Nauczyła książki mówić - Marta Kawalec

Była przy samych jej narodzinach i od tamtej pory traktowała ją jak swoje dziecko. Dbała o nią, dopieszczała, a w końcu wypuszczała w świat. Danuta Tomerska troszczyła się o niemal każdy tytuł książki mówionej ze zbiorów Biblioteki Centralnej PZN. Dzięki niej wydano ponad 6 tysięcy książek nagranych na kasety.  

Dziś Pani redaktor Danuta Tomerska śmieje się, że pije już tylko zwykłą herbatę. A dawniej taką specjalną, waniliową, przywoziła aż z Francji. Umilali nią sobie godziny spędzane w studiu nagrań z lektorami i operatorami dźwięku. To były piękne czasy - wspomina i przez chwilę wydaje się jakby była nieobecna. - Do dziś tuż przed świętami spotykamy się w naszym gronie pracowników i lektorów studia nagrań, chociaż większość odeszła na zawsze i z roku na rok jest nas coraz mniej - mówi Tomerska. Patrząc dziś na zdjęcia z tamtych lat, w oczach młodych wtedy pracowników widać energię i pasję. - To, czym zachwyciliśmy się wtedy wszyscy na początku, to było nasze zadanie do wykonania. Nie było nic i wszystko trzeba było zbudować od początku - wspomina pani redaktor. - To była dla nas przygoda.  

 

 Młodzi entuzjaści

 Był rok 1955, młoda Danuta Tomerska zaraz po studiach polonistycznych ze specjalizacją z literatury na Uniwersytecie Warszawskim trafia do redakcji wydawnictw nieperiodycznych w Zakładzie Tyflograficznym Polskiego Związku Niewidomych. Na czele biura wydawniczego stał wtedy Sylwester Grochowski, na czele drukarni - inż. Tadeusz Biernacki. To miała być taka praca tylko na początek, ale wyzwania, jakie przed nią wówczas stanęły, spodobały jej się i postanowiła zostać trochę dłużej. Jak się potem okazało na ponad 40 lat. - Działo się to w drugiej połowie lat 50. Ówczesny przewodniczący Prezydium Zarządu Głównego PZN Mieczysław Michalak wrócił właśnie z delegacji w Szwecji. To tam pierwszy raz zobaczył „książkę mówioną”. - Nie wiem jak to się wówczas nazywało za granicą, ale myśmy to tak „ochrzcili” i tak się utarło - śmieje się Danuta Tomerska. W każdym razie Michalak zapłonął entuzjazmem do tej formy książki, zaś Prezydium Zarządu Głównego wyraziło na to zgodę. Z tym że nikt wtedy nie wiedział jeszcze, jak to robić. Nie było studia. Nie było zupełnie nic. Pani Tomerska kierowała wtedy redakcją nieperiodyków: książek i podręczników szkolnych, których księgozbiór brajlowski liczył zaledwie kilkanaście tytułów - wspomina pani Danuta. Do jej zadań należało rozwinięcie tego księgozbioru. Któregoś dnia do pokoju wszedł redaktor Sylwester Grochowski i powiedział, że dołączy ona do zespołu w dziale wydawniczym, czyli do tworzącego się właśnie studia nagrań. Oprócz pani Danuty zaangażowany został także inż. Biernacki - świetny i szalenie pracowity fachowiec, który jeszcze przed wojną skończył Politechnikę i niezbędne kursy. Miał on zająć się stroną techniczną. W związku z rozległymi kontaktami redaktora Grochowskiego oraz szeroko rozpowszechnianym zaproszeniom do współudziału, zgłosiło się także do studia kilku entuzjastów nagrywania literatury na taśmy. Był wśród nich Kazimierz Chudek, który wraz z uruchomieniem studia odszedł z pracy w Ministerstwie Kultury i Sztuki, by zamienić ją na etat realizatora dźwięku. Zgłosił się także inż. Adolf Rode, ważna postać w dziejach studia. Przed wojną pracował w radiu i jako jeden z nielicznych dobrze wiedział, co trzeba robić. I choć przyszedł z ciekawości, również wsiąkł na długie lata. Tak jak pozostali. - Rozpoczęliśmy pracę, nie bardzo wiedząc, co z tego wyjdzie i jak ta książka zostanie przyjęta przez czytelników - dodaje Tomerska. Chałupnicze nagrania. Szumnie nazywane „studiem” dwa pokoje biurowe stanowiły na początku pokój lektora i reżyserkę wyposażoną w magnetofony półstacyjne firmy EMI, magnetofony kontrolne i aparaturę wzmacniającą. Pomieszczenia oddzielone były od siebie dźwiękoszczelnym oknem, a komunikacja z lektorem odbywała się za pomocą sygnalizacji świetlnej. Dla wytłumienia dźwięku ściany były obwieszone kotarami. Głos lektora rejestrowano zaś na prostych polskich magnetofonach „Melodiach” oraz KB-100, które używane były do tej pory jedynie do nagrań amatorskich. Pierwsze nagrania ruszyły w 1958 r. i, jakżeby inaczej, lektorami byli właśnie amatorzy. Powstałe audiobooki były więc niedoskonałe i nie nadawały się na początku do słuchania, a poza tym biblioteki nie były przygotowane do ich wypożyczania, nie miały nawet opracowanego regulaminu. Za początek książek mówionych uznaje się więc rok 1962, kiedy to do Biblioteki Centralnej trafiła pierwsza z nich: „Popiół i diament” czytana przez Ksawerego Jasieńskiego, który z biegiem lat przeczytał dla niewidomych jeszcze 529 innych książek. Ta jednak otrzymała wtedy sygnaturę z numerem 1. Były to jeszcze taśmy szpulowe, wielkości talerza, których można było słuchać tylko na specjalnych wielkich i ciężkich magnetofonach szpulowych. Do czytania zgłaszało się coraz więcej profesjonalistów z Polskiego Radia i telewizji m.in.: Jerzy Bokiewicz, Piotr Rowiński, Stella Weber, Zbigniew Lutogniewski, Maria Graczyk, Mirosław Utta czy Henryk Drygalski. - Ci wiedzieli, jak się obchodzić z mikrofonem, mieli melodyjny głos, doskonałą dykcję i umiejętność „inteligentnego” czytania - dodaje pani Danuta.Kopiowanie nagranych książek odbywało się poprzez sprzężone ze sobą 4 magnetofony, co dawało jednak tylko 4 kopie. Godzinami trwało więc tworzenie kolejnych egzemplarzy. Niedługo po uruchomieniu studia inż. Rode dowiedział się, iż na Politechnice Warszawskiej na wydziale elektroakustyki znajduje się duży magnetofon, który jednocześnie nagrywa 5 oryginałów. Co ciekawe, był on używany podczas festiwalu młodzieży socjalistycznej w 1955 r. Kiedy, dzięki pomocy prof. Kołtońskiego z Politechniki, udało się zdobyć ten sprzęt, został przerobiony na kopiarkę. - Był to intensywny czas dla naszych inżynierów. Którejś nocy inż. Rode tak intensywnie pracował nad tą kopiarką, że nawet nie zauważył, jaka burza przeszła nad Warszawą - śmieje się Danuta Tomerska. Dzięki temu wynalazkowi już w ciągu 8 minut otrzymywało się 4 kopie dwuścieżkowe, podczas gdy na sprzężonych „Melodiach” po 1 godz. pracy z trudem można było uzyskać 5 kopii jednościeżkowych. Przez wiele lat obsługiwał tę kopiarkę Roman Powała. Ten sprzęt znacznie przyspieszył produkcję książek mówionych, których popularność rosła z roku na rok. Doszło do tego, że wzrost popularności książek dźwiękowych spowodował spadek czytelnictwa brajla. Nowa eraZ każdym rokiem powstawały nowe działy studia nagrań: dział kontroli technicznej, dział napraw taśm uszkodzonych przez czytelników, a także archiwum oryginałów. 5 lat od oficjalnego wypuszczenia pierwszego egzemplarza książki, w 1967 r. otwarto drugie studio. Ogromną zmianą było niewątpliwie wprowadzenie w 1972 r. przez Zdzisława Sileckiego produkcji kasetowej. Rok wcześniej został on kierownikiem drukarni i studia nagrań po odchodzącym na emeryturę inż. Biernackim. Od początku koncentrował swoje wysiłki na rozbudowie studia i przekształceniu go w nowoczesną placówkę, zapewniającą masową produkcję książki mówionej. Wtedy też podjęto decyzję o wstrzymaniu produkcji taśm szpulowych. Kasety były znacznie wygodniejsze w obsłudze, zapobiegały zrywaniu i niszczeniu taśmy. Magnetofon kasetowy, w przeciwieństwie do ciężkiego i dużego szpulowego, można było łatwo przenosić, co dawało możliwość „zabrania książki na spacer”. Wydawało się wtedy, że to będzie przyszłość studia nagrań. - Dla nas była to inna epoka! - wspomina pani Tomerska. - Nowa kopiarka mogła wykonać dziennie 160 kaset, a dwa lata później, z jeszcze nowszym sprzętem doszliśmy już do 260 kaset w ciągu dnia pracy. Coraz więcej czytelników kupowało sobie magnetofony kasetowe MK125, które wówczas produkowały Zakłady Radiowe im. Kasprzaka w Warszawie, stopniowo zaczęły się one pojawiać w zakładach pracy dla niewidomych, spółdzielniach czy poszczególnych placówkach PZN. Magnetofony Kasprzaka, stały się produktem pierwszej potrzeby dla niewidomych. Jak napisała kiedyś jedna z czytelniczek w liście do redakcji, były nie mniej ważne niż biała laska. Nastąpił szał wypożyczeń. Każdy chciał posłuchać książek. W bibliotece utworzyły się długie kolejki oczekujących na jakikolwiek tytuł. Czas oczekiwania dochodził nawet do kilku miesięcy, a w bibliotece półki były puste, bo wracająca książka, natychmiast wyjeżdżała do kolejnego czytelnika. Na podstawie umów ze spółdzielniami niewidomych udało się zwiększyć nakłady książek mówionych oraz uruchomić wiele filii i punktów bibliotecznych w terenie. Zwiększyła się też liczba placówek bibliotecznych zajmujących się upowszechnianiem książki mówionej. Formalne podstawy do tej działalności stworzyło porozumienie zawarte między Zarządem Głównym PZN a Ministerstwem Kultury i Sztuki w 1975 r. Zgodnie z nim przekazywaliśmy oferty wydawnicze studia nagrań bibliotekom publicznym, które kupowały książki mówione z własnych środków i udostępniały je niewidomym czytelnikom.- Dużą zmianą była też przeprowadzka do nowego budynku przy ulicy Konwiktorskiej 7. Do powstania tej nowej placówki przyczynił się w dużej mierze ówczesny prezes ZG PZN, a jednocześnie dyrektor Biblioteki Centralnej - Dobrosław Spychalski. Wtedy to Zakład Tyflograficzny przestał istnieć, a stał się jednym z działów Zarządu Głównego PZN. W nowym budynku mieściło się już biuro Zarządu Głównego PZN oraz Biblioteka Centralna. Czekały tam na nas trzy bardzo nowoczesne studia. Jedno z nich miało powierzchnię 80 m2 i wszyscy się nim zachwycali - mówi Danuta Tomerska. Studio to otrzymało nowoczesny magnetofon stacjonarny Telefunken oraz wysokiej jakości konsoletę. Zainstalowano też aparaty pomocnicze tzw. Dolby, które automatycznie regulowały skalę głosu lektora. Aktorzy dla niewidomych1 stycznia 1978 r. prezydium Zarządu Głównego powołało Zakład Wydawnictw i Nagrań Polskiego Związku Niewidomych. W jego skład weszły wszystkie redakcje, studio nagrań oraz drukarnia brajlowska i introligatornia. Dyrektorem ZWiN został Zdzisław Silecki. Powiększyła się także obsada redakcji nieperiodyków o dwie redaktorki z wykształceniem polonistycznym - Elżbietę Sitkowską i Wandę Opalę Wiśniewską. Powstawały coraz ciekawsze inicjatywy edytorskie. Przybyło kilku nowych realizatorów dźwięku: Anna Puzdrakiewicz, Joanna Ciborska, Tomasz Grubiński i Krzysztof Oczkowski. Trzy nowoczesne, jak na ówczesne czasy, studia pracowały od rana do wieczora, na dwie zmiany. Nastąpiły złote lata dla książki mówionej - rocznie nagrywano 100 i więcej tytułów. Od początku lat siedemdziesiątych zaczęto nagrywać zbiory poezji polskiej i obcej z różnych epok w interpretacji wybitnych aktorów. Książki czytały wówczas takie sławy jak: Irena Kwiatkowska, Anna Romantowska, Magda Zawadzka, Mieczysław Czechowicz, Jan Kobuszewski, Marek Kondrat, Piotr Fronczewski, Włodzimierz Nowakowski. - Do ważniejszych osiągnięć artystycznych zaliczam: „Beniowskiego” w wykonaniu Stanisława Zaczyka oraz wiersze Wisławy Szymborskiej recytowane przez Aleksandrę Śląską. Cenne i wzruszające są zbiory poezji Karola Wojtyły, Czesława Miłosza, Jana Twardowskiego czy Zbigniewa Herberta utrwalone na taśmie głosami: Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, Marka Kondrata, Olgierda Łukaszewicza, Jerzego Zelnika - wspomina Danuta Tomerska.Był tylko jeden problem. Dziś wydaje się to surrealistyczne, ale w tamtych czasach, żeby kupić taśmę magnetofonową, trzeba było najpierw postarać się o tzw. dewizy, które przydzielało państwo. Kiedy się je już dostało, należało wystąpić o zgodę na zakup taśmy. Kaset też nie było. Udało się jednak dogadać z fabryką w Szczecinie, która oprócz produkcji jedwabiu, robiła też kasety. Pod warunkiem - dostarczenia jej surowca do produkcji. Dyrektor Silecki odszedł z Zakładu Wydawnictw i Nagrań we wrześniu 1986 roku, a od października funkcję dyrektora ZWiN-u objął inż. Jan Rodański. Do największych sukcesów nowego dyrektora należał rozwój studia nagrań dzięki inwestowaniu w nowoczesny sprzęt. Zakupiono niezbędne urządzenia do tworzenia matryc, które można było powielać na płyty kompaktowe. Nagrania na płytach dawały lepszą jakość i oszczędność przy magazynowaniu materiałów. W styczniu 1993 r. przestał funkcjonować Zakład Wydawnictw i Nagrań, a w jego miejsce powstała jednoosobowa spółka Związku Niewidomych pod nazwą Zakład Nagrań i Wydawnictw, który otrzymał status zakładu pracy chronionej. Jan Rodański został prezesem spółki. - Pod koniec XX wieku rozstałam się z moim ukochanym studiem nagrań, przeszłam na emeryturę. Redaktor naczelną wydawnictw nieperiodycznych została Wanda Opala Wiśniewska, która przez wiele lat była moją zastępczynią - kończy swoje wspomnienia Danuta Tomerska. Polityka wydawnicza. W salonie na komodzie leży dziś spory stos książek z biblioteki. Bo literatura towarzyszyła pani Danucie od zawsze, a tempa czytania nie zwolniła nawet na emeryturze. - Mam pamięć fotograficzną i widzę od razu pół strony. Nie czytam po linijce. Bywały dni, że codziennie przeczytałam jakąś książkę, a w roku było to co najmniej 100. Musiałam czytać, bo na tym polegała moja praca - tłumaczy pani Danuta. Przez kilkadziesiąt lat redagowała w „Pochodni” rubrykę: „Zapowiedzi wydawnicze”. Pisała recenzje książek, opisywała okoliczności ich powstawania oraz przedstawiała biografie autorów. Wybierała książki, które w pierwszej kolejności musiały być wydane. To nie mógł być przypadek. Stworzyła całą politykę wydawniczą. Przygotowywała plany tematyczne dla studia, zajmowała się także doborem lektorów i czuwała nad tym, aby książka była umiejętnie zinterpretowana i zmontowana. Na nagranie każdej książki musiała się też postarać o zgodę autora, bądź jego spadkobierców, oraz wydawnictwa. W pierwszej kolejności trzeba było nagrać kanony polskiej i zagranicznej literatury pięknej, a także literaturę współczesną, która dotąd nie ukazała się w brajlu. Chodziło przecież o kształtowanie gustów i kultury czytelniczej. Początkowo były to więc książki tylko dla dorosłych, aby nie odrywać dzieci od doskonalenia czytania w piśmie punktowym. Ideą było to, aby żadna cenna książka nie umknęła. Uwzględniane były też mody literackie i postulaty czytelników, którzy w specjalnej ankiecie oddawali swoje głosy. - Z przeprowadzonych sondaży wynikało, że większość naszych czytelników przyzwyczajona jest do XIX-wiecznej powieści realistycznej, tradycyjnej, o rozbudowanej akcji i chronologicznej narracji, a gorzej czuje się wśród wszelkich odmian psychologizmu, behawioryzmu, egzystencjalizmu i surrealizmu, w jakie obfituje proza XX wieku do chwili obecnej - mówi Danuta Tomerska. Kiedy jednak nastąpił boom na literaturę z półwyspu iberyjskiego, wydawano też i takie nowości. Z kolei „Pogoda dla bogaczy” ukazała się szybciej na taśmie niż pojawił się serial w telewizji. W rocznych planach tematycznych znalazły się również tytuły dla miłośników literatury łatwej, optymistycznej, o prostej fabule, stanowiące swoisty rodzaj wypoczynku. - Traktowaliśmy je jako biblioterapię - wyjaśnia pani Danuta. - Od początku swojej pracy wyznaczyłam sobie taką misję do wykonania, aby w sferze kultury, znajomości literatury i oczytania ludzie niewidomi niczym nie różnili się od widzących, aby mieli dostęp do tych samych tytułów - dodaje. Bywały też książki, które wymagały od lektora, aby przeczytał je aktorsko z odpowiednią intonacją, z większym wczuciem się w rolę. - W poszukiwaniu nowych form edytorskich dla książek mówionych nagrywaliśmy eksperymentalnie sporo tytułów z podkładem muzycznym, m. in. biografie sławnych kompozytorów ilustrowane ich muzyką np.: „Miłość niejedno ma imię”, „Światło księżyca” czy „Królowie walca - o życiu dwóch pokoleń Straussów” - dodaje pani Tomerska.- Miałam dużą satysfakcję kiedy Andrzej Wajda wybrał na lektora „Pana Tadeusza” Krzysztofa Kolbergera, bo ja też przed laty uznałam, że to on będzie tę książkę czytał - podkreśla z dumą.Do studia przychodzili też tak skrupulatni lektorzy jak Stanisław Zaczyk, który prosił, aby pani Tomerska była przy każdym jego nagraniu, ponieważ on te książki firmuje swoim nazwiskiem i nie może sobie pozwolić na żadną pomyłkę. Podobnie dokładna była też Irena Kwiatkowska, która przed nagraniem książki Astrid Lindgren, biegała do ambasady Szwecji, aby nauczyli ją poprawnie wymawiać wszystkie obcojęzyczne wyrazy. Zaś nagrania „Kubusia Puchatka” odbywały się nocami, bo była wtedy tak zapracowana, że miała czas dopiero po występach w teatrze. Siadali więc we troje: pani Danuta, dźwiękowiec i pani Irena i od godz. 22 słuchali. - Ja zresztą nigdy nie liczyłam czasu spędzonego w pracy. Dla mnie oraz dla wielu pracowników i lektorów była to misja. Chcieliśmy sprawić przyjemność ludziom niewidomym - mówi pani Tomerska. Dlatego też zgłaszało się do niej coraz więcej lektorów, aktorów czy prezenterów chcących mieć jakiś wkład w powiększanie księgozbioru mówionego. Najczęściej kończyło się jednak na jednej książce. I trudno im się dziwić, bo stawki płacone lektorom były porównywalne z zapomogą i nie dorównywały nawet tym, które płaciło Polskie Radio. Sytuacja zmieniła się, kiedy wprowadzono stan wojenny, ponieważ bojkot radia i telewizji przez aktorów sprawił, że szukali oni dodatkowej pracy. - Mogłam wtedy przebierać jak w ulęgałkach. Wtedy to nagraliśmy książki z wielkimi gwiazdami m.in.: Marek Konrad („Życie przed sobą”), Andrzej Szczepkowski („Martwe dusze”) czy Andrzej Łapicki („Nowy świat i okolice”). - Panowała wtedy serdeczna swojska atmosfera - wspomina z błyskiem w oku pani redaktor. - Pamiętam ożywione rozmowy przy kawie, herbacie, w przerwach między nagraniami. Mówiło się głównie o polityce, o kulturze, o ostatnich wydarzeniach i opowiadało dowcipy. W sztuce dowcipów szczególnie celowali Gustaw Holoubek, Mieczysław Voit, Igor Śmiałowski i Andrzej Szczepkowski. I choć po zakończeniu stanu wojennego wielu aktorów wróciło do swoich teatrów, miałam już z nimi nawiązany kontakt i było mi łatwiej ich namówić do nagrania kolejnych książek. Szczególnie ujmujące było, kiedy na prośbę o przeczytanie książki odpowiadali: „Czy ja kiedyś pani odmówiłem?”. Było mi aż głupio, że w tym czasie mogą przecież bez trudu zarobić, a jednak przychodzą do mnie - dodaje. Od tych 50 lat codziennej pracy z książką mówioną, wielka energia i pasja wciąż towarzyszą pani Danucie. Z błyskiem w oku opowiada coraz to nowe anegdoty i niekończące się historie ze studia nagrań, nie zważając nawet na to, że    słońce dawno już zaszło, a w pokoju zapanowała ciemność.

Marta Kawalec  

Pochodnia wrzesień październik 2012