Biografia prasowa  

 helena Urbaniak  

 Muzyk wokalistka

Nauczycielka  

 

   

 Muszę szumieć i  falować    

Józef Szczurek   

 

Dziś w morze  mnie nie dostrzegło. jego fale łagodnie uderzają o brzeg.   I oto, co usłyszałam z jego  skarg:   

 wiele łez spływa do mego wnętrza, wiele gorzkich słów wchłaniają moje fale. muszę więc  szumieć, żeby to wszystko zagłuszyć. Gdyby w moich odmętach była cisza, pękłoby chyba to słone serce świata. Posejdon nic nie rozumie. On umie być tylko groźny i brodaty. Tym straszy, a ja muszę zmieniać fale, uderzać o brzeg, żeby wyzwolić z siebie nadmiar cierpienia.   

 Prawdopodobnie  wszystkich zaskoczy  ten nietypowy wstęp do artykułu,  śpieszę więc wyjaśnić, że  pochodzi on  z "Zapisków i refleksji "  pani Heleny Urbaniak, która  przez   dłuższy czas  przelewała na papier    swe myśli, niepokoje i niejednokrotnie  zaskakujące  spostrzeżenia,  które rodziły się  ,  gdy nocą sen nie chciał nadejść lub letni świt łagodnym powiewem i    radosnym świergotem  ptaków  wpadał przez otwarte   okna. Tych "nieuczesanych"  myśli w brajlowskich  zapiskach  nazbierało się   sporo.  

Bogata osobowość i  ciekawość świata pani Heleny sprawiły, że jej życie  wypełniały  fascynujące  wydarzenia, a wszelkie działania  przybierały kształt  pasji i entuzjazmu. Jakie to były  pasje dowiemy  się w dalszej części  opowieści, a teraz nieco  biografii.       

Pani Helena Urbaniak od najwcześniejszych lat  mieszka w Gdyni. Urodziła się, jako siedmiomiesięczny  wcześniak i to stało się przyczyną  utraty wzroku. Swego ojca prawie nie pamięta, gdyż zmarł, gdy była małym dzieckiem.  W 1947 roku, gdy miała  jedenaście lat,  przyjęto ją do szkoły w Laskach.  Tutaj, ku swej radości,     zetknęła się z muzyką.  Śpiewała w chórze prof. Witolda   Friemanna . Należała również  do grupy uczniów pobierających lekcje      muzyki fortepianowej.  

W szkole zawodowej uczyła się tkactwa, ale ta dziedzina   wcale jej nie interesowała,  zastanawiała się  więc jaką  pracę chciałaby podjąć,   by najwięcej  mogła służyć ludziom.  Wybrała masaż.  

  Po rocznym kursie w krakowskiej szkole  fizykoterapeutycznej  wróciła do Gdyni  i rozpoczęła  pracę w szpitalu w Gdańsku  na  oddziale dziecięcym.   

Wśród dzieci czuła się najlepiej, nie tylko dlatego,   że  pomagała im  wracać do zdrowia, że   każdego rana czekały na jej uśmiechniętą obecność ,  serdeczne  słowa i dobre ręce, ale także dlatego iż czuła że mali    pacjenci ją kochają.   

 Szczęście jednak nie trwało długo. Szpital  znajdował się daleko od miejsca zamieszkania  pani Heleny  i dojazd był bardzo    uciążliwy,  musiała więc zmienić  zakład pracy.  Nowy szpital w Gdyni  w   żadnym aspekcie nie przypominał poprzedniej  placówki leczniczej. Nie było   miłej atmosfery wśród  personelu, a na satysfakcjonujące  efekty  masażu  u ciężko chorych pacjentów  na oddziale neurologicznym przeważnie  trzeba było  czekać  długo, ale to jej nie zrażało. Starała się pomagać im wszechstronnie,  wspierać  uśmiechem, dobrym słowem i radą,   być dla nich  podporą  psychiczną   .    

w      Po trzynastu latach pracy w służbie zdrowia,  w 1973 roku, ze względu na pogorszenie się stanu zdrowia, Helena Urbaniak musiała rozstać się  z ludźmi  chorymi. Wtedy jej  przystanią zatrudnieniową  stała się  gdyńska spółdzielnia niewidomych - "-Sinema".  Praca - montaż detali  elektrotechnicznych-  była nieco monotonna, ale zapewniała byt materialny i  przywileje  spółdzielcze. Praca  nie wypełniała całego czasu, a poza tym, jej  nakładczy system umożliwiał podejmowanie  różnych innych  przedsięwzięć  dających   satysfakcję i zadowolenie.  

  Wcześniej jeszcze  ukończyła w gdyńskim  ognisku muzycznym  pięcioletni kurs  muzyczny w dziedzinie wokalistyki. W wyniku pomyślnego splotu okoliczności, przyjęta została , jako solistka, do chóru "Symfonia" istniejącego przy parafii świętego Antoniego kościoła ojców franciszkanów,  mającego  na Wybrzeżu  długie tradycje i wysoki poziom artystyczny. Pani Helena miała w nim swoje ważne miejsce .  Zespół występował  w większości krajów europejskich , a jego koncerty cieszyły się wielkim powodzeniem i  uznaniem.   

Do niezapomnianych  należała  podróż do Włoch. W jednej ze swych wypowiedzi pani Helena  tak ją wspomina:  

 Co roku odbywają się w Gdańsku Międzynarodowe Spotkania Chóralne. Służą one  również organizowaniu     wyjazdów zespołów   na zasadzie  wymiany bezdewizowej.  W 1985  roku  „Symfonię „ spotkało to zaszczytne wyróżnienie. Pojechaliśmy   do Włoch, na trzytygodniowe tournee. Śpiewaliśmy w kilkunastu uroczych miejscowościach, dając w sumie dziewiętnaście koncertów.    

 Przebywaliśmy w Rzymie i Castel Gandolfo, w Wenecji i nad Adriatykiem. Jakże dojmująco czuło się swoją małość w ogromie monumentalnych  świątyń,  Ale kiedy w  Bazylice św. Marka w Wenecji czy Bazylice  św. Piotra w Rzymie rozbrzmiewał   nasz śpiew-   wyrywała się z duszy radość i duma, że  występujemy w tak bardzo liczących się  przybytkach, że    mogliśmy i my poczuć się cząstką historycznego czasu.   

  Z  chórem łączy mnie   coś więcej niż możliwość wspólnego śpiewania. I tak na przykład,  Do końca życia będę wdzięczna    jednej z chórzystek za  bardzo głębokie przeżycie w Castel Gandolfo. To od niej Ojciec Święty - Jan Paweł II -  dowiedział się, że w zespole  jest niewidoma.    Podszedł więc do mnie, uścisnął i pocałował, udzielając mi  osobistego błogosławieństwa.  

W "Symfonii" Pani Helena śpiewała przez   szesnaście lat. W drugiej   połowie  lat 80.  zachorowała i na zalecenie laryngologa musiała na pewien czas   przestać  śpiewać.  Gdy po blisko roku  dolegliwość ustąpiła, do chóru już    nie mogła wrócić,  gdyż jej miejsce zajęła  inna solistka, jednak   wspaniała przygoda z muzyką się nie  skończyła.  

 W 2001 roku  kupiła sobie elektroniczne organy: "PSR 2000 Yamaha" i poświęca im  dużo czasu.   To po prostu cudowny instrument. Można z niego wyczarować wszystko, co się chce -    małą orkiestrę, zespół chóralny, przepiękne melodie. Można komponować, osiągać różne efekty i rozwiązania aranżacyjne i harmoniczne,. Gdy się śpiewa solo  do mikrofonu, procesor dobiera odpowiednie głosy i powstaje cały zespół.  Yamaha współpracuje z komputerem. Drukuje wówczas nuty i teksty oraz wykonuje  mnóstwo innych funkcji .Ten wspaniały instrument   daje dużo radości i artystycznych doznań.    

         W połowie   80. lat zmarła mama Pani Heleny, a niedługo potem   odszedł na zawsze brat, który przez  40 lat pływał we flocie handlowej  po wszystkich    morzach i oceanach.  Z całej rodziny została sama, nie wpłynęło to jednak ujemnie  na jej aktywność życiową.  

O fascynacjach pani Heleny Urbaniak  można by pisać jeszcze długo,   na przykład-  o jej osiągnięciach krótkofalarskich, dzięki którym  uratowane zostało  nie jedno życie ludzkie,  o morskiej żegludze, umiłowaniu  przyrody,   o przyjaznym stosunku do ludzi i zwierząt,  ale nie pozwalają na to  kanony  dziennikarskiej  wypowiedzi.  Nie można natomiast pominąć  jeszcze jednej jej  pasji - pedagogicznej.  

W 2000 roku  kierownictwo jednej ze szkół integracyjnych w Gdyni  zaproponowało jej , aby  uczyła  dzieci   czytania i pisania brajlem.  Pani Helena chętnie  się zgodziła i pracę  tę  wykonuje do dziś. Ma grupę dzieci niewidomych i słabo widzących  od  pierwszej klasy szkoły  podstawowej do  trzeciej gimnazjalnej.   

 Każdy   uczeń z dysfunkcją wzroku  musi znać brajla. Obowiązek ten dotyczy również nauczycieli, gdyż niewidomi uczniowie wszystkie notatki i zadania klasowe i domowe wykonują w brajlu, a więc pisma punktowego uczy także pedagogów. Dzieci uczące się muzyki,      zapoznaje z brajlowskimi nutami.  W szkole są komputery z syntezatorami mowy, linijki brajlowskie, powiększalniki i inne urządzenia ułatwiające naukę.   

Dla pełniejszego  obrazu pedagogicznej  fascynacji  pani Heleny zapoznajmy się jeszcze  z jej bezpośrednią wypowiedzią na    ten temat.  -    W Gdyńskiej Szkole pracuję już 12 lat. Brajla uczę nie tylko dzieci.  Sporo też dorosłych posiadło tę umiejętność, bo oprócz nauczycieli, którzy muszą znać pismo dla niewidomych,  trochę nowoociemniałych z gdyńskiego koła PZN niektórzy rodzice moich uczniów, a także tacy, którzy po prostu  chcieli umieć pisać i czytać brajlem.   

Szkoła liczy niewiele ponad sto dwadzieścioro uczniów i dwudziestu nauczycieli, więc atmosfera jest dobra, przyjazna i ustabilizowana. Klasy są nieduże, bo najwyżej szesnastoosobowe. Można więc łatwo zadbać o to, by dzieci miały zapewnione  bezpieczeństwo i dobre warunki do nauki.  

 Dzieci niewidomych mamy siedmioro, te są pod moją opieką. Poza zajęciami z brajla uczą się u mnie bezwzrokowego posługiwania się komputerem.  

Do pracy chodzę z przyjemnością, bo lubię to, co robię. Poza brajlem i podstawami komputera staram się dzieciom przekazywać to wszystko, co w samodzielnym życiu będzie im kiedyś przydatne. Tak więc robię z nimi ćwiczenia usprawniające manualnie, uczę rozpoznawania pieniędzy, jak wiedzieć która godzina, wiązać buty, i wszystko to, co powinny umieć przy sobie zrobić.  

Próbuję także przekazywać im te wartości, dzięki którym sama jestem szczęśliwa -  wychodzić ludziom naprzeciw, pomagać, zawsze się uśmiechać bez względu na okoliczności, bo wtedy ludzie są obok.   

Poza szkołą dużo czasu poświęcam na czytanie, wizyty w kinie, filharmonii czy teatrze. Bywam często u znajomych, zapraszam ich także do siebie, a kiedy już nic innego nie mam do roboty, siadam do komputera, bo to także jest jakieś moje uzależnienie. Moim jedynym pragnieniem jest przydawać się ludziom jak najdłużej, a w międzyczasie pojeździć jeszcze trochę po świecie. Bardzo mnie ciągnie do Afryki. Wierzę, że i tam jeszcze dotrę .   

Żeby mieć z życia zadowolenie, przede wszystkim trzeba umieć dawać, a  potem dopiero brać i tylko tyle, ile to jest  konieczne. Jeśli ludziom daje się trochę serca i obdarza ciepłem - to zawsze ma się wokół siebie przyjaciół.  

Światełko czerwiec 2012