„zawsze redaktor”
Komu spadek Jan Sideł
Problematyka spółdzielczości niewidomych w Polsce od kilkunastu miesięcy jest tematem dyskusji niewidomych. Jej powodem są masowe zwolnienia w wielu spółdzielniach. Dyskusję wywołuje też majątek wypracowany w okresie poprzednim przez spółdzielców. Kto powinien mieć z niego pożytek? Teoretycznie rzecz biorąc, sprawa jest dość oczywista, ale praktycznie nikt chyba nie wie, co zrobić, by majątek znalazł się w rękach tych, którzy mają do niego prawo. Myślę, że jest to problem, który powinien rozstrzygnąć nasz parlament. Obowiązek Sejmu wynika choćby z tego, że to on właśnie zlikwidował CZSN, a związek ten w Prawie spółdzielczym miał obowiązek nadzoru i kontroli nad majątkiem spółdzielczym. Nie czuję się na siłach, aby dyskutować, czy takie załatwienie sprawy było słuszne, ale obiegowe powiedzenie mówi, że jeśli powiedziało się "a", to powinno powiedzieć się również "b". Uważam, że powołanie likwidatora CZSN nie załatwiło wszystkiego. Ustalenie pełnomocnika ministra pracy i polityki socjalnej, a później pełnomocnika do spraw osób niepełnosprawnych też w niczym nie rozwiązuje problemu. Można powiedzieć, że centralne związki to wymysł poprzedniego systemu. Ale trzeba sobie w takim razie odpowiedzieć, czy wszystkie spółdzielnie nie były w strukturach tego tworu umocowane prawnie i czy likwidując jeden element, załatwia się wszystko? Czy nie należało, do momentu uchwalenia nowej ustawy spółdzielczej, dać pewne podstawy prawne pełnomocnikowi, który mógłby spełniać niektóre funkcje, określone w Prawie spółdzielczym w odniesieniu do centralnych związków spółdzielni inwalidów i niewidomych? Teoretycznie w spółdzielniach istnieją władze, które mają prawo kontroli i nadzoru nad zarządem i aparatem wykonawczym, ale w przypadku likwidacji spółdzielni, kiedy większość pracowników jest zwolniona, likwidator praktycznie pełni funkcję w sposób niekontrolowany. Wiele osób niepokoi się tym zjawiskiem. Pojawiają się pytania wypełnione żalem - czy nie powinien istnieć jakiś nadzór państwa lub administracji terenowej nad losem majątku, wypracowanego przez niepełnosprawnych? Nie chcę przytaczać konkretnych przykładów, ale w niektórych przypadkach beztroskie unikanie moralnej odpowiedzialności jest wprost żenujące i przykre. Jak władza państwowa czy terenowa może umywać ręce i mówić, że to nie jej sprawa. Niech rozproszeni inwalidzi sami biorą władzę w swoje ręce. Inwalidzi już mieli władzę w swoich rękach, a teraz nie wiadomo, kto ją posiada. Żałosne jest i to, że nikogo nic nie obchodzi, bo wszystko można wytłumaczyć zasadami demokratycznymi, ale czy naprawdę można? Gdyby przyjrzeć się każdemu przykładowi prowadzenia likwidacji, to na pewno można wyciągnąć wiele ciekawych wniosków. Nie chcę zamęczać Czytelników, ale gdyby ktoś z oficjalnych czynników władzy zechciał się zainteresować konkretami, to mógłbym je podać na życzenie. Obawiam się jednak, że takiego zainteresowania nie będzie, a szkoda... Pochodnia listopad 1992
|