Między duchem a materią

  Antoni Szczuciński

  Marzy mi się, że znajdzie się sponsor, który dofinansuje moje recytatorskie poczynania.

Kiedy turysta wędruje wytrwale przez kilka lat i ma za sobą wiele kilometrów lub szczytów, może zasłużyć na odznakę turystyki kwalifikowanej lub odznakę za wytrwałość. Zawodnicy biorący udział w różnego rodzaju zawodach za swoje zwycięstwa zdobywają medale, puchary, nagrody. Sport i turystyka, a więc dbanie o tężyznę fizyczną, są dobrze postrzegane przez władze PZN. Dla potrzeb ducha powołano natomiast kieleckie Centrum Kultury Niewidomych, mające te potrzeby załatwiać. I to wszystko. Mistrzowie w poszczególnych dyscyplinach sportowych stanowią powód do dumy i chwały dla całej organizacji. Ci „od kultury” też mają swoich mistrzów, ale czy ktoś jest z tego dumny?

Od z górą 30. lat param się sztuką recytacji. Mam w tej dziedzinie liczące się osiągnięcia nie tylko w środowisku niewidomych, ale (co znacznie trudniejsze) także na otwartym „polu” recytatorskim. Nie jestem, na szczęście, jedynym niewidomym, który ma takie sukcesy, ale nie jest nas wielu. Aby móc zmierzyć się z konkurencją recytatorów na ogólnopolskich scenach, potrzeba trzech rzeczy: wytrwałej pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Mimo wielkiego doświadczenia i obycia (to ważne!) w tej dziedzinie, dopiero od dziesięciu lat udaje mi się utrzymywać w ścisłej czołówce wielu prestiżowych konkursów ogólnopolskich. W ciągu roku w Polsce odbywa się wiele takich imprez. Dla większości recytatorów jest jednak ten jeden, najważniejszy, obchodzący w tym roku jubileusz swojej 50. edycji - Ogólnopolski Konkurs Recytatorski, którego organizatorem od początku jest Towarzystwo Kultury Teatralnej. Nie popełnię błędu jeżeli stwierdzę, że przez wiele lat trwania tej imprezy uczestniczyła w niej spora gromadka niewidomych recytatorów, a najlepsi dochodzili nawet do eliminacji centralnych. Na przełomie lat 70/80 ubiegłego wieku sztuka ta udawała się m.in. Ryszardowi Kuci i Ryszardowi Dziewie z Lublina. Nieżyjąca już Wiktoria Kamińska z Bielska-Białej kilkakrotnie wygrywała ogólnopolskie konkursy recytatorskie niewidomych, a także docierała do eliminacji wojewódzkich. Piszący te słowa brał udział przynajmniej w połowie z dotychczasowych edycji tej imprezy, wielokrotnie będąc jej ogólnopolskim finalistą. Największym sukcesem było III miejsce w finale ogólnopolskim, który odbywał się w 1994 r. na zamku w Rydzynie. W pozostałych uzyskałem liczące się wyróżnienia, podobnie jak na Ogólnopolskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora w Zgorzelcu.

Od 12. lat nasze Centrum daje laureatom swojego konkursu możliwość uzyskania nominacji do eliminacji centralnych. Z owych dwunastu edycji kieleckiego święta słowa brałem udział aż w jedenastu, sześciokrotnie reprezentując nasz Związek w eliminacjach centralnych.

Bez pieniędzy ani rusz...

Uczestniczący w konkursach niewidomi recytatorzy dzielą się na tych, którzy pracują całkowicie samodzielnie, tych którzy korzystają ze wskazówek i metodycznego wsparcia KCKN i tych, którzy pracują pod okiem instruktora. Jeżeli jestem jednym z niewielu niewidomych, którym udaje się na zasadzie pełnego partnerstwa rywalizować z pełnosprawnymi recytatorami, to dlatego, iż mam szczęście pracować pod okiem instruktora, a praca nasza cieszy się przychylnością Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej, który jest tak uprzejmy, że wspiera finansowo tę współpracę. Mimo to pojawiają się coraz większe problemy z dofinansowywaniem  licznych wyjazdów na konkursy. W tej sytuacji ważnym wsparciem ze strony Związku jest finansowanie poprzez KCKN kosztów akredytacji na konkursach, do których nominowani są niewidomi recytatorzy. Pozostaje wówczas jeszcze tylko znalezienie sponsora na pokrycie kosztów przejazdu i już można ruszać w bój o laury. Z roku na rok jednak rośnie kwota środków własnych, które wydaję, chcąc brać udział w ważnych i liczących się w kraju konkursach.

Z gorzką ironią muszę stwierdzić, iż gdybym był szachistą lub tancerzem, albo grał w kręgle, osiągając porównywalne wyniki co w recytacji, na pewno nie miałbym problemów ze sfinansowaniem udziału w zawodach. Warto jednak, by różni ważni decydenci uświadomili sobie, że dwie dziedziny aktywności - turystyka i recytatorstwo - obywają się bez kosztownych paraolimpiad czy parakonkursów, pozwalając osobom z dysfunkcją wzroku podejmować rywalizację i osiągać znaczące sukcesy w otwartej, partnerskiej rywalizacji z pełnosprawnymi. Te właśnie sukcesy znakomicie nobilitują Związek i promują nas szeroko poza naszym środowiskiem. Może więc z okazji jubileuszu Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego ZG PZN wspólnie z KCKN zastanowi się nad otoczeniem opieką systemową grona najlepszych w tej dziedzinie (np. sześć osób i jeden teatr), tak jak to jest w przypadku kadry krajowej „Cross-u”? Roczny koszt jednego takiego „recytatorskiego kadrowicza” (zawierający m.in. honorarium dla instruktora oraz koszty akredytacji i przejazdów na imprezy) nie powinien przekroczyć 3000 PLN. W przeciwieństwie do sportowca, recytatora nie potrzeba wyposażać w drogi sprzęt czy ubranie. Na treningi nie trzeba wynajmować żadnej sali. Oczywista natomiast dla utrzymania wysokiej formy, poprawy wyników i doskonalenia „warsztatu” jest konieczność brania udziału w kilku znaczących konkursach rocznie.

             Pomarzyć, dobra rzecz...

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, iż w przeciwieństwie do wybitnych sportowców, recytatorzy działają całkowicie con amore, gdyż nagrody w konkursach, nawet tych najbardziej prestiżowych, są symboliczne. W Ostrowie Świętokrzyskim np. mistrzów honoruje się w ten sposób, iż w roku następnym są oni zapraszani na koszt organizatorów. Dlatego może wśród moich recytatorskich trofeów, zamiast pucharów i medali, znajdują się ciekawe edytorsko dyplomy, specjalnie wykonane klucze, szpilki, a nawet... statuetka czarownicy! Chwilami marzy mi się jednak, że znajdzie się sponsor, który dofinansuje moje recytatorskie poczynania i będzie wraz ze mną cieszył się z tych osiągnięć. Do garnituru, w którym występuję, nie przypnę co prawda jego logo, ale gazety mogą o tym napisać, a i telewizja czasem pokaże. Póki co, miło łechce moją próżność, gdy w regionalnych publikacjach na temat kultury mogę przeczytać np., że: „Szczególnym przykładem może tu być Antoni Szczuciński, niewidomy prawnik z Bielska-Białej, od prawie 30 lat w znakomitej formie, brylujący na wszystkich najbardziej znaczących konkursach recytatorskich w kraju. Ten czystej wody amator w najlepszym tego słowa znaczeniu, zamiast zająć się bawieniem wnuków, woli wchłaniać w siebie wciąż nowe teksty i jeździć z konkursu na konkurs” - jak ostatnio napisano w Ślaskim Kwartalniku Kulturalnym (nr 16, marzec 2005 r., artykuł: „Strażnicy słowa”). Eeech, pomarzyć, dobra rzecz!

  POCHODNIA  maj 2006