Pogrążeni w żałobie

 

W środowisku niewidomych naszego kraju znana jest dobrze sylwetka pani Marii Urban. Była ona współzałożycielką krakowskiej szkoły masażu i przez osiemnaście lat, aż do końca grudnia 1970 roku, pracowała na stanowisku dyrektora tej placówki. Wychowała około pięciuset niewidomych masażystów, którzy pracują w ośrodkach zdrowia w całej Polsce. Pani Maria Urban była wytrwałym pedagogiem i prawdziwym przyjacielem ludzi niemających wzroku. Szanowali i cenili ją wychowankowie - cieszyła się ich głębokim przywiązaniem. Ceniły ją również władze państwowe, czego wyrazem jest przyznanie Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski i wielu innych odznaczeń. Wielką radość i satysfakcję sprawiła jej Złota Odznaka Polskiego Związku Niewidomych.

5 czerwca bieżącego roku pani Maria Urbanowa odeszła od nas na zawsze. Na krakowskim cmentarzu pogrążeni w żałobie żegnali ją wychowankowie, przyjaciele, przedstawiciele władz i organizacje społeczne. Cześć Jej pamięci!

Wszystkich Czytelników, którzy chcieliby więcej dowiedzieć się o życiu i działalności pani Marii Urban, odsyłamy do kwartalnika „Niewidomy Masażysta”, tam bowiem długoletniej dyrektorce krakowskiej szkoły poświęcamy znacznie więcej miejsca.  

Pochodnia  Wrzesień, październik 1973

 

   Dzieło jej życia  

Maria Urban (1900-1973)  

 

 

 

Opracował Józef Szczurek na podstawie zapisków Marii Ruszkiewicz  

 

 

Lata dzieciństwa  

Na świat przyszła w Kijowie 23 czerwca 1900 roku. Uczęszczała do rosyjskiej szkoły. W jej sposobie mówienia pozostał do końca życia dość wyraźny wschodni akcent. Ojciec Marii, Michał Kolcow był lekarzem internistą. Jego powodzenie w pracy zawodowej wynikało zarówno z profesjonalnych umiejętności, jak i z postawy społecznika. Niezamożnych pacjentów leczył bezpłatnie a tam, gdzie zachodziła potrzeba, udzielał materialnego wsparcia. Matka Marii, Olga z Iwanowow, pochodziła z polskiej rodziny Jaworskich. Według wspomnień Marii, dziadek Olgi był polskim zesłańcem politycznym po roku 1863.  

 

Dom Kolcowów, względnie zasobny i szczęśliwy, znajdował się przy jednej z głównych ulic Kijowa - Krieszczatik. Tutaj mała Marylka spędziła beztroskie lata w dostatku materialnym i - co ważniejsze dla prawidłowego kształtowania się osobowości dziecka - w dostatku uczuć rodzinnych: miłości rodziców, piastunek, bliźniaczego brata oraz przyjaciół domu. W siódmym roku życia zaczęła uczęszczać do szkoły stopnia elementarnego. Trudno obecnie ustalić, jaka to była szkoła, gdyż świadectwa się nie zachowały, a system oświaty w Rosji carskiej był bardzo zróżnicowany.  

 

Maria była dzieckiem żywym, wrażliwym i niebojaźliwym. Rodzinne miasto, zanurzone w zieleni, urzekało ją urodą. Kiedyś, po latach, tak będzie je wspominać: „Wspaniałe, prawobrzeżne ogrody zbiegające tarasami ku rzece. Wielka przestrzeń wodna Dniepru w przepięknym ujęciu brzegów. Tutaj szczególnie działały na moją wyobraźnię przepływające statki żaglowe i morskie. Ogromny ogród botaniczny, tysiącletnie, wielkie jak wieże, kaukaskie sekwoje i kasztanowce. Piękna architektura: pałace, świątynie, mozaiki w Sofijskim Soborze, Cerkiew Andriejewska, przepiękne kościoły, muzea, zabytki. Złota Brama, parki, ogrody - wszędzie zielono. Wtedy uważałam Kijów za najpiękniejsze miasto świata. Dzisiaj z perspektywy muszę dodać - najpiękniejsze z miast, które udało mi się poznać”.  

 

Trudna młodość  

Na jasne obrazy dzieciństwa nasuwa się wkrótce głęboki cień nadciągającej dziejowej burzy sierpnia 1914 r. Niemcy wypowiadają wojnę Rosji. Ojciec Marii zostaje powołany do wojska. Jako lekarz pracuje na tyłach armii, w wojskowym szpitalu na terenie ówczesnej Galicji. W 1915 roku Michał Kolcow dostaje się do niemieckie niewoli, gdzie przebywa do końca wojny. Jego rodzina w Kijowie boleśnie odczuwa wielorakie skutki wojennej sytuacji. Maria zapada na hiszpankę. Od niej zaraża się pielęgnująca ją matka i umiera. Był to straszliwy cios dla Marii. Osłabiona chorobą, zagubiona psychicznie, nie mogła pojąć, co się wokoło niej dzieje. Do końca lat wojennych z Marią pozostaje babcia, a pośrednio opiekują się nią bliscy krewni rodziców.  

 

Po zakończeniu wojny Michał Kolców powraca do Kijowa. W tym czasie umiera babcia Marii. Boleśnie uszczuplona rodzina przenosi się do Lwowa, gdzie mieszkają krewni. Tutaj Maria w roku szkolnym 1923/24 kończy gimnazjum. Przez dwa lata pracuje jako pielęgniarka w miejscowym szpitalu. W tym czasie Michał Kolców przenosi się do Warszawy. Korzystając z zaproszenia swoich wojennych przyjaciół, zamierza przeprowadzić się do Francji. Pragnie jednak zabrać ze sobą córkę, ale tu następuje rozbieżność i konflikt uprawnień. Maria spotkała na swej drodze zawodowego wojskowego, podporucznika o chlubnej przeszłości wojennej - Władysława Urbana, za którego zamierza wyjść za mąż. Przeżywa rozterkę. Waha się między obowiązkiem córki a prawem do własnego wyboru. Zwycięża młodszy z dwóch mężczyzn.  

 

Kim był człowiek, z którym Maria związała swoje życie? Władysław Urban urodził się z początkiem 1893 r. we wsi Witryłów koło Sanoka. Ojciec Władysława, Paweł, był małorolnym chłopem, miał dość liczne potomstwo: czterech synów i dwie córki. Władysław musiał się korzystnie wyróżniać na tle rodzeństwa, gdyż mimo skromnych środków materialnych rodzice łożyli na jego wykształcenie. Uczęszczał do gimnazjum i zdał maturę w Sanoku. Wkrótce po wybuchu pierwszej wojny światowej został powołany do armii austro-węgierskiej i służył w niej około czterech lat. Walczył na froncie rosyjskim, a następnie włoskim. Tam został ranny i przez kilka tygodni pozostawał w szpitalu. W połowie roku 1918, wiele ryzykując, Władysław przebija się przez fronty i zaciąga się do Brygady gen. Hallera i do kraju wraca z II Korpusem Polskim. Po zakończeniu działań wojennych, już w niepodległej Ojczyźnie, pozostaje w wojsku na stałe.  

 

Na nowej drodze  

Ślub Marii i Władysława Urbana odbył się w czerwcu 1925 roku, a kilkanaście miesięcy po tej uroczystości, w szpitalu wojskowym we Lwowie przyszedł na świat ich syn - Robert. Według odczucia Marii była to jedna z najszczęśliwszych chwil w jej życiu. Później Maria raz jeszcze została matką. Prawem dziedziczności urodziły się bliźnięta - tym razem nie na radość, lecz na ból i żałobę, gdyż wkrótce po urodzeniu maleństwa zmarły. Poza tym bolesnym wydarzeniem, życie rodziny płynęło spokojnie.  

 

W roku 1929, z niewielkiej miejscowości w pobliżu Lwowa, Władysław został służbowo przeniesiony do Bydgoszczy. Maria, jak wszystkie żony ówczesnych oficerów, nie pracowała zawodowo, lecz zaangażowała się w działalność społeczną na terenie „Rodziny Wojskowej”. Zrzeszenie to organizowało życie kulturalno-oświatowe pracowników wojskowości: spotkania towarzyskie, odczyty, wycieczki, imprezy okazjonalne. W tę działalność Maria wprowadziła pewne novum, mianowicie poszerzyła program Związku i opierając się na materialnej bazie RW, zaczęła organizować kursy kroju, szycia, haftu i pisania na maszynie dla żon żołnierzy, które w przeważającej części, nie mając przygotowania, nie mogły podjąć pracy zawodowej i żyły w bardzo trudnych warunkach. Działalność ta dawała pomyślne rezultaty, toteż Maria po pewnym okresie rozszerzyła zakres szkolenia o kursy stenografii, koronkarstwa, gotowania dla zakładu zbiorowego żywienia. Z czasem echa jej osiągnięć dotarły do miejscowej prasy. Przeprowadzono kilka wywiadów, umieszczono sporo artykułów, wyrażając wysoce pochlebną opinię o „humanitarnej działalności Marii Urban”. W tym czasie otrzymała kilka dyplomów za pracę społeczną.  

 

Piękna w swojej istocie sprawa wywołała bardzo niemiłe reperkusje dla rodziny Urbanów. Zawistne o dobrą sławę Marii żony wyższych oficerów postarały się, żeby zniknęła z ich pola widzenia. Władysław został przeniesiony do małej podówczas mieściny w województwie krakowskim, do Miechowa. Formalnie biorąc, sprawa nie mogła budzić zastrzeżeń, jednak miała aż nadto wyraźne cechy degradacji. Tutaj Władysław został zatrudniony w Rejonowej Komendzie Uzupełnień przy poborze rekrutów do wojska, natomiast jego żona „niepoprawnie” zaangażowała się w działalność społeczną, pracując nadal w „Rodzinie Wojskowej” - tyle tylko, że w gorszych warunkach (świetlica straży pożarnej) i w mniejszym zakresie. Miała jednak tę pociechę, że i tu jej praca dawała dobre rezultaty, a „przyjaciółki” nie miały sposobności do zakulisowych działań na niekorzyść jej męża. Podobnie i tutaj Władysław - pod względem profesjonalnym poprawny - nadal nie awansował, mimo że ukończył kurs majora w Rembertowie. Musiało go to boleć. Był legionistą, ale - tylko hallerczykiem. Miał za wiele godności, aby się o awans dopominać.  

 

Nic więc dziwnego, że w takiej atmosferze pracy Władysław skorzystał z pierwszej nadarzającej się sposobności i w wieku 43 lat przeszedł na przedwczesną emeryturę w randze kapitana. Z Miechowem nic go już nie wiązało, zatem z żoną i synem przeniósł się do Krakowa. Ale teraz warunki materialne rodziny znacznie się pogorszyły, gdyż koszty utrzymania w dużym mieście były wyższe, a emerytura Władysława stanowiła zaledwie połowę gaży oficera w czynnej służbie. Trzeba było szukać dodatkowych źródeł dochodu w czasie, gdy o jakiekolwiek płatne zajęcie było niezmiernie trudno. Władysław udał się na wschód Polski, do miejscowości Równe, gdzie otrzymał posadę instruktora Ligi Obrony Przeciwlotniczej i szkolił młodzież. Była to jednak rozłąka z rodziną.  

 

Maria pragnęła pomóc mężowi a równocześnie zdobyć zawód. W tym celu zapisała się do pomaturalnej medycznej szkoły fizykoterapeutycznej w Krakowie i w roku szkolnym 1937/38 otrzymała dyplom. Na wysoki status tego kursu wskazuje zarówno rodzaj i ilość przedmiotów, jak i przygotowanie wykładowców. Między innymi uczono takich przedmiotów, jak: choroby przewodu pokarmowego, choroby układu krążenia, choroby skórne oraz fizykoterapia, gimnastyka lecznicza, masaż klasyczny, masaż głowy, dietetyka, kosmetyka, sporządzanie środków kosmetycznych. Wkrótce potem Maria otworzyła własny zakład w Krakowie, który prowadziła przez 20 następnych lat. To względnie dochodowe zajęcie pozwoliło jej utrzymywać dom i przetrwać ciężkie lata wojny.  

 

Tymczasem mroczył się horyzont nad Europą. Niemcy hitlerowskie zaanektowały już Austrię, Czechosłowację Kłajpedę. Nadciągała dziejowa burza, wiedzieliśmy, że teraz kolej na nas. Odczuwaliśmy na przemian przerażenie i zapał bojowy - do krwi ostatniej kropli z żył. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny, Władysław został powołany do czynnej służby wojskowej. Z jakimi uczuciami żegnał dwie najdroższe na ziemi istoty? Odchodził z życia Marii na długo - na bardzo długo.  

 

Wojenne losy  

Pierwszego września 1939 roku wczesnym, cudownie rozjaśnionym porankiem, zawyły nad miastem syreny, obwieszczając początek wojny, najstraszniejszej w dziejach ludzkości. Władysław brał udział w kampanii wrześniowej. Walczył na północy Polski w szeregach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”, pod dowództwem generała Franciszka Kleeberga. Po ciężkich zmaganiach, po wystrzeleniu ostatniego pocisku, osiem dni po kapitulacji Warszawy, 5 października 1939 roku generał poddał swoją armię i wraz z tysiącami żołnierzy poszedł do niewoli. Władysław Urban podzielił więc los wielu bohaterskich obrońców Ojczyzny i cały okres wojny przetrwał w jenieckim, oficerskim obozie w Woldembergu.  

 

Nie mniejszym brzemieniem wojna spadła na barki Marii. Musi ona teraz sama troszczyć się o byt, radzić sobie z wychowaniem syna, z własną samotnością. Psychicznie napięta, czujna, przewidująca, walczy o każdy dzień swego dziecka, własny i pośrednio - męża. Utrzymuje dom z dochodu, jaki przynosi jej prowadzenie zakładu kosmetycznego. Również i w tym niezwykle trudnym okresie znajduje czas na działalność społeczną. Pracuje w Radzie Głównej Opiekuńczej między innymi zajmuje się pomocą dla osieroconych i chorych dzieci. W pierwszym roku wojny zostaje przesiedlona z reprezentacyjnej części miasta do podrzędnej dzielnicy - Kazimierz, gdzie warunki mieszkaniowe były o wiele gorsze. Ten zarys informacji nie oddaje, rzecz jasna, nawet w przybliżeniu udręki i grozy życia wojennej rzeczywistości.18 stycznia 1945 r. przyszło wyzwolenie Krakowa, a 9 maja - podpisanie przez hitlerowskie Niemcy bezwarunkowej kapitulacji. Nastąpił upragniony, okupiony straszliwą daniną krwi i bezmiaru ludzkich cierpień, pokój.  

 

Władysław powrócił do kraju w roku 1946, po blisko siedmioletniej rozłące. Ale wojna poplątała ludzkie losy. Szczęścia w domu nie znalazł. Po krótkim pobycie z rodziną, wyjechał na stałe na Ziemie Odzyskane. Ile kosztowało ich rozstanie, dlaczego tak się stało? Są to pytania, na które nikt już dzisiaj nie odpowie. Dramat wojennego pokolenia niejedno miał oblicze i niejedno imię... Było to ostatnie ich spotkanie. Władysław zamieszkał w okolicy Lubina Legnickiego, gdzie podjął pracę w administracji nadleśnictwa. Miał wartościowe hobby w postaci ziołolecznictwa, czemu sprzyjało środowisko leśne. Przez długie lata pracował społecznie w Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD). Do końca życia nie związał się już z żadną kobietą. Zmarł mając 76 lat, w 1969 roku. Na pogrzeb pojechał syn. Boleśnie przeżył śmierć ojca. Zabrał symboliczne pamiątki, a w sercu zamknął ból rozstania i żal do losu o lata zubożone o obecność i miłość ojca.  

 

Lata największej aktywności  

Po wyzwoleniu Krakowa, Maria Urbanowa kolejny raz zmieniła mieszkanie, dzięki temu zyskała bardziej eksponowany punkt dla swego gabinetu kosmetycznego. Nadal zajmowała się wychowaniem syna, a także włączyła się w szeroki front pracy społecznej i szkolenia zawodowego, do czego zaistniały teraz w pełni korzystne warunki. Pracowała głównie w organizacjach związanych ze służbą zdrowia, w Komitecie Obrońców Pokoju, i w innych stowarzyszeniach mających na celu pomaganie ludziom słabszym, zagubionym, nie znajdującym dość sił, aby pokonać przeszkody piętrzące się na drodze ich życia.  

 

Jej aktywność w tym okresie jest zdumiewająca, gdyż do wymienionych funkcji należy jeszcze dodać studia na Wydziale Filozoficzno Społecznym w Uniwersytecie Jagiellońskim w latach1948-1952. Była najstarsza na roku, mimo to należała do najlepszych studentów. I tutaj rozwijała działalność społeczną. Ceniono ją za postawę otwartości nakierowaną na pomaganie innym. Była nie tylko akceptowana i zintegrowana z młodzieżą, ale ponadto uznana za pięknego człowieka. Dyplom Ukończenia Studiów w zakresie nauk społecznych określił jej status zawodowy, a zdobyte wiadomości w zakresie takich przedmiotów jak: pedagogika, psychologia, historia wychowania, socjologia, historia kultury, oświata i kultura dorosłych, prawo pracy, metodyka nauczania - dały Marii teoretyczne podstawy działalności pedagogicznej, które służyły jej przez następne 19 lat pracy.  

 

Szkoła - najważniejsze zadanie  

W tym okresie, na płaszczyźnie działalności społecznej, Maria zetknęła się ze wspaniałym człowiekiem, społecznikiem najwyższego formatu, kapitanem Janem Silhanem. Był to bardzo pomyślny zbieg okoliczności, gdyż kapitan już od dłuższego czasu piastował w sercu ideę kształcenia niewidomych w zakresie masażu. Utrzymując kontakty z zagranicą, wiedział, że - na przykład - we Francji szkoła taka powstała już w 1909 roku, a w Londynie, w Królewskim Narodowym Instytucie dla Niewidomych - w roku 1915. Ponadto w Warszawie pojawili się już pierwsi niewidomi masażyści, przygotowani na dwu kursach w Laskach. Maria szybko porozumiała się z kapitanem Silhanem, byli przecież krajanami, urodzili się i wychowywali w Kijowie, i to na tej samej ulicy, ale przede wszystkim byli ideowymi społecznikami.  

 

Sprawa szkolenia niewidomych masażystów na terenie Krakowa dojrzewała. Klimat był korzystny, gdyż zreformowana po wojnie służba zdrowia rozszerzała zakres usług medycznych i ogarniała coraz szersze kręgi społeczne. Wynikało stąd w naturalny sposób coraz większe zapotrzebowanie na tego rodzaju pracowników. Powiększała się liczba zakładów szkoleniowych, a równocześnie w powojennych latach sprawa produktywizacji ogromnych rzesz inwalidów urastała do rangi zagadnienia społecznego. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że podobne warunki zaistniały w całym kraju, a jednak szkoła masażu dla niewidomych, dzięki takim ludziom jak kapitan Silhan i Maria Urban, powstała właśnie w Krakowie.  

 

Praca dla niewidomych  

Powstanie szkoły poprzedziły ofiarne starania głównego jej inicjatora, kapitana Silhana, upoważnionego przez Zarząd Główny Polskiego Związku Niewidomych, działania Kazimierza Grabca z ramienia Wydziału Pracy i Pomocy Społecznej Prezydium WRN, Marii Urbanowej oraz krakowskiego aktywu PZN. W wyniku tej zbiorowej działalności uzyskano z Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej zezwolenie na otwarcie szkoły i lokal na jej pomieszczenie, opracowano program nauczania, określono warunki naboru kandydatów, zaopatrzono kurs w elementarne środki dydaktycznej w wyposażenie dla internatu oraz zaangażowano wykładowców o odpowiednio wysokich kwalifikacjach.  

 

Maria miała wówczas 53 lata i ogromne życiowe doświadczenie. Posiadała szerokie kontakty społeczne i chyba dużo sił witalnych, gdyż przez wiele następnych lat jej życie toczyło się w kilku absorbujących czas i energię wymiarach - prowadzenie domu, własnego gabinetu kosmetycznego, praca społeczna i kierowanie szkołą. Z czasem wycofała się z tego, co nie było konieczne i na czoło wszystkich jej usiłowań życiowych wysunęła się szkoła masażu.  

 

W wyniku przedstawionych już działań, pismem Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej z października1953 roku, powołano do życia kurs masażu leczniczego dla niewidomych. Zlokalizowano go w Krakowie w byłym internacie dla inwalidów wojennych, przy ulicy 18 Stycznia 86. 14 października 1953 r. trzydziestu słuchaczy z różnych stron kraju i dziewięciu wykładowców rozpoczęło pracę szkolną. Oficjalne otwarcie zakładu nastąpiło w kilka tygodni później. Było ono dla wszystkich silnym przeżyciem, dlatego utrwaliło się w pamięci uczestników.  

 

Ciemny listopadowy wieczór, wszystkie pomieszczenia należące do szkoły jasno oświetlone. Uroczystość otwarcia zakładu. Słuchacze stoją w zwartej grupie, w przeważającej części całkowicie niewidomi. Duża rozpiętość wieku i wykształcenia. Wielkie stare, zniszczone stoły obite kwiecistym perkalem, z tej samej tkaniny zasłony na oszklonej ścianie sali wykładowej. Przemówienie kierowniczki kursu, która wita, dziękuje, życzy... Jest wyraźnie wzruszona. Po kierowniczce przemawiają inni: kpt. Jan Silhan, przedstawiciele urzędów resortowych, grona nauczycielskiego, słuchaczy. Potem uczniowie śpiewają, recytują, grają. Po części artystycznej - przyjęcie, na które zastawę stołową przyniesiono z domu kierowniczki. Nie jest to zresztą gest sporadyczny. Również świetlicę przystroiły ofiarowane przez nią firanki, palma oraz stary fortepian. Były to pierwsze, ale nie ostatnie symptomy świadczące o tym, że szkoła jest nie tylko miejscem pracy zawodowej, lecz również strefą życia osobistego Marii Urban.  

 

Oprócz pełnego zaangażowania w działalność szkoły, Maria kontynuowała pracę społeczną w Związku Zawodowym Pracowników Służby Zdrowia, w Komitecie Blokowym nr 19 oraz w Lidze Kobiet. W tym okresie zmieniła się sytuacja osobista Marii Urban, mianowicie - powtórnie wyszła za mąż. Tym razem związała się z Antonim Abramowiczem. Był to nieco tylko od niej starszy, bardzo elegancki i kulturalny pan, który kierował wytwórnią męskich koszul. Ślub cywilny odbył się 24 czerwca 1954 roku. Historia się powtórzyła. Znowu o Marię walczyli dwaj mężczyźni i znów zwyciężył młodszy - tym razem syn. Maria nie chciała narażać ukochanego, choć już dorosłego, jedynaka na obecność ojczyma w domu, zatem Antoni, zdaniem osób postronnych zdominowany przez Marię, pozostał na prawach męża gościa, głównie dla celów reprezentacyjnych.  

 

Z czasem Maria Urban zrezygnowała z działalności w wymienionych organizacjach i coraz głębiej wchodziła w nowy krąg społeczny, nawiązując ścisłą współpracę z Okręgiem Polskiego Związku Niewidomych oraz ze Związkiem Ociemniałych Żołnierzy, a także z Krakowską Spółdzielnią Niewidomych. Zamknęła gabinet kosmetyczny, a jego wyposażenie przeniosła do szkoły.  

 

W niemałym trudzie minął pierwszy rok pracy. Maria była kierowniczką kursu, instruktorką masażu oraz wykładowcą teorii tegoż przedmiotu. 31 sierpnia 1954 r. opuścili szkołę pierwsi absolwenci. Większość z nich otrzymała pracę w wyniku starań kierowniczki kursu. Z mieszanymi uczuciami, nie bez lęku, pożegnali szkołę i weszli w samodzielne życie. Trzeba im było dopomóc.  

 

I znowu z inicjatywy kapitana Silhana, przy współudziale pracujących już społecznie niewidomych masażystów, w styczniu 1955 r. powstała przy Okręgu PZN w Krakowie Sekcja Niewidomych Masażystów. Przez pierwsze lata przewodniczył jej Leon Kubiak, w dalszym okresie - Anicet Zborowski. Zadaniem sekcji było zrzeszanie, dokształcanie zawodowe oraz niesienie pomocy niewidomym pracownikom służby zdrowia w rozwiązywaniu problemów zawodowych i życiowych. Z biegiem czasu zaczęły powstawać sekcje przy innych okręgach PZN, a 5 listopada 1957 roku na Zjeździe ukonstytuowała się Krajowa Sekcja Niewidomych Masażystów przy Zarządzie Głównym Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie. Jej pierwszym przewodniczącym był Zbigniew Kargol z Zabrza.  

 

Sława i uznanie dla krakowskiego ośrodka masażu z każdym rokiem zataczały coraz większe kręgi. Na jednym z zebrań, profesor Akademii Medycznej - prof. Wojciech Sokołowski, oceniając przebieg egzaminów oraz na podstawie wyników z praktyki szpitalnej, stwierdził, że poziom nauczania w szkole masażu, szczególnie w przedmiotach praktycznych, jest bardzo wysoki. Uczniowie mają dobre podejście do pacjentów, wpływają na nich dodatnio, i prosił, aby kierownictwo kursu w dalszym ciągu zechciało kierować uczniów na praktykę do Kliniki Reumatologicznej. Podczas tego samego zebrania, kpt. Jan Silhan podkreślił, że Ośrodek krakowski jest wzorcowy, uzyskał pierwsze miejsce nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Na wzór tego Ośrodka powstały podobne zakłady w Związku Radzieckim, na Węgrzech, w Rumunii i Czechosłowacji.  

 

Szczególnie miłą formą uznania, potrzebną dla instynktu społecznego macierzyństwa Marii, były bezpośrednie lub pośrednie kontakty z absolwentami. Tych, którzy odwiedzali szkołę, witała i gościła W różnych porach roku. Z okazji Dnia Nauczyciela, otrzymywała wiele kartek, listów, telegramów. Były to życzenia okolicznościowe, pozdrowienia z wyjazdów urlopowych, informacje o ważniejszych wydarzeniach z życia osobistego absolwentów. Otwierając koperty, uśmiechała się i mówiła: „Popatrzmy, co te dzieci napisały?”. Korespondencję tę starannie przechowywała. Gromadziła również przysyłane jej fotografie upamiętniające ważniejsze wydarzenia z życia byłych wychowanków. Układała je pod szklaną płytą biurka tak, aby pracując, mogła na nie spoglądać. Kiedy opuszczała szkołę, zabrała je ze sobą, traktując je jako prywatną własność.  

 

Nowe, trudne zadania  

Tymczasem na terenie pracy Marii ciągle działo się coś nowego. W roku 1959/60 wprowadzono naukę pisania na maszynie, w roku 1960 - nowe przedmioty, takie jak fizyka w dostosowanym do potrzeb zakresie i masaż sportowy. Zaangażowano psychologa, nauczyciela wychowania fizycznego. Dla poszerzenia zakresu rehabilitacji wprowadzono naukę orientacji przestrzennej, pływania, tańca towarzyskiego, gospodarstwa domowego i zespołowe formy rekreacji (śpiew, turystyka po Ziemi Krakowskiej) oraz poszerzono kontakty ze społeczeństwem. Zasadniczym jednak problemem tego okresu, jaki nurtował Marię oraz związane z Ośrodkiem instytucje i osoby, było przedłużenie okresu szkolenia. Wśród wielorakich tego uwarunkowań na czoło wysuwała się konieczność podniesienia kwalifikacji zawodowych masażystów, w związku z wymaganiami stawianymi w tym czasie całej służbie zdrowia.  

 

Wreszcie nadszedł dzień, kiedy różne koncepcje, długotrwałe zabiegi nabrały realnego kształtu - 1 września 1966 r. Ośrodek przeszedł na dwuletni okres kształcenia masażystów. Był to moment znaczący w historii rozwoju szkoły. W minionych latach, na trzynastu dziesięciomiesięcznych kursach zdobyło zawód masażysty 403 inwalidów wzroku, wśród których znaczną część stanowiły osoby całkowicie niewidome i zwłaszcza dla nich osiągnięcie zawodu masażysty było dużym awansem życiowym.  

 

Dwukrotne wydłużenie okresu kształcenia postawiło przed Marią poważne trudności natury organizacyjnej. Anatomię, fizjologię i higienę należało poszerzyć o nowe grupy zagadnień, w ramach innych przedmiotów trzeba było wprowadzić takie tematy, jak: choroby społeczne (skórne i weneryczne), ratownictwo, świadome macierzyństwo, dietetykę, choroby psychiczne, zagadnienia społeczno-prawne oraz - w drugim roku nauczania - tak bardzo oczekiwany masaż segmentarny. Należało również dokonać korelacji odpowiadających sobie przedmiotów i grup tematycznych, a także wzbogacić bibliotekę o najnowsze pozycje z zakresu dydaktyki i rehabilitacji. Trzeba było wreszcie opracować nowy, rotacyjny system praktyk zawodowych w trzech zasadniczych działach (interna, reumatologia i chirurgia) w lecznictwie otwartym i zamkniętym, zakupić nowe pomoce dydaktyczne, zaangażować potrzebnych wykładowców oraz opracować nowe kryteria naboru, odpowiednio zwiększające wymagania wobec kandydatów na przyszłych masażystów.  

 

W tych działaniach Maria Urban nie była wprawdzie sama, jednak olbrzymia część pracy związana z wdrażaniem dwuletniego okresu kształcenia spadła na jej barki. Maria liczyła w tym okresie już 67 lat, a mimo to miała jeszcze na tyle sił, aby czynnie uczestniczyć w społeczno-zawodowym życiu niewidomych masażystów, biorąc udział w zebraniach i zjazdach sekcji. Wiązało się to wprawdzie z jej stanowiskiem zawodowym, ale motywacja uczestnictwa była głębsza. Chciała bowiem być wszędzie tam, gdzie sygnalizowano, rozważano lub rozwiązywano sprawy dotyczące tego zawodu. Wynikało to również z potrzeby jej serca. Pragnęła spotykać „swoje dzieci”.  

 

Chmury na horyzoncie   

Codzienne zmagania wynikające z troski o jak najlepsze warunki życia i nauki uczniów szkoły masażu nie były obojętne dla zdrowia Marii. Na słabnące siły nałożył się smutek wynikły ze zgonu pierwszego męża. Śmierć Władysława głęboko ją dotknęła. Przeżycie było silniejsze, niż można było się spodziewać, uwzględniwszy lata rozłąki, powtórne małżeństwo oraz ogólnie dobrą życiową sytuację Marii. Odtąd często się zamyślała i mówiła o nim. Pojawiał się w jej wspomnieniach jako człowiek kochający, szlachetny, czysty. Pragnąc uregulować sprawy sumienia, Maria potwierdziła swe związanie się z Antonim Abramowiczem ślubem kościelnym, który został zawarty 26 czerwca 1970 r.  

 

Powróćmy znowu na teren szkoły. Maria z coraz większym trudem kierowała sprawami Ośrodka, w którym rozrastały się problemy, mnożyły trudności - zwłaszcza natury wychowawczej. Nie była to już wojenna młodzież, która doznała okrucieństwa okupacji i ubóstwo lat powojennych, która za wszelką cenę pragnęła się uczyć, pracować, budować. W życie wchodziło pokolenie powojenne, obciążone chaosem pojęć etycznych i pedagogicznych, w znacznej części konsumpcyjne i egocentryczne. Nie było więc łatwo.  

 

W tej sytuacji, 15 czerwca 1970 r. Maria zgłosiła gotowość przejścia na emeryturę z końcem czerwca 1971 r., aktualnie zaś poprosiła o skierowanie na komisję lekarską celem ustalenia stopnia niezdolności do pracy oraz wysokości odprawy. Odpowiedź otrzymała dnia 13 października 1970 r. w postaci orzeczenia Obwodowej Komisji Lekarskiej do Spraw Inwalidztwa i Zatrudnienia, przyznającego jej II grupę trwałego inwalidztwa z przeciwwskazaniem do pracy. W świetle tych dwu dokumentów nie zaskakuje następny, odwołujący Marię Urban ze stanowiska dyrektora i rozwiązujący z dniem 30 listopada 1970 r. stosunek służbowy. Nie zaskakuje nas, ale zaskoczył Marię. Jej ostatnim jasnym dniem w szkole był Dzień Nauczyciela 1970 roku. Dwa dni później wezwano Marię do kadr, gdzie dano jej zaledwie kilka dni na przekazanie zakładu następcy.  

 

Mimo iż liczyła się z koniecznością odejścia, taki sposób załatwienia sprawy był dla niej ciosem. Zniosła go w milczeniu, ale widać było, że cierpi. Odeszła, nie uściskawszy swoich dzieci. Jednak nie umiała jeszcze żyć bez szkoły. Wieczorami dzwoniła do Ośrodka, żeby się dowiedzieć, co się tam dzieje. Widocznie nie mógł jej jeszcze wystarczyć, aczkolwiek piękny, to jednak tylko rozumowy bilans ostatnich, największych w jej życiu, osiemnastu lat.  

 

W środowiskach związanych z Ośrodkiem utrzymywało się przekonanie, że Maria odeszła ze szkoły nie tak, jak na to zasługiwała. Toteż po upływie trzech miesięcy, 25 lutego 1971 r. jej gwiazda raz jeszcze, ale już ostatni, rozbłysła pełnym blaskiem. Z inicjatywy oraz staraniem Polskiego Związku Niewidomych (dyrektorem Zarządu Głównego był wówczas absolwent krakowskiej szkoły masażu, zatem były uczeń Marii, mgr Włodzimierz Kopydłowski), w świetlicy Krakowskiej Spółdzielni Inwalidów Niewidomych została zorganizowana uroczystość ku czci Marii Urbanowej. Wejście za zaproszeniami, w jasno oświetlonej, udekorowanej Sali, stoły nakryte bielą, na centralnym miejscu Maria w czarnej, koronkowej sukni, po obu jej stronach prezydialne osobistości z Zarządu Głównego PZN i Okręgu w Krakowie, Spółdzielni, Krajowej Sekcji Niewidomych Masażystów, Związku Ociemniałych Żołnierzy, Służby Zdrowia, przedstawiciele Wojewódzkiej Rady Narodowej, grono pedagogiczne Ośrodka, reprezentanci słuchaczy szkoły. Przy fortepianie - były uczeń z Krakowa. Ciszę wypełniają dźwięki poloneza Ogińskiego „Pożegnanie Ojczyzny”, a potem przemówienia, wyrazy uznania i wdzięczności, list Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej ze słowami podziękowania, specjalna nagroda z ministerstwa, Złota Odznaka za zasługi dla Ziemi Krakowskiej, serdeczne wspomnienia, krocie kwiatów. Potem przyszły szare dni zacisza domu, który nigdy nie mógł jej wystarczyć - tym bardziej teraz, kiedy po wyprowadzeniu się syna z żoną, zupełnie opustoszał.  

 

Ostatnie dni  

5 maja 1973 r. rozpoczęła leczenie w Klinice Chorób Wewnętrznych w Krakowie. Odwiedzało ją mnóstwo osób. Każdego witała bladym już uśmiechem. Nadal dbała o swój zewnętrzny wygląd i o estetykę zacieśnionego do minimum środowiska. Nie skarżyła się, choć widać było, że cierpi. Czuła, że zbliża się kres, bo gdy jedna z koleżanek, chcąc być z Marią sam na sam, rozmyślnie odwiedziła ją o nietypowej porze, Maria objęła ją ramionami i boleśnie szlochała.  

 

Zmarła 5 czerwca około godziny piątej. Umierała przytomnie. Dogasała w brzasku letniego dnia. Trzy dni później, w deszczowe przedpołudnie w długim kondukcie, wśród żałobnych pieśni i dźwięku dzwonów, szli za trumną członkowie rodziny, przedstawiciele środowisk związanych z działalnością zawodową i społeczną zmarłej, uczniowie szkoły masażu i absolwenci, przyjaciele - wieńce, wieńce i kwiaty. Spoczęła na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.  

 

Maria Urban odeszła, ale zostało jej wspaniałe dzieło - Krakowska Szkoła Masażu Leczniczego. Mijają lata, a setki niewidomych absolwentów nadal pochylają się nad ludźmi chorymi i utrwalają piękną ideę, jaką im zaszczepiła - ideę służenia człowiekowi, niesienia mu ulgi w cierpieniu i pomagania w  

wejściu na drogę twórczego, radosnego życia.

 

Widzący - niewidomym 2010