Spływ niewidomych kajakarzy   

Czesław Sokołowski  

Niewidomi sportowcy uczcili Drugi Krajowy Zjazd PZN spływem kajakowym na szlaku wiślanym. Sześcioosobowe ekipy wyruszyły z Krakowa, Przemyśla i Łodzi do Warszawy. U ujścia Sanu, a następnie Pilicy połączyły się one w jeden zespół, liczący osiemnastu członków. Obsadę jednego kajaka stanowił niewidomy i widzący przewodnik. Wszyscy uczestnicy  posiadali karty pływackie, dla uzyskania których należało przepłynąć dwieście metrów w wodzie stojącej. Również w celu osiągnięcia odpowiedniej kondycji fizycznej i zżycia się z przydzielonymi przewodnikami organizowano uprzednio liczne treningi. Wszystkie ekipy były na ogół wystarczająco zaopatrzone w nieodzowny sprzęt do tego rodzaju turystyki.  

Spływ miał charakter "włóczęgi wodnej", gdyż długość dziennych etapów wahała się przeciętnie w granicach trzydzieści- trzydzieści pięć kilometrów. Najtrudniejszy okazał się odcinek pomiędzy Sandomierzem a Annopolem, ponieważ silny przeciwny wiatr nie tylko zmuszał wiosłujących do intensywnego wysiłku, ale także spiętrzał wysoką falę. Do czynników sprzyjających należy zaliczyć wysoki stan wody, spowodowany ulewnymi deszczami, które na szczęście skończyły się niemal z chwilą rozpoczęcia spływu. Korzystaliśmy zatem z wartkiego nurtu i nie potrzebowaliśmy zbytnio uważać na mielizny. Słoneczna pogoda towarzyszyła nam niemal do samej Warszawy. Z zaprowiantowaniem również nie mieliśmy kłopotu. W każdej wsi można było nabyć potrzebną żywność, zwłaszcza nabiał.    

Czas mijał bardzo przyjemnie, zwłaszcza po dwóch- trzech dniach, kiedy wdrożyliśmy się do nowego trybu życia i nabraliśmy doświadczenia w biwakowaniu. Dużą atrakcję stanowiło zwiedzanie zabytków w nadwiślańskich miasteczkach, a więc w Sandomierzu, Janowcu, Kazimierzu. Ostatni postój urządziliśmy sobie w Wilanowie naprzeciw słynnego tamtejszego parku ze znanym wszystkim zapewne pałacem- muzeum i pomnikiem króla Jana Sobieskiego.    

U kresu podróży dwie burze nie pozostawiły na nas "suchej nitki", nie zdołały jednak zmienić wesołego nastroju, wytworzonego w atmosferze przyjaźni, zadzierzgającej się we  wspólnych przeżyciach, spotęgowanej urokiem i czarem bezpośredniego kontaktu z przyrodą. Wszędzie napotykaliśmy ludzi życzliwych, gościnnych i nieco zdziwionych, że uczestnikami spływu są niewidomi. Wypytywali o warunki naszego życia i pracy. Sądzę, że imprezy tego rodzaju są także skutecznym środkiem popularyzacji sprawy niewidomych wśród szerokich mas ludności wiejskiej. W dniu 1 lipca  bieżącego roku przybyliśmy do przystani "Budowlanych" w Warszawie, skąd zwartą kolumną udaliśmy się do sali obrad Drugiego Zjazdu Polskiego Związku Niewidomych, gdzie przekazaliśmy delegatom  pozdrowienia od niewidomych sportowców całej Polski.   

Podsumowując doświadczenia, poczynione na spływie, uważam, że niewidomi o wiele wolniej od widzących przystosowują się do ciągłych zmian miejsca. Uzależnia ich to całkowicie od przewodników, a nie mogąc oczami oglądać piękna krajobrazu, są narażeni na pewnego rodzaju monotonię. Różne trudności wywołać mogą rozdrażnienie i nerwowość. Dlatego należy w miarę możliwości jak najstaranniej ekwipować niewidomych w dobry sprzęt, a przede wszystkim zapewnić im nie przypadkowych, a właściwych przewodników. Muszą oni znać specyfikę niewidomych i umieć barwnie i żywo opisywać wszystkie napotkane zjawiska, co pozwoliłoby niewidomemu odtworzyć sobie możliwie dokładny obraz nieustannie zmieniającego się otoczenia. W czasie odpoczynków wskazane byłoby organizowanie lektoratów, zwłaszcza o tematyce krajoznawczej. Niewidomi nie powinni ograniczać się tylko do siedzenia w kajaku lub pod namiotem, muszą dużo chodzić, wiele oglądać w dostępny sobie sposób i rozmawiać z ludźmi. Wówczas spływ dostarczy im ciekawych przeżyć, wrażeń i miłych wspomnień.