Niektóre publikacje

 

 Kilka impresji   

Jerzy Szczygieł  

Na pewno w "Pochodni" ukazywały się już zarówno wzmianki, jak i artykuły o zakładzie Rehabilitacji Podstawowej. Chciałbym dzisiaj przekazać Wam garść uwag i spostrzeżeń o trwającym obecnie turnusie kobiecym.   

Na kursie znajduje się przeważnie kilkanaście osób - mężczyzn i kobiet. Trwający w tej chwili turnus, przeznaczony dla pań, rozpoczął się na początku stycznia. Trzy miesiące nauki, wysiłków, odmiennego życia, mają tym kobietom dopomóc w usamodzielnieniu się, rozwinąć szereg nawyków, rozbudzić ambicje - jednym słowem dla niejednej z nich ten zaledwie kwartał pobytu w zakładzie Rehabilitacji Podstawowej ma się stać okresem przełomowym. Po skończonym turnusie pójdą na przeszkolenie zawodowe, zaczną pracować chałupniczo lub w warsztacie, czyli włączą się w byt społeczeństwa na zasadzie równej wartości. Moment ten niejednokrotnie poruszany przy różnych okazjach, zatraca swoją doniosłość, kiedy się rozważa teoretycznie, lecz gdy przychodzi do konfrontacji, wówczas wypływa jego wielki sens.   

Odwiedziłem grupę pracujących kobiet w ich pracowni krawieckiej. Fachowa instruktorka ma pod opieką sześć kobiet. Pytam, czego się uczą, jak idzie praca, czy czują, że to co tu zdobywają, przyda się im później w domu. Odpowiadają jedna przez drugą, że na początku było bardzo ciężko, nigdy przedtem nie miały igły, nici ani nożyczek w ręku, ktoś im cerował, przyszywał guziki, itp. A teraz instruktorka pokazuje mi szereg ładnie wykończonych serwetek, szalików, ściereczek, poduszek do igieł, wykonanych rękami kursantek.   

- Niedługo będziemy te rzeczy sprzedawać - wtrąca pani Stanisława  Kłosiewicz - zastępca dyrektora ośrodka. Postępy bywają duże, przyszycie guzika, zaobrębienie dziurek, załatanie czegoś przestaje być problemem, a niektóre zaczynają już szyć najprostsze rzeczy na maszynie. Ważne jest, żeby kobieta -  i nie tylko kobieta - potrafiła samodzielnie wykonać te podstawowe i niezbędne czynności .  

Jak zdołałem się zorientować, program turnusu pomyślany jest wszechstronnie. Uczestnicy zaczynają od spraw najprostszych - higiena, toaleta, orientacja w przestrzeni, a później przychodzą rzeczy złożone - szycie, prasowanie, czyszczenie, sprzątanie, gotowanie i dziesiątki najrozmaitszych prac ręcznych, wyrabiających sprawność rąk, i co najistotniejsze - w miarę możliwości wykonywanie tych wszystkich czynności. Oprócz zajęć praktycznych są też pogadanki, imprezy kulturalne, wycieczki, nauka pływania, nauka tańca, no i oczywiście - kurs brajlowski. Czas wypełniony szczelnie. Nas najczęściej interesuje, i to chyba słusznie, co ludziom da taki kurs?   

- Przypadki bywają bardzo ciężkie - mówi Adolf Dąbrowski -                                                          dyrektor ośrodka - najgorsza jest ciemnota naszych środowisk, szczególnie wiejska, nieraz trzeba niemal siłą  wyrywać taką niewidomą spod pseudo troskliwej opieki. Na przykład mamy teraz jedną kursantkę z województwa wrocławskiego. Od wielu miesięcy robiliśmy wysiłki, by ją  sprowadzić na kurs. Dziewczyna liczy teraz dwadzieścia pięć lat, rodzice jednak przeszkadzali jej, jak mogli, dopiero jakiś kuzyn, pracujący w Radzie Narodowej przełamał opór rodziców przy pomocy, nawiasem mówiąc, nadużycia - po prostu  napisał, że jeśli jej nie oddadzą, zapłacą pięć tysięcy złotych kary - taka groźba oczywiście poskutkowała. A jak wyglądała troskliwość matki - przede wszystkim ze wstydu przed sąsiadami nie pozwalano dziewczynie wychodzić za próg, a w obawie, aby nie zrobiła sobie krzywdy, matka kazała jej nieustannie siedzieć na podłodze. Oczywiście brud, nieumiejętność wykonywania najbardziej podstawowych czynności higienicznych, o łyżce i widelcu oczywiście nie było mowy. Trudno sobie wyobrazić dwadzieścia pięć lat takiej "troskliwości". Skutki są oczywiście aż nazbyt wyraźne, kto wie, czy nie nieodwracalne. Jedno jest w tym   wszystkim pocieszające - dziewczyna robi postępy, umie się  myć, ubierać, ruszać, co będzie dalej - nie wiadomo, gdyż wszystko jest uzależnione od tego, do jakiego stopnia uśpiony został mózg, zabite ambicje.   

Przykro o tym wszystkim słyszeć i trudno mówić, ale krew człowieka zalewa, kiedy uświadomi sobie, że w naszym kraju zdarzają się takie wypadki. Na poprzednim turnusie kobiecym była góralka, też młoda, która od dziecka bardzo ciężko pracowała fizycznie, rodzice bili ją i maltretowali, aż w końcu oślepła. Też niemalże siłą sprowadzono ją na kurs. Tutaj odetchnęła, nikt jej nie bił, nie znęcał się nad nią i nie wstydził się wypuszczać z domu. Żyła i jadła jak człowiek, a nie jak zwierzę, wraz ze świniami, bo w rodzinnym domu nie było dla niej miejsca, a za ciężką harówkę karmiono ją ziemniakami, przygotowanymi dla świń. Na kursie bardzo odżyła, odprężyła się psychicznie, zadziwiająco ładnie szyła i haftowała, a teraz znów jest w domu i czeka na pracę. Pisze, że odkąd wróciła z kursu, stosunek rodziny i otoczenia zmienił się kolosalnie, zaczęto traktować ją bardziej po ludzku tylko jedna moja uwaga - nie wolno dopuścić, aby dziewczyna czekała zbyt długo na pracę, bo nauka pójdzie w las.   

Ta ostatnia przestroga odnosi się do tych wszystkich, którzy opuszczają kurs - jeżeli już wskazuje się możliwości innego życia, trzeba uczynić wszystko, co w ludzkiej mocy, by dać to inne życie, inaczej popełniałoby się błąd i niepowetowaną krzywdę. Moim zdaniem troska Ośrodka Rehabilitacji Podstawowej nad uczestnikami kursu powinna trwać do momentu ich zatrudnienia i jeszcze dalej. -   

Dyrektor Dąbrowski skarży się na obojętność okręgów, na niemożność kontaktowania się z byłymi uczestnikami ze względów kadrowo - finansowych i technicznych. - Żadna z tych argumentacji mnie nie przekonuje, żadna do mnie nie dociera, żaden wzgląd nie może stanąć na przeszkodzie, ludzie ci muszą dostać pracę w pierwszej kolejności i to natychmiast, a już z całą pewnością te osoby, co do których istnieje niebezpieczeństwo, że powrót do domu będzie nawrotem do złej przeszłości.  

Pochodnia marzec 1964