Biografia prasowa  

 

Adolf Szyszko  

 

Jeden z głównych  organizatorów  działalności  

Polskiego Związku Niewidomych  

w latach 1960 - 2000

Autor  licznych artykułów na tematy tyflologiczne  

 

 - Fachowcy i pieniądze

  Józef Szczurek

Wywierał duży wpływ na działalność PZN i na sytuację niewidomych w Polsce.

Przez ponad 33 lata pracował w Zarządzie Głównym PZN. Wywierał duży wpływ na jego działalność i na sytuację niewidomych w Polsce. Swymi poglądami i doświadczeniami wielokrotnie dzielił się z czytelnikami na łamach "Pochodni" i "Niewidomego Spółdzielcy". Interesował się głównie sprawami ekonomicznymi i zatrudnieniem niewidomych.

Chyba już łatwo się domyśleć, że chodzi o Adolfa Szyszko, zasłużonego pracownika i działacza PZN. Od jedenastu lat przebywa na emeryturze. W lutym br. skończył 80 lat. Nigdy dotychczas nie pisaliśmy o kolejach jego losu. Jubileusz stwarza dobrą okazję, aby przedstawić tę postać.

 

Dzieciństwo i młodość

Urodził się w 1922 r. we wsi Urle, kilkadziesiąt kilometrów na północny wschód od Warszawy. Urle to piękna, letniskowa miejscowość w niecce rzeki Liwiec. Gdy miał pięć lat, na skutek jaskry stracił wzrok. W okresie przedwojennym pracownicy zakładu w Laskach jeździli po całym kraju i wyszukiwali niewidome dzieci. Dzięki temu mały Adolf prosto ze szpitala trafił pod laskowski dach.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, w 1936 r. dostał się do czteroletniego gimnazjum, ale po dwu latach nauki musiał je przerwać, gdyż z powodu wybuchu wojny nie mógł wrócić do Lasek. Przez trzy lata przebywał w rodzinnym domu na wsi. Wykonywał rozmaite prace gospodarskie - karmił zwierzęta, rąbał drewno na opał, wiązał snopy w czasie żniw, pasł konie na łące, hodował króliki, z których dochód mógł przeznaczać na własne wydatki.

Do Lasek ponownie przyjechał w 1942 r. i od razu rozpoczął naukę w trzyletniej, rzemieślniczej szkole szczotkarsko-koszykarskiej. W okresie okupacji religii w Laskach uczył ks. Stefan Wyszyński, późniejszy kardynał i prymas. Częste kontakty z nim nie tylko umacniały wiarę, ale wzbogacały wyobraźnię i mądrość życiową.

Po ukończeniu szkoły zawodowej wstąpił do założonej przez Henryka Ruszczyca w Laskach spółdzielni szczotkarskiej i pracował w niej do końca wojny.

Pod koniec 1944 r. rząd lubelski zwrócił się za pośrednictwem sióstr w Żułowie do kierownictwa Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, aby pomogło zorganizować ośrodek rehabilitacyjny dla żołnierzy, którzy stracili wzrok w czasie działań wojennych. Zadanie zorganizowania ośrodka powierzono Henrykowi Ruszczycowi.

Na zakład dla ociemniałych żołnierzy wytypował pałac w Surhowie. Z Lasek zabrał ze sobą siedmiu starszych wychowanków, którzy mieli stanowić trzon kadry instruktorskiej. Był wśród nich również Adolf Szyszko. W ośrodku uczył wyrabiania szczotek, koszy i wycieraczek. Pod koniec 1946 r. zakład surhowski został przeniesiony do Jarogniewic i Głuchowa w Wielkopolsce.

Po okrzepnięciu ośrodka w nowych miejscach Adolf Szyszko powrócił do Lasek. Tu skończył kurs masażu, dodajmy - pierwszy w Polsce po II wojnie światowej - i w r. 1948 wyjechał do pracy w dziecięcym sanatorium "Na Górce" w Busku Zdroju. Oto co sam mówił na ten temat:

- Poza wykonywaniem zabiegów leczniczych, w sanatoryjnej szkole prowadziłem roboty ręczne. Uczyłem dzieci wyplatania rozmaitych przedmiotów z kolorowych papierowych pasków i innych materiałów. Dzieciom bardzo się to podobało. Mogły rozwijać własne pomysły twórcze, a poza tym miały wspaniałe prezenty dla bliskich. Hospitujące szkołę panie: Maria Grzegorzewska i Janina Doroszewska o inicjatywie tej wypowiadały się z największym uznaniem.

Opracowałem także projekt ruchomego pulpitu, dającego się regulować według potrzeb. Dzieciom chorującym na gruźlicę kręgosłupa, leżącym w gipsowych żłobkach i mającym z tego powodu duże trudności z pisaniem i czytaniem, pulpit mojego pomysłu ułatwiał naukę.

Na początku 1950 r. pan Adolf znów przyjechał do Lasek, aby pod kierownictwem siostry Amaty podjąć przeszkolenie w dziewiarstwie i tkactwie. Przydało mu się to bardzo, gdyż w niecały rok później został prezesem spółdzielni dziewiarskiej "Przyjaźń" w Łodzi. Na początku wystąpiło sporo trudności, bo trzeba było zorganizować kadrę, zapewnić surowce, lokale, ale wszystkie przeszkody zostały szczęśliwie pokonane. Wełnę w dużej ilości spółdzielnia otrzymała z laskowskiego zakładu szkoleniowego w Pniewach.

Kierowanie nową placówką nie trwało długo. Nie godząc się na interwencję w sprawach personalnych, nadesłaną z warszawskiej centrali spółdzielczej, zarząd złożył rezygnację. Nowym prezesem "Przyjaźni" został Stanisław Zięba.

Pod koniec 1951 r. Adolf Szyszko został zatrudniony jako masażysta w szpitalu milicyjnym i tu pracował trzy lata. Jednocześnie rozpoczął naukę w liceum ogólnokształcącym dla pracujących. W roku 1954 zdał egzamin maturalny. Później rozpoczął studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Łodzi. W 1959 roku otrzymał dyplom i tytuł magistra ekonomii.

 

Praca w PZN

Nie miał problemów z zatrudnieniem. Prezes Mieczysław Michalak zaproponował mu pracę w Zarządzie Głównym PZN. Znali się z wcześniejszych lat, ponieważ Adolf Szyszko w 1957 r. włączył się czynnie w zorganizowanie Krajowej Sekcji Niewidomych Masażystów.

W swej 33-letniej pracy w Polskim Związku Niewidomych pełnił różne funkcje: kierownika działu rehabilitacji i spraw socjalnych, kierownika Centralnego Ośrodka Tyflologicznego, dyrektora Zarządu Głównego, zawsze jednak przyświecały mu te same cele. Pozwólmy mu jeszcze raz wypowiedzieć się w tej sprawie, oczywiście w sposób niezmiernie skrócony, gdyż na ten temat można by pewnie napisać pracę, która wypełniłaby całą "Pochodnię".

- Najważniejszym dla mnie celem było działanie, w wyniku którego zwiększałyby się fachowe kadry Związku. Największą bolączką był brak odpowiednio przygotownych pracowników. Jako przykład mogę podać następujący fakt. W 1962 r. postanowiliśmy powołać do życia w Obornikach Śląskich zakład szkoleniowy dla niewidomych rolników. Pieniądze na to zadanie chcieli przekazać Amerykanie. Zorganizowanie ośrodka powierzono dr Ewie Grodeckiej. Niestety, Zarząd Główny musiał się z tej umowy wycofać, właśnie z braku profesjonalnej kadry. Podobnych przedsięwzięć było więcej. W tej sytuacji, jako kierownik Cot, dążyłem do rozwijania działalności sprzyjającej powiększaniu liczby fachowców.

Tu warto przypomnieć, że w 1960 roku prezes Mieczysław Michalak wysłał do Stanów Zjednoczonych na półroczny instruktorski kurs rehabilitacji pracownika ZG Adama Dąbrowskiego. Przywiózł on stamtąd kilkadziesiąt długich białych lasek. Wtedy Związek zaczął organizowanie turnusów orientacji przestrzennej, które w swych programach miały posługiwanie się białą laską. Na ulicy Sapieżyńskiej w Warszawie utworzono Zakład Rehabilitacji Podstawowej, a Adam Dąbrowski został jego dyrektorem. Pod koniec lat 60. na kursach rehabilitacji i spraw socjalnych przeszkoliliśmy około 400 instruktorów i choć nie wszyscy się sprawdzili, to i tak był to zastrzyk kadrowy dla środowiska niewidomych.

Przywiązywaliśmy olbrzymią wagę do zatrudnienia niewidomych. W tym celu pracownicy PZN wyszukiwali inwalidów wzroku po wsiach i małych miasteczkach, nawiązywali bliskie kontakty z władzami wojewódzkimi. Nie wszystkie okręgi chciały lub mogły realizować programy Zarządu Głównego w tej mierze, ale te, które z nami współpracowały, na przykład katowicki, białostocki, lubelski, wrocławski - miały duże osiągnięcia. Nabiera to jeszcze większego znaczenia, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że PZN zawsze dotkliwie odczuwał niedostatek pieniędzy na realizację swych planów.

Warto jeszcze dodać, że aż do końca lat 80. istniała rywalizacja pomiędzy PZN i spółdzielniami w dziedzinie zatrudniania niewidomych. Nie można też pominąć faktu, że wystaranie się Zarządu Głównego o przyznanie niewidomym pracującym na stanowiskach umysłowych, a także młodzieży uczącej się zasiłków lektorskich było ogromnym sukcesem społecznym, zawodowym i oświatowym.

  ***

  W lutym mgr Adolf Szyszko skończył 80 lat, ale czuje się bardzo dobrze. Nadal prowadzi aktywne życie. Ma własną, dobrze wyposażoną pracownię, służącą mu do majsterkowania. Wykonuje dla potrzeb domowych drobniejsze meble i inne niezbędne urządzenia. Czyta brajlowskie czasopisma i książki, a także pozycje nagrane na kasetach magnetofonowych. Poza tym, jest przecież tak wiele ciekawych audycji w radiu i telewizji. Ma dwoje dzieci i siedmioro wnucząt, w tym dwoje po zmarłym synu. Sporo czasu spędza na powietrzu. Pilnie śledzi, co dzieje się w sprawach niewidomych w całym kraju.  

   Pochodnia,  marzec 2002