Praca była jego misją  

   Wspomnienia o Dobrosławie Spychalskim  

 - Danuta Tomerska

 

 Był jedną z najbardziej znanych postaci Polskiego Związku Niewidomych nie tylko ze względu na ważne funkcje, jakie pełnił. Inteligencja, życzliwość, pracowitość – zawsze niestrudzony w działaniu na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. 26 stycznia bieżącego roku z grona wybitnych ludzi niewidomych odszedł na zawsze Dobrosław Spychalski. Wraz z jego śmiercią odchodzi też epoka takich wartości jak honor, prawda, rzetelność.

 Dobrosław Spychalski (nazywany zdrobniale Sławek) urodził się 9 lutego 1927 r. w Łodzi w zamożnej rodzinie inteligenckiej. W tym mieście spędził, wraz z młodszą o 6 lat siostrą Basią, pod czułą opieką rodziców, szczęśliwe dzieciństwo i wczesne lata szkolne. Dzieci wyniosły z domu wzory dobrego wychowania i szacunek dla tradycji. Łódź była zadymionym miastem fabrycznym, więc każdego lata wyjeżdżał Sławek z rodziną na wieś, na tak zwane letnisko.

To jego szczęśliwe, sielankowe życie zdmuchnęła nagle II wojna światowa we wrześniu 1939 r. Kilka zachodnich województw, a więc i Łódź, zostało przyłączonych do Rzeszy Niemieckiej i zaczęło się wysiedlanie ludności polskiej z tych terenów. Spychalscy uciekli do Warszawy, gdzie mieszkała ich rodzina. Całą okupację niemiecką spędzili w stolicy. Ponieważ szkoły średnie i wyższe były wówczas zamknięte, Sławek uczęszczał na tak zwane „tajne komplety”, gdzie młodzież zdobywała wiedzę po kryjomu w mieszkaniach prywatnych. Wstąpił też do tajnej organizacji harcerskiej pod nazwą Szare Szeregi. Gdy wybuchło powstanie warszawskie, Sławek w godzinie „W” zgłosił się na wyznaczony punkt. Należał do harcerskiego plutonu 101 wchodzącego w skład zgrupowania majora Bartkiewicza. Zadaniem tego plutonu było trzymanie straży przy jednym z obiektów strategicznych. Osłaniali tam pierwszą powstańczą radiostację do łączności wewnątrz miasta. Sławek wspominał, że młodzi powstańcy żyli w wielkim napięciu, nie odczuwając ani głodu, ani potrzeby snu. Cieszyli się, że biorą udział w wielkiej sprawie. Przedtem słyszeli od dorosłych, że powstanie potrwa zaledwie kilka dni. Wierzyli w rychłe zwycięstwo. Dla Spychalskiego udział w walkach skończył się już piątego dnia późnym popołudniem. W ich dom uderzyła bomba, znaleźli się też pod obstrzałem. Sławek został ciężko ranny i dostał się do szpitala. W wyniku tych walk stracił wzrok. Po wielu latach za udział w zbrojnej walce podziemnej Dobrosław Spychalski został odznaczony przez emigracyjny polski rząd w Londynie Krzyżem Armii Krajowej.

 Po upadku powstania Warszawa legła w gruzach, była całkowicie zniszczona przez Niemców. Spychalscy wrócili do wyzwolonej już Łodzi. Sławek czuł się bardzo zagubiony. Najbardziej bolała go utrata możliwości czytania, zawsze bardzo kochał książki. Początkowo unikał kontaktu z niewidomymi. W jego przedwojennej pamięci człowiek niewidomy kojarzył się z żebrakiem w niebieskich okularach w drucianej oprawce, stojącym na rogu ulicy. Toteż, gdy otrzymał telefon od nauczyciela z pobliskiej szkoły dla niewidomych, znanego działacza Józefa Buczkowskiego, nie chciał się z nim skontaktować. W czerwcu 1946 r. zdał maturę jako eksternista. Pan Buczkowski zadzwonił ponownie i zaprosił go na spotkanie. Wtedy Sławek odważył się pójść. I to był punkt zwrotny w jego życiu. Poznał młodych sympatycznych, inteligentnych ludzi niewidomych studiujących na różnych uczelniach. We wrześniu tegoż roku zapisał się na wydział socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Wybrał ten kierunek, wierząc, że studia socjologiczne umożliwią mu bardziej wnikliwe spojrzenie na świat. Sławek pragnął samodzielnie robić notatki na studiach, wówczas nauczycielka szkoły dla niewidomych, pani Sabina Kalińska, nauczyła go pisma Braille'a i skrótów I i II stopnia. Wkrótce został członkiem i skarbnikiem Koła Uczących się Niewidomych.

 Po rozpoczęciu studiów mógł już samodzielnie pisać brajlem, ale czytanie bardzo go męczyło, a przed powstaniem czytał biegle i dużo. Nie miał dostępu do książek brajlowskich, których było wówczas niewiele, a o tekstach nagrywanych na taśmy magnetofonowe nikomu się jeszcze nie śniło. Aby się usamodzielnić musiał przezwyciężyć wiele trudności nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Niezdarnie poruszał się po ulicy i wstydził się tego. Ogromny problem sprawiało mu przejście przez jezdnię. Wydawało mu się, że wszyscy na niego patrzą. Często gubił się i tracił orientację, ale był bardzo nieśmiały i wstydził się pytać o drogę. Gdy słyszał tramwaj, wydawało mu się, że jedzie wprost na niego.

 W 1948 r. wraz z rodzicami i siostrą przeprowadził się na stałe do Warszawy, bo tu została przeniesiona firma, w której pracował jego ojciec. Po załatwieniu sprawy inwalidztwa wojennego, Dobrosław Spychalski zapisał się do Związku Ociemniałych Żołnierzy przy ul. Hożej 1 oraz do Związku Pracowników Niewidomych na ul. Widok 22. Z tej organizacji powstał wkrótce Polski Związek Niewidomych. Sławek przeniósł się też na Uniwersytet Warszawski, ale w roku 1951 zlikwidowano tu wydział socjologii. To uniemożliwiło mu ukończenie studiów.

Dobrosław Spychalski w swoich wspomnieniach z tamtych lat wiele miejsca poświęcił dr. Włodzimierzowi Dolańskiemu. Był on bardzo ważną postacią zarówno w środowisku niewidomych, jak i w osobistym życiu Sławka. Był dla niego wzorem do naśladowania, jako chłopiec podziwiał go i wiele mu zawdzięczał. Dzięki doktorowi Sławek rozpoczął pracę w 1953 r. w Zakładzie Tyflograficznym PZN, w drukarni brajlowskiej. Warunki tam były bardzo prymitywne, ale Sławek szybko opanował maszynę brajlowską i sposób drukowania książek na metalowych matrycach. W krótkim czasie Spychalski stał się jednym z najbardziej wydajnych drukarzy i świetnym brajlistą. Otrzymywał do drukowania najbardziej ambitne powieści i trudne matematyczne podręczniki dla szkół średnich. W kilka lat później zaproponowano Spychalskiemu stanowisko szefa Biblioteki Centralnej PZN. Był to dla niego duży awans, w którym widział swoją szansę. Zawsze cenił i kochał książki. Mógł już zacząć nową pracę od stycznia 1957 r., ale poprosił o półroczną zwłokę, bo chciał skończyć rozpoczęty druk „Trygonometrii” dla szkoły średniej. Sam ten podręcznik adaptował dla potrzeb niewidomych uczniów i wiedział, że nikt inny go nie napisze, a młodzież wówczas podręczników nie miała. Ten gest Sławka świadczył o jego wielkiej odpowiedzialności i poczuciu obowiązku.

 Pierwszym zadaniem nowego dyrektora Biblioteki Centralnej było przystosowanie tej placówki do możliwości obsługiwania jej przez bibliotekarzy niewidomych. Wszystkie książki i katalogi otrzymały sygnatury pisane brajlem, również do ewidencji wypożyczeń zastosowano pismo punktowe. Tak prowadzone były biblioteki w Paryżu i Hamburgu, a Spychalski skorzystał z ich wzorów.

 W nowo wybudowanym gmachu Związku Niewidomych przy ul. Konwiktorskiej 9 znalazła również miejsce Biblioteka Centralna. Od razu rozpoczęło się tu intensywne życie kulturalne. W każdy piątek po południu w sali przeznaczonej na czytelnię spotykało się grono studiującej młodzieży w ramach klubu dyskusyjnego. Panowała tu serdeczna, niemal rodzinna atmosfera. Tu można było w ciszy napisać pracę na uczelniane zajęcia, załatwić korespondencję, podzielić się uwagami na temat artykułów w czasopismach brajlowskich. Często na spotkanie przychodzili starsi zasłużeni działacze Związku Niewidomych. Czasem byli tu zaproszeni goście z zewnątrz, jak np. znani politycy, dziennikarze, pisarze. Zamierzeniem Biblioteki Centralnej była popularyzacja książek brajlowskich, a później i „mówionych”. W tym celu organizowano różne konkursy czytelnicze, tak aby lepiej poznać zainteresowania i gusty czytelników oraz opinie o autorach. Gdy powstała tzw. „książka mówiona” na kasetach, od razu zdobyła wielkie powodzenie. Przybyło masę czytelników, zwłaszcza tych, którzy z różnych przyczyn nie znali brajla. Zapotrzebowanie na książki było ogromne, ale możliwości zaspokojenia coraz mniejsze. Półki w czytelni często bywały puste. Ciasnota lokalowa Biblioteki nie sprzyjała gromadzeniu coraz większej ilości kaset. Czytelnicy czekali coraz dłużej, nawet kilka miesięcy na wymianę książki. Wielką nadzieję na rozwój czytelnictwa wiązano z planem budowy nowego gmachu Biblioteki, ale jego realizacja napotykała na różne trudności. Wówczas dyrektor Spychalski poczynił starania o włączenie do współpracy bibliotek publicznych. Zawarł porozumienie z Ministerstwem Kultury i poczynając od 1976 r., niektóre biblioteki w Polsce zaczęły kupować książki nagrane na kasety i wypożyczać osobom z dysfunkcją wzroku, a także ludziom starszym i chorym.

 Spychalski był wszędzie tam, gdzie można by coś pozytywnego zrobić. Dlatego pełnił w Związku ważne i odpowiedzialne funkcje. Był bardzo zaangażowany w sprawę osób niepełnosprawnych. On, który po utracie wzroku unikał kontaktu z niewidomymi, stał się teraz ich najgorliwszym rzecznikiem.

 Przez dwie kadencje w latach 60. był sekretarzem generalnym Związku Ociemniałych Żołnierzy. W 1969r. na V Zjeździe Delegatów PZN wybrano Dobrosława Spychalskiego przewodniczącym Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych. Po siedmiu latach zrezygnował z tego stanowiska. Następnie przez osiem lat kierował działalnością Warszawskiego Okręgu PZN. Miał w tych instytucjach duże osiągnięcia.

 Pełniąc te wszystkie funkcje nie przestał pracować w Bibliotece Centralnej. Spychalski większość swojego życia zawodowego (około 40 lat) spędził na stanowisku szefa biblioteki. Od początku tę pracę traktował jako swoją misję. I w tej dziedzinie posiadał dużą wiedzę.

 W 1977 r. oddano do użytku Bibliotece Centralnej gmach przy ul. Konwiktorskiej 7. Można więc było wzbogacić działalność bibliotekarską i wydawniczą, bo znalazło się tu również studio nagrań. Duże zasługi w powstaniu tej placówki miał dyrektor Spychalski. Z jego też inicjatywy nadano nowej bibliotece imię Włodzimierza Dolańskiego. W holu BC umieszczona została tablica z jego nazwiskiem, a wyżej nad nią portret Doktora. W ten sposób Sławek oddał hołd Wielkiemu Człowiekowi, który w najtrudniejszym okresie jego życia pospieszył mu z pomocą.

 W końcu lat 70. Dobrosław Spychalski, jako jeden z niewielu działaczy, został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

 Z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i ukończenia 65 lat Sławek odszedł na emeryturę w 1992r. Odchodził rozgoryczony, jakby z poczuciem krzywdy. Nie chciał jeszcze opuszczać biblioteki. Nie należał on do ludzi, którzy z przejściem na emeryturę tracą sens życia. Nie umiał odpoczywać. Przez kilka lat pisał kronikę swojego życia. „Wspomnienia” obejmują kilkaset stron maszynopisu i są podzielone na 10 rozdziałów. Odnajdziemy w nich tematykę społeczną, związkową, kulturalną i autobiograficzną, w której np. opisane są losy osób z jego rodziny wplątane w tryby historii.

Warto o tym wspomnieć. Ojciec Sławka, Leon, miał dwóch braci. Najstarszy, Józef, był pułkownikiem wojska polskiego i gdy wybuchła wojna z Niemcami w 1939 r., dostał się do Anglii. W 1942 r. został przerzucony jako „cichociemny” do kraju, by prowadzić tu walkę podziemną. Mianowany był dowódcą Małopolskiego Okręgu Armii Krajowej. Po dwóch latach został ujęty przez gestapo i zamordowany. Zaliczany jest do grona bohaterów narodowych. Młodszy brat ojca, Marian, miał poglądy lewicowe. W okresie stalinowskim w PRL oskarżony został o nacjonalizm i kilka lat spędził w więzieniu. Po „odwilży październikowej” w 1956 r. odzyskał wolność i mianowano go ministrem obrony narodowej w rządzie Józefa Cyrankiewicza. Był marszałkiem Polski. Szczególnie warta jest polecenia część zatytułowana „Wiara”, gdzie autor przekazuje swoje przemyślenia. Sławek zawsze był człowiekiem bardzo wierzącym. Gdyby ktoś chciał napisać historię niewidomych w Polsce, to wspomnienia Spychalskiego są doskonałym do tego przyczynkiem. Przedstawiają również osobowość autora i jego relacje z innymi ludźmi.

 Aby uzupełnić rys biograficzny Dobrosława trzeba dodać, że miał żonę Grażynę, polonistkę z wykształcenia, czterech synów i dwóch uroczych wnuczków.

 Poznałam Sławka Spychalskiego już pierwszego dnia mojej pracy w redakcji Zakładu Tyflograficznego PZN w 1955 r. On pracował tam już od kilku lat w drukarni. Spotkałam go na korytarzu. Wyglądał na człowieka sympatycznego - wysoki, szczupły, przystojny młody człowiek w eleganckim płaszczu i ciemnych okularach. Odtąd spotykałam go prawie codziennie. Łączyła nas bowiem relacja zawodowa. Ja redagowałam książki i podręczniki, a on je przepisywał na maszynie brajlowskiej. Wkrótce wszystkich nas przeniesiono do Centralnego Ośrodka Niewidomych. Znów spotykaliśmy się w pracy. Ja często uczestniczyłam (przeważnie w jury) w różnych konkursach czytelniczych organizowanych przez Bibliotekę, a on był członkiem komisji wydawniczej w mojej redakcji. Miałam więc możność dobrze go poznać. Był człowiekiem inteligentnym, delikatnym i uprzejmym wobec każdego, bez względu na zajmowane stanowisko. Wynikało to z pewnego rysu charakteru lub z dobrego wychowania. Ceniłam w nim pracowitość, życzliwość dla innych i poszanowanie wartościowej tradycji. Widziałam w nim dobrego przyjaciela i nadzwyczajnego człowieka.

 

 Miesięcznik Światełko marzec 2013