się przyszłości.  Mimo danego słowa,  załatwionych formalności  i wszystkich niełatwych przecież przygotowań,  w ostatniej chwili uciekłam z domu i ukryłam się u przyjaciółki.  Szukano mnie. Trzeba było odłożyć uroczystość.  Ślub nasz odbył się na następny dzień.  Było z tym wiele kłopotu i przykrości.  Bardzo to męża bolało" .

Czy nagle zapragnęła pojechać z ojcem,  czy nie znając dotąd bilansu swoich uczuć zrozumiała,  że do wspólnego życia nie wystarczy jedynie miłość mężczyzny? Kto to wie?

Kim był człowiek,  z którym Maria związała swoje życie? Władysław Urban urodził się z początkiem 1893 r.  we wsi Witryłów koło Sanoka  (Galicja).  Ojciec Władysława,  Paweł,  był małorolnym chłopem,  miał dość liczne potomstwo:  czterech synów i dwie córki. Władysław musiał się korzystnie wyróżniać na tle rodzeństwa, gdyż mimo skromnych środków materialnych rodzice łożyli na jego wykształcenie.  Uczęszczał . do gimnazjum i zdał maturę w Sanoku. Wkrótce po wybuchu I wojny światowej został powołany do austriackiego wojska,  gdzie przebywał około czterech lat. Walczył na froncie rosyjskim,  a następnie włoskim,  gdzie został ranny i przez pewien czas pozostawał w lazarecie"^ .  Oto wojenny list Władysława do rodziców:

Adres:  Szanowny Pan Paweł Urban, Witryłów '(..'.) Galicya. Treść listu:

Dn.  26.VI.918

"Najdrożsi Rodzice!  Za list,  który w tej chwili otrzymałem, serdeczne dzięki.  Cały tydzień przeszło czekałem na niego.  Nie rozumiem dlaczego tak rozpaczacie,  przecież nic się nie stało, a jak Bóg da to także nic się nie stanie.  Co tu na froncie dzieje się,  to wiecie z pewnością z gazety może nawet lepeij ode mnie,  gdyż tu takiej nie posiadam. Co już Wam wczoraj pisałem nasz marszbereit odwołany,  na jak długo nie wiadomo.  - Odpoczywamy obecnie więcej jak zwykle,  parę godzin pokręcimy się na placu ćwiczeń,  Rast itd.,  jakąś szkołę zwykle podczas tego trzymam, a po niej do domu.  Ludzie rukują wprawdzie w marszadjusterunku (...).  Komp.  komendant zawsze mi wspomina o moim fanrychostwie, on san nie jest z tego zadowolony,  że nie jestem nim,  tylko żeby tego kapitana stąd wyniosło,  on by to załatwił natychmiast. Dlaczego tak jest,  o tern tu nie napiszę.

Gdy doszlusuję do regimentu,  to w najbliższych dniach dojdzie mój Befdrderung do skutku.  Na razie tu nie opłaci się robić krawatu,  jat to mówią nie przystoi to jak na przyszłego oficera. Zdrów jestem jak dawniej,  nic mi nie brakuje.  Menaż ta sama co i przedtem,  z tym wyjątkiem że fasuje się mniej chleba,  to znaczy tylko jedną ćwiartkę na dzień,  lecz się obejdę bo i tak więcej nie zjadałem,  a drugą ćwiartkę dawałem memu chłopakowi co koło mnie chodzi  (...).

Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam i mocno całuję.  Koch. Was Władek.

Adres zwrotny:  Wł.Urban S.Fr.korp.  2/39 M.K.J.R.77.  Dag 24. Feldpost.  357".

W połowie roku 1918,  wiele ryzukując Władysław przebija się przez front rosyjski i zaciąga do II Brygady Polskich Legionów pod dowództwem generała Hallera na Ukrainie. Do kraju wraca z II Korpusem Polskim.  Po zakończeniu wszystkich działań wojennnych,  już w niepodległej Ojczyźnie,  pozostaje w wojsku na stałe.

 

 

Zdjęcia w posiadaniu syna, Roberta Urbana, Kraków, ul. Mazowiecka 125.

 

-   51-     "

Przydzielony zostaje do Korpusu Ochrony Pogranicza na południowo--wschodnich kresach Polski. Dlatego jego ślub z Marię odbył się w miejscowości Rokitna.  Tam właśnie związek ten został "potwierdzony powagą Kościoła" oraz adnotację w metryce urodzenia Marii o następującej treści:

"Maria Kolców zawarła związek małżeński w Rokitniańskim Rzymsko-kat.  kościele z Władysławem Urbanem,  kawalerem,  dnia 6 lipca 1925 Ks .  Fijałkowski. Pieczątka prostokątna o treści:

Proboszcz Tomaszgrodzko-Rokitniański

oraz pieczęć okrągła o treści: Pieczęć Kościoła Tomaszgród".

Fotografia^,  która uwieczniła tę wielką dla obojga chwilę, przedstawia ciemnowłosą,  czarnobrewą,  raczej urodziwą Marię w bieli i Władysława w wojskowym mundurze.

 

 

 

3. Pełnia życia

 

 

 

W niespełna rok po tej uroczystości,  7 czerwca 1926 r.,  w szpitalu wojskowym we Lwowie przyszedł na świat syn Władysława i Marii Robert. Według odczucia Marii była to jedna z najszczęśliwszych chwil jej życia.  Później Maria raz jeszcze została matką.  Prawem dziedziczności urodziły się bliźnięta - tym razem nie na radość, lecz na ból i żałobę,  gdyż wkrótce po urodzeniu maleństwa zmarły. Poza tym bolesnym wydarzeniem,  życie rodziny płynęło spokojnie w niewielkiej kresowej nadgranicznej miejscowości,  urozmaicone wyjazdami do krewnych we Lwowie.

W roku 1929 Władysław został służbowo przeniesiony do Bydgoszczy.  Maria,  jak wszystkie żony ówczesnych oficerów,  nie pracowała zawodowo,  lecz zaangażowała się w działalność społeczną na terenie "Rodziny Wojskowej"  (RW) .  Zrzeszenie to organizowało życie kulturalno-oświatowe pracowników wojskowości:  spotkania towarzyskie, odczyty,  wycieczki,  imprezy okazjonalne (19 marca - imieniny 3. Piłsudskiego,  3 maja,  11 listopada itp.). W tę działalność Maria wprowadziła pewne novum,  mianowicie poszerzyła program Związku i opierając się na materialnej bazie RW zaczęła organizować kursy kroju,  szycia,  haftu i pisania na maszynie dla żon żołnierzy,  które w przeważającej części,  nie mając przygotowania,  nie mogły podjąć pracy zawodowej i żyły w bardzo trudnych warunkach. Działalność ta dawała pomyślne rezultaty,   toteż Maria po pewnym okresie rozszerzyła zakres szkolenia o kursy stenografii,  koronkarstwa,  gotowania dla zakładu zbiorowego  żywienia.  Z czasem echa jej osiągnięć dotarły do miejscowej prasy.  Przeprowadzono kilka wywiadów,  umieszczono sporo artykułów,  wyrażając wysoce pochlebną opinię o  "humanitarnej działalności Marii Urban". Otrzymała ona w tym czasie kilka dyplomów za pracę społeczną    .

Piękna w swojej istocie sprawa wywołała bardzo niemiłe reperkusje dla rodziny Urbanów.  Zawistne o dobrą sławę Marii żony wyższych oficerów postarały się,  żeby zniknęła z ich pola widzenia. Władysław został przeniesiony do małej podówczas mieściny w województwie krakowskim,  do Miechowa.  Formalnie biorąc,  sprawa nie mogła budzić zastrzeżeń,  jednak miała aż nadto wyraźne cechy degradacji.  Drobne ślady społecznej pracy Marii z tego okresu znajdujemy w okazjonalnych listach,  będących w posiadaniu PP.  Kalinowskich.  Tutaj Władysław został zatrudniony w Rejonowej Komendzie Uzupełnień (RKU) przy poborze rekrutów do wojska,  natomiast jego żona  "niepoprawnie" zaangażowała się w działalność społeczną,  pracując nadal w Rodzinie Wojskowej - tyle tylko,  że w gorszych warunkach  (świetlica straży pożarnej) i w mniejszym zakresie.  Miała jednak tę pociechę,  że i tu jej praca dawała dobre rezultaty,  a "przyjaciółki" nie miały sposobności do zakulisowych działań na niekorzyść jej męża.  Również i z tego okresu zachowały się drobne wzmianki o jej pracy,  w wyżej wspomnianych listach.  Podobnie i tu taj Władysław - pod względem profesjonalnym poprawny - nadal nie awansował,  mimo że ukończył kurs majora w Rembertowie." Niejeden z jego szybko awansujących kolegów nie mógł się legitymować równie patriotyczną i udokumentowaną wojennym czynem przeszłością.  Musiało go to boleć.  Był legionistą,  ale - tylko hallerczykiem. Miał za wiele godności,  aby się o awans dopominać.  Nic więc dziwnego,  że w takiej atmosferze pracy Władysław skorzystał z pierwszej nadarzającej się sposobności i w wieku 43 lat przeszedł na przedwczesne emeryturę w randze kapitana.  Z Miechowem nic go już nie wiązało,  zatem z żoną i synem przeniósł się do Krakowa.  Ale teraz warunki materialne rodziny znacznie się pogorszyły,  gdyż koszty utrzymania w dużym mieście były wyższe,  a emerytura Władysława stanowiła zaledwie połowę gaży oficera w czynnej służbie. Trzeba było szukać dodatkowych źródeł dochodu w czasie,  gdy o jakiekolwiek płatne zajęcie było niezmiernie trudno. Władysław udał się na wschód Polski,  do miejscowości Równe^,  gdzie otrzymał posadę instruktora Ligi Obrony Przeciwlotniczej (LOP) i szkolił młodzież.  Raz jeszcze wrócił w strony,  gdzie w latach młodości pełnił wojskową służbę już w niepodległej Polsce.  Była to jednak rozłąka z rodziną.  Maria pragnęła pomóc mężowi a równocześnie zdobyć zawód.  W tym celu zapisała się do pomaturalnej medycznej szkoły zawodowej dla kalotechników w Krakowie i w roku szkolnym 1937/38 otrzymała dyplom.  Na wysoki status tego kursu wskazuje zarówno rodzaj i ilość przedmiotów,  jak i przygotowanie wykładowców. Między innymi uczono takich przedmiotów,  jak:  choroby przewodu pokarmowego,  choroby układu krążenia,  choroby skórne oraz fizykoterapia,  gimnastyka lecznicza, masaż klasyczny,  masaż głowy,  dietetyka,  kosmetyka,  sporządzanie środków kosmetycznych itp.  Wykładowcami byli lekarze (między innymi dr Tadeusz Koniar, dermatolog) oraz osoby o innych wysokich kwalifikacjach.  Uzyskany na tym kursie dyplom znaczył więc wiele.  Wkrótce potem Maria otworzyła własny zakład (Kraków,  ul.Józefitów 3m7),  który prowadziła przez 20 następnych lat.  To względnie dochodowe zajęcie pozwoliło jej utrzymywać dom i przetrwać ciężkie lata wojny.

Tymczasem mroczył się horyzont nad Europą.  Niemcy hitlerowskie
zaanektowały już Austrię (1938), Czechosłowację (1938),  Kłajpedę
(1939).  Nadciągała dziejowa burza,  wiedzieliśmy,  że teraz kolej, na nas.  Odczuwaliśmy na przemian przerażenie i zapał bojowy -do krwi ostatniej kropli z żył. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny,  Władysław został powołany do czynnej służby wojskowej.  Z jakimi uczuciami żegnał dwie najdroższe na ziemi istoty? Odchodził z życia Marii na długo - na bardzo długo.

 

 

 

 Dramat niewoli

 

Pierwszego września 19*9 roku wczesnym,  cudownie rozjaśnionym porankiem,  zawyły nad miastem syreny,  obwieszczając początek jednej z najstraszniejszych w dziejach nowożytnej historii wojny - 2077 dni krwawego żniwa. Czysty błękit krakowskiego nieba rozpruły zuchwałym lotem żelazne ptaki ze znakiem swastyki,  znamieniem Kali,  hinduskiej bogini śmierci.  Spadły pierwsze bomby na dworzec towarowy i lotnisko w Rakowicach.  Uderzyły w niebo pierwsze pożary. Władysław brał udział w kampanii wrześniowej.  W owe tragiczne "dni krwi i chwały" walczył na północy Polski w szeregach Samodzielnej Grupy Operacyjnej  "Polesie",  pod dowództwem generała Kleeberga.  Po ciężkich zmaganiach,  po wystrzeleniu ostatniego pocisku,  osiem dni po kapitulacji Warszawy,  5 października 1939 roku generał poddał swoją armię i  wraz z dziesiątkami tysięcy żołnierzy poszedł do niewoli.  Władysław Urban podzielił więc los wielu bohaterskich obrońców Ojczyzny i cały    okres wojny przetrwał w jenieckim,  oficerskim obozie w Woldembergu, Neu Mark Oflag II c.

Nie mniejszym brzemieniem wojna spadła na barki Marii.  Musi ona teraz sama troszczyć się o byt,  radzić sobie z wychowaniem syna, z własną samotnością.  Psychicznie napięta,  czujna,  przewidująca, walczy o każdy dzień swego dziecka,  własny i pośrednio - męża. Utrzymuje dom z dochodu,  jaki przynosi jej prowadzenie zakładu kosmetycznego.  Również i w tym niezwykle trudnym okresie znajduje czas na działalność społeczną.  Pracuje w Radzie Głównej Opieki (RGO).  Tutaj,  między innymi,  zajmuje się pomocą dla osieroconych i chorych dzieci.  Syn wspomina o zorganizowanej przez Marię kolonii letniej dla tych dzieci w Rabce.  W pierwszym roku wojny zostają przesiedleni z reprezentacyjnej części miasta  (ul. Józefitów 3m7)  na ul. Rzeszowską (Kazimierz) 8m8,  do znacznie gorszych warunków mieszkania i pracy.

Ten zarys informacji nie oddaje,  rzecz jasna,  nawet w przybliżeniu udręki i grozy życia wojennej rzeczywistości.  Pełniejszy obraz dramatu niewoli dla całej rodziny możemy odczytać, z nielicznie zachowanych wojennych,  jednostronnych listów Władysława do żony i syna.  Nie znamy odpowiadających im listów Marii.  Obozowa

 

sytuacja i tu narzucała konieczność schematu. Ale tylko ten, kto świadomie przeżył koszmar wojny,  może wiedzieć,  jakie obszary lęku,  tęsknoty i wszelakich ludzkich cierpień należy wkomponować między wiersze tych listów,  A oto listy:

 

18.IX.39

"Kochana Marylko!

Pisałem już kilka kartek do Ciebie - czy żyjesz daj znać okazyjnie.  Jutro wyjeżdża Pani Wanicka z osiedla ofic.  do Krakowa  (z powrotem),  przez które przekazałem Ci 300 zł.  Tymczasowo -bo nie wiem na pewno_czy jesteś w Kr.  - bo mogłaś się ewakuować. Jak to dobrze,  że ktoś rowerem jeździ,  przez tego P.Zawrzykraja, który wraca rowerem,  zaraz Ci karteczkę przekazuję.  - Proszę odpisać - Poznałem tu P.Drową Ramszejdową,  stryjeczne P.R.  z Miechowa -  (Słowackiego 1).  Kończę.  Całuję Was

Urban WŁ"

 

 

Kielce 20 .X.1939 r.

"Kochana Marylko i Roberciku!

Piszę do Was znowu,  by -coś Wam o sobie powiedzieć.  Pisałem już parę kartek,  ale nie wiem,  czy coś już otrzymaliście - bo dziś to wszystko odbywa się okazyjnie,  przez znajomość.  Wczoraj obóz tut.  ofic.  w Kielcach został ewakuowany,  odjechało paruset oficerów,  w kierunku niewiadomym albo na Śląsk (Wrocław,  albo w kierunku Prus,  jednym słowem nie wiadomo).  Ja miałem szczęście, bo znalazłem się w tej małej liczbie,  że brakło autobusów - zostało nas kilku - dziesięciu na transport późniejszy.  Jak Ci już pisałem,  przekazałem Ci przez P.Mjrową Wanicką z Krakowa (ul. Prażmowskiego 54,  Osiedle Ofic.) 300 zł - dziś ta Pani odjeżdża do Krakowa.  Wczoraj poprosiłem Panią Drową Ramszejdową  (...) /nieczytelne/,  którą tu poznałem szukając PP.Krakowiaków - mieszkają ul. Słowackiego 1,  więc u P.Drowej R.  zostawiłem dla Ciebie 1000 zł (tysiąc).  Pani R.  ma Ci przesłać tę kwotę nie od razu,  lecz w dwu częściach po pięćset  (ze względu - na kontrole i rewizje niemieckie) i tak w najbliższych dniach wyjeżdża stąd matka Drowej Latałowej z Krakowa - to Ci przekaże 500 zł - poczem później resztę.  - Masz szczęście,  bo gdybym z tym transportem wyjechał,  to nie miałbym możności zostawić Ci tych pieniędzy -a z Niemiec - to kontakt byłby trudny i przekaz niemożliwy. - Kochana Marylko,  tak się urządź,  zakupy na zimę tak sporządź, by Ci to wystarczyło - bo widoków na razie nie ma.  Proszę tylko dla mnie postarać się o marynarkę (...)  - używaną,  starą - to mi by wystarczyło na razie po powrocie do domu.  Jak Ci już pisałem,  że straciłem wszystko,  kompletnie wszystko w odwrocie z Polesia pod  (...)  /nieczytelne/ - tak że posiadałem tylko to co na sobie.  Obecnie mam już 3 pary bielizny,  2 ręczniki,  3 p. skarpetek,  3 chusteczki,  3 kołnierzyki - no i mundur - to wszystko.  Nieźle jak na wojnie.-

Spodziewamy się odjazdu  (wywiezienia) z godziny na godzinę. Więc nie ma co myśleć o odwiedzeniu mnie - i tu w Kielcach,  i gdzie indziej.

 

Jakie widoki na przyszłość - horoskopów dziś stawiać nie można,  ufajmy Bogu,  a będzie dobrze - no może nawet niedługo -jedna woja się skończy - a któż wie,  czy drugiej nie trzeba będzie toczyć na wschodzie.-

Lo tam z Robusiem - niech chodzi do szkoły.- Jak tam Twój interes idzie,  czy masz klientki,  które Cię odwiedzają - może -czy coś zarabiasz - jak z mieszkaniem - piszę z troskę - odpowiedzi się nie spodziewam - na razie.-

0 ile ten list otrzymasz,  to postaraj  się te pieniądze dostać jak najszybciej - i zrobić użytek.   Jak tam Twoje oszczędności z P.K.O.  - czy możesz je podjąć,  prawdopodobnie 5% tygodniowo . -

Ze znajomych tu w obozie są (...) /nieczytelne/ kpt.  Baraniecki,  z Krakowa nie ma bliższych.-' Na tym kończę -

Serdecznie Was ściskam i całuję k o c h.  Was

ojciec"

 

 

Dn.  7.1.1940 r.

"Kochana Pani Zofio!

Przed tygodniem przesłałem Pani kartkę.  Oczekuję od Pani jakichś pewniejszych wiadomości o mej żonie. Napisałem również i do Lwowa pod adres wskazany przez Panią,   lecz stamtąd nie ma widoków na otrzymanie wiadomości,  gdyż wielu oficerów obozu posiada tam rodziny,  jednak wiadomości nie otrzymują żadnych (prawie).  Jakie takie wiadomości otrzymujemy z kraju i o naszym kraju.  Jak tam,  tak i tu panują mrozy od dwu tygodni od 10-18°, takie tu należą do rzadkości. Używamy świeżego powietrza (...) /na tym kończy się możliwa do odczytania część listu/"

 

 

Dn.  13.11.1940

"Najdroższa Marylko i Roberciku!

Znowu piszę w terminie wyznaczonym nam z góry. Do dziś otrzymałem już 6 kartek,  ostatnią z dn.  3.II.  Napisz list,  jak to tam było we Lwowie i jak wróciłaś do Krakowa.  Nie napisałaś mi,  czy otrzymałaś pieniądze od P.Wanickiej,  jak również z Kielc - P.N..  miała opiekować się mieszkaniem,  niby za Twoją zgodą,  no i sama napisała do mnie,  więc się b.  ucieszyłem,  a tu tymczasem rozczarowanie.  - Czekam na wiadomość co do mieszkania,  powinni Ci mieszkanie urzędowo oddać,  bo to Twoje,  Twoje źródło utrzymania - a nie należało do mnie. W przyłączonych powiatach,  to podobni postępowanie na porządku dziennym. Co u mnie.  Jestem dotąd zdrów. W niewoli nie próżnuję. Uczęszczam na kurs języka angielskiego,  kurs buchalterii i samochodowy.  Ponadto czytam co wpadnie po niemiecku, - wreszcie uzupełniam język francuski i włoski. Aż mi czasu brakuje.  PP. Jagielskim złóż ode mnie serdeczne podziękowanie za udzielenie kąta. Mam w Bogu nadzieję,  że zdołam się jeszcze odwdzięczyć.  Czy był u Ciebie kum z Miechowa.  - Jak tam u Was z wyżywieniem,  nawiąż kontakt z Miechowem (z R.),  to może Ci dopomogą,  mam takie przekonanie.  Następny list dopiero 23 bm.- Ale za to Ty i Robuś piszcie do mnie listy na "Kriegsge-fangenenpost".  Serdecznie Was ściskam i stokrotnie całuję.

Koch.Was ojciec"

 

/Data na stemplu pocztowym:  6.4.40/

"Najdroższa Marylko i Roberciku!

Dziękuję Wam za Życzenia Świąteczne.  Święta spędziłem w gronie kolegów - współtowarzyszy niewoli.  Przed' Świętami otrzymałem paczkę od chrzestnej matki,  a po Świętach drugą,  od jej znajomej z Katowic.  - Były to jednak Święta spędzone poważnie i w trosce, co przyszłość nam da. Wierzymy głęboko w Zmartwychwstanie,  a wiara czyni cudy !  Od Świąt nie mam od Was żadnej wiadomości.  Jak Wy spędziliście Święta.  - Przeczuwałem jak spędzacie Święta i wierzę, że Bóg da nam następne spędzić razem.  Co u Was - czy był u Was mec.R.  z Miechowa,  czy otrzymaliście resztę z Kielc.  Czy ode mnie otrzymaliście paczuszkę z kompletem do pisania,  zegarkiem oraz oszczędności złotowe 242 zł,  które zostały wysłane.  W najbliższych dniach prześlę Wam zaświadczenie ze strony Kmdy. niem.  obozu, że przebywam w obozie jeńców,  któ're Ci posłuży do uzyskania u tamt. władz możności odzyskania niezbędnych pokojów (mieszkania) do pracy zarobkowej i utrzymania się przy życiu. Czy otrzymujesz jakieś wiadomości z Witryłowa.  Uważam,  że gdy będzie Wam ciężko,  to tam znajdziecie chwilowe oparcie do czasu mego powrotu. W końcu bądź o mnie spokojną,  paczek żadnych mi nie przysyłaj,  tylko to o czem Ci pisałem,  raz w miesiącu - trochę tytoniu - i ewent.  lp. zelówek,_ jeśli będziesz mogła je zdobyć.  -

Serdecznie Was pozdrawiami i wielokrotnie całuję

koch.  Was ojciec"

 

 

4.III.41.

"Najdroższa Marylko i Roberciku!    Dziś otrzymałem od Was 2 listy i paczkę żywność.,  przesłaną przez P.C.K.,  za co Was serdecznie całuję.  Strasznie się zmartwiłem listem,  mimo że ostatnio tyle ciosów doznaliśmy,    to jednak w snach przeczułem Twoją chorobę.  Bóg dobry,  musisz być zdrową,  przecież jesteś młodszą ode mnie o 10 lat - ja to już stary grat,  niedługo 50tka. Musisz uważać na siebie,  - Nie przysparzaj sobie kłopotów z sublokatorami,  - co to za marne indywidua,  przecież sprawiedliwość istnieje,  tylko trzeba do odpowiednich czynników się zwrócić. Myślę,  że Robuś jest Ci bardzo pomocy - że Cię wyręcza,  bo do mego powrotu do Was,  to nic nie wiadomo,  żadne obliczenia nie pomogą - wojna właściwa dopiero się zacznie - a dopóki wojna trwa - dopóty siedzenie za drutami.  - Oby Bóg dał,  żeby sprawiedliwe rozstrzygnięcie nastąpiło jak najprędzej.  Ja tu w tych barakach pilnuję się - by jakoś tę niewolę przetrwać i wrócić do Was zdolnym jeszcze do jakiej takiej pracy.  - Wy do tego czasu starajcie się przetrwać.  W tych dniach już powinnaś otrzymać 90 mk - bo w tej dekadzie marca odejdzie zadeklarowana przeze ■ mnie kwota 85 mk - te czem mogę Wam pomóc. W tych dniach prześlę Robercikowi 2 wieczne pióra i medalionik.  Serdecznie Was całuję.-

Koch.  Was - ojciec"

 

 

11.V.41.

"Najdroższa Marylko i Roberciku!  Dn.  30.IV.  otrzymałem list i kartkę,  a wczoraj kartkę.  Oczekiwałem na paczkę z nasionami, lecz nie należy się spieszyć,  bo i tak dotąd zimno,  śnieg,  plucha i nie wiadomo jak długo to potrwa.  Rok bez wiosny,  to widmo nędzy i głodu. Może się ta wojna prędzej zakończy.  Musicie troszczyć się o siebie,  przede wszystkim dbać  o siebie i Robercika. Nieboraczek trafił właśnie na lata wojny   i niedostatku,  - gdy w jego wieku - potrzeba się dobrze odżywiać,  by nabrać siły i tężyzny fizycznej na przyszłe swoje życie .  Również w tym wieku jest pozbawiony ojca,  który powinien kształtować jego poglądy na życie i tworzyć silny charakter.  Nadzieja w Bogu,  że może to niedługo potrwa i wrócę do Was,  może rok,   może dwa.- Kochana Marylko,  poślę Ci kartkę czerwoną,  lecz na razie nie posyłaj mi z ubrania nic,  trzymaj w rezerwie,  to ubranie co mam to ceruję i łatam,  dobre jest,  a rzeczy tylko tyle mi wolno mieć,  ile zmieszczę w walizce,  to co mogę unieść,  reszta w razie wymarszu,  czy też przeprowadzki,  pozostać musi na miejscu - przechodzi do rąk opiekunów. Czy otrzymałaś już w tym miesiącu moje oszczędności w kwocie 95 mk. W czerwcu otrzymasz tyleż.  Ciekawy jestem,  czy z pracy Twej zdobywasz tyle,  by wystarczyło Wam na życie,  podatki itp.  wydatki (to co ja wysyłam,  to na  komorne).  Ostatnio zmieniłem barak na nowszy i czyściejszy,   tylko na razie wilgotny. Zmiana otoczenia wpływa dodatnio na samopoczucie.  Serdecznie Was pozdrawiam i wielokrotnie całuję.  Koch.  Was ojciec."

 

19.III.42.

"Najdroższa Marylko!  Wczoraj nareszcie otrzymałem list od Ciebie z dn.  ll.III.bm.  - za który dzięki.   Paczkę otrzymałem,

  1. czem w kartce dn.  13 bm.  Cieszę się,  że  jesteś zdrową i że Robuś powraca do domu,  po podreperowaniu zdrowia a to b.dużo znaczy.  Zrobiło się ciepło i nareszcie wiosna zawitała i śniegi już stopniały.  Racjonalnie postąpiłaś,  że poleciłaś się wpisać jako chrzestna matka Milce,  o czem nie mogłem się dowiedzieć -poślesz przy okazji chrzestne dla    chrześniaka,  a na to jest zawsze czas.  Mam zaległą korespond.  u Ciebie na 1 list i 2 kartki - spodziewam się też,  że nie zaginęły.  Nalepkę na paczkę wysłałem 13 bm.,  tak że masz 2.  - Dziękuję Ci za życzenia urodzinowe, mam nadzieję i przekonanie,  że drugie półrocze będzie dla nas lepsze - że wojna się przecież skończy z pomyślnym rezultatem
  2. sprawiedliwość zapanuje na całym świecie i narody pozbędą się szowinizmu i zapanują zasady chrystianizmu - miłości bliźniego. Na razie przeżywamy ciężką rzeczywistość i trzeba się starać przetrwać tę wojnę.  Co z Robusiem,  czy to nie wpłynie na stratę roku - musi się teraz starać to nadrobić co stracił w nauce. Oczekuję zapowiedzianego dłuższego listu.  Serdecznie Cię ściskam i całuję koch.  Cię Władek."

 

 

 

 

18 stycznia 1945 r.  - wyzwolenie Krakowa.  9 maja - podpisanie przez Niemców kapitulacji,  2 września - kapitulacja Japonii i ostateczne zakończenie działań wojennych.  Upragniony,  okupiony straszliwą daniną krwi i bezmiaru ludzkich cierpień,  pokój. Świat nowego życia dla tych "ze spalonych wsi i z głodujących

 

miast". Dźwiganie się z gruzów, leczBnie głębokich ran, wędrówki ludów we wszystkich krajach i kierunkach Europy, wyczekiwanie na bliskich,  życie między trwogę i nadzieję.

Władysław powrócił do kraju w roku 1946,  po blisko siedmioletniej rozłące.  Szczęścia w domu nie znalazł.  Po krótkim pobycie z rodzinę,  wyjechał na stałe na Ziemie Odzyskane.  Ile kosztowało ich rozstanie,  dlaczego tak się stało? Są to pytania,  na które nikt już dzisiaj nie odpowie. Dramat wojennego pokolenia niejedno miał oblicze i niejedno imię...  Było to ostatnie ich spotkanie. Władysław zamieszkał w okolicy Lubina Legnickiego, powiat Głogów,  miejscowość Pohulanka, -gdzie podjął pracę w administracji nadleśnictwa. Działał również społecznie w ZBOWiD-zie. Miał wartościowe hobby w postaci ziołolecznictwa,  czemu sprzyjało środowisko leśne. Do końca życia nie związał się już z żadną kobietą.  Zmarł mając 76 lat, w roku 1969.  Szacunek i sympatia,  jaką zdołał sobie pozyskać u ludzi wśród których żył,  ujawniła się w pełni na jego pogrzebie:  tłumy ludzi,  organizacje społeczne ze sztandarami,  strażacka orkiestra,  wyeksponowane odznaczenia  (Krzyż Walecznych oraz inne,  pomniejsze),  przemówienia.  0 śmierci Władysława powiadomił krakowską rodzinę bratanek zmarłego.  Na pogrzeb pojechał syn.  Boleśnie przeżył śmierć ojca. Zabrał symboliczne pamiątki,  a w sercu zamknął ból rozstania i żal do losu o lata zubożone o obecność i miłość ojca.

Jak już wspominałam, Maria    zdołała podczas okupacji opanować trudną sytuację życiową.  Obecnie,  przez zmianę mieszkania (Karmelicka lm.7) zyskała bardziej eksponowany punkt dla gabinetu kosmetycznego.  Nadal zajmowała się wychowaniem syna,  a także włączyła się w szeroki front pracy społecznej i szkolenia zawodowego,  do czego zaistniały teraz w pełni korzystne warunki. Czynności tych było sporo,  zatem zacytujmy tutaj odnośną część życiorysu  ,  którego wiarygoność Maria Urban poświadcza własnoręcznym podpisem i potwierdza dokumentami:

"/.../ W latach 1945-50 byłam kierownikiem kursu masażu leczniczego przy Służbie Zdrowia w Krakowie,  1945-50 - przewodniczącą Sekcji Masażystów S.Z.,  1945-50 - referentką oddziału Służby Zdrowia,  1945-50 - członkiem Sądu Koleżeńskiego Okręgu S.Z., 1945-48 - przewodniczącą Opieki Zdrowotnej przv Przemysłowej Szk.Państwowej .  Od roku 1949 do chwili obecnej° jestem przewo-

^ Teka Akt osobowych Marii Urban, będąca w posiadaniu Archiwum Wojewódzkiego Wydziału Służby Zdrowia, Kraków, ul. Batorego 3.

g

15.X.1953 r. i w dalszym ciągu do 1956.

 

dniczącą Bloku Nr 19/111 przy M.R.N.,  przewodnicząca Komitetu Obrońców Pokoju i członkiem Frontu Narodowego,  (...) kierownikiem kursu ideologicznego od  (...)  1949 r.  do dnia 15.V.1950 r. i kierownikiem kursu języka rosyjskiego".

Z tego okresu społecznej działalności Marii zachowały się

ślady w postaci dokumentów o następującej treści:

"Ogólnopolski Komitet Frontu Narodowego przyznaje Ob.Urbanowej Marii Dyplom Honorowy za zasługi w pracy społecznej w kampanii wyborczej do Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.  Przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Narodowego Bolesław Bierut. Warszawa,  listopad 1952 r.  (...)."

"Dyplom Uznania za ofiarną pracę dla sprawy' pokoju nadany Ob.  Urbanowej Marii przez Miejski Komitet Obrońców Pokoju w Krakowie w Międzynarodowym Dniu Obrony Pokoju 2 października 1953.  Przewodniczący Miejsk.Kornitetu Obrońców Pokoju w Krakowie podpis I - / Marcin Waligóra.  Pieczęć okrągła: Miejski Komitet Obrońców Pokoju w Krakowie."

 

Aktywność Marii Urban w tym okresie jest zdumiewająca,  gdyż do wymienionych funkcji należy jeszcze dodać studia na UJ w latach 1948-1952.  0 podjęciu tej decyzji przesądził dość zabawny incydent,  o którym Maria tak opowiada:

"(...)  Wróciłam z wczasów wypoczęta,  opalona.  Wyświeżyłam się i poszłam na uczelnię załatwić synowi jakąś sprawę,  której nie zdołał dopiąć przed wyjazdem.  W sekretariacie Dziekanatu była spora grupa młodych ludzi,  którzy podobnie jak ja mieli jakieś sprawy do załatwienia. Wcisnęłam się poza kolejnością i wtedy usłyszałam o sobie różne rzeczy:    Koleżanko!  Tutaj obowiązuje kolejka!     ,    Czyżby blondynki miały pierwszeństwo?    .  Złapałam dokument i szybko uciekłam.  Wracając do domu myślałam o tym,  co zaszło.  Było to równocześnie miłe i niemiłe,  ale pomogło mi podjąć nieodwołalną decyzję zapisania się na studia."

Dyplom Ukończenia Studiów Wyższych pierwszego stopnia w WSNS i na Wydziale Filozoficzno-Społecznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie w zakresie nauk społecznych określił jej status zawodowy,  a zdobyte wiadomości w zakresie takich przedmiotów jak: pedagogika,  psychologia,  historia wychowania,  socjologia,  historia kultury,  oświata i kultura dorosłych,  prawo pracy,  metodyka nauczania i inne,  dały Marii teoretyczne podstawy działalności pedagogicznej,  które służyły jej przez dalsze 19 lat pracy. A oto wypowiedź na temat Marii Urban z tamtych lat mgr J.Hajeca, który razem z nią sutidiował:

"Była najstarsza na roku,  mimo to należała do ZAMP-u.  Działała społecznie.  Zawsze otwarta na potrzeby innych,  usłużna.  Była nie tylko akceptowana i zintegrowana z młodzieżą,  ale ponadto ceniona i uznana za pięknego czowieka."

 

W tym okresie,  na płaszczyźnie działalności społecznej, Maria zetknęła się ze wspaniałym człowiekiem,  społecznikiem najwyższego formatu,  kapitanem Janem Silhanem.  Był to bardzo pomyślny zbieg okoliczności,  gdyż kapitan już od dłuższego czasu piastował w sercu ideę kształcenia niewidomych w zakresie masażu.  Utrzymując kontakty z zagranicę wiedział,  że np. we Francji  (Paryż,  Instytut Walentego Hady)  szkoła taka powstała już w roku 1909,  a w Londynie,  w Królewskim Narodowym Instytucie dla Niewidomych,  w roku 1915.  Ponadto w Warszawie pojawili się już pierwsi niewidomi masażyści,  przygotowani w Laskach oraz na kursach dla osób widzących,  prowadzonych przez profesora Zaorskiego.  Maria szybko porozumiała się z kapitanem. Byli przecież krajanami,  urodzili się i wychowywali w Kijowie, i to na tej samej ulicy,  ale przede wszystkim byli ideowymi społecznikami.  Ówczesny Związek Niewidomych Pracowników PRL bezbłędnie wytypował kandydatów na pierwsze kursy masażu.  Byli to:  Roman Axenti - późniejszy instruktr w szkole masażu dla niewidomych oraz Helena Majewska,  jego przyszła małżonka,  na drugim zaś kursie - Mieczysław Orliński oraz Zofia i Jerzy Ruszkiewicz.  Wszyscy inteligentni,  ambitni,  reprezentacyjni. Większość z nich ukończyła kurs z wysoką lokatą,  a Jerzy Ruszkiewicz z postępem celującym. Maria Urban mówiąc o nich,  stwierdziła:  "Byli najlepsi w zespole przez swoje walory osobiste, przez silne zaangażowanie i lepiej niż u osób widzących wykształcony dotyk".  Szlak został przetarty.  Sprawa szkolenia niewidomych masażystów na terenie Krakowa dojrzewała.  Klimat był korzystny,  gdyż zreformowana po wojnie służba zdrowia rozszerzała zakres usług medycznych i ogarniała coraz szersze kręgi społeczne.  Wynikało stąd w naturalny sposób coraz większe zapotrzebowanie na tego rodzaju pracowników służby zdrowia.  Powiększała się liczba zakładów szkoleniowych,  a równocześnie w powojennych latach sprawa produktywizacji ogromnych rzesz inwalidów urastała do rangi zagadnienia społecznego.  Należy jednak zwrócić uwagę na fakt,  że podobne warunki zaistniały w całym kraju,  a jednak szkoła masażu dla niewidomych,  dzięki takim ludziom jak kapitan Silhan i Maria Urban,  powstała właśnie w Krakowie.

 

 

Praca dla niewidomych

 

Powstanie szkoły poprzedziły ofiarne starania głównego jej inicjatora,  dana Silhana,  upoważnionego przez Zarząd Główny Polskiego Związku Niewidomych,  działania Kazimierza Grabca z ramienia Wydziału Pracy i Pomocy Społecznej Prezydium WRN, Marii Urbanowej oraz krakowskiego aktywu PZN. W wyniku tej zbiorowej działalności uzyskano z Ministerstwa Pracy i opieki Społecznej zezwolenie na otwarcie szkoły i lokal na jej pomieszczenie,  opracowano program nauczania,  określono warunki naboru kandydatów,  zaopatrzono kurs w elementarne środki dydaktyczne i w wyposażenie dla internatu oraz zaangażowano wykładowców

0 odpowiednio wysokich kwalifikacjach.

Maria miała wówczas 53 lata i ogromne życiowe doświadczenie. Posiadała szerokie kontakty społeczne i chyba dużo sił witalnych,  gdyż przez wiele następnych lat jej życie toczyło się w kilku absorbujących czas i energię wymiarach,  takich jak:  prowadzenie domu,  gabinetu kosmetycznego  (tutaj miała pomoc),  praca społeczna i kierowanie szkołą.  Z czasem wycofała się z tego  , co nie było konieczne i na czoło wszystkich jej usiłowań życiowych wysunęła się szkoła. W wyniku "omówionych już działań,  pismem Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej z października"1953 roku,  powołano do życia kurs masażu leczniczego dla niewidomych

1 zlokalizowano go w Krakowie, w byłym internacie dla inwalidów wojennych przy ul.  18 Stycznia 100 (później nr 86).

14 października 1953 r.  trzydziestu • słuchaczy z różnych stron kraju i dziewięciu wykładowców rozpoczęło pracę szkolną.  Oficjalne otwarcie zakładu nastąpiło w kilka tygodni później  (14 listopada).  Było ono dla wszystkich silnym przeżyciem psychicznym,  dlatego utrwaliło się w pamięci uczestników.

Ciemny listopadowy wieczór,  wszystkie pomieszczenia należące do szkoły jasno oświetlone.  Uroczystość otwarcia zakładu.  Słuchacze stoją w zwartej grupie,  w przeważającej części całkowicie niewidomi.  Duża rozpiętość wieku i wykształcenia.  Dziewczęta w jasnych bluzkach,  mężczyźni - w czym kto ma.  Wielkie stare,  zniszczone stoły obite kwiecistym perkalem,  z tej samej

 

tkaniny zasłony na oszklonej ścianie sali wykładowej.  Przemówienie kierowniczki kursu,  która wita,  dziękuje,  życzy... Jest wyraźnie wzruszona.  Cóż w tym dziwnego? Wszyscy jesteśmy wzruszeni. Czujemy,  że stoimy u progu ważnej i dobrej sprawy. Po kierowniczce przemawiają inni:  kpt.  Silhan,  przedstawiciele urzędów resortowych,  grona,  słuchaczy.  Potem uczniowie śpiewają,  recytują,  grają,  jest też taniec solowy.  Nie ma oczywiście estrady,  zastępuje ją tenisowy stół.  Na nim to produkuje się w półklasycznym,  półakrobatycznym tańcu Emil Kordzisz -szczupła,  drobna figurka,  były cyrkowiec,  z łysiejącym czołem, w grubych okularach.  Zapamiętałam go szczególnie,  ponieważ na pierwszej lekcji brajla niemal z rozpaczą powiedział:   "Ło pierona!  Palcami cytać!  Przeca jo nie wydola".  Po części artystycznej przyjęcie,  na które zastawę stołową przyniesiono z domu kierowniczki.  Nie jest to zresztą gest sporadyczny.  Również świetlicę przystroiły ofiarowane przez nią firanki,  palma oraz stary fortepian.  Były to pierwsze,  ale nie ostatnie symptomy świadczące o tym,  że szkoła jest nie tylko miejscem pracy zawodowej,  lecz również strefą życia osobistego Marii Urban.

Oprócz pełnego zaangażowania w działalność szkoły,  Maria kontynuowała pracę społeczną w Związku Zawodowym Pracowników Służby Zdrowia, w Komitecie Blokowym nr 19/111 oraz w Lidze Kobiet (Dzielnica Zwierzyniec).  Poniżej zamieszczam relacje osób,  które w tym okresie z nią współpracowały.

Jan Krzaczyński ,  starszy inspektor Wojewódzkiego Urzędu

Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej w Krakowie:

"Z Panią Marią Urban zetknąłem się na terenie pracy społecznej w ZZPSZ w Krakowie,  w latach 1947-1963, kiedy pełniłem funkcję sekretarza Okręgowego Zarządu Związku.  Pani Urbanowa należała do społecznego aktywu naszej organizacji. Zaliczała się do bardzo czynnych i ofiarnych członków. Była wiernym rzecznikiem, tak,  to wyrażenie chyba najbardziej odpowiada temu,  co należy

  1. niej powiedzieć - wiernym rzecznikiem ludzi poszkodowanych, niepełnosprawnych,  potrzebujących pomocy. Dużym osobistym wkładem przyczyniła się do rozwoju i doskonalenia kadr medycznych. Cieszyła się uznaniem zarówno władz jak i środowiska medycznego.  Szczególnym szacunkiem i sympatią darzyli ją wychowankowie
  2. absolwenci szkoły masażu".

Relacja doktora praw Bolesława Huczyńskiego,  obrazująca działalność Marii Urban na terenie Komitetu Blokowego:

 

"Sprawa komitetów blokowych jest mi dobrze znana,  gdyż wkrótce po wojnie jako radca prawny opracowywałem ich status.  Z Panią Urbanową zetknąłem się na terenie pracy społecznej w Komitecie Blokowym nr 19/111,  gdzie pełniła funkcję przewodniczącej,  da zaś byłem tam sekretarzem w latach pięćdziesiątych. Była to praca społeczna w pełnym znaczeniu tego słowa,  bez żadnych ekwiwalentów materialnych.  Blok nasz obejmował zabudowę między ulicami: Karmelicką,  Garbarską i 1 Maja,   ówczesnej Dzielnicy Zwierzyniec.  Funkcje w komitecie były wybieralne.  Oprócz przewodniczącego i sekretarza,  w skład komitetu wchodziło jeszcze kilku członków.  Praca była trudna,  gdyż komitet nie miał żadnej egzekutywy.  Bardzo często polegała na tym,   że Pani Urbanową sama lub z osobą zainteresowaną biegała po urzędach.  Często zamiast do biura ludzie przychodzili do jej" domu,   a przede wszystkim do jej serca, które było otwarte dla potrzebujących.  Dużo czasu i energii poświęcała dla ludzi starych,  chorych,  niepełnosprawnych. Godziła skłócone małżeństwa.  Wywalczyła lokal dla Komitetu Blokowego w pomieszczeniach PZU,  ul.  1 Maja 5.  Zorganizowała "ogródek dla dzieci" z dyżurami matek,  posiłkami itd.  przy ul.  Karmelickiej 7.  Zabiegała o to,  żeby teren bloku obsadzać zielenią. Działała kolegialnie,  powiadamiając wszystkich członków komitetu

0 tym,  co zrobiła.  Podobnego postępowania oczekiwała w stosunku do siebie. W pracę tę bardzo się angażowała.  Postępowała rozumnie,  celowo i z poczuciem odpowiedzialności.  Była to bardzo dobra kobieta.  Starała się autentycznie ludziom pomagać. Czyniła to bezinteresownie,  z pobudek ideowych,   z impulsu serca. Wśród ludzi miała wielki mir.  Poważano ją w urzędach. Moja relacja,

z konieczności pobieżna,  nie oddaje włożonego przez Marię Urbanową wkładu pracy,  ale na pewno jest obiektywna.  Za każde zdanie mogę przyjąć pełną odpowiedzialność.  Potem zmieniono strukturę tej instytucji.  Przyszły większe jednostki terytorialne,  czyli komitety dzielnicowe czy osiedlowe.  Pani  Urbanową w tym czasie coraz bardziej angażowała się w sprawy szkoły dla niewidomych, miała mało czasu i wycofała się z tej pracy.  Pozostawiła po sobie piękną pamięć i gdyby ktoś mówił o niej źle,  to chyba ten, kto zawiścił,  że nie był człowiekiem takiego jak ona formatu".

Do osób współdziałających z Marią Urban na terenie Ligi Kobiet nie udało mi się dotrzeć. Minęły lata,  odeszli ludzie, organizacja kilkakrotnie zmieniała swoją siedzibę,  archiwum spłonęło.  Dlatego posłużę się własnymi wspomnieniami.

Któregoś roku,  w latach pięćdziesiątych,  Zarząd LK powierzył Marii Urban zorganizowanie imprezy z okazji Dni Oświaty,  Książki

1 Prasy.  Mimo braku entuzjazmu z mojej strony Maria zdołała mnie nakłonić do wygłoszenia okolicznościowego wiersza.  Kiedy podczas imprezy oczekiwałam na swoją kolej,  zagadnęła mnie jakaś bardzo energiczna osoba:  " - Pani jest z którego teatru? - Nie jestem aktorką.  - Czy może Pani kształciła się w Ognisku pod Baranami?

- Nie." Poczułam się marnie. Niemrawy z mojej strony dialog urwał się,  gdyż moja rozmówczyni wybiegła na scenę,  gdzie z ogromną

 

ekspresją zaprezentowała zebranym wiersz Mickiewicza  "Golono, strzyżono".  Po niej wystąpiłam ja z jakimś płaskim utworem o dziewczynie,  całej w kwiatach i wstążkach,  a ta dziewczyna to właśnie książka...   itd.  Czułam się unicestwiona.  Za sceną czekała Urbanową.  Uścisnęła mnie i powiedziała:   "Ślicznie to Pani recytowała",  a jej mąż podał mi kwiaty i ramię.  Idąc myślałam, że Maria ma wiele radości życia i nieźle znosi dyletantów.

Wypada tutaj wyjaśnić,  że w tym okresie zmieniła się sytuacja osobista Marii Urban, mianowicie,  24 czerwca 1954 r.  wyszła za mąż.  Tym razem związała się kontraktem cywilnym z Antonim Abramowiczem.  By to nieco tylko od niej starszy,  wysoki, szczupły,  bardzo elegancki,  kulturalny i miły pan,    który kierował wytwórnią męskich koszul.  Historia się powtórzyła.  Znowu o Marię walczyli dwaj mężczyźni i znów zwyciężył młodszy - tym razem syn.  Maria nie chciała narażać ukochanego,  choć już dorosłego,  jedynaka na obecność ojczyma w domu;  zatem Antoni,  zdaniem osób postronnych zdominowany przez Marię,  pozostał na prawach męża-gościa,  głównie dla celów reprezentacyjnych.  Prawdopodobnie nie sprawiło mu to większego kłopotu,  gdyż ludzie po pięćdziesiątce na ogół niechętnie zmieniają środowisko, w które od lat wrośli. Wynikało to również stąd,  że u obojga współmałżonków występowała silnie zarysowana psychiczna indywidualność. W chwilach rozgoryczenia Maria mówiła o mężu:" "Ma własne mieszkanie,  własne gospodarstwo,  własne drogi,  słowem - papierowy mąż " .

Z czasem zrezygnowała z działalności w wymienionych organizacjach społecznych i coraz głębiej wchodziła w nowy krąg społeczny,  nawiązując ścisłą współpracę z Okręgiem PZN,  ze Związkiem Ociemniałych Żołnierzy (ZOŻ),  a także ze Spółdzielnią Niewidomych.  Zamknęła gabinet kosmetyczny a jego wyposażenie przeniosła do szkoły.

W znacznym trudzie organizacyjnym minął pierwszy rok pracy - Maria była kierowniczką kursu,  instruktorką masażu oraz wykładowcą teorii tegoż przedmiotu.  31 sierpnia 1954 r.  opuścili szkołę pierwsi absolwenci.  Większość z nich otrzymała pracę w wyniku starań kierowniczki kursu.  Z mieszanymi uczuciami,  nie bez lęku,  pożegnali szkołę i weszli w samodzielne życie.  Trzeba

 

im było dopomóc.  I znowu z inicjatywy kapitana Silhana,  przy współudziale pracujących już społecznie niewidomych masażystów, w styczniu 1955 r.  powstała przy Okręgu PZN w Krakowie Sekcja Niewidomych Masażystów.  Przez pierwsze lata przewodniczył jej Leon Kubiak,  w dalszym okresie - Anicet Zborowski.  Zadaniem sekcji było zrzeszanie,  dokształcanie zawodowe oraz niesienie pomocy niewidomym pracownikom służby zdrowia w rozwiązywaniu problemów zawodowych i życiowych.  Z biegiem czasu zaczęły powstawać sekcje przy innych okręgach PZN,  a 5 listopada 1957 roku na Zjeździe ukonstytuowała się Krajowa Sekcja Niewidomych Masażystów przy Zarządzie Głównym Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie.  Jej pierwszym przewodniczącym był Zbigniew Kargol z Zabrza.  Prócz tego powstawały również komisje do spraw masażystów przy ZZPSZ.  Sekcje te nie były bezpośrednio związane ze szkołą masażu,  ale wyrastały z jej działalności.  Podejmując nieco inne aspekty tej samej problematyki,  jak gdyby uzupełniały szkołę i dlatego należy o nich wspomnieć.  Dla ilustracji q

współpracy sekcji ze szkołą masażu zamieszczam urywek artykułu (9):

"/.../ Rozpatrzono sprawę tegorocznego kursu masażu segmentar-nego,  organizowanego przez krakowską szkołę masażystów z udziałem przedstawiciela KSNM i przy ścisłym udziale sekcji wojewódzkich,  z którymi szkoła nawiązała bezpośrednie kontakty".

Przytaczamy również fragment protokołu z posiedzenia Rady Pedagogicznej Ośrodka Szkolenia Zawodowego dla Niewidomych,  które odbyło się dnia 1 lutego 1968 r.:

"/.../ Dyrektorka poinformowała zebranych o pracy Sekcji Masażystów przy Zarządzie Okręgowym PZN w Lodzi,  która jest w stałym kontakcie z dyrekcją Ośrodka i w trudnych sprawach i przypadkach zwraca się do Ośrodka po porady i wytyczne.  /.../ Dyrekcja Ośrodka postanowiła opracować dla Sekcji Masażystów Zarządu Okręgu PZN Kraków cykl wykładów,  które; byłyby wygłoszone przez wykładowców naszego Ośrodka,  i przeznaczyć na ten cel' pe-* wne fundusze" .

Należy także wspomnieć,  że do rozwoju niewidomych masażystów przyczynia się również brajlowski kwartalny dodatek do "Pochodni" - "Niewidomy Masażysta".  Pierwszy numer tego pisma ukazał się z początkiem 1957 roku.  Jego inspiratorem i pierwszym redaktorem był kpt.  Jan Silhan a następnie,  od roku 1971,  redagował je absolwent krakowskiej szkoły masażu,  Zbigniew Sitko z Tarnowa.

 

 

(9)"Pochodnia", IX 1966: Z Krajowej Sekcji Masażystów.

 

"Biorąca udział w posiedzeniu mgr Kempisty,  przedstawicielka Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej,  wyraziła uznanie kierownictwu szkoły i wykładowcom za wysoki poziom naukowy kursu, który tylko przy umiejętnej organizacji i wnikliwej pracy został osiągnięty,  czego dowodem są tak dobre wyniki egzaminu" (31. VIII.1954);

 

"Dr Wójcikiewicz podkreślił,  że wyniki pracy na kursie w porównaniu z wynikami lat poprzednich są wyraźnie lepsze.  Zaznacza przy tym,  że odpowiedzi niektórych kursistów na egzaminie były zadawalające w takim stopniu,  że porównać je można z odpowiedziami studentów medycyny"  (24 . VIII. 1956 );

 

"Przewodniczący temu zebraniu Dr Sokołowski, profesor Akademii Medycznej,  oceniając przebieg egzaminów oraz w oparciu o odbytą praktykę,  stwierdził,  że poziom kursu,  szczególnie w przedmiotach praktycznych,  jest bardzo wysoki,  że uczniowie mają bardzo dobre podejście do pacjentów,  wpływają na nich dodatnio, i prosił,  aby kierownictwo kursu w dalszym ciągu zechciało kierować uczniów na praktykę do Kliniki Reumatologicznej" (28.VI.1957);

 

"Kpt.  Silhan stwierdził,  że poziom szkoły jest bardzo wysoki i stale,  z roku na rok,  podnosi się.  Za ofiarną pracę i serdeczną opiekę nad niewidomymi uczniami kpt.  Silhan gorąco podziękował dyrektorce Ośrodka,  gronu nauczycielskiemu i inspektorowi Grabcowi.  Kpt.  Silhan podkreślił,  że Ośrodek krakowski jest wzorcowy,  uzyskał pierwsze miejsce nie tylko w Polsce,  ale i w Europie.  Na wzór tego Ośrodka powstały podobne ośrodki w Związku Radzieckim,  na Węgrzech,  w Rumunii i w Czechosłowacji.  W praktyce zawodowej- absolwenci ośrodka stoją na wysokim poziomie" (26.VI.1959 );

"Kierownik Grabiec zranienia Wydziału Zdrowia WRN w Krakowie przekazuje Dyrekcji i Radzie Pedagogicznej podziękowanie za teoretyczne i praktyczne przygotowanie słuchaczy przez duży wkład pracy nad zdobyciem przez niewidomych tak potrzebnego w służbie zdrowia zawodu masażysty"  (.28 . VI. 1962) .

 

Trwalszymi od zapisanych słów śladami sukcesów Marii są przyznawane jej w tym okresie życia nagrody oraz odznaczenia, takie jak:  Srebrny Krzyż Zasługi  (1.V.1957),  Srebrna Odznaka za pracę społeczną dla Miasta Krakowa  (4.VI.1957),  Złoty Krzyż Zasługi  (prawdopodobnie w 1962 r.),  Złota Odznaka Honorowa PZN za wybitne zasługi dla Niewidomych  (21 . VI . 1966 ) ,  Odznaka Tysiąclecia za działalność społeczną w obchodach Tysiąclecia Państwa Polskiego (1966),  Kawalerski Krzyż Orderu Odrodzenia Polski (IV.1967),  Złota Odznaka Honorowa Związku Ociemniałych Żołnierzy PRL  (22.11.1971),  Złota Odznaka za zasługi dla Ziemi Krakowskiej (23.11.1971),  nagroda pieniężna Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej  (9.XI.1959) za całokształt jej pracy na odcinku szkolenia i zatrudnienia niewidomych masażystów.  Z powyższego jasno wynika,  że,  jak na jedno życie kobiece,  to dużo,  a nawet bardzo wiele.

Szczególnie miłą formą uznania, potrzebną dla instynktu społecznego macierzyństwa Marii, były bezpośrednie lub pośrednie kontakty z absolwentami. Tych, którzy odwiedzali szkołę, witała i gościła. W różnych porach roku, a szczególnie z okazji Dnia Nauczyciela,  otrzymywała wiele kartek, listów,  telegramów. Były to życzenia okolicznościowe,  pozdrowienia z wyjazdów urlopowych,  informacje o ważniejszych wydarzeniach z życia osobistego absolwentów.  Otwierając koperty,  uśmiechała się i mówiła: "Popatrzmy,  co te dzieci napisały?".  W czasie uroczystości szkolnych odczytywała głośno nadesłane życzenia.  Było ich sporo.  Korespondencję tę starannie przechowywała.  Gromadziła również przysyłane jej fotografie,  upamiętniające ważniejsze wydarzenia z życia byłych wychowanków.  Układała je pod szklaną płytą biurka tak,  aby pracując mogła na nie spoglądać.  Kiedy opuszczała szkołę,  zabrała je ze sobą,  traktując je jako prywatną własność.

Nie chciałabym,  aby przytoczone wyrazy uznania stworzyły zbyt idylliczny obraz życia w Ośrodku.  Wszystkich zainteresowanych szarą,  znojną codziennością zakładu,  z jego rozlicznymi zagadnieniami i trudnymi problemami oraz sposobami ich rozwiązywania, odsyłam do odpowiednich protokołów z posiedzeń Rady Pedagogicznej (protokoły z 24.VIII.1956 r.,  28.X.1960 r.  i inne).

Tymczasem na terenie pracy Marii ciągle działo się coś nowego. W roku 1959/60 wprowadzono naukę pisania na maszynie, w roku 1960 - nowe przedmioty,  takie jak fizyka w dostosowanym do potrzeb zakresie i masaż sportowy.  Zaangażowano psychologa i nauczyciela wychowania fizycznego. W roku 1961 zorganizowano dożywianie słuchaczy w postaci drugich śniadań. Dla poszerzenia zakresu rehabilitacji wprowadzono naukę orientacji przestrzennej, pływania, tańca towarzyskiego, gospodarstwa domowego i zespołowe formy rekreacji (śpiew,  turystyka po Ziemi Krakowskiej) oraz poszerzono kontakty ze społeczeństwem.  Zasadniczym jednak problemem tego okresu, jaki   nurtował Marię oraz związane z Ośrodkiem instytucje i osoby,  było przedłużenie okresu szkolenia.  Wśród wielorakich tego uwarunkowań na czoło wysuwała się konieczność podniesienia kwalifikacji zawodowych masażystów, w związku z wymaganiami stawianymi w tym czasie całej służbie zdrowia.  Wreszcie nadszedł dzień,  kiedy różne koncepcje i długotrwałe zabiegi nabrały realnego kształtu - 1 września 1966 r.  Ośrodek przeszedł na dwuletni  okres kształcenia masażystów. Był to moment znaczący w historii rozwoju szkoły. W minionych latach,  na trzynastu dziesięciomiesięcznych kursach zdobyło zawód masażysty 403 inwalidów wzroku, wśród których znaczną część stanowiły osoby całkowicie niewidome - i zwłaszcza dla nich osiągnięcie zawodu masażysty było dużym awansem życiowym. Dwukrotne wydłużenie okresu kształcenia postawiło przed Marią poważne trudności natury organizacyjnej. Anatomię,  fizjologię i higienę należało poszerzyć o nowe grupy zagadnień,  w ramach innych przedmiotów trzeba było wprowadzić takie tematy,  jak:  choroby społeczne (skórne i weneryczne),  ratownictwo,  świadome macierzyństwo,  dietetykę,  choroby psychiczne,  zagadnienia społeczno-prawne oraz - w drugim roku nauczania - tak bardzo oczekiwany masaż segmentarny.  Należało również dokonać korelacji odpowiadających sobie przedmiotów-i grup tematycznych,  a także wzbogacić bibliotekę o najnowsze pozycje z zakresu dydaktyki i rehabilitacji.   Trzeba było wreszcie opracować nowy,  rotacyjny system praktyk zawodowych w trzech zasadniczych działach (interna,  reumatologia i chirurgia) w lecznictwie otwartym i zamkniętym,  zakupić nowe pomoce dydaktyczne,  zaangażować potrzebnych wykładowców oraz opracować nowe kryteria naboru,  odpowiednio zwiększające wymagania wobec kandydatów na przyszłych masażystów.  W tych działaniach Maria Urban nie była wprawdzie sama,  jednak olbrzymia część pracy związana z wdrażaniem dwuletniego okresu kształcenia spadła na jej barki.  Zadania te wykonała poprawnie.  Z utrwalonych w dokumentacji szkoły śladów świadczą o tym między innymi wyniki nauczania po pierwszym i drugim roku dwuletniego już cyklu szkolenia,  z nietypowym - na korzyść - rozsiewem not:  pierwszy rok ukończyło z wynikiem bardzo dobrym 16 słuchaczy,  z wynikiem dobrym - 13,  z dostatecznym - 4;  drugi rok z wynikiem bardzo dobrym    ukończyło 21 osób,  z wynikiem dobrym - 7. Wizytująca w tym czasie Ośrodek osoba z nadzoru pedagogicznego stwierdziła:  "Jest to bardzo dobrze prowadzona szkoła". Maria liczyła w tym okresie już 67 lat,  a mimo to miała jeszcze na tyle sił, aby czynnie uczestniczyć w społeczno-zawodowym życiu niewidomych masażystów,  biorąc udział w zebraniach i zjazdach sekcji. Było to wprawdzie związane z jej stanowiskiem zawodowym,  ale motywacja uczestnictwa była głębsza.  Chciała bowiem być wszędzie tam,  gdzie sygnalizowano,  rozważano lub rozwiązywano sprawy dotyczące tego zawodu. Wynikało to równie! z potrzeby jej serca.  Pragnęła spotykać "swoje dzieci". A oto ślad jednego z takich spotkań:

"/.../ Obecna na Zjeździe dyrektor szkoły Maria Urbanową opowiedziała zebranym o wielkim zainteresowaniu,  jakie placówka ta budzi wśród działaczy służby zdrowia za granicą.  W ostatnich latach szkołę odwiedziły delegacje z kilkunastu krajów.  Potwierdzeniem tych słów była niejako depesza gratulacyjna przysłana na Zjazd przez Radę Niewidomych Masażystów Związku Radzieckiego,  w której tamtejsi towarzysze proponują stałą wymianę doświadczeń pomiędzy masażystami obu krajów,  a także wymianę fachowców w tej dziedzinie.  /.../. Uczestniczącą w Zjeździe Marię Urbanową, założycielkę i dotychczasową dyrektorkę kursu masażystów niewidomych,  przyjęto burzliwymi oklaskami. Wszyscy wypowiadający się wyrażali się o Pani Urbanowej z najwyższym uznaniem, wskazując nie tylko na olbrzymi wkład jej pracy i mądre kierowanie zakładem,  lecz i na serdeczność w odnoszeniu się do każdego słuchacza oraz dbałość o dalsze jego losy po ukończeniu kursu. W ostatnich dniach Pani Urbanową odznaczona została przez Radę Państwa Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.  Tego wysokiego odznaczenia gorąco gratulowali masażyści, gratulowały nasze władze związkowe. Do gratulacji tych dołączają się nie tylko redakcje naszych czasopism,  lecz i ogół niewidomych z całej Polski.  Życzymy Marii Urbanowej dużo zdrowia, dalszych osiągnięć w pracy dla niewidomych i wiele zadowolenia w życiu"!^.

Po dokonaniu wspomnianej reorganizacji można by oczekiwać pewnego choćby okresu stabilizacji dla Ośrodka,  tymczasem ciągle rodziły się nowe problemy. Wprawdzie był już dwuletni okres kształcenia,  ale z naborem co dwa lata. Taka sytuacja niepokoiła aktyw społecznych działaczy PZN, gdyż rynek pracy jest chłonny i z braku corocznego dopływu niewidomych absolwentów zatrudniano osoby widzące (kinezyterapeutów, magistrów wychowania fizycznego itp.), które na długie lata blokowały miejsca pracy niewidomym.  Niepokoili się również długim oczekiwaniem kandydaci na

 

 

*"Pochodnia", V 1967: III Krajowy Zjazd Sekcji Niewidomych Masażystów. (15.VII.1967 r., Warszawa).

 

uczniów Ośrodka. W takiej sytuacji,  przy naborze kandydatów na rok szkolny 1968/69,  korzystając z doświadczenia,  zmniejszona rozpiętość ich wieku z 18-45 na 20-40 lat oraz przyjęto nie jeden a dwa zespoły uczniów, przy czym liczba słuchaczy zwiększyła się z 35 do 60 wychowanków,  w niezmienionych na ogół warunkach lokalowych.  Spowodowana ostateczne koniecznością,  przy pomocy wszystkich dostępnych środków.  Maria wznowiła długoletnią "świętą wojnę" o poszerzenie przestrzeni życiowej dla szkoły. Mimo pewnych osiągnięć sprawa ta pozostawała ciągle otwarta, a siły Marii zaczynały się wyraźnie wyczerpywać.

Na ten trud życia,  już pond jej siły,  nałożył się smutek
wynikły ze zgonu pierwszego męża.  Śmierć Władysława  (1969 r.)
głęboko ją dotknęła.  Przeżycie było silniejsze,  niż można było
tego oczekiwać,  uwzględniwszy lata rozłąki,  powtórne małżeństwo
oraz ogólnie dobrą życiową sytuację Marii,  która odtąd często
się zamyślała i mówiła o nim.  Pojawiał się w jej wspomnieniach
jako człowiek kochający,  szlachetny,  czysty.  Rozpoczęła starania o budowę grobowca dla siebie.  Zgodnie z wolą obecnego męża oraz pragnąc uregulować sprawy sumienia,  Maria potwierdziła
kontrakt cywilny ślubem kościelnym,  który został zawarty w dniu-
26 czerwca 1970 r.  w parafialnym kościele pod wezwaniem św.
Szczepana    Krakowie. Drugi mąż przeżył ją o blisko siedem lat.
Po śmierci Marii zlikwidował jej oraz własne mieszkanie i osie-
dlił się na stałe w Warszawie.  Tutaj zamieszkał przy ul.Wiej-
skiej 20 m.89.  Po pewnym czasie przeniósł się na ul. Marszałko-
wską 84/92
; gdzie żył i zmarł 8 marca 1980 r.,  pozostawia-
jąc po sobie dobrą pamięć wśród sąsiadów.  Pochowano go na Cmen-
tarzu Północnym w Wólce Węglowej.  Powyższą informacją zamykam
sprawy rodzinne i powracam,  już po raz ostatni,  na teren szkoły,
gdze wchodząca w zmierzch życia Maria z coraz większym trudem
kierowała sprawami Ośrodka,  w którym rozrastały się problemy,
mnożyły trudności - zwłaszcza natury wychowawczej.  Nie była to
już wojenna młodzież,  która doznała okrucieństwa okupacji i
ubóstwa lat powojennych,  która za wszelką cenę pragnęła się
uczyć,  pracować,  budować.  W życie wchodziło pokolenie powojenne,obciążone chaosem pojęć etycznych i pedagogicznych, w znacznej części konsumpcyjne i egocentryczne.  Nie było więc łatwo.

 

•W tej sytuacji,  15 czerwca 1970 r. Maria zgłosiła gotowość przejścia na emeryturę z koncern czerwca 1971 r.,  aktualnie zaś poprosiła o skierowanie na komisję lekarską celem ustalenia stopnia niezdolności do pracy oraz wysokości odprawy.  Odpowiedź otrzymała dnia 13 października 1970 r.  w postaci orzeczenia Obwodowej Komisji Lekarskiej do Spraw Inwalidztwa i Zatrudnienia,  przyznającego jej II grupę trwałego inwalidztwa z przeciwwskazaniem do pracy.  W świetle tych dwu dokumentów nie zaskakuje następny,  odwołujący Marię Urban ze stanowiska dyrektora i rozwiązujący z dniem 31 listopada 1970 r.  stosunek służbowy.  Nie zaskakuje nas,  ale zaskoczył Marię.  Jej ostatnim jasnym dniem w szkole był Dzień Nauczyciela (21 . XI. .1970) , w którym złożono jej wiele dowodów uznania ze strony władz resortowych, wiele wyrazów szacunku i dobrych uczuć ze strony grona i wychowanków, W dwa dni później wezwano Marię do kadr,  gdzie dano jej zaledwie kilka dni na przekazanie zakładu następcy.  Mimo,  iż liczyła się z koniecznością odejścia,  taki sposób załatwienia sprawy był dla niej ciosem.  Zniosła go w milczeniu i tylko z mimowolnie    rzucanych powiedzeń w rodzaju:  "Widzisz,  moje dziecko, kiedy jest się silnym i dobrze się służy,  jest się potrzebnym, a potem zostajemy odrzuceni" - widać było,  że cierpi.  Nie zgodziła się na oficjalną uroczystość pożegnania.  Wiedziała,  że wtedy jej ból będzie większy.  Odeszła,  nie uściskawszy swoich dzieci.  Etatowi pracownicy wręczyli jej kwiaty i album pamiątkowy.  Wykładowcy,    nie zastawszy już Marii w szkole,  byli zaskoczeni.  A ona? Ona nie umiała jeszcze żyć bez szkoły. Wieczorami dzwoniła do Ośrodka,  żeby się dowiedzieć,  co się tam dzieje - bezradne,  pokorne i oczekujące odwzjemnienia przywiązania. Widocznie nie mógł jej jeszcze wystarczyć,  aczkolwiek piękny,  to jednak tylko rozumowy bilans ostatnich,  największych w jej życiu,  osiemnastu lat:

Rok 1953 - kurs dziesięciomiesięczny,  jeden zespół słuchaczy,  dziewięć przedmiotów,  dziewięciu wykładowców,  jeden etat pedagogiczny,  pół etatu administracyjnego,  nieliczne pomoce naukowe,  jedna sala wykładowa,  kilka pokojów internatowych, jeden administracyjny.

 

Rok 1970 - dwuletni kurs nauczania,' dwa zespoły uczniów,  dwadzieścia dwa przedmioty,  sześciu etatowych pracowników pedagogicznych,  pięciu pedagogów i dziewięciu lekarzy - na zleconych godzinach efektywnych,  czterech pracowników administracyjnych, gabinet z pomocami dydaktycznymi,  gabinet lekarski,  dwie sale wykładowe,  sala ćwiczeń,  ulepszone metody organizacji pracy, dydaktyki i naboru kandydatów,  kontakty szkoły ze Służbę Zdrowia,  z organizacjami społecznymi,  z zagranicę i ze społeczeństwem,  ponad pięciuset pracujących absolwentów,  a w to wszystko wpleciony jej codzienny,  mozolny,  wieloletni wysiłek.  Ale żeby mogła być sytą,  nie wystarczyło jej żyć jedynie chlebem rozumu.

 

 

4. Do kresu

W środowiskach związanych z Ośrodkiem utrzymywało się przekonanie,  że Maria odeszła ze szkoły nie tak,  jak na to zasługiwała. Toteż po upływie trzech miesięcy,  25 lutego 1971 r.  jej gwiazda raz jeszcze,  ale już ostatni,  rozbłysła pełnym blaskiem.  Z inicjatywy oraz staraniem Polskiego Związku Niewidomych (przewodniczącym ZG PZN był wówczas absolwent krakowskiej szkoły masażu, zatem były uczeń Marii,  mgr Włodzimierz Kopydłowski) , w świetlicy Krakowskiej Spółdzielni Inwalidów Niewidomych została zorganizowana uroczystość ku czci Marii Urbanowej.  Wejście za zaprszeniami,  w jasno oświetlonej,  udekorowanej sali stoły nakryte bielą, na centralnym miejscu Maria w czarnej,  koronkowej sukni,  po obu jej stronach prezydialne osobistości z Zarządu Głównego PZN i Okręgu w Krakowie,  Spółdzielni,  Krajowej Sekcji Niewidomych Masażystów,  Związku Ociemniałych Żołnierzy,  ZBOWID-u,  Służby Zdrowia, Wydziału Produktywizacji Inwalidów,  grono pedagogiczne Ośrodka,  przedstawiciele słuchaczy szkoły,  absolwenci.  Przy fortepianie - były uczeń Z.W.  z Krakowa;  ciszę wypełniają dźwięki poloneza Ogińskiego "Pożegnanie Ojczyzny"  a potem przemówienia,  wyrazy uznania i wdzięczności,  list Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej ze słowami podziękowania,  specjalna nagroda z ministerstwa,  Złota Odznaka za zasługi dla Ziemi Krakowskiej,  Honorowa Odznaka Związku Ociemniałych Żołnierzy,  serdeczne wspomnienia, krocie kwiatów.  Kiedy podeszłam do niej z gratulacjami,  powie

 

działa:  "Dwadzieścia lat temu spotkałyśmy się po raz pierwszy na zebraniu,  na którym planowaliśmy zorganizowanie Ośrodka, a dzisiaj - to jest już dla mnie koniec.  Te kwiaty... Czuję się, jak na własnym pogrzebie".

Wkrótce potem pojawił się w "Pochodni" artykuł kpt.  Jana Silhana,  podkreślający zasługi Marii dla sprawy niewidomych w Polsce.  Poniżej zamieszczam ważniejsze jego fragmenty:

"Wszystkich absolwentów szkoły masażu dla niewidomych w Krakowie,  jej licznych przyjaciół,  urzędy  i organizacje społeczne, pozostające z nią w stałej łączności,  zaskoczyła wiadomość, że jej założycielka Pani Maria Urban z dniem 1 grudnia ubiegłego roku opuściła tę szkołę,  przechodząc na  emeryturę. Wprawdzie stan zdrowia tej zasłużonej działaczki  uległ ostatnio pogorszeniu,  mimo to jednak pełniła Pani Urban swoje obowiązki do ostatniej chwili z niesłabnącą energią.  /.../ Zamknął się ten piękny odcinek życia i pracy Pani Dyrektor,   z której imieniem na zawsze zwiąże się masaż w Polsce,  a w szczególności masaż jako zawód dla niewidomych.  /.../ Składamy Pani Urban głęboką cześć i hołd w imieniu ogółu niewidomych w Polsce,  życząc Jej z całego serca dalszych zdrowych i długich lat życia i zadowolenia z dobrze spełnionego ważnego obowiązku społecznego".H

W sześć miesięcy po odejściu Marii Urbanowej nowa dyrektor, mgr Józefa Żukiewicz,  otrzymała półroczny urlop zdrowotny.  Tak się złożyło,  że wśród słuchaczy było w tym czasie kilka "wybitnych jednostek",  które "rozłożyły" pod względem wychowawczym niemal cały zespół uczniowski.  Nie było w tym okresie wśród grona nikogo,  kto mógłby zastąpić nieobecną dyrektorkę.  Nastały trudne czasy dla zakładu.  Wtedy Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej zaproponował Marii Urban objęcie funkcji p.o.  dyrektora na okres sześciu miesięcy.  Zgodziła się.  Oczywiście,  nie chodziło o dodatkowy zarobek.  Nie odczuwała specjalnych braków w tym zakresie,  bo niewiele dla siebie potrzebowała.  Wróciła,  żeby raz jeszcze,  u schyłku swojej drogi,  służyć Ośrodkowi,  który przez tyle lat był treścią jej życia.  Pracowała do kresu swoich możliwości.  Mimo słabości,  przychodziła codziennie,  żeby borykać się z obowiązkami,  które już przekraczały jej siły.  Oprócz trudu doznała w tym okresie wielu cierpień psychicznych.  W ciężkiej pod względem wychowawczym sytuacji,  podczas "zasadniczej rozmowy",  jedna z uczennic rzuciła jej w twarz:  "Nie pamięta Pani -wiadomo,  skleroza".  Kiedy po tym incydencie spotkałam ją na korytarzu,

Pochodnia", III 1971: J.Silhan, Osiemnaście lat wielkiej pracy.

 

 

powiedziała:  "Nie posłuchałam rady męża i prośby syna. Okazało się,  że źle zrobiłam wracając tutaj".  Teraz opuszczała zakład z mieszanymi uczuciami,  ale jeszcze i tym razem z zapewnieniem,  że jeśli okaże się to pożyteczne,   będzie służyć Ośrodkowi swym doświadczeniem    i radę. Maria zeszła w zacisze domu, który nigdy nie mógł jej wystarczyć - tym bardziej teraz,  kiedy po wyprowadzeniu się syna z żonę zupełnie  opustoszał.

W jakiś czas potem spotkałam ją na Plantach.  Zręczny makijaż przykrywał szarość twarzy,  ale spowolniałe  ruchy,  smutek w oczach i głosie wskazywały na to,  że nie czuje się dobrze.  5 maja 1973 r. rozpoczęła leczenie w Klinice Chorób Wewnętrznych w Krakowie przy ul.  Kopernika 15.  Odwiedzało ją mnóstwo osób.  Każdego witała bladym już uśmiechem.  Nadal dbała o swój zewnętrzny wygląd i o estetyką zacieśnionego do minimum środowiska.  Nie skarżyła się,  choć widać było,  że cierpi.  Czuła,  że  zbliża się do kresu, bo gdy jedna z koleżanek,  chcąc być z Marię sam na sam,  rozmyślnie odwiedziła ją o nietypowej porze,  Maria objęła ją ramionami i boleśnie szlochała.

Zmarła 5 czerwca około godziny piątej.  Odchodziła,  jak większość ludzi współcześnie,  w samotności  i uczuciowej pustce szpitalnego bytowania.  Umierała przytomnie.  Dogasała w brzasku letniego dnia... jeśli jest prawdą,  że w chwili swego odchodzenia widzi się,  jak w przyspieszonym filmie,  całe swoje życie,  Maria mogła zobaczyć setki młodych ludzi pochylonych nad cierpieniem drugiego człowieka i żegnając ten świat,  miała prawo pomyśleć: Non omnis moriar.

8 czerwca.  Pochmurne przedpołudnie.  Cmentarz Rakowicki w Krakowie.  Prosta,  dębowa trumna,  płonące świece,  modły i pieśni żałobne,  zapach kadzidła,  kwiecia i jodły.  Pod skrzydłami rozkołysanego dzwonu sunie w deszczu długi żałobny kondukt w stronę wojskowej części cmentarza:  rodzina,  przedstawiciele środowisk związanych z działalnością zawodową i społeczną zmarłej,  szkoła masażu,  absolwenci,  przyjaciele,  znajomi,  wieńce - wieńce -kwiaty - kwiaty - kwiaty.  A oto otwarty grobowiec - przemówienia -Requiescat in pace - ostatnia chwila wśród żyjących  ...  A potem kamienna płyta powoli zamyka zgasłe już życie ostatnią pieczęcią - pieczęcią wiecznego milczenia...

 

/Napis na nagrobku:  Śp.  z Kolców, Maria Urban-Abramowicz, nauczycielka.  Ur.  23.VI.1901 r.,  zm.  5.VI.1973 r.   (Adres grobu: Kwatera LXXXVII Zachód,  Grób 12),/

 

 

W kronice ośrodka (Rok 1973,  s.31) - żałobna karta, w prawym-rogu fotografia Marii Urban obwiedziona czarną linią i napis: "5 czerwca 1973 r.  odeszła od nas na zawsze Maria Urban,  współzałożyciel i długoletni dyrektor Ośrodka Szkolenia Zawodowego dla Niewidomych,  oddany przyjaciel niewidomych".

Pośmiertne wspomnienia z "Pochodni" (IX.1973 ) - Pogrążeni w żałobie:

"W środowisku niewidomych naszego kraju znana jest dobrze sylwetka Pani Marii Urban.  Była ona współzałożycielem krakowskiej szkoły masażu i przez 18 lat,  aż do końca grudnia 1970 r.  pracowała na stanowisku dyrektora tej placówki.  Wychowała około 500 niewidomych masażystów,  którzy pracują w ośrodkach zdrowia w całej Polsce-  Pani Maria Urban była wytrwałym pedagogiem i prawdziwym przyjacielem ludzi nie mających wzroku.  Szanowali ją i cenili wychowankowie,  cieszyła się ich głębokim przywiązaniem. Ceniły ją również władze państwowe,  czego wyrazem jest przyznanie Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski i wielu innych odznaczeń.  Wielką radość i satysfakcję sprawiła jej Złota Odznaka PZN.

5 czerwca br.  Pani Maria Urban odeszła od nas na zawsze. Na krakowskim cmentarzu,  pogrążeni w żałobie,  żegnali ją wychowankowie,  przyjaciele,  przedstawiciele władz i organizacji społecznych.  Cześć Jej pamięci".

 

 

 

5. Charakterystyka i podsumowanie.

 

Maria Urban była osobą średniego • wzrostu,  o harmonijnej budowie,  w okresie młodzieńczym bardzo szczupła,  w pięćdziesiątych latach życia - o zaokrąglonych kształtach,  aż do znacznej tuszy w starości. Włosy jasne (naturalny ich kolor był ciemny),  karnacja jasna,  ciemne,  rozumne i    śmiałe oczy;  nosiła okulary. Zawsze bardzo starannie uczesana,  twarz i ręce zadbane,  ubrana w stosunku do aktualnej mody wybiórczo,  z prostotą i spokojną elegancją,  w sytuacjach oficjalnych - wytwornie.  Ruchy zharmonizowane,   z   latami   powolniejące,   sposób  mówienia   umiarkowany,   z akcentem   wschodnim.   Ubierała   się   przeważnie   w   kolory   zielone, beżowe,    popielate,   białe   i   czarne.    Przy   pierwszym   zetknięciu sprawiała wrażenie osoby eleganckiej,  dobrze sytuowanej,  psychicznie ciepłej,  z uzasadnionym poczuciem własnej wartości.  Na potwierdzenie powyższego przytaczam wypowiedź absolwentki M.Sz. z Iwonicza:

"Do szkoły przyjechałam później. Trzeba było zacząć od spraw kancelaryjnych. Czekałam w hallu. Mijały mnie różne osoby. Kiedy spostrzegłam Panią Urbanową, od razu wiedziałam, że to dyrektorka. Zobaczyłam osobę wytworną, godną i chyba pewną siebie. Te jej cechy nas zniewalały, narzucały sposób bycia. Pamiętam, że zawsze wybierając się do niej, mimo iż dbałam o swój zewnętrzny wygląd,  poprawiałam włosy,  zmieniałam bluzkę,  dopinałam guziki".

Jej postępowanie było nacechowane mądrością. Nie należy jednak tego identyfikować z szerokim zakresem- wiedzy encyklopedycznej, lecz z dobrym użytkowaniem posiadanego jej zasobu oraz z intuicją wypływającą z życiowego doświadczenia. Osoby, które nie precyzowały powyższych cech psychicznych Marii, określały je krótko jako spryt życiowy.

Omawiając jej wrodzony  temperament według  typologii Pawłowa, można by powiedzieć o przewadze cech typu silnego zrównoważonego, co między innymi przejawiało się w stałej tendencji do działania.

Była wierna w przyjaźni i konsekwentna w kwestiach swego światopoglądu. Miała niezmienne zasady postępowania, mimo zmieniających się układów koniunkturalnych. Wynikało to między innymi z wyrazistego charakteru, z silnej woli i wytrwałości. Cechy te pozwalały Marii na podejmowanie - na pewno nie bez wahań i lęku, wdrażanie w życie - nie bez potknięć i doprowadzanie do pomyślnych rezultatów małych,  jak również ważkich decyzji.

Wobec   zwierzchników  poprawna,   w   stosunku   do   władz   społecznych  i  politycznych  lojalna,  w odniesieniu do mniej zaangażowanej w szkole części grona  (lekarze) układna,  w kontaktach ze stałymi etatowymi pracownikami - wymagająca,  czasem nawet zewnętrznych,  przejawów szacunku.  Pracowita do kresu sił,  systematyczna,  dokładna,  podświadomie oczekiwała podobnego stosunku do pracy od innych. W rosnących w liczbę słuchaczy i pracowników zakładzie - jak zresztą wszędzie - zdarzały się nieporozumienia czy konflikty,  w wyniku których można było usłyszeć w kuluarach szkoły takie sformułowania pod jej adresem,  jak:  "Pani na włościach",  "autokratka" ,  "arbitralny dyrektor" itp.  Tego rodzaju napięcia szybko się jednak rozmywały w cieple jej autentycznej życzliwości i potwierdzonej czynem dobroci w takich np.  działaniach jak:  pomoc w umieszczeniu dziecka  w przedszkolu,  szkole, uzasadnione koniecznością życiową - choć nie zawsze formalne -zwolnienia,  mowa obrończa na rozprawie rozwodowej jednej z koleżanek,  dobre rady,  serdeczna, iście macierzyńska troska o koleżanki spodziewające się potomstwa itp.  Nie  było to robione na pokaz,  lecz wypływało w sposób naturalny z  jej ogromnie bogatej sfery emocjonalnej.  Na tej bazie zasadzały się jej uczucia wyższe,  jak patriotyzm, wrażliwość na cierpienie lub krzywdę drugie go człowieka.  Stąd,  jak z nie wysychającego źródła,  płynęła jej pasja pracy społecznej.  Gdyby mi przyszło określić Marię Urban jednym tylko słowem,  powiedziałabym - społecznik.

Osobny rozdział tej sfery psychicznej Marii stanowi miłość do syna,   a dalej - szeroko pojmowane macierzyństwo,  ogarniające każde spotkane dziecko,  szczególnie zaś skoncentrowane na niewidomych uczniach szkoły masażu.  Oni to autentycznie liczyli się w jej życiu osobistym.  Młodzież na ogół  doceniała i częściowo odwzajemniała to uczucie,  toteż mimo    psich figli czy naburmuszonej pozy,  parafrazując mówiła o niej między sobą "nasza Mama". Na potwierdzenie powyższego przytaczam symptomatyczną wypowiedź absolwentki,  mgr A.S.  z Krakowa:

"Straciłam wzrok w dzieciństwie podczas nieszczęśliwego wypadku.  Resztka wzroku została,  ale brwi  się spaliły:  Pani Dyrektor podeszła do mnie prosto i życzliwie.   Poradziła jak dbać o twarz,  jak się malować,  żeby ten brak zmniejszyć.  Wiedziała,  że miałam ciężkie dzieciństwo.  Okazywała mi wiele serca.  To był niezwykły,  piękny człowiek.  Stwierdzam to z całą świadomością.  Już od dzieciństwa tułałam się po różnych internatach,  mam więc skalę porównawczą.  Takiej dyrektorki jak Pani Urban nie spotkałam".

Dla nakreślenia pełniejszego obrazu Marii Urban we wspomnieniach absolwentów,  zamieszczam jeszcze jedną,  równie reprezentatywną dla wielu rozmówców,  wypowiedź na jej temat:

"Jak widzę w moich wspomnieniach Marię Urbanową? Na ten temat można by na pewno powiedzieć wiele.  Z pełną świadomością i z całą szczerością chciałabym stwierdzić,  że była ona dla nas Człowiekiem,  a nie urzędnikiem,  pełnym dobroci przyjacielem niewidomych,   a nie dyrektorem szkoły.  My,  uczniowie Pani Urbanowej,  doznawaliśmy na co dzień jej serca i pomocy,  często nawet rodzicielskiej opieki. Jej funkcja kierownicza schodziła na drugi plan czego najlepszym dowodem był przydomek,  jakim obdarzali ją niewidomi  uczniowie - Mateczka.   Troszczyła się z jednakowym poświęceniem o szkołę jako całość,  jak i o poszczególnych słuchaczy.  Odczuwaliśmy,  że w tym okresie życia Marii Urbanowej praca dla niewidomych była jej powołaniem.  Realizując je,  starała się umożliwić nam zdobycie odpowiedniego zawodu,  wpoić etykę pracownika służby zdrowia,  szlachetność i zasady prawego życia,  a w odniesieniu do osób młodych - dopomóc w założeniu własnej rodziny. Często wzruszało nas, a nawet czasem bawiło, jej angażowanie się w nasze sprawy osobiste.  Gdyby nie ona -  mam na myśli jej nieprzeciętne osobowość - oraz klimat,  jaki  potrafiła wytworzyć w szkole,  to wielu z nas nie osiągnęłoby tego,  co ma obecnie,  nie uzyskałoby dyplomów uniwersyteckich i naukowych tytułów.  Jesteśmy jej winni wdzięczność i pamięć,  gdyż właśnie ona stwarzała ten charakterystyczny,  wyzwalający klimat w naszej szkole" (mgr Janusz Farcinkiewicz z Warszawy,  przewodniczący Krajowej Sekcji Niewidomych Masażystów w latach 1967-1977).

Wśród moich rozmówców byli i tacy - zresztą nieliczni - u których wspomnienie szkoły i jej dyrektorki kojarzyło się z uczuciami spod ujemnego znaku. Sięgając do Własnych wspomnień i studiując protokoły z posiedzeń Rady Pedagogicznej Ośrodka stwierdziłam, że występowała tu pewna prawidłowość, mianowicie: osoby te na skutek niewłaściwych postaw popadały w konflikt z regulaminem słuchacza i środowiskiem socjalnym  szkoły.

Zakończmy tę część rozważań słowami jej syna:

"Odkąd ją zapamiętałem,  zawsze była otwarta na drugiego człowieka,  wrażliwa na potrzeby i cierpienia  innych,  gotowa spieszyć z pomocą,  usłużyć tym,  na co aktualnie było ją stać.  Tę cechę odziedziczyła po rodzicach".

Zatem wszystko,  w co została wyposażona przychodząc na świat, wzbogaciła własną pracą i posiadane środki maksymalnie wykorzystała - żyła nie tylko dla siebie.  Najwybitniejszym dziełem jej życia była szkoła masażu dla niewidomych.   Czy jest to jednak wystarczający powód,  aby życie Marii Urban  - choćby w bardzo pobieżnym szkicu - utrwalić na kartach niniejszej pracy?

Najbardziej adekwatnej odpowiedzi mogłoby nam udzielić ponad

pięciuset masażystów,  przygotowanych do zawodu w czasie,  kiedy

Maria Urban kierowała tą szkołą.  Dlatego niech nam wystarczy

słowo już raz drukowane:

"/.../ Masaż jest zawodem dającym niewidomemu pełną satysfakcję i równe możliwości z widzącymi kolegami. Nie wymaga pomocy lektora. 0 powodzeniu i uznaniu u pacjentów oraz przełożonych decyduje własna praca i posiadana wiedza. /.../ Zawód masażysty włącza niewidomego w ogromną rzeszę pracowników służących jednemu z najszczytniejszych ideałów za jaki uważa się niesienie pomocy chorym i cierpiącym"l2. "/.../ Masaż leczniczy zajmuje jedno z czołowych miejsc w nowoczesnej fizykoterapii i rehabilitacji. /.../ zabiegu wykonywanego przez masażystę nie da się zastąpić   żadnym   urządzeniem   mechanicznym.   Ponieważ   jedynie   żywy

 

*"Pochodnia", III 1967: A.Szyszko, Perspektywy dla masażystów,

 

człowiek może wyczuć wszelkie rodzaje stwardnień i zniekształcenia w organizmie chorego /.../ Niewidomi masażyści cieszą się bardzo dobrą opinią lekarzy i pacjentów w całym kraju. Stanowią oni grupę pracowniczą aktywną społecznie"-^ "/.../ Praca masażysty jest ciężka, ale bardzo ją lubiłem. Widziałem w niej sens swojego życia. Wciąż pogłębiałem wiedzę zawodową i ogólnomedycz-ną. I może to wszystko sprawiało, że lubili mnie i cenili lekarze, nie mówiąc już o pacjentach. Właśnie dzięki temu czułem swoją przynależność do wielkiej rodziny, jaką stanowi Służba Zdrowia"-^ .

Zyskując ten zawód, niewidomi ludzie stali się użyteczni i akceptowani społecznie, a tym samym zintegrowani i włączeni na równych prawach do wielkiej ludzkiej rodziny - pokonali swój los . . .

 

 

 

 

6. Ciche służba.

 

Na  rozwój  szkoły i  jej  wysokie  osiągnięcia pracowało wraz z dyrektorką całe grono pedagogiczne,  któremu w tym miejscu należą się słowa uznania,  gdyż każdy w zakresie danej specjalności działał według swoich sił i możliwości.  Z tego szacownego zespołu wypada jednak wyróżnić niewidomego nauczyciela zawodu,  instruktora masażu,  Romana Axentiego,  zarówno ze względu na zasadniczy charakter przedmiotu,  jak i na jego osobiste zaangażowanie oraz olbrzymi wkład pracy w przygotowanie zawodowe słuchaczy Ośrodka.

Zanim powiemy o jego pracy - garść danych biograficznych. Roman Adam Axenti,  syn Michała,  profesora seminarium oraz Jadwigi.,  nauczycielki szkoły powszechnej,  urodził się 23 grudnia 1906 r.  w Stanisławowie.  Szkołę powszechną i gimnazjum ukończył w swoim rodzinnym mieście,  a studia wyższe - Politechnikę oraz Akademię Handlu Zagranicznego - we Lwowie.  Na dwa lata przed wojną podjął pracę w Ministerstwie Przemysłu i Handlu w Warszawie, w charakterze referendarza.  W czasie wojny,  podczas okupacji niemieckiej,  w latach 1942-1944 pracował jako profesor w polskim gimnazjum w Stanisławowie.

 

 

Pochodnia", IV 1967: J.Szczurek, Masaż jutro i dzisiaj.

Niewidomy Masażysta", l.X. - 31.XII.1981: M.Kaziów, Jeden z pionierów.

 

W roku 1949 ukończył sześciomiesięczny kurs masażu leczniczego. Kurs ten został zorganizowany przez Związek Zawodowy Pracowników Służby Zdrowia (Oddział Kraków, Sekcja Kosmetyczek i Masażystów), której przewodniczyła Maria Urban. Pracę w służbie zdrowia podjął 1 maja 1950 r. w Miejskim Szpitalu im. Edmunda Biernackiego przy ul. Trynitarskiej 11 w Krakowie, gdzie pracował do roku 1969, tj.  do końca życia.

Wzrok   utracił   w   rodzinnym  Stanisławowie  w  roku   1944.   0   tym tragicznym wydarzeniu tak wspomina:

"Zbudziłem się w głębi nocy. Jak się później okazało, eksplodowała niemiecka wojskowa cysterna z benzyną za oknem naszego domu. Huku nie słyszałem. Zobaczyłem tylko straszliwy blask i to było ostatnie, co w życiu widziałem. Straciłem przytomność, a kiedy się ocknąłem, było mi bardzo słabo i zimno. Na twarzy miałem maskę z zakrzepłej krwi. Obok jęczała matka, a dalej leżał trup ojca i siostry... A potem było ciężko - niewypowiedzianie ciężko. Przetrwałem dla matki. Ale ja nie nadaję się na niewidomego,  nie mam      siły przebicia 11.

 

Rzeczywiście, "nie przebijał się" - nie z braku siły, ale dlatego, że był wysoce kulturalny, subtelny: wykształcenie, znajomość języków obcych, rozległe wiadomości i zainteresowania, uzdolnienia i przygotowanie muzyczne, delikatny sposób bycia, szacunek dla ludzi, życzliwość, usłużność, a przy tym wszystkim skromność. W ciągu dziewiętnastu lat pracy w szpitalu i szesnastu w Ośrodku nie miał najmniejszego konfliktu ze współpracownikami, pacjentami, czy słuchaczami. Nie bez powodu organizująca szkołę masażu Maria Urban, mając do wyboru kilku doskonałych masażystów, wybrała właśnie Romana Axentiego na swojego najbliższego   współpracownika,    a   wiadomo,    że   na   ludziach   się   znała.

Wychowankowie szkoły darzyli go zaufaniem, szacunkiem, sympatią. Zbierając materiały do niniejszej pracy, rozmawiałam na temat szkoły z kilkoma dziesiątkami znających go absolwentów i nie było wśród nich nikogo, kto miałby do niego najmniejsze zastrzeżenia.  Poniżej przytaczam najbardziej reprezentatywne wypowiedzi:

I!

Był doskonałym masażystą,  fachowcem wysokiej klasy i wspaniałym nauczycielem"  (I.W.);

"Do pracy z nami podchodził naukowo, to znaczy opowiadał nam, z jakimi chorobami spotyka się w szpitalu; jakie stosuje zabiegi i jakie są tego, w określonych przypadkach, rezultaty. Uczył nas rozpoznawać dotykiem obrzęki, wysypki, wewnętrzne stwardnienia i inne patologiczne odchylenia w układzie kostno-mięśniowo-stawowym "   (U . G . ) ;

 

"Miał bardzo dobre podejście do uczniów.  Był ofiarny i ogromnie cierpliwy przy nauczaniu i ćwiczeniu,  stwarzał dobrą atmosferę na lekcjach.  Nikt się nie denerwował"  (M.Sz.):

"Uczył nas nie tylko masażu,  ale również pracował nad kształtowaniem naszego zawodowego charakteru,  zmuszając słuchaczy do uczciwej pracy.  Nie pozwalał na próżnowanie,  uniki,  czy łatwizny. Szybko wykrywał i pilnował takiego cwaniaka"  (M.Z.);

"Był bardzo kulturalny i dobry. Kochał swoją matkę" |słuchacze często odprowadzali go do domu|   (W.W.);

"Przekazywał nam wszystko,  co wiedział i co umiał,  niczego nie 'zostawiał dla swojego wyłącznego użytku,  czy raczej pożytku" (J.S.).

Wszyscy rozmówcy zachowali swojego instruktora w żywej i wdzięcznej pamięci.  Wiadomość o jego śmierci,  którą przeżyli osobiście boleśnie wszystkich zaskoczyła i znalazła odbicie w profesjonalnej prasie:

"W Krakowie zmarł 20 grudnia ubiegłego roku,  po długich i cięż kich cierpieniach,  w wieku 6 3 lat kolega Roman Axenti.  Przez 20 lat był on wysoko kwalifikowanym,  cenionym i ofiarnym fizykoterapeutą w szpitalu im. Biernackiego i przez 15 lat wielce zasłużonym i  cenionym  instruktorem masażu  w krakowskiej  szkole niewidomych masażystów.  Był też czynnym członkiem Wojewódzkiej Sekcji Masażystów PZN i gorącym aktywnym działaczem ruchu esperanckiego.  Wiadomość o jego zgonie poruszyła wszystkich,  którzy znali tego szlachetnego,  skromnego i nader gorliwego pracownika.  W szczególności głęboko   odczują   tę   stratę   niewidomi   masażyści,   byli   uczniowie zmarłego,  którzy w liczbie 400 pracują w całym kraju,  korzystając z umiejętności nabytych pod jego kierunkiem./.../ Wspomnienie naszego   drogiego   Przyjaciela,   zasłużonego   działacza   i   obywatela, pozostanie zawsze żywe we wdzięcznej pamięci tych,  co go znali i cenili /. . ./"[1].

 

Oprócz napisanych słów pozostał ponadto trwały wyraz pamięci,

16

o którym mówi następny artykuł    :

"W Polsce pracuje obecnie ponad 30 0 niewidomych masażystów, będących w swej znacznej większości uczniami śp. Romana Axentiego długoletniego instruktora szkoły masażu dla niewidomych w Krakowie. Wszyscy oni wspominają swego mistrza z serdeczną wdzięczno-ścią a zgon jego w grudniu 1969 roku przyjęli z głębokim żalem. Ostatnio, na posiedzeniu Zarządu krajowej Sekcji Masażystów w Warszawie, prezes Janusz Farcinkiewicz poddał myśl, by wśród wszystkich niewidomych masażystów przeprowadzić zbiórkę na ufundowanie na grobie Romana Axentego osobnej tablicy pamiątkowej /.../"

 

Napis na nagrobku:   "Ś.  P.  Roman Axenti lat 63 zm.  20. XII.1969 - nieutulona w żalu żona.  Jezu zbaw ich dusze".

Tablica II:   "Drogiemu Koledze Romanowi Axentiemu,  długoletniemu instruktorowi szkoły niewidomych w Krakowie,  w uznaniu zasług tablicę tę ofiarowuję wychowankowie z całej Polski".

(Adres grobu:  Cmentarz Rakowicki.  Kraków,  ul.Rakowicka 26, Kwatera XV B,  Rząd 8 Grób 8.).

 

W nauczaniu'"masażu zastąpił go były jego uczeń,  magister pedagogiki,  Anicet Zborowski.

 

Posłowie

 

 

Ze względu na nader szczupłe, w stosunku do tematu, ramy niniejszego opracowania, wypadło zrezygnować z wielu określających osobowość Marii Urban cytatów z prasy, z protokołów posiedzeń Rady Pedagogicznej Ośrodka, z wypowiedzi syna, zwierzchników, znajomych, współpracowników i absolwentów szkoły, z zamieszczenia obrazków znanych mi zdarzeń z jej życia rodzinnego i zawodowego .

Pozwalam sobie żywić nadzieję, że wyobraźnia czytelnika w miarę uzupełni te luki, a przede wszystkim zarysuje wyraźniej sylwetkę Marii i przechowa ją w pamięci jako - zgodnie z wypowiedziami prawie wszystkich rozmówców - pięknego Człowieka. Bo nie da się żadnymi słowami, w żadnych ramach opisać czy odtworzyć życia istoty ludzkiej.

 

Maria Kolców,  córka Michała Kolców,  lekarza,  i Olgi z domu Iwanów,  urodziła się 23 czerwca 1900  |l90l|  r,  w Kijowie.

Do szkoły stopnia elementarnego uczęszcza w Kijowie.

W okresie I wojny światowej przedwcześnie traci matkę oraz bliźniaczego brata.

W roku szkolnym 1923/24 kończy gimnazjum we Lwowie.

W latach 1924-1925 pracuje jako pielęgniarka w szpitalu we Lwowie.

  1. lipca 1925 r.  zawiera związek małżeński w Rokitniańskim kościele rzymsko-katolickim z Władysławem Urbanem,  podporucznikiem Wojska Polskiego.
  2. czerwca 1926 r., we Lwowie, przychodzi na świat syn Władysława i Marii,  Robert Urban.

W latach 1925-1939,  w związku z przeniesieniem służbowym męża na inną placówkę wojskową,  rodzina kilkakrotnie zmienia miejsce pobytu, między innymi zamieszkuje w Rokitnej,  Bydgoszczy, Miechowie i Krakowie.

W roku 1935 mąż Marii przechodzi na przedwczesną emeryturę w wieku lat 42.

W latach 1937-1938 Maria Urban uczęszcza w Krakowie do szkoły zawodowej dla kalotechników i masażystów,  po ukończeniu której rozpoczyna samodzielną praktykę w wymienionym zawodzie.

W lipcu 1939 r. Władysław zostaje na nowo powołany do czynnej służby wojskowej w związku ze zbliżającą się II wojną światową.

5 października 1939 r.,  jako uczestnik kampanii wrześniowej w armii generała Kleeberga dostaje się do niemieckiej niewoli, gdzie przebywa- przez cały okres II wojny światowej.

W roku 1946 Władysław wraca z niewoli,  lecz po krótkim pobycie z rodziną wyjeżdża na Ziemie Odzyskane,  gdzie pozostaje do końca życia.

W latach 1945-1948 Maria Urban pełni funkcję przewodniczącej Opieki Zdrowotnej przy Państwowej Szkole Przemysłowej w Krakowie.

W latach 1945-1950 sprawuje następujące funkcje zawodowe i społeczne:  kierownika kursu masażu leczniczego przy Służbie Zdrowia, referentki Oddziału Służby Zdrowia,  przewodniczącej Sekcji Masażystów Związku Zawodowego Służby Zdrowia,  członka Sądu Koleżeńskiego Okręgowego Związku Zawodowego Służby Zdrowia.

Kalendarium

W roku 1949 rozpoczyna studia na Wydziale Filozoficzno-Społecznym Uniwersytetu Jagiellońskiego,  a w roku 1952 otrzymuje dyplom ukończenia studiów wyższych.

 

W latach 1949-1956 jest przewodniczącą Bloku 19/111 przy Miejskiej Radzie Narodowej i równocześnie przewodniczącą Komitetu Obrońców Pokoju oraz członkiem Frontu Narodowego.

 

W latach 1949-1950 jest kierownikiem kursu ideologicznego i kierownikiem kursu języka rosyjskiego.

 

W   roku   1952   Ogólnopolski   Komitet   Frontu   Narodowego   przyznaje Marii Urban Dyplom Honorowy za zasługi w pracy społecznej w kampanii wyborczej do Sejmu PRL.

W  roku   1953   Miejski   Komitet   Obrońców  Pokoju  w   Krakowie   nadaje jej Dyplom uznania za ofiarną pracę dla sprawy pokoju.

W roku 1953 Maria Urban organizuje kurs masażu leczniczego dla niewidomych w Krakowie i z dniem 1 listopada 1953 r. obejmuje stanowisko kierownika kursu.

Od  17  listopada  1953  r.   pełni  funkcję  instruktora masażu,   a  od 1 września 1954 r.  - wykładowcy teorii masażu.

 

24  czerwca  1954  r.  zawiera kontrakt cywilny z Antonim Abramowiczem,  synem Andrzeja i Praksedy Wzientek.

1 maja 1957 r. zostaje odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi, a 4 czerwca 1957 r. - Srebrną Odznaką za pracę społeczną dla Miasta Krakowa.

4 maja 1958 r. Maria Urban zostaje powołana na stanowisko kierownika Ośrodka Szkolenia Zawodowego dla Niewidomych, powstałego z dniem 1 listopada 1957 r., a 1 września 1958 r. - na dyrektora tegoż Ośrodka.

Prawdopodobnie w roku 1962 otrzymuje Złoty Krzyż Zasługi (legitymacja zaginęła).

Od 8 października do 3 listopada 1962 r. przebywa na leczeniu w Klinice Chirurgicznej Akademii Medycznej, gdzie przechodzi zabieg operacyjny.

W 1966  r.   Ośrodek przechodzi z 10-miesięcznego na 2-letni okres szkolenia.

21 czerwca 1966 r. Maria Urban otrzymuje Odznakę Honorową Polskiego Związku Niewidomych za wybitne zasługi dla dobra niewidomych w PRL, w tym samym roku jest wyróżniona Odznaką Tysiąclecia za działalność społeczną w obchodach Tysiąclecia Państwa Polskiego .

W kwietniu 1967 r.  zostaje odznaczona Kawalerskim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski.

 

W dniu 20 czerwca 1970 r.  Antoni Abramowicz i Maria Urban potwierdzają kontrakt cywilny,  zawierając związek małżeński w kościele rzymsko-katolickim, w parafii św .  Szczepana w Krakowie.

 

Z dniem 1 grudnia 1970 r.  Maria Urban-Abramowicz przechodzi na emeryturę.

  1. lutego 1971 r.,  w uznaniu zasług za pomoc udzielaną ociemniałym żołnierzom,  otrzymuje Złotą Odznakę Honorową Związku Ociemniałych Żołnierzy PRL.
  2. lutego 1971 r.  Prezydium Wojewódzkiej  Rady Narodowej w Krakowie nadaje jej Złotą Odznakę za zasługi  dla Ziemi Krakowskiej.

 

1 czerwca 1971 r. Maria Urban-Abramowicz przyjmuje funkcję p.o. dyrektora Ośrodka Szkolenia Zawodowego dla Niewidomych na okres sześciu miesięcy, zastępując nieobecną z powodu urlopu zdrowotnego aktualną dyrektor Ośrodka.

Od 5 maja do 5 czerwca 1973 r. przebywa na leczeniu w szpitalu Akademii Medycznej (Instytut Medycyny Wewnętrznej, ul.Kopernika 15),  gdzie kończy życie.

8 czerwca 1973 r. zostaje pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

 

Źródła

 

Teka akt osobowych Marii Urban. Teczka akt osobowych Romana Axenti.

Protokoły z posiedzeń Rady .Pedagogicznej Ośrodka Szkolenia Zawodowego dla Niewidomych z lat 1954-1971.

 

Księga pamiątkowa Ośrodka.

 

 

 

 

Metryka urodzenia i ślubu.

Legitymacja od odznaczeń:  Srebrny Krzyż Zasługi,  Srebrna Odznaka za pracę społeczne dla Miasta Krakowa,  Odznaka Honorowa Polskiego Związku Niewidomych,  Odznaka Tysiąclecia,  Złota Odznaka-Honorowa' Związku Ociemniałych Żołnierzy PRL,    Złota Odznaka za zasługi dla Ziemi Krakowskiej.

 

Korespondencja prywatna^

list Władysława Urbana do rodziców z 26.VI.1918;

14 okazjonalnych listów od przyjaciół sprzed II wojny światowej, między innymi z Bydgoszczy i Miechowa;

wojenne listy Władysława Urbana do żony:  list z 18.IX.1939, list z obozu w Kielcach z 20.X.1939,  listy z Oflag IX z 17.1.1940 13.11.1940,  6.IV.1940,  4.III.1941,   11.V.1941,   15.V.1941,  19,111, 1942;

listy powojenne do Marii Urban: list z 5.II..1957, list absolwenta list J. Silhana z 15.X.1968.

Artykuły_z_prasy ]_

Artykuły z "Niewidomego Masażysty":

Na kursie masażu potrzebne są pomoce naukowe (1.1.-31.111.1957);

J.Silhan, Szkoła niewidomych masażystów w Krakowie   (l.IV - 30.VI.1957);

3.Silhan, Z krakowskiej szkoły masażu   (l.VII - 30.IX.1957);

Krajowa Sekcja Masażystów   (1.1. - 31.111.1958);

Z Krajowej Sekcji Masażystów PZN   (l.IV. - 30.VI.1958);

Zb.Kargol, Ze szkoły Masażu w Krakowie - zakończenie roku szkolnego 1957/58 (LVII. - 30.IX.1958);

Z zarządu Krajowej Sekcji Masażystów   (LX. - 31.XII.1958); Ze szkoły masażu w Krakowie   (LVII. - 30.IX.1959);

 

J.Silhan, Krakowska Sekcja Niewidomych Masażystów (l.X.     31.XII.1959); Ze szkoły masażu w Krakowie   (1.1. - 31 .III.1960); Zb.Kargol, Z krakowskiej szkoły masażu   (1.VII.-30 .IX. 1960); Z krakowskiej szkoły masażu (l.X.-31.XII.1960;

3.Silhan, Reforma kształcenia niewidomych masażystów (1.X.-31.XII.1960); Fo II Krajowym Zjeździe Niewidomych Masażystów   (1.1.-31.III.1961); W.Sieradzki, Problem szkolenia masażystów   (1.1 .-31.III.1961); Z krakowskiej szkoły masażu   (l.VII. - 30.IX.1961); Z krakowskiej szkoły masażu   (l.X. - 31.XII. 1961);

3.Silhan, Z krakowskiej szkoły masażu - goście zagraniczni zwiedzają szkołę (l.IV. - 30.VI.1962);

Z krakowskiej szkoły masażu (l.VII. - 30.IX.1962);

3.Silhan, Z krakowskiej szkoły masażu   (l.X. - 31.Xli.1962);

J.SilhcR, Z krakowskiej szkoły niewidomych masażystów   (l.VII. - 30.IX.1963);

Z krakowskiej szkoły niewidomych masażystów (l.X. - 31.XII.1964);

Kolega Roman Axenti nie żyje   (1.1. - 31.111.1970);

Z krakowskiej szkoły niewidomych masażystów   (l.IV. - 30.VI.1970);

3. Silhan, Z krakowskiej szkoły masażu - osiemnaście lat wielkie-'i pracy (1.1. - 31.III.1971);

Z krakowskiej szkoły niewidomyh masażystów (l.IV. - 30.VI.1971);

Pożegnanie zasłużonego Pedagoga (przedruk z "Dziennika Polskiego" z 27.11.1971) (l.IV. - 30.VI.1971);

Z krakowskiej szkoły masażu (l.IV. - 30.VI.1973);

B.Geruszczak i A.Zborowski, Przygotowanie zawodowe (l.VII. - 30.IX.1976); Praca zawodowa w moim życiu   (l.X. - 31.XII. 1976);

Sekcja masażystów przed VII Krajowym Zjazdem Delegatów PZN (1.IV.-30.VI.1977);

Problematyka inwalidów głównym celem   (l.X. - 31.XII.1977;

Informacja dla masażystów sportowych (l.X. - 31.XII.1977);

Z wizytą w krakowskiej szkole masażu   (1.1. - 31.III.1978);

Podkomisja Niewidomych Masażystów   (l.IV. - 30.VI.1978);

Z archiwalnych nagrań   (l.IV. - 30.VI.1978);

J.Żukiewicz, Krakowski Ośrodek wczoraj i dziś   (l.VII. - 30.IX.1978); Cz.Sokołowski, Jubileusz (1.1.-31.III.1979);

Z obrad Podkomisji Niewidomych Masażystów   (1.1. - 31.III.1979); Masażyści - ludzie dobrej roboty   (I.I.* - 31.III. 1979) ; L.Turkowski, Pan Marian   (1.1. - 31.111.1980); Z.Krzemkowska, Wśród polskich masażystów (l.X. - 31.XII.1980); Laureaci konkursu   (1.1. - 31.III.1981).

 

j\Sutkowski, Wpływ zawodu na moje życie społeczne   (1.1. - 31.III.1981)

M.Gudz, 0 masażu i masażystach (l.IV. - 30.IV.1981);

K.Łopacki, Praca zawodowa w moim życiu   (l.IV. - 30.VI.1981);

Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych o masażystach (LVII. - 30.IX.1981);

H.Urbaniak, Gdyby mi przyszło jeszcze raz wybierać (LVII. -30.IX. 1981) M.Kaziów, Jeden z pionierów   (LX. - 31.XII.1981); Może zrodzi się coś dobrego   (LX. - 31.XII.1981).

 

 

Artykuły    z "Pochodni"

 

Życie na kursie masażu leczniczego   (II1954);

Odznaczenie niewidomych nauczycieli   (XXIV 1959);

J.Stroiński, Kilka uwag o kursie masażu   (II 1960);

J.Silhan, kurs masażu w Krakowie   (IV 1960);

J.Silhan. Pięciolecie Krakowskiej Sekcji (VI 1960);

J.Stroiński, Nie tylko nauka   (IX 1960);

Zjazd Niewidomych Masażystów   (I 1961);

U niewidomych Masażystów   (XXIV 1961);

J.Silhan, Ze szkoły i sekcji masażystów (XVI 1962);

Z pobytu brytyjskiej delegacji w Polsce   (XII 1963);

Z.Kursz, Wędrownicze impresje (XXIII 1964);

J.Silhan, Ważne spotkanie masażystów (XXII 1965);

Nasi masażyści   (VIII i IX 1966);

Z Krakowsksiej Sekcji Masażystów (XI 1966);

J.Silhan, kronika związkowa (XVI 1966);

A.Szyszko, Lepsze perspektywy dla masażystów (III 1967);

J.Szczurek, Masaż jutro i dzisiaj (IV 1967);

III Krajowy Zjazd Niewidomych Masażystów (VII 1967);

Sprawa masażu w Krajowej Sekcji Masażystów   (VIII 1968);

Za wzorową pracę w służbie zdrowia (VI 1969);

Zb.Sitko, Moja praca   (I 1970);

Moja praca   (IV 1970);

J.Silhan, Nieodżałowanej pamięci Roman Axenti   (IX 1970); Z obrad Prezydium   (XI 1970); Pogrążeni w żałobie   (IX 1973);

A.Zborowski, Jak zostać masażystą   (VII i VIII 1975).

 

Rozmowy:

 

z synem Marii Urban,  Robertem Urbanem (Kraków);

ze zwierzchnikami:  J.K.,  W.S. (Kraków);

ze znajomymi':      Cz.Cz.,  B.H., W.L.,  W.P.,  W.S.;

ze współpracownikami:  H.B.,  B.G.,  J.H.,   H.H.,  3.S.,  I.W.,

M.W.,  A.Z.  (Kraków) ;

z absolwentami:  S.F. (Kraków),  I.K.   (Kraków),  M. K . (Kraków),

J.O. (Kraków),  A.S.  (Zielona Góra),  F.S.  (Iwonicz),

K.S. (Kraków),  J.S.  (Busko),  M.Sz.  (Iwonicz),

W.W. (Wrocław),  Zb.W.  (Kraków),  I.Z.  (Kraków),

M.Z. (Laski),  Z.W.  (Rabka).

Własne wspomnienia autorki niniejszej pracy z 18-letniej współpracy z Marię Urban.

 

 

[1]

"Niewidomy Masażysta", 1.1.-31.III.1970: Kolega Roman Axenti nie żyje (s. 49-53).

"Pochodnia", IX 1970: J.Silhan, "Nieodżałowanej pamięci Roman Axenti.