Szkolenie to nie wczasy - Hanna Pasterny

 

Od Autorki

W poprzednim numerze "Pochodni" w artykule "Kreowanie postaw" pisałam o szkoleniu

zorganizowanym przez Stowarzyszenie "Szkoła Liderów". W tym chcę poinformować o kolejnej jego inicjatywie - Szkole Liderów Organizacji Pozarządowych, w której również uczestniczyłam.

Pod koniec października ub. roku ogłoszono konkurs na asystentów. Pełna optymizmu,

lecz również skrupułów i wahań, wysłałam dokumenty i zostałam zakwalifikowana. Tym

razem bałam się znacznie bardziej niż we wrześniu. Nie wiedziałam, jak będzie wyglądał

mój kontakt z grupą, czy uda mi się zbudować autorytet, wzbudzić zaufanie, rozwiązać

ewentualne konflikty, ogarnąć wszystko bezwzrokowo, nie popełniając zbyt wielu gaf.

Otuchy dodawał mi fakt, że znałam większość asystentów. Do moich zadań należało:

poranna ewaluacja w dziesięcioosobowej, zróżnicowanej wiekowo grupie (od osiemnastu

do ponad czterdziestu lat), prowadzenie wieczornych konwersatoriów, przeprowadzenie

warsztatu debatanckiego, udział w debacie pokazowej, telefonowanie do wykładowców

i zanotowanie potrzebnych do spisania umów danych oraz zajęcie się kilkorgiem gości.

Te 12 dni w Miętnem (bo tam odbywały się zajęcia) były dla mnie dość stresujące,

lecz także bardzo cenne i wzbogacające. Jeszcze bardziej uwierzyłam we własne siły

i możliwości. Popełniłam kilka gaf: np. na początku jednego z wykładów miałam przedstawić

prowadzącą go panią. W pewnym momencie rozpoczęła ona wykład. Byłam pewna, że na

nią czekamy, a okazało się, że gdy wchodziliśmy do sali, ona już tam była. Przedstawiła

się więc sama, świat się nie zawalił, a ja po jakimś czasie zrozumiałam, że niepotrzebnie

się tym przejmuję. Gdy podczas przerwy na kawę przeprosiłam ją i wytłumaczyłam, na

czym polegało nieporozumienie, obie się z tego śmiałyśmy.

Wielu niepełnosprawnych twierdzi, że nikt się z nimi nie liczy i nie mają na nic

wpływu. Osoby te zamykają się w domach, w swoim zgorzknieniu i roszczeniach. A przecież

od nas wiele zależy! Każdy ma jakiś talent, który może wykorzystać w służbie innym.

Ważne jest, by mieć w sobie wiarę, nadzieję i chęć dzielenia się swoimi darami. Możemy

aktywnie działać na gruncie społecznym i politycznym. Tylko angażując się, będziemy

mieli wpływ na własne życie.

Podczas kwalifikacji organizatorzy Szkoły Liderów wybierają osoby, które nie tylko

mają ciekawe osiągnięcia i dokonania, lecz także wizję dalszego wspierania rozwoju

swojego regionu i kraju. Jeśli więc jesteś ambitny, nie boisz się nowych wyzwań,

robisz coś wartościowego i masz interesujące plany na przyszłość, Letnia Szkoła Liderów

z pewnością jest dla ciebie. Przyjmowane są osoby w wieku 20-35 lat.

Jako że niejednokrotnie uczestniczyłam w szkoleniach organizowanych specjalnie dla

niewidomych i niedowidzących, zauważyłam, że wielu uczestników jeździ na nie tylko

po to, by spotkać się ze znajomymi, poznać nowych ludzi, wypić morze alkoholu i poimprezować.

Żądają oni od wykładowców, by ograniczyli zajęcia do pogaduszek, zabaw i szczegółowego

przedstawiania się. Z niezrozumiałych dla mnie względów wykładowcy, nawet ci, którzy

szkolenia dla pełnosprawnych prowadzą profesjonalnie i ciekawie, zazwyczaj ulegają

tym naciskom i dają "biednym" niewidomym spokój, bo po co ich męczyć. Ci kursanci,

którzy chcą się czegoś nauczyć, są w zdecydowanej mniejszości, a grupa traktuje ich

nieprzychylnie - czasem wręcz wrogo. Na szkoleniach tego typu niczego nie można się

nauczyć i tylko marnuje się cenny czas. Do Szkoły Liderów nie powinny więc zapisywać

się osoby, które traktują szkolenia jak wczasy. Na szczęście tutaj nie można liczyć

na ulgowe traktowanie. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej podpisuje się umowę. Niepunktualność, upijanie się, zażywanie narkotyków, palenie w ośrodku, zakłócanie ciszy nocnej, nieuczestniczenie w zajęciach i odsypianie nocnych imprez w ciągu dnia nie wchodzą w grę. Radziłabym przestrzegać tych zasad, gdyż złamanie którejś z nich może się okazać bardzo bolesne (wydalenie ze Szkoły i pokrycie całkowitych kosztów uczestnictwa, czyli do wpłacanych przez uczestnika 450 złotych trzeba by dołożyć jeszcze sześć tysięcy, gdyż tyle wynosiło przyznane każdemu z nas stypendium). Oczywiście w umowie wszystko to jest wyraźnie napisane. Podoba mi się to jasne postawienie sprawy oraz stanowczość i konsekwencja organizatorów. Uważam, że skoro w nas zainwestowano, naturalne jest, iż powinno się od nas wymagać. Mam nadzieję, że już wkrótce zasada ta zostanie wdrożona także przez Polski Związek Niewidomych.

Sądzę również, że do Szkoły nie powinny aplikować osoby chorujące na padaczkę, mające

częste ataki. Pewnie znów wkładam kij w mrowisko i część czytelników stwierdzi, że

dyskryminuję epileptyków, ale życie jest brutalne i trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.

Wiem, co mówię, bo też chorowałam na padaczkę. Co prawda moje ataki polegały głównie

na wyłączeniach się i chwilowym bezdechu, lecz i tak były bardzo męczące. Wiem, że

gdybym w Szkole Liderów brała udział trzy lata wcześniej, ze względu na jej szybkie

tempo, stres i niewystarczającą ilość snu, miałabym co najmniej dwa, trzy ataki.

Teraz powoli kończę już leczenie, ponieważ od prawie trzech lat jest wszystko w porządku.

Mimo to w formularzu zgłoszeniowym napisałam, że choruję na epilepsję, zaznaczając,

od jak dawna nie mam napadów. O chorobie powiedziałam też mojej współlokatorce, gdyż

zazwyczaj ataki miałam wcześnie rano. Ufam, że każdy chorujący na padaczkę jest na

tyle odpowiedzialny, by poinformować o tym organizatorów i w ogóle otoczenie. To

naprawdę bardzo ważne; gdy wszyscy wiedzą, mniej się denerwujemy i mamy mniej ataków,

a w razie ich wystąpienia nikt nie wpada w panikę, ponieważ wie, co powinien zrobić.

Zanim zapiszecie się na tak intensywne szkolenie, zastanówcie się, jak się czujecie

i oceńcie, w jakim jesteście stadium choroby. Czasem lepiej trochę poczekać, gdyż

później można znacznie więcej zyskać.

 

Pochodnia, marzec 2006