Okna na świat wyobraźni

Małgorzata Tuora

`Rozmowa z Danutą Tomerską, szefem Redakcji Nieperiodyków Zakładu Nagrań i Wydawnictw PZN.  

 

- Do wynalazków i udogodnień łatwo jest się przyzwyczaić. Książki na taśmie magnetofonowej spowszedniały już niemal, a przecież pierwsza książka mówiona ukazała się dopiero w 1962 r. Na Pani spoczywa odpowiedzialność za jakość tego księgozbioru. Taka praca wymaga ogromnego oczytania i pieczołowitości.  

- Lubię swoją pracę. A jeśli ma się przy tym poczucie, że dla wielu ludzi otwiera się okno na świat wyobraźni, nie żal czasu i starań.  

- Jak wyglądały początki nagrywania, a nie zapominajmy, że były to jeszcze taśmy szpulowe?

- Pierwszą zarejestrowaną na taśmie pozycją było opowiadanie Kazimierza Brandysa "Pan z laską". Całe studio mieściło się wtedy w trzech jako tako przystosowanych pokojach biurowych. Nagrywano na prostych magnetofonach K$b_#100 i polskich "Melodiach". Kopiowanie odbywało się metodą niemal chałupniczą na sprzężonych tychże magnetofonach, które tej pracy nie wytrzymywały. Był to proces żmudny. Z jednego oryginału otrzymywało się tylko pięć kopii jednościeżkowych. Wielkie zasługi w tworzeniu technicznej substancji studia nagrań położyli inż. Tadeusz Biernacki - dyrektor Zakładu Tyflologicznego i inż. Adolf Rode - świetny fachowiec w dziedzinie nagrań. Początek roku 1962 uznano za realną datę uruchomienia profesjonalnie wyposażonego studia nagrań. Pierwszą nagraną tu książką był "Popiół i diament" Andrzejewskiego. To było dla nas wielkie przeżycie.  

- Podobno po wprowadzeniu wersji kasetowych czytelnicy narzekali na gorszą jakość nagrań, w porównaniu ze szpulowymi?

- Tu nic nie można poradzić. Szerokość taśmy decyduje o jakości dźwięku. Ma też znaczenie standard magnetofonu kasetowego. Taśmy-matki są zawsze doskonalsze niż kopie.  

- Wiele głosów zarejestrowanych na kasetach to już archiwalne pamiątki po tych, których czas nam odebrał...

- Jako pierwsi nagrywali u nas amatorzy i trwało to bardzo krótko. Był wśród nich talent czystej wody - Adam Sikora, student Politechniki. Nagrał wiele świetnych książek. Wspomnę tylko "Cichy Don", "Buszujący w zbożu". Niestety, tych nagrań nie udało się przekopiować. Może krążą jeszcze gdzieś w bibliotekach. Co zaś do profesjonalistów to jako pierwsi zgłosili się do nas lektorzy Polskiego Radia: Jerzy Bokiewicz, Ksawery Jasieński, Mirosław Utta, Piotr Rowiński, Zbigniew Lutogniewski, Henryk Drygalski, Stella Weber i przedwcześnie zmarła Maria Graczyk.  

- Firmament naszego studia nagrań pełen jest gwiazd. Jest wśród nich pokaźna liczba aktorów.  

- Pierwszym aktorem, który u nas nagrywał, był Wojciech Siemion. Czytał "Konopielkę" Redlińskiego i zrobił to brawurowo, ale czytał przez dwa lata, tak był zapracowany. Potem współpracowali z nami: Krzysztof Kolberger, Gustaw Noloubek, Marek Kondrat, Jan Kobuszewski, Mieczysław Czechowicz, Elżbieta Barszczewska, Aleksandra Śląska, Zofia Mrozowska, Magdalena Zawadzka i wielu, wielu innych. Z grona zaprzyjaźnionych z nami aktorów wielką sympatią darzyliśmy, Mieczysława Vojta. Była to niesłychanie barwna postać. Czytał po mistrzowsku i z nutą indywidualności, której nie da się podrobić. A ile cudownych kawałów nam opowiadał - to już tylko my możemy wspominać.  

Ąa- Najmłodsi przepadają za Ireną Kwiatkowską. Czy to prawda, że "Kubusia Puchatka" nagrywaliście Państwo nocami?

- Pani Irena miała czas dopiero po #/22, po wyjściu z teatru. Nagrywaliśmy więc do północy. A warto podkreślić, że jest to aktorka zawsze świetnie przygotowana. Pamiętam, że kiedy czytała książkę dla dzieci szwedzkiej autorki, jeździła do ambasady, żeby sprawdzić prawidłową wymowę nazwisk i nazw miejscowości występujących w tej lekturze. Tak skrupulatnym i odpowiedzialnym aktorem był też Stanisław Zaczyk. Zawsze mówił: "Ja to przecież firmuję swoim nazwiskiem i muszę tę pracę wykonać sumiennie".  

- Czy trudno jest namówić gwiazdę sceny do pracy nad tego rodzaju książką, gdzie każde niedopatrzenie interpretacyjne jest utrwalone na amen?

- Raczej trudniej jest ich złapać. Ci najlepsi, na których nam najbardziej zależy, pracują w radiu, telewizji, w teatrze, filmie. Niskie honoraria u nas nie przyciągają. Nagranie obszernej książki wymaga dużo czasu. Łatwiej zachęcić ich do interpretacji poezji. Toteż nie bez nuty melancholii wspominam czasy, kiedy można było dobierać najlepszego wykonawcę odpowiednio do charakteru książki. Był to czas stanu wojennego. Bojkot Radia i Telewizji sprawił, że największe gwiazdy sceny i ekranu nagrywały w naszym studiu. Wielu z nich odeszło i wracają tylko sporadycznie. Ale zostali ci najwierniejsi: Zbigniew Zapasiewicz, Leszek Teleszyński, Henryk Machalica, Ryszard Nadrowski, Włodzimierz Nowakowski, Krzysztof Kołbasiuk, Anna Nehrebecka, Anna Romantowska i wielu innych. Palmę pierwszeństwa dzierży jednak Ksawery Jasieński, którego uwielbiają czytelnicy.  

- Czy rzeczywiście honoraria lektorów były kiedyś niebagatelne?

- O, to przesada! Nigdy nie dorównywały stawkom płaconym przez Polskie Radio. U nas nakłady są nieduże - 50 - 100 - góra 200 egzemplarzy. To podraża koszty. Te nakłady ciągle spadają, bo biblioteki mają uszczuplone środki na zakup książek. Zresztą i tak kupują raczej tylko literaturę piękną.  

- Czy młodzi aktorzy dorównują klasą starej gwardii?

- O nie. Młodzi nie mają tej wspaniałej dykcji, tej emisji głosu. Może nie zależy im? To znak naszych czasów - wszystko szybko przemija, rządzi potrzeba nowości. Tempo zagraża sztuce, a sprzyja łatwiźnie. Ale nie można generalizować. Przecież jest wiele młodych, wspaniałych talentów. Niedawno w naszym studiu nagrywaliśmy "Kapitana Cara" Ławrynowicza. Książka dowcipna, ale żadna rewelacja. I dopiero rewelację uczynił z niej swoją interpretacją młody przecież Zbigniew Zamachowski.  

- Jak wygląda sprawa przestrzegania praw autorskich?

- To trudne pytanie. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem autorskim, na publikację każdej książki zaplanowanej do edycji (brajlowskiej czy dźwiękowej) musimy uzyskać zgodę autora, tłumacza bądź ich spadkobierców, a także wydawcy polskiego lub zagranicznego (w przypadku literatury przekładowej). Nie płacimy pisarzom honorarium autorskiego. Informujemy ich w listach o niskich nakładach naszych publikacji i o tym, że ich książki będą służyć ludziom niepełnosprawnym, chorym, starym. Tylko dzięki altruizmowi autorów możemy wydawać tak dużo tytułów (w wersji dźwiękowej 150_#180 pozycji rocznie). Kiedyś o zgodę było łatwiej. Wielu autorów pisało do Redakcji, że wybór ich książki dla czytelników niewidomych przynosi im zaszczyt. Wtedy prawo autorskie nie przysparzało nam tylu kłopotów, co teraz. Czasem były trudności z Urzędem Kontroli Prasy i Widowisk na Mysiej. Pamiętam, z niejednej pozycji brajlowskiej musiałam się tłumaczyć. Przy kawce, grzeczniutko przekonywano mnie na przykład, że Jasienica to beztalencie i powinnam zrezygnować z wydania "Rzeczypospolitej Obojga Narodów".  

- Dużo jest utyskiwań na opóźnienia książek utrzymujących się na topie.  

- Chciałabym Czytelników przeprosić za te opóźnienia i wytłumaczyć im powody. Teraz dużo trudniej o zgodę agenta autora lub tłumacza. Od dwu lat obowiązuje nowe prawo autorskie i jest ono bardzo rygorystyczne. Każde uchybienie lub niedopatrzenie grozi wysoką karą. Z polskimi autorami na ogół łatwiej i szybciej można się porozumieć. Spraw obcych autorów bronią ich agenci. Na terenie Europy Wschodniej zgody wydaje tylko dwoje agentów - jeden w Jugosławii i drugi w Krakowie. W tej sytuacji oczekiwanie na zezwolenie zainteresowanych trwa nieraz i rok. Prowadząca te sprawy red. Wanda Opala-Wiśniewska tonie w korespondencji. Niekiedy publikację opóźnia zastrzeżenie autora, że jego książkę ma przeczytać wybrany przez niego aktor, a aktor ten jest bardzo zajęty - i musimy czekać.  

- Studenci skarżą się, że nie mają podręczników...  

- Och, sprawa podręczników to temat-rzeka. Powiem krótko. Jeśli chodzi o podręczniki i skrypty akademickie, to nie ma jednolicie obowiązujących na tych samych kierunkach w różnych uczelniach. Kiedyś wydaliśmy brajlem kilka podręczników, głównie z dziedziny nauk społecznych. Nakłady były rzędu 2-3 egzemplarzy, a więc niesłychanie kosztowne. Uważa się, że uczący się dostają stypendia lektorskie i to powinno częściowo rozwiązać problem.  

- A dobór tytułów?

- Mamy kontakty z wydawnictwami, z księgarniami. Dostajemy oferty i plany wydawnicze. Śledzimy na bieżąco "Nowe Książki", "Ekspres Wydawniczy", "Exlibrisy" i informacje w prasie. Red. Wanda Opala-Wiśniewska uczestniczy w przeglądzie nowości wydawniczych odbywającym się co dwa tygodnie w Instytucie Metodycznym Książek Biblioteki Stołecznej. Bywamy na różnych promocjach, przeglądach książek, na targach księgarskich. Interesujemy się rankingami popularności. Otrzymujemy informacje z bibliotek publicznych o książkach sprawdzonych w odbiorze czytelniczym. Ale najpowszechniejszym źródłem informacji są dla nas lady księgarskie.  

- W tej chwili na rynku ukazuje się głównie literatura sensacyjna i udziwniona, jeśli idzie o warsztat pisarski.  

- Kultura masowa, z całą swoją jaskrawością i natręctwem zagarnęła także książkę. Tytuł głośny, nie znaczy ambitny. Dobrej literatury, w tradycyjnym rozumieniu słowa, jest mało. Dajemy bardzo szeroki wachlarz propozycji, żeby dogodzić gustom czytelników o różnych zainteresowaniach i zróżnicowanym poziomie intelektualnym. Nie może w naszym księgozbiorze zabraknąć pozycji kluczowych dla rozwoju współczesnej literatury. Mamy już całą klasykę dla dorosłych i dziecięcą (naszą i obcą). Musimy też promować gwiazdy wschodzące na literackim firmamencie - niejako ubiegać modę. Któryś z pisarzy powiedział: "Książka, to jedynie partytura, a jej wykonawcą jest czytelnik".  

- Mówi się o powrocie do kultury obrazkowej.  

- O cywilizacji obrazkowej. Wideokasety narzucają technikę czytania błyskawicznego. Całą powieść ma się jak na dłoni w kilka minut. Duże zmiany zaszły też w edytorstwie książek dla dzieci pod wpływem rosnącego znaczenia wizualnych form komunikacji. Dziennikarstwo również się zmienia. Wspomina o tym w "Lapidarium II" Ryszard Kapuściński, korespondent specjalizujący się głównie w problematyce krajów słabo rozwiniętych. Kiedyś w tej profesji dominowali reporterzy prasowi. Obecnie stanowią mniejszość. Teraz przeważają ekipy telewizyjne, a więc ludzie bardziej niż wydarzeniami zainteresowani długością kabla, bo kamera i tak załatwi wszystko.  

- Czy czytelnicy interweniują odsądzając redakcję od czci i wiary za wydawanie niepotrzebnych - ich zdaniem - książek?

- Nie brak podziękowań. Najważniejsze, aby odpowiednia książka trafiła do każdego czytelnika, bo zły dobór lektur zniechęca. Kiedyś dostaliśmy list, mówiący, że powinni nas wszystkich w więzieniu pozamykać, bo wydaliśmy "Folwark Zwierzęcy" Orwella i parę jeszcze uznanych tytułów. Mnie to nie dziwi. Każdy broni swojego gustu.  

- Na pocieszenie wypada powiedzieć, że mędrzec wyciągnie korzyść nawet z głupiej książki.

Życiu naprzeciw sierpień 1996