Czy to nie jest ważne   

We wrześniu ubiegłego roku staraniem Sekcji Kobiet przy Krakowskim Oddziale PZN został zorganizowany kurs racjonalnego żywienia. Dotacje na ten cel przekazał Zarząd Główny PZN. Rekrutacja uczestniczek nie nastręczała żadnych trudności, wręcz przeciwnie, zgłosiło się znacznie więcej chętnych, niż mógł pomieścić kurs. Ostatecznie ustalił się zbyt liczny, bo czternastoosobowy zespół uczestniczek. Kierownictwo Spółdzielni Niewidomych pozwoliło na użytkowanie kuchni w internacie ze wszystkimi jej urządzeniami, ofiarowało także materiał na fartuszki i czapeczki. Kurs prowadzi doświadczona siła pedagogiczna - pani Irena Salawa. Nauka odbywa się dwa razy w tygodniu po cztery godziny. Przypatrzmy się pracy tego jedynego na razie u nas zespołu.

Już od drzwi można jednym spojrzeniem ogarnąć wnętrze kuchni - czysto wyszorowana podłoga, jasne ściany, jasne sprzęty, a za oknem zielony ogród i gęstniejący zmierzch jesiennego dnia. W rogu kuchni długa kuchenna płyta, pod którą buzuje żywy, podsycany drzewem ogień. Rozchodzi się miłe ciepło. Głośno hałasują pod pokrywkami nastawione na początku lekcji, a potrzebne w dalszym jej ciągu, ziemniaki i kapusta. Opodal na stoliku przygotowano odważone porcje mąki, jabłek, sera, jaj, masła, itp. Na środku kuchni dwa duże stoły, wokół których siedzą teraz uczestniczki kursu i pracowicie notują teoretyczny wykład. Skupione twarze, szybkie, zwielokrotnione stukanie dłutek. Z wykładu i z przygotowanych na bocznym stole i płycie kuchennej wiktuałów łatwo się domyśleć, że dzisiaj będzie się przyrządzać ulubione dla jaroszów potrawy.  

Wykład się kończy. Dziewczęta i młode kobiety w jednakowych fartuszkach i białych chusteczkach podnoszą się od stołów, a kierowniczka dzieli je na cztery grupy, wyznacza pracę, rozdaje materiały i organizuje cztery "robocze stanowiska": ruskie pierogi, kluski leniwe, pierogi z jabłkami i łazanki z kapustą. Wzmaga się gwar i ożywienie. Słychać odcedzanie wody z jarzyn, trzask rozbijanych jajek, stuk naczyń i kuchennych przyborów. I już po chwili praca w pełnym toku: zagniata się ciasto, obiera jabłka, przepuszcza się przez maszynkę ser, sporządza nadzienie, wałkuje i kroi ciasto, klei pierogi, nastawia do gotowania. Ruchy powolne, umiarkowane, celowe, a u niektórych zadziwiająco sprawne. Atmosfera, w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, przyjemna. Jasno, ciepło, pracowicie. Słychać wesoły, wybuchający na skutek nieoczekiwanych sytuacji śmiech, głośne porównania, refleksje i żarty. Język jest staranny, a cały sposób bycia nacechowany koleżeńską i życzliwą usłużnością. Na czystych sukienkach proste kuchenne fartuszki wyglądają u niektórych kokieteryjnie, spod białych chustek wymykają się figlarne pasma jasnych i ciemnych włosów. W żywych, zarumienionych twarzach znaczy się wyraźne zainteresowanie - ani śladu bierności czy nadmiernego wysiłku. Widać, że koleżanki czują się dobrze.  

Prace dobiegają końca - jeszcze ostatnie czynności, jeszcze staranne nakrycie stołu i oto zasiadamy do wspólnego posiłku. Wszystkie potrawy są udane, smaczne. Wśród tej wspólnej "biesiady" łatwo nawiązuje się bezpośrednią, towarzyską rozmowę, z której dowiaduję się, że koleżanki czują się tu dobrze, że naprawdę dużo korzystają, że proszą o zorganizowanie z kolei następnego kursu szycia i prac ręcznych. Kierowniczka także ma swoje wnioski - na przyszłość mniejszy zespół i dla każdej uczestniczki osobna kuchenna wyprawka. Wstajemy od stołu. Teraz mycie naczyń, sprzątanie i ludna kuchnia pustoszeje, cichnie.  

Wracam do domu z uczuciem radości i kształtującym się przekonaniem, że praca w Sekcji jest na dobrej drodze. Umiejętność gotowania zwiększa samodzielność życiową niewidomej   kobiety. Racjonalne wyżywienie prowadzi do zdrowia, a nawet -  jak mówi stare, krzywdzące panów przysłowie - do serca mężczyzny. Czyż to nie jest ważne?

Niniejszy artykuł dedykujemy wszystkim sympatykom spraw niewidomych kobiet, składamy też uprzejmy ukłon w stronę Ministerstwa Pracy i Pomocy Społecznej, Zarządu Głównego i CZSP, o nowe dotacje na dalsze kursy w Krakowie i wszystkich  oddziałach naszego kraju.

Pochodnia, styczeń 1957