Biografia prasowa  

 

Henryk Tarczewski  

Nauczyciel  w szkole dla niewidomych dzieci w Owińskach

 

 Praca od podstaw

     Grażyna Wojtkiewicz

 

Kiedy Henryk Tarczewski został uczniem szkoły dla niewidomych w Owińskach, nigdy nie przypuszczał, że po latach wróci tu w charakterze nauczyciela. A było to tak. Mieszkał z rodzicami w Tarnopolu na Ukrainie. Choć wokół trwała wojna, był szczęśliwym jedynakiem, nie przeczuwającym tragedii, która wkrótce miała stać się jego udziałem. Kiedy miał 10 lat, stracił wzrok od wybuchu bomby. Rozpacz rodziców, szpital, brak jakiejkolwiek nadziei i uporczywe pytanie - co dalej? Dalej było bezczynne dwuletnie siedzenie w domu i rozmyślania nad własnym losem. Później, w ramach repatriacji, powrót do Polski i osiedlenie się w Krośnie Odrzańskim. Rodzice uporczywie rozglądali się za szkołą dla swego jedynaka. Przypadkowo dowiedzieli się, że właśnie taka szkoła dla niewidomych powstaje w Owińskach koło Poznania.

Był 1 października 1946 roku - dzień, który na zawsze utkwił w pamięci Pana Henryka, wtedy to bowiem został uczniem nowo otwartej szkoły. Wszystkich uczniów, którzy przyjechali tu z całej Polski, było 16. Przeważnie przerośnięci wiekiem z powodu wojny, często bardzo zaniedbani środowiskowo, wielu po wypadkach. Mieli jednak to szczęście, że trafili pod skrzydła wspaniałego nauczyciela - Pana Czesława Andrysiaka, którego życiowe rady Pan Henryk pamięta do dziś i stosuje w swej pracy pedagoga. Otóż ten mądry, dobry, kochający młodzież człowiek wpajał swoim uczniom przekonanie, że chociaż niewidomy jest inny, to nie musi być od innych gorszy. Ta życiowa maksyma zaowocowała wynikami w nauce - po skończonej edukacji podstawowej na 10 uczniów pana Andrysiaka aż siedmiu zdało do szkoły średniej. Wśród nich był także Henryk Tarczewski. Teraz już ma pewność, iż to jego nauczyciel wyprowadził go na ludzi.

Kiedy tak liczna grupa niewidomych uczniów trafiła do szkoły średniej, nauczyciele urządzili cichy bojkot, gdyż do tej pory nigdy nie uczyli niewidomych. Bojkot polegał na tym, iż nie pytali ich na lekcjach. Po ostrej interwencji sytuacja zmieniła się radykalnie. Od tej pory nie było z nauką większych problemów i wszyscy z powodzeniem ukończyli szkołę. Pan Henryk znów stanął przed życiowym dylematem - co dalej? Zawsze interesowały go języki obce, wtedy jednak nie było to łatwe - brakowało podręczników, magnetofonów, lekcji radiowych, czyli wszystkiego, co mogłoby umożliwić niewidomemu naukę języka. Wybrał zatem polonistykę na uniwersytecie poznańskim. I znów przecierał szlaki swoim następcom jako pierwszy w historii tego wydziału

 niewidomy student. Początkowa nieufność wykładowców i studentów z czasem zamieniła się w serdeczną przyjaźń. Chętnie pomagali mu koledzy i koleżanki, a także ojcowie dominikanie. Jedna z koleżanek tak bardzo zaangażowała się w pomoc swemu niewidomemu koledze, że wkrótce została jego żoną. Są szczęśliwym małżeństwem do dnia dzisiejszego. I tak bez większych kłopotów i potknięć dobrnął Pan Henryk do szczęśliwego końca studiów. Obronił pracę magisterską z Młodej Polski i jak bumerang powrócił problem - co dalej? Był w tym dobrym położeniu, że zaraz na starcie otrzymał kilka propozycji - pracownika kulturalno-oświatowego w okręgu PZN, pracę naukową z dziedziny tyflologii oraz pracę w szkole dla niewidomych w Owińskach. Zdecydował się natychmiast wrócić do swej dawnej szkoły, najpierw na pół etatu w charakterze bibliotekarza, potem na cały etat jako nauczyciel języka polskiego.

 Oprócz niego w szkole pracowało jeszcze pięciu niewidomych nauczycieli. Według Pana Henryka dobry nauczyciel musi przede wszystkim kochać młodzież, traktować każdego ucznia indywidualnie, znać dobrze jego możliwości, trudności, sytuację rodzinną, interesować się jego przeszłością i teraźniejszością, być wyrozumiałym, sprawiedliwym, ale i wymagającym. Nauczyciel niewidomy lepiej radzi sobie z przedmiotami humanistycznymi. W przedmiotach ścisłych może mieć kłopoty, jeśli chodzi o pracę z tablicą czy książką. Pan Henryk najbardziej ubolewa nad tym, iż nie ma w szkołach dobrych pomocy naukowych. Nauczyciele muszą sobie radzić sami, poświęcając na to wiele czasu. Są stare podręczniki z lat 70., mocno już nieaktualne, brakuje podstawowych lektur. Na przykład "Syzyfowe prace" czy "Pana Tadeusza" szkoła w Owińskach zamawiała w Zakładzie Nagrań i Wydawnictw kilka razy i bez pozytywnego skutku. Także szkolenie zawodowe jest zupełnie nieprzydatne w przyszłym samodzielnym życiu - jest to właściwie działanie na przetrwanie dla młodzieży kończącej szkołę, która nie ma żadnych perspektyw na pracę. Niepokoi lekceważenie w szkołach dla niewidomych nauczania brajla. Młodzi wychowawcy internatu w owińskiej szkole nie znają tego pisma i nikt tego od nich nie wymaga. Jak taki wychowawca może kontrolować zeszyty uczniów? W szkole też są nauczyciele nie znający brajla, choć uczą dzieci niewidome. Co tu zresztą mówić o brajlu, jeśli przez niemal 40 lat nie dopracowaliśmy się dobrej tabliczki brajlowskiej i rysika, a przecież jest to podstawowy sprzęt do nauki tego pisma. Wszystko to bardzo martwi Pana Henryka, który pamięta inne czasy, kiedy to brajl był w powszechnym użyciu.

A młodzież? No, cóż, jest jak wszyscy młodzi ludzie, wychowani w czasach, kiedy nauczano ich tylko brać. Teraz czasy się zmieniły, na wszystko brakuje pieniędzy i nie ma z czego dawać. Stąd frustracje, brak życiowych aspiracji, apatia, malkontenctwo. Nie są to zjawiska korzystne wychowawczo. Praca z taką młodzieżą jest szczególnie trudna, gdyż ponad połowa uczniów ma dodatkowe dysfunkcje.  

Pan Henryk w ciągu okresu pracy pedagoga dbał bardzo o to, by doskonalić swą wiedzę. Po studiach ukończył Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej, a później półtoraroczne studium tyflologiczne, które umożliwiło mu osiągnięcie III stopnia specjalizacji, czyli maksimum w zawodzie nauczyciela. W szkole jest pięciu takich nauczycieli. Zawsze także pracował w kółkach samokształceniowych. Przez 20 lat był przewodniczącym Grupy P$z$n, która nieformalnie istniała przy szkole w Owińskach. Pedagog, społecznik, erudyta. Jeśli do tego dodać zamiłowanie do dobrej muzyki, która daje relaks po wyczerpującej pracy, sylwetka niewidomego nauczyciela - Henryka Tarczewskiego - będzie prawie pełna. Piszę "prawie", gdyż człowieka mającego tak rozległe zainteresowania nie da się wyczerpująco przedstawić w krótkim z konieczności artykule. Życzymy Panu Henrykowi wielu jeszcze sukcesów w pracy z młodzieżą  oraz  jej uznania i  szacunku.  

Pochodnia maj 1994