Rozmowa miesiąca

z Antonim Szczucińskim z Bielska Białej rozmawia Józef Szczurek

 

 Nazwisko Antoniego Szczucińskiego pojawiło się na  kartach  prasy brajlowskiej  ponad 40 lat temu.  Powierzono mu  wtedy  funkcję  kierownika  Bielsko-Bialskiego  Okręgu PZN. Wkrótce dał się poznać, jako działacz energiczny, inicjatywny i śmiały. Nie musiał więc długo czekać  na awans  społeczny. Wybrano go niebawem do władz centralnych Polskiego  Związku Niewidomych.

   To jednak nie  zaspokajało  ambicji i potrzeb działania  Antoniego Szczucińskiego  .Jeszcze w latach 70.  zainicjował   coroczne górskie rajdy niewidomych   oraz organizowanie innych  imprez  sportowo-turystycznych. W tej dziedzinie osiągał duże sukcesy, ale i  ta  działalność nie wyczerpywała  jego   zainteresowań  . Znajdował jeszcze czas  i siły na realizację  bardziej osobistych  potrzeb kulturalnych - uczestniczenie w konkursach recytatorskich. I w tej dziedzinie  ma duże osiągnięcia. Wszystko to  doprowadziło mnie do przekonania, iż nie tylko celowe ale i  pożyteczne będzie,  aby pan Antoni Szczuciński   podzielił się z czytelnikami  swoimi doświadczeniami  i satysfakcjami, jakie czerpał z tak zróżnicowanych obszarów pracy społecznej i kulturalnej. Sądzę, że  "Rozmowa Miesiąca"  stworzy najlepsze ramy do przedstawienia tak ważnej i  wartościowej działalności. A zatem zaczynamy:

 

 J.S.  - Witaj Antku, Przeglądając jeden z dawniejszych roczników "Pochodni", natknąłem się na artykuł Twojego autorstwa, zatytułowany: "Książki - moja miłość". Wnioskuję więc, że jesteś oddanym czytelnikiem i miłośnikiem książek. Chciałbym, abyśmy rozmowę zaczęli od tego właśnie tematu. Książki to wspaniały świat przeżyć, doznań i piękna. Jak i kiedy to się stało, że bramy do tego świata przed Tobą się otwarły? Jakie wartości zawdzięczasz swym literackim przyjaciołom i co powoduje, że nie rozstajesz się z książką?

 

A.S. -W moim dzieciństwie nie brakowało książek. Może to dzisiaj wydać się dziwne. Przełom lat czterdziestych ubiegłego wieku i pierwsza połowa lat pięćdziesiątych mimo różnych zawirowań ekonomicznych (wymiana pieniędzy, kartki) nie zubożyła księgarń. Na półkach księgarskich pojawiały się starannie wydane pozycje książkowe. Była to literatura piękna i książki dla dzieci. "Perełką" wydawniczą w mojej bibliotece z tego okresu jest książka Marii Konopnickiej Pt. "O krasnoludkach i sierotce Marysi"  -  rok wydania 1951. Wyraźny druk i rysunki autorstwa znanego grafika Jana Marcina  Szancera oraz twarda, płótnowana okładka nobilituje to wydanie. Nie brakowało bajek Andersena, wierszy  Tuwima, powieści  Makuszyńskiego i innych.

Najważniejsze było to, że miał kto te książki czytać. "Serce" Amicisa, "Chata wuja Toma" czy Winnetu" były "zarezerwowane dla Taty a wcześniej wspomniane bajki dla mamy.

W tym czasie nie było telewizji. Rodzice mieli więcej czasu dla dziecka. Miły dla serca i ucha głos czytających pozwolił mi wprawić się w słuchaniu. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jak przyda mi się w przyszłości ta "wprawa.

 

J.S. -Sądzę, że  baśnie ,  wiersze i powieści czytane we  wczesnym dzieciństwie przez rodziców,    ułatwiły Ci  naukę, gdy przekroczyłeś progi szkolne.

A.S. -    Lektury w ówczesnej podstawówce nie były tak ciekawe jak wspomniane książki.

 Pierwsze oczarowanie dziełem literackim przeżyłem w siódmej klasie kiedy przerabialiśmy "Pana Tadeusza". Oczarowanie powróciło w liceum. Ogromny wpływ na mój szacunek dla literatury miały panie od polskiego. Po zdaniu matury wyjawiłem pani profesor liczbę przeczytanych lektur. Nie było ich wiele. Lecz bardziej zaskoczyła mnie jej odpowiedź - Ty myślisz, że ja o tym nie wiedziałam, ale znałeś ich treść.- Kolega, z klasy wspaniale streszczał daną lekturę. Przeważnie  wystarczyła duża przerwa.

 Prowadząc aktywny tryb życia związany z harcerstwem i studiami nie miałem zbyt wiele czasu na czytanie książek. Wkrótce pojawiły się ograniczenia wynikające z pogarszającego się wzroku. Kiedy uporałem się ze studiami, odczułem coś na kształt głodu Książki .Głód ten od 1975 roku stopniowo zaspakajała Centralna Biblioteka Książki Mówionej. Przeszedłem w tej Bibliotece wszystkie rodzaje nośników książek mówionych, od taśm szpulowych po nośniki cyfrowe, z wyjątkiem książek  na   czytaku i w brajlu.  

 J.S. - Domyślam się,     że  radości płynącej z przyjaźni z  książką nie    zatrzymałeś jedynie dla  siebie, że znalazłeś sposoby, aby tym bogactwem  dzielić się z  innymi ludźmi,  zwłaszcza mającymi  ograniczony   dostęp  do  literatury.

A.S. - Intuicja Twoja jest w pełni uzasadniona. Rozwój czytelnictwa  należał  do moich priorytetów. W Związku Niewidomych zetknąłem się z oczytanymi ludźmi. W celu stworzenia im  możliwości zaprezentowania ich zamiłowania do literatury, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych wspólnie z Książnicą Beskidzką" w Bielsku-Białej zorganizowaliśmy ponad dziesięć edycji Konkursu Czytelniczego Książki Mówionej. Na początku XXI wieku Okręg Śląski wrócił do organizowania tych konkursów. Najważniejsze, że są chętni do  udziału w konkursie.

 

J.S. - Wiem z własnego doświadczenia,    że niewidomi lubią tę  formę  popularyzacji  czytelnictwa, może więc   opowiesz , jak ta działalność kulturalna przedstawia się  w Bielsku Białej.

A.S. -     Z roku na rok uczestnicy otrzymują siedem propozycji tytułów, w tym jeden jest książką obowiązkową, a z pozostałych sześciu mają wybrać dwie. Książka obowiązkowa najczęściej opowiada   o niewidomej postaci. Wyjątkiem była "Dolina Isy" Miłosza.

 W Konkursie uczestniczy  przeważnie  15 osób. Rotacja wynosi ok. 30 proc. Znajomość wybranych i obowiązkowej książki jest zadawalająca, a zwyciężają najlepsi.

 Mnie przypada w udziale trudna rola jurora wspólnie z paniami bibliotekarkami. Każdorazowo przystępując do tego konkursu mam przeczytane wszystkie siedem pozycji i jest to piąta część książek  poznanych w danym roku. Utwory do czytania wybieram sobie z polecenia czyjegoś lub na chybił trafił. Mam swoich ulubionych autorów i tematykę. Na szczęście jest w czym wybierać. Dodatkowo można jeszcze wybrać książkę czytaną przez ulubionego lektora lub lektorkę.

 Kiedyś założyłem sobie plan poznania książek czytanych przez śp. Irenę Kwiatkowską, wtedy jeszcze zamawiano w BC PZN książki nadsyłane pocztą, w zbiorze znalazła się książka o którejś kropce biedronki. Typowa opowieść dla dzieci, ale czytana przez Panią Irenę .

 

J.S. -Wspomniałeś o Książnicy Beskidzkiej. Chciałbym, abyś  nieco więcej   powiedział o  roli tej instytucji  w  popularyzowaniu czytelnictwa wśród niewidomych i słabo widzących  na Podbeskidziu.  

A. S. -          W Bielsku-Białej czytelnictwo wśród niewidomych "ma się dobrze". "Książnica Beskidzka" skończyła 65 lat swojego istnienia. W leciu tej zacnej instytucji 39 lat, to okres partnerskiej współpracy Książnicy ze środowiskiem niewidomych . Owocem tej współpracy w latach 1976- 1991 było stworzenie punktów bibliotecznych książki mówionej przy wszystkich Kołach i na oddziale okulistyki przy Cieszyńskim szpitalu. Niemałą zasługę w ubogacaniu księgozbioru książek mówionych miała za czasów "prosperity" spółdzielnia "Bielsin". Obecnie Biblioteka Integracyjna i bogate zbiory specjalne są wstanie zaspokoić gusty wytrawnych czytelników.

 Wspólnie z biblioteką organizowane są przez Delegaturę Okręgu Śląskiego co miesięczne spotkania z czytelnikami oraz eliminacje do Wojewódzkiego Konkursu Czytelniczego Książki Mówionej.

 

J.S. - Czytelnicy , którzy dawniej czytali "Pochodnię", sporo wiedzą o Twojej pracy w strukturach PZN, ale prawie nic o środowisku rodzinnym i społecznym, w jakim wzrastałeś, dojrzewałeś, w jakich warunkach kształtowała się Twoja osobowość. Może więc cofniemy się wspomnieniami do Twojego dzieciństwa i wczesnej młodości.

A .S. -   Byłem sprawnym dzieckiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że , na skutek choroby oczy moje nie mogą służyć mi w pełni jako receptory. Szczęściem w tym problemie był fakt, że postęp choroby trwał w czasie,  pozwalając na stopniowe przyzwyczajanie się do rosnącego ograniczenia w korzystaniu ze wzroku.

Tak zwane kłopoty ze wzrokiem zostały dostrzeżone już w szkole podstawowej, ale oprócz siedzenia w pierwszej ławce nie stwarzały większych ograniczeń w nauce i w zabawie.

Początkowo w czasie rodzinnych wakacji pod czujnym okiem mamy i taty wyruszałem na wędrówki w "nieznane". Ufny w orientację ojca dreptałem z nim po ścieżkach górskich, dziwiąc się,  jak to  się  dzieje  , że zawsze trafia do domu. Poprosiłem żeby mi opowiedział,  jak on  to robi. I opowiedział. Powtórzyli to potem instruktorzy w drużynie harcerskiej.

 

J.S.  -  I w ten sposób przechodzimy do kolejnej  Twojej pasji - organizowania  harcerstwa i drużyn zuchowych.

A.S. - Rzeczywiście, praca z młodzieżą  pochłaniała mnie przez wiele lat.      Sprawdzanie umiejętności odbywało się w warunkach obozowych w ostępach Bieszczadzkich i w lasach Warmińskich.

 W liceum zetknąłem się z kolegą, który prowadził drużynę zuchową. Spodobała mi się praca

 z dzieciakami i po odpowiednim przeszkoleniu założyłem własną drużynę. Na zbiórkach zuchowych i w czasie kolonii przekazywałem dzieciom w formie zabawowej cenne umiejętności orientowania się w terenie, poznawania przyrody, i nie lękania się burzy. mijały lata, problemy ze wzrokiem narastały. Kiedy otrzymałem pierwszą grupę inwalidzką z tytułu wzroku i to na stałe, co dowodzi powagi schorzenia, byłem jednym jak nie jedynym w Polsce czynnym instruktorem harcerskim z legitymacją Polskiego Związku Niewidomych w kieszeni. Wtedy to zacząłem zajmować się szkoleniem drużynowych zuchowych ucząc ich tego co sam umiałem. Najważniejszą rzeczą, którą na takich kursach trzeba było młodym ludziom przekazać to troska o dziecko i odpowiedzialność za jego życie i postawy wobec życiowych problemów. Program takiego szkolenia był ciekawy, ale nie łatwy. Zwykle kurs zaczynało ok. 30 osób, a kończyło między 12 a 16 z tego jeszcze nie wszyscy podejmowali pracę z dziećmi. Na szczęście kursów było sporo i instruktorów zuchowych nie brakowało. Plany życiowe, a nie konieczność wynikająca ze złego stanu wzroku, sprawiły, że przeszedłem w roku 1975 w stan spoczynku jako instruktor Związku Harcerstwa Polskiego w stopniu harcmistrza.

 

J.S, -   Zrozumiałe jest, że  stopniowa utrata wzroku,  musiała  doprowadzić Cię  do  bliskości z niewidomymi.   Jak wyglądały początki?

A.S. -  środowiskiem niewidomych i słabo widzących zetknąłem się w roku 1962 na studiach dziennych, na które został przyjęty niewidomy student. To on zorientował się pierwszy, kiedy służyłem mu w charakterze przewodnika, że z moim wzrokiem nie wszystko jest w porządku. Tak więc bez żadnych teorii, praktycznie zetknąłem się z człowiekiem niewidomym. Był dla  mnie wzorem. Świetnie się   poruszał, aktywnie uczestniczył  w zajęciach uczelnianych.  Korzystając z luksusu jakim wtedy był magnetofon szpulowy "Melodia" i za pomocą maszyny do pisania, którą posługiwał się wprawnie,  gromadził i przetwarzał wiedzę teoretyczną. W studenckiej braci nie brakowało ochotników do czytania i nagrywania "wiedzy pisanej. Kolega korzystał jeszcze z brajla, notując ważniejsze treści. Jako masażysta nie miał większych problemów z anatomią, ale z anatomią i fizjologią układu nerwowego to już nie było tak łatwo. Nie było łatwo nikomu i dziwna rzecz Kolega niewidomy posiadł lepszy sposób utrwalania szczegółów anatomii mózgu niż jego widzący koledzy z akademika.

Na studiach dziennych pogorszył się stan mojego wzroku. Nie pozwalało to  na kontynuowanie studiów. Musiałem cofnąć się dla nabrania rozbiegu.   tak wylądowałem w Krakowskiej    Szkole Masażu. Tu mogłem   zdobyć nie tylko przygotowanie do zawodu, ale również  cenne doświadczenia środowiskowe.

 

J.S. - Okazuje się, że  masaż, jako zawód  dla wielu niewidomych stawał się kolejnym szczeblem na drabinie  społecznego awansu.

    

A.S. -Ze mną tak właśnie było.  W szkole masażu na ostatnim kursie rocznym w 1965 roku byli wyłącznie niewidomi w tym wielu całkowicie.  Zawód masażysty pociągał jako ten, który daje pracę i dochód.

Nie miałem większych trudności z nauką. Na początku wydawało mi się, że będzie mi całkiem lekko szła nauka. Tak było do pierwszej oceny niedostatecznej . Okazało się wtedy jaką kilku osobom ten fakt sprawił radość. Przestałem być niezatapialny, stałem się tak jak oni sprowadzony na ziemię.

Ostro zabrałem się do nauki i na całe życie zapamiętałem przesłanie, jakie otrzymałem od pani dyrektor śp. Marii Urban r w chwili kiedy wręczała mi dyplom: - Pan to mógłby mieć celująco ze wszystkiego, gdyby nie Pana lenistwo, ale ma pan celująco z przedmiotów zawodowych.- Posiadłem w znacznym stopniu wiedzę praktyczną i teoretyczną konieczną do dobrego wykonywania zawodu masażysty. Na własnej skórze miałem możliwość przekonania się o skuteczności tej terapii przy kilku bolesnych dolegliwościach. Praca w lecznictwie  nie przerwała działalności instruktorskiej.

Po dwóch latach pracy podjąłem studia zaoczne. Wiedziałem jak zorganizować sobie pomoc konieczną do korzystania z oczu koleżanek i kolegów, wiedziałem że studiowanie jest możliwe.

Ukończyłem studia w przepisanym terminie zdając w czasie ich trwania kilka egzaminów poprawkowych, co podobnie jak w szkole masażu potwierdziło jedynie rzetelność uczących. Obroniłem pracę magisterską i spokojnie czekałem na dalsze wyzwania losu.

  Pożegnałem pacjentów i brać harcerską, choć  z tą drugą grupą miałem jeszcze nie jedną okazję do współdziałania.

 

J.S. - Domyślam się, że wezwanie to  przyszło  od PZN. Czy mam rację?

 

A.S. - Właśnie tak, Władze związkowe dostrzegły moje osiągnięcia. początkowo   nie było łatwo budować od podstaw w nowym województwie nowy, wojewódzki twór organizacyjny Polskiego Związku Niewidomych jakim był Zarząd Okręgu.

Urosły problemy, ale zwiększyły się możliwości ich pokonywania.

Osoby zrzeszone w PZN i te, które do niego zostały skierowane decyzją Komisji do spraw inwalidztwa tak zwanych KIZ, szukały pomocy w przezwyciężaniu skutków inwalidztwa. Nowo przyjmowanym Związek oferował wtedy kursy rehabilitacyjne, na których nowo ociemniali mieli okazję przekonać się, że brak wzroku to jedynie uciążliwa dolegliwość, ale pozwala żyć, pracować i aktywnie spędzać wolny czas. Kiedy na początku takiego kursu stawałem przed grupą do 30 osób, czułem niemal namacalnie ich strach, smutek i bezradność.

Prowadząc zajęcia z tyflologii starałem się te negatywne nastroje przełamać.

Dzięki dobrym instruktorom orientacji, brajla i tym od rekreacji niemal z każdym dniem uczucie strachu, smutku i bezradności ustępowało miejsca uśmiechom, ciekawym pomysłom i aktywności we wszystkich poczynaniach programowych kursu.

Podjęcie pracy rehabilitacyjnej i rewalidacyjnej dla nowo ociemniałych wymagało przygotowania teoretycznego i praktyki. Znajomość brajla i orientacji w przestrzeni pozwalała mi na służenie własnym przykładem w radzeniu sobie z orientacją i dostępem do prasy i literatury pisanej pismem punktowym. Jedna z uczestniczek takiego kursu powiedziała: - jak dobrze, że się tu znalazłam, bo teraz wiem, że gdyby mi całkiem wysiadły oczy, to można sobie jakoś radzić. - Jak dobrze, że miałem mądrych rodziców. Jak dobrze, że moi wychowawcy potrafili razem z instruktorami harcerskimi nauczyć mnie rzetelnego trudu w zdobywaniu wiedzy i zdobywaniu szczytów górskich. Jak dobrze, że praca z zuchami, pomoc w powracaniu do sprawności pacjentom, praca z nowo ociemniałymi pozwalały mi na pogłębianie wiedzy teoretycznej i praktycznej koniecznej do osiągania wyników w postaci ukształtowanych osobowości.

 Jak dobrze, że własny dom, rodzina , dzieci i wnuki dostarczają mi koniecznej energii do nowych pomysłów i ich realizacji

 

J.S - po maturze rozpocząłeś studia psychologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiów tych nie ukończyłeś. Co spowodowało, że przeniosłeś się na wydział prawa?

 

A.S. - Na decyzję podjęcia studiów prawniczych miały bezpośredni wpływ dwa wydarzenia. Może to wydawać się dziwne, kierownik kadr w zakładzie w którym pracowałem w pięknym zawodzie masażysty był na drugim roku prawa i przy jakiejś rozmowie zapytał -czy nie podjął bym się studiowania na wydziale prawa .Rozmowa ta miała miejsce po odkryciu, że masażysta ma średnie wykształcenie. Drugim powodem był przypadek, że kolega też wybierał się na egzamin wstępny na wydział prawa i zgodził się na wspólne przygotowania do egzaminów. Ostatecznie decyzję zdawania na studia prawnicze potwierdził fakt, że główne egzaminy wstępne były z historii, a to mój ulubiony przedmiot.

Najważniejszą przyczyną podjęcia tych studiów była perspektywa praktycznego wykorzystania wiedzy z dziedziny prawa.

 

 J.S. - W moim przekonaniu  studia prawnicze   związane są z koniecznością  czytania   bardzo wielu rozmaitych dokumentów, a  przecież  już wtedy miałeś znaczne ubytki wzroku. Jak więc radziłeś sobie    w pokonywaniu  tych trudności?

 

A.S. - Egzamin wstępny - pisemny z historii napisałem na maszynie. Nie byłem jedynym z dysfunkcją wzroku zdającym w roku 1968 na prawo. Kolega uzyskał zwolnienie z pisemnego egzaminu. Miałem sporo praktycznych spostrzeżeń z poprzednich studiów - jak uczyć się "po niewidomemu". Pierwsze kroki na studiach prawniczych stawiałem przy pomocy żony, która robiła notatki, czytała skrypty i inne materiały. Kilka osób sugerowało żebyśmy studiowali wspólnie. Szczęśliwym trafem na roku powstała grupka chętnych do uczenia Się razem. W tej grupie była koleżanka lubiąca uczyć się przez głośne czytanie. I tak wspólnymi siłami zaliczyliśmy pierwszy rok. Na drugim roku otrzymałem posiłki w osobach lektorów wywodzących się z grona studentów zrzeszonych przy kościele św. Anny w Krakowie, którym przypadała rola wolontariuszy pełniących funkcję lektorów dla potrzebujących takiego wsparcia studentów z dysfunkcjami. Była to pomoc nie do przecenienia. Finałem była grupa pomagająca przy pisaniu pracy magisterskiej, na które to pisanie miałem aż i tylko miesiąc urlopu. Było też wiele osób, które ochotniczo nagrywały ważne podręczniki, jak na przykład podręcznik do Prawa Rzymskiego. Technika była już na wyższym poziomie, bo oprócz magnetofonu szpulowego miałem do dyspozycji magnetofon kasetowy i dyktafon no i oczywiście maszynę czarno drukową. Pracę napisałem i obroniłem w roku 1974. Kiedy zadawano mi pytanie co chciałbym robić po ukończeniu studiów? Miałem trzy cele, zdobycie zawodu prawniczego( radca, adwokat, sędzia) kuratorstwo zawodowe lub praca w administracji Związku Niewidomych. Udało mi się zrealizować dwa cele, Radcostwo i pracę w administracji Związku.

J.S. -

Tak więc cel  osiągnięty, studia ukończone i co dalej?

A.S.   Na drugi dzień po obronie pracy zostałem zaproszony na rozmowę do Prezesa Spółdzielni Niewidomych gdzie otrzymałem propozycję stypendium, doktoranckiego i pracy na stanowisku referenta. Podziękowałem za obie propozycje. Zmęczenie studiami, a zwłaszcza ich finałem nie dawało pewności ukończenia studiów doktoranckich w określonym terminie dwóch lat. Niemal równocześnie z wizytą u Prezesa zostałem wpisany na listę kadry rezerwowej w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Niewidomych . Z tej listy zostałem wybrany w roku 1975 do tworzenia Okręgu w nowym województwie. Miałem nie wiele czasu na dokonanie wyboru miasta - stolicy jednego z nowych Województw.

Wybrałem Bielsko-Białą. Wiedza prawnicza bardzo przydawała się w biurowej codzienności. Dla lepszego poznania prawa materialnego w roku 1980 rozpocząłem aplikację radcowską w Katowicach trwającą dwa lata. Po jej ukończeniu podjąłem pracę na stanowisku radcy prawnego w spółdzielni niewidomych. Uprawnienia radcowskie pozwoliły mi zdobyć zatrudnienie na otwartym rynku pracy jak również pomogły w rozwijaniu działalności społecznej w tworzących Się Stowarzyszeniach.

 

J.S. - Przejdźmy teraz do pracy w Polskim Związku Niewidomych. Jakie drogi i okoliczności doprowadziły Cię do PZN, że na tej drodze zaszedłeś wysoko. Jakie  funkcje pełniłeś w tej organizacji?

 

A.S. - W czerwcu tego roku minęło 58 lat mojego stażu związkowego. Zaczynałem w Krakowie od kontaktów z sekcjami młodzieży uczącej się i sekcją masażystów. Pół wieku temu na okręgowym Zjeździe Delegatów w Krakowie zostałem wybrany do Okręgowej Komisji Rewizyjnej, której przewodniczącym był nie odżałowanej pamięci kol. Czesław Czekalski. Jemu zawdzięczam również możliwość dostania się do Szkoły Masażu Leczniczego na ostatni roczny kurs. Czesław Czekalski nie pozwalał nudzić się komisji. Braliśmy udział w licznych interwencjach w Kołach Terenowych, kontrolach biura Okręgu itp. Bardzo ciekawe były wizyty w tak zwanym terenie( Chrzanów, Olkusz, Wadowice). Doświadczenie życiowe i Związkowe kolegi Czekalskiego sprawiało, że nawet ostre spory i trudne sytuacje były rozwiązywane spokojnie i skutecznie. Moim zdaniem  Czesław Czekalski zasłużył sobie na poczesne miejsce wśród ważnych postaci naszego Związku. Z uwagi na swoją przeszłość wojenną nie mógł w minionym okresie w pełni zaistnieć. W czasie trwania kadencji Okręgowej Komisji Rewizyjnej byłem zmuszony zrezygnować z członkowstwa z powodu zatrudnienia mnie na stanowisku Kierownika Okręgu w Bielsku-Białej. Zamykając etap krakowski w listopadzie 1975 zacząłem etap Bielski, który trwa do dziś.

 J.S. - Przypomnijmy tu,   że w 1975 roku,  w ramach   reformy administracyjnej powstało w Polsce 49 województw, a wśród nich  województwo  bielsko-bialskie. Na tym terenie   Tobie powierzono funkcję  gospodarza w  odniesieniu do niewidomych. Co  zastałeś na nowym miejscu pracy?

 

A.S.   W granicach administracyjnych województwa Bielsko-Biała istniało na dzień dobry sześć Kół Terenowych: Bielsko-

Biała, Cieszyn, Oświęcim, Sucha Beskidzka, Wadowice, Żywiec.

W krótkim czasie powstały nowe Koła w: Bielsku, Kozach, Andrychowie i w Kentach. Próby czasu nie przetrwało Koło w Kozach, jedyne w kraju Koło Gminne, a szkoda.

Już pod zarządem Okręgu Małopolskiego przestało w roku 2013 istnieć Koło w Oświęcimiu.

W latach 1975-1991 oprócz stanowiska kierownika Biura Okręgu pełniłem funkcje w Zarządzie Okręgu Bielskiego i w Zarządzie Głównym.

Najwyższą funkcją z woli Plenum Zarządu Głównego w 1989 roku była funkcja Sekretarza Generalnego Związku. Na dzień dzisiejszy piastuję najprzyjemniejsze stanowisko  Związkowe, jaką niewątpliwie jest funkcja Prezesa Koła. Wolą Zjazdu Okręgu Śląskiego wszedłem w skład Sądu Koleżeńskiego.

Na początku drogi zawodowej w Związku miałem szczęście zetknąć się z kol. Adolfem Szyszko. Nowo mianowanemu kierownikowi "zaaplikował spory zestaw literatury rehabilitacyjnej z ciekawym przesłaniem - jak kolega to przeczyta, to będzie mądrzejszy od dotychczasowych  kierowników". Przeczytałem. ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka Carola "Ślepota". Fachowa lektura pozwoliła zorientować się w poszczególnych etapach rehabilitacji. Ze szkoły masażu wyniosłem umiejętność posługiwania się pismem brajla, a orientacji przestrzeni i chodzenia z białą laską uczyłem się od świeżo wyzwolonych instruktorów orientacji po Laskowskim kursie. Specyfiki Związku jako organizacji zrzeszającej osoby z dysfunkcją wzroku uczyłem się od wspomnianego już  Czesława Czekalskiego, Stanisława Błaszczyka i dyrektora Włodzimierza Kopydłowskiego.

Całą swą wiedzę tyflologiczną, organizacyjną i własne umiejętności oddałem do służby nowo ociemniałym.

 J.S. - Z dotychczasowych naszych rozważań wynika,  że   mocno rosłeś  w podbeskidzką ziemię. Może więc    przekażesz nam nieco wiadomości o  pracy kulturalnej     tego okręgu PZN.

 

        A.S. - Najstarszym Kołem na terenie Okręgu Bielskiego jest Koło Bielsko-Biała. Koło to wniosło do nowego Okręgu niejako w posagu "Teatr Poezji". Teatr ten stał się kuźnią działań recytatorsko teatralnych Okręgu. Ma on swoją bogatą historię i ciekawą kolekcję trofeów recytatorskich. Członkowie Teatru Poezji z Bielska z powodzeniem rywalizowali z widzącymi miłośnikami żywego słowa osiągając w ogólnopolskich Konkursach Recytatorskich wysokie miejsca.

 W latach osiemdziesiątych XX wieku w Bielsku działała poradnia niewidomego recytatora dla Okręgów południowych i dwu tygodniowy kurs dla pracowników kulturalno oświatowych wspomnianych Okręgów. Współ autorem i animatorem Teatru Poezji był instruktor Teatralny pan Andrzej Jakubiczka. Przy Okręgu istniało Koło PTTK i Klub "Iskra", który posiadał sekcję szachową, kolarską- tandemową i piłki bramkowej. Byliśmy ósmą drużyną w kraju w piłce bramkowej, a kolarze tandemowi nakręcili na swoje koła sporo kilometrów. Do liczących się rajdów należą: Rajd Bielsko-Biała Góra św. Anny Bielsko-Biała i Pola Grunwaldu Bielsko-Biała. Zorganizowaliśmy 15 edycji Rajdu Inwalidów Niewidomych RIN i nasze drużyny uczestniczyły w zlotach gwiaździstych organizowanych przez Okręg Olsztyński na trasach pieszych, rowerowych i kajakowych. Organizowaliśmy dla niewidomych ogólnopolskie konkursy recytatorskie, gawędziarskie i teatralne. Największą imprezą kulturalną był w 1979 roku "Bielski Jarmark Kulturalny", w którym wzięło udział ponad 400 uczestników z całej Polski .

Dla niewidomych szachistów organizowaliśmy pół finał Mistrzostw Polski, a dla pań II Mistrzostwa świata w szachach w 1989 roku w Szczyrku.

Oprócz wymienionych imprez Okręg Bielski organizował przewidziane planem i programem kursy rehabilitacji podstawowej, orientacji przestrzeni i pisma brajla dla nowo ociemniałych członków Związku.

Mając w składzie pracownic Okręgu absolwentki Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej,  otrzymaliśmy zgodę na organizowanie obozów dla dzieci niewidomych wraz z rodzicami. Mieliśmy własnych, przeszkolonych na organizowanych przez nas kursach instruktorów pisma brajla i przeszkolonych na kursach centralnych instruktorów orientacji.

Posiadaliśmy zestaw pomocy do prowadzenia kursów oraz sprzęt sportowy (tandemy, sprzęt do piłki bramkowej, szachy, zegary, namioty itp. )

Mimo trudności w nabywaniu na rynku tzw. Pomocy rehabilitacyjnych i sprzętu artykułów gospodarstwa domowego zaspakajaliśmy potrzeby członków Kół i wspieraliśmy inne Okręgi i Ośrodki.

Koła do swoich świetlic otrzymały sprzęt audialny(radia, magnetofony). Przy każdym Kole istniała biblioteka książki mówionej, a przy Okręgu działała filia Książnicy Beskidzkiej. Dzięki hojności Spółdzielni Niewidomych "Bielsin" z roku na rok powiększał się księgozbiór. Sporo energii pochłonęło doprowadzenie do otwarcia Ośrodka "Kos" w Ustroniu Zawodziu.

 

J.S. - Tak duże osiągnięcia  Okręgu Bielsko-Bialskiego   zapewne  dają Ci  zasłużoną  satysfakcję i zadowolenie.

 

A.S. - Jest tak , jak powiedziałeś, ale na sprawę tę  pada  cień.  Przewodniczący Zarządu Głównego Tadeusz Madzia  w roku 1990 wydał  wyrok na moją osobę. Zmontował aferę polegającą na      zmianie przepisów o popiwku dla zakładów Związkowych i nie powiadomił o tym fakcie   Zakładu Upowszechniania Wiedzy w Bielsku. Konsekwencją  tego nikczemnego działania była spora kara finansowa za przekroczenie przepisów podatkowych.

( Był to wynik reformy Leszka Balcerowicza). Wypisywano całe stronice bzdur o niemal przestępczej działalności 0prowadzonej przeze mnie.   Skierowano wniosek do prokuratury o zbadanie, czy nie popełniono przestępstwa. Prokuratura wniosek oddaliła. Skierowano więc sprawę do sądu Pracy. Przez prawie trzy lata we wszystkich możliwych instancjach trwały rozprawy, które kończyły się uniewinnieniem mojej osoby. Nic by nie było w tym sądzeniu  dziwnego. Zarówno sądy jak i szpitale są dla ludzi.

Tylko dlaczego ci, którzy występowali po stronie powoda, w tym przypadku Prezes Związku i jego pełnomocnicy, po przegranej sprawie nie powiedzieli zwykłego słowa przepraszamy. Brak tego słowa, a raczej brak publicznego wyjaśnienia wywołanej przez ówczesne  władze Związku afery pozwalało co bardziej „życzliwym”  na puszczanie tak zwanych „smrodków”. Widać taka sytuacja w dalszym ciągu jest władzom Związku na rękę. Tylko, że teraz afera goni aferę, a winni otrzymują nagrody.