Smakosz życia

                                  Jakub Andrzejewski

Po 30 latach zajmowania się recytacją zna co najmniej setkę utworów, które może swobodnie wyciągać z pamięci jak z komputerowego schowka.

     Jeżeli istnieje coś takiego jak genetycznie zakodowana miłość do miejsca swego urodzenia to tylko tym można tłumaczyć podświadomą, irracjonalną miłość Antoniego Szczucińskiego do Lwowa. Miasta, które jako niespełna dwuletni brzdąc musiał wraz z całą rodziną opuścić i udać się na tułaczkę zwaną umownie repatriacją. Syn lwowskiego kupca, ucznia słynnego Zalewskiego, jechał do nowej, niby lepszej Polski na otwartej platformie wagonu towarowego i posłaniu wymoszczonym pod fortepianem przez troskliwą matkę. Familia Szczucińskich zakotwiczyła w Bytomiu. W pobliskich Gliwicach przystanęła m.in. rodzina Adama Zagajewskiego a w Katowicach Zbigniewa Herberta. Musiały upłynąć dziesiątki lat, by Antoni już jako dojrzały recytator i koneser słowa zafascynował się ich twórczością tak dalece, iż stali się jego intelektualnymi przewodnikami.

   Edukacja 6-letniego Antosia zaczęła się w Bytomiu. Gdy był w ósmej klasie, ojciec postanowił rzucić go na głęboką wodę wysyłając do ciotki mieszkającej w Nowej Hucie.

                  O NOWEJ TO HUCIE PIOSENKA...   

  Wychowany na patriotycznej tradycji kresowej młodzieniec znalazł się nagle we wzorcowym mieście polskiego socjalizmu przełomu lat pięćdziesiątych, gdzie wszystko było socjalistyczne, tylko ciotka przedwojenna. Trudno było zaaklimatyzować się w środowisku ego miasta, jakże innego niż Bytom. Nauka w IV Liceum im. Bolesława Bieruta nie była łatwa, długo musiał czekać aż klasowa społeczność go zaakceptowała. Wtedy też zaczęły dojrzewać jego zainteresowania humanistyczne. Biorąc udział w szkolnym konkursie poetyckim w pokonanym polu zostawił m.in. swoją młodszą koleżankę, znaną dziś poetkę, Ewę Lipską. W harcerstwie doszedł do funkcji Namiestnika Zuchowego w nowohuckim hufcu, stopnia Harcmistrza oraz krzyża „Za zasługi dla ZHP”. Prowadził niezliczoną ilość obozów i kolonii zuchowych wykazując duży talent organizacyjny. To była dla niego najlepsza szkoła samodzielności i odpowiedzialności.  

   Umiejętności miały zaprocentować w jego późniejszym życiu. Gdy został studentem psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego przytulne mieszkanko u cioci zamienił na trzyosobowy pokój w akademiku. Jedyną nicią łączącą go z Nową Hutą było harcerstwo. Studia, akademik, to kolejne nowe, dotychczas nieznane mu środowisko, w którego centrum nagle się znalazł. Kiedy zdawało się, że ma znakomity start w dorosłość, nagle przyszło załamanie. Po pierwszym roku studiów zaczął gwałtownie tracić wzrok. Coraz trudniej szło mu czytanie i robienie notatek. Wziął urlop dziekański, zaczął się leczyć, niestety, bezskutecznie. Mimo pomocy życzliwych kolegów, pierwszy raz w życiu zaznał goryczy porażki i poddał się. Myślał jeszcze o nauce w Studium Nauczycielskim, ale go nie przyjęto. W wieku 21. lat został członkiem PZN z I grupą inwalidzką. Świat zawalił mu się na głowę. Nić łącząca go z nowohuckim hufcem stała się liną asekuracyjną chroniącą przed spadnięciem w dół. Jeździł więc nadal jako komendanta obozy udowadniając sobie i innym, że jednak można, że w zasadzie nic się nie stało, że to tylko kłopoty ze wzrokiem, a poza tym wszystko w porządku...I los mu to wynagrodził. W hufcu poznał sympatyczną druhnę zaczynającą właśnie studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej. Szybko stała się jego powierniczką, ostoją i pocieszycielką w chwilach zwątpienia, mobilizowała do nauki gdy podjął kurs masażu. Kiedy rozpoczął pracę jako szpitalny masażysta zdecydowali, że będą razem na dobre i na złe. Małżeństwo, sublokatorski pokoik, dwie skromne pensje i młodzieńczy zapał, to był cały ich kapitał. Gdy ona kończyła pierwszy etap studiów, Antek był na pierwszym roku prawa, gdy rozpoczynała studium magisterskie, on już obronił pracę magisterską. Obronił pracę, to się tak łatwo mówi! Tysiące godzin ze słuchawkami na uszach, przy dyktafonie, magnetofonie, maszynie do pisania...Gdyby nie serdeczna ,bezinteresowna pomoc przyjaciół z roku, no i, oczywiście, żony, nie dałby rady. Wtedy też uzewnętrzniły się jego niezwykłe zdolności do zapamiętywania. Miał rzadką umiejętność przetwarzania usłyszanego tekstu na obrazy, a następnie syntetyzowania go w pamięci niczym komputer ścieśniający dla celów archiwalnych duży tekst. Może dlatego teraz, po 30. latach zajmowania się recytacją, zna co najmniej setkę utworów, które może swobodnie wyciągać z pamięci jak z komputerowego schowka. Kiedy ten masażysta  dyplomem prawnika zajmował się oklepywaniem pacjentów, los rzucił mu nowe wyzwanie. W październiku1975 roku dostał propozycję utworzenia Okręgu PZN Bielsku-Białej. Po chwili namysłu zostawiwszy w Krakowie żonę wraz z roczną córką wyjechał w Beskidy.

   - Miarą sukcesów Antoniego Szczucińskiego jest liczba jego przyjaciół, a ma ich wielu - mówi Ryszard Radwan, naczelnik Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki UM w Bielsku Białej. Jest przykładem człowieka niezłomnego, który potrafił znaleźć swoje miejsce w życiu poprzez niezwykły hart ducha w pokonywaniu własnych słabości. Kiedy w 2001 roku podjął się organizacji I Ogólnopolskiego Tandemowego Obozu Wędrownego na trasie Kołobrzeg - Bielsko-Biała, wielu zastanawiało się, czy osoby niepełnosprawne poradzą sobie z licznymi przeciwnościami. Na łamach prasy opowiadał: „Dla osoby niepełnosprawnej wydarzeniem jest już samo uczestniczenie w takim rajdzie. Jazda na rowerze wymaga przecież pewnych umiejętności, sprawności fizycznej. Wrażenia estetyczne dla inwalidy wzroku są niepowtarzalne.” Szczuciński poprzez swoją aktywną działalność na trwałe wpisuje się także w krajobraz bielskiej kultury i sportu.                    

                                                                                                   BESKIDZIE, BESKIDZIE, KTOZ PO TOBIE IDZIE...  

   Jednym z pierwszych mebli zakupionych do siedziby organizowanego biura okręgu PZN w Bielsku-Białej była...wersalka, bowiem Szczuciński nie tylko tam pracował, ale także przez pewien czas mieszkał. Kolejny raz znalazł się zupełnie sam w nowym, zupełnie nieznanym mu otoczeniu. Uczył się topografii miasta, przyzwyczajał się do poruszania przy pomocy białej laski, z której w Krakowie korzystał tylko sporadycznie. Był to czas, kiedy wydawało mu się, iż jeszcze na tyle dobrze widzi, że laska jest zbędna. Niestety, choroba robiła coraz większe spustoszenie w jego wzroku. Całe szczęście, udało mu się uczestniczyć w  kursie orientacji przestrzennej prowadzonym dla grupy polskich instruktorów przez fachowców z Europy Zachodniej. Musiał w ekspresowym tempie przypomnieć sobie wszystko, czego nauczył się na kursie Braille'a w Krakowie, bo przecież jako kierownik nowej jednostki organizacyjnej Związku zaczął dostawać korespondencję brajlowską. Nabyte wtedy umiejętności procentują do dzisiaj, choć komputer wziął górę nad brajlem. Ważną umiejętnością Szczucińskiego jest otaczanie się właściwymi i oddanymi mu bez reszty ludźmi. Ma też zdolność, wyniesioną chyba z harcerstwa, bezbłędnego wyławiania tylko tych pomysłów, które mogą przynieść spektakularny i pewny sukces. Zaczął od wystawy „Czytające ręce” w grudniu1975 roku w Bibliotece Wojewódzkiej. Bielscy niewidomi wtedy „wyszli z cienia”, zaznaczając swoją obecność w miejscowej społeczności. Były to czasy kiedy tematyka związana z ludźmi niepełnosprawnymi nie była mile widziana, gdyż zakłócała sielsko – radosny obraz społeczeństwa rozwiniętego socjalizmu. Tak się zaczął trwający do dziś jego mariaż z kulturą. Potem było m.in. przejęcie pod skrzydła okręgu działającego w bielskim Kole Teatru Poezji Niewidomych, wielce zasłużonego dziś i utytułowanego zespołu artystycznego. Stał się nie tylko jego opiekunem i hojnym sponsorem, ale szybko został niekwestionowanym liderem tej grupy. Pierwszymi słuchaczkami i recenzentkami były córki, którym na dobranoc zamiast bajek recytował „Zaczarowaną dorożkę”. Z tej właśnie pasji wzięła się w Bielsku Białej dwukrotna edycja Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego i Teatralnego Niewidomych oraz Ogólnopolski Konkurs Krasomówczy.  

   Najbardziej spektakularną imprezą, której nikt już później,  nie powtórzył, był w 1979r. „Bielski Jarmark Kulturalny”, ogólnopolski przegląd aktywności kulturalnej inwalidów wzroku. Zjechało wówczas z całej Polski kilkaset osób muzyków, wokalistów, teatralników, rzeźbiarzy, kolekcjonerów. Szczuciński do swoich pomysłów starał się przekonywać kolegów z innych okręgów. Z myślą o nich zorganizował w Cieszynie kurs działalności kulturalnej poprowadzony przez naukowców z Uniwersytetu Śląskiego Od 1983r. rozpoczęła w Bielsku-Białej działalność Poradnia Niewidomego Recytatora, na zajęcia której przyjeżdżali amatorzy sztuki mówienia od Rzeszowa, aż po Wrocław. Zawsze kierował się zasadą: brać tylko z „górnej półki”, dlatego pewnie projektantem medalu na jubileusz Okręgu był światowej klasy rzeźbiarz - Bronisław Krzysztof, a twórcą plakatów i druków firmowych jeden z najwybitniejszych polskich grafików - prof. Michał Kliś.   

   Drugą wielką pasją Szczucińskiego stała się turystyka i rekreacja. W 1977r. wymyślił RIN - Rajd Inwalidów Niewidomych. Gdy pierwszy raz wyprowadził swoje „owieczki” w góry, otoczenie stukało się znacząco w głowy uważając, że pozabija ludzi. Kiedy wsadzał swoich nietypowych turystów na tandemowe rowery czy organizował spływy kajakowe, nikt już się nie dziwił. Rowerowy obóz wędrowny z Pól Grunwaldu o Bielska-Białej w 1979r. był wydarzeniem bez precedensu. Kiedy 22. lata później przejechał wraz ze swoją czeredą na rowerach z Kołobrzegu do Bielska, było to czymś normalnym.

  Dzisiaj, gdy nie pełni żadnych funkcji etatowych, organizuje Rajdy Ociemniałych Diabetyków oraz wyżywa się w Stowarzyszeniu Sportu, Turystyki i Rekreacji Osób z Dysfunkcją Wzroku„Smrek”, z którym wędruje od Bałtyku po Tatry. Przygotowywane na konkursy recytatorskie utwory sprawdza teraz na wnukach. Mając dyplom aplikacji radcowskiej, od kilku lat pozostaje bez pracy. Z konieczności pełniąc żywot emeryta, z tym większym zapałem oddaje się swoim pasjom. Dążąc do doskonałości w ich pielęgnowaniu, staje się z wiekiem coraz bieglejszy jak markowe wino, im starsze tym szlachetniejsze w smaku. A smakoszem Antoni przecie jest najprzedniejszym!

                                                                                              POCHODNIA  czerwiec 2003