Adolf   Szyszko  

 Na początku, kiedy powstawały struktury organizacyjne,  było sporo konfliktów, jak to między ludźmi mającymi ambicje i są zaangażowani w realizację określonych planów. Temu dziwić się nie można i tego praktycznie nie można uniknąć. Nie ma wątpliwości i każdy rozsądny człowiek bez uprzedzeń musi przyznać, że spółdzielczość nasza miała i ma jeszcze ogromne osiągnięcia. W szczytowym momencie, kiedy mieliśmy najwięcej w kraju zatrudnionych niewidomych, nasze spółdzielnie zatrudniały około 70 procent wszystkich pracujących.

Dwie organizacje istniejące w środowisku w praktycznym działaniu wzajemnie się uzupełniały. PZN kładł przede wszystkim nacisk na zatrudnienie niewidomych w środowisku  naturalnym, na pracę umysłową, wyszukiwanie i inicjowanie nowych zawodów. I na tym polu mieliśmy duże osiągnięcia, mimo że często zaczynało się od nieporozumień, ale później ci, którzy się sprzeciwiali, po roku czy dwóch, wprowadzali nasze sugestie w życie. Zarząd Główny pod batutą prezesa Michalaka zainspirował zasadę, że na zebraniach plenarnych PZN bardzo często były wygłaszane referaty programowe z różnych dziedzin. Koronne miejsce zajmowała sprawa zatrudnienia, A ponieważ w latach 60. przyjęto do pracy w PZN sporo młodych, wykształconych  niewidomych - do referatów wprowadzano ujęcie w pewnym sensie naukowe.  

A zatem powoływano się na wypowiedzi Oskara Langego, Tadeusza Kotarbińskiego, Jana Szczepańskiego czyli naukowców  z tej wielkiej trójki. Oni wyraźnie i dalekosiężnie przewidywali też i losy spółdzielczości pracy. Nie chciałbym być niewłaściwie zrozumiany,  że specjalnie zajmowali się spółdzielniami, ale analizując zagadnienia społeczno-ekonomiczne i przewidując rozwój naszego kraju w ówczesnym ustroju, przewidywali również ograniczoną rolę spółdzielni. I jak pamiętam, prof. Kotarbiński przewidywał, że do 1975 roku będzie dynamiczny rozwój spółdzielczości pracy. Następnie po tym roku będzie stopniowy regres. Jak okazało się w praktyce, to trochę przyspieszył ten etap w swoich opracowaniach. Niemniej regres wystąpił z tych czy innych przyczyn.  

Wobec spółdzielni niewidomych postawiłbym ogromny zarzut, że w swym dynamicznym rozwoju za mało energii i czasu poświęciły przygotowaniu się do przyszłych nowych warunków, które przez specjalistów były przewidywane. I to zemściło się okrutnie. Nie można przyjmować, że prosta czynność, świetnie wykonywana przez niewidomych, którzy się jej uczyli przez dwa lub trzy tygodnie, da im pracę, zarobek i utrzymanie na dłuższy okres.  Należało  ułatwić im zdobycie kwalifikacji, które w przypadku zmiany sytuacji umożliwiłyby dalszą pracę.

 Prawdziwą kuźnią eksperymentów zawodowych był Henryk Ruszczyc, który starał się stale wynajdować nowe rozwiązania, nowe czynności. I oczywiście wiele tych zawodów zostało wprowadzonych do codziennej praktyki.