Niektóre publikacje

    

 Dyscypliny sportu dla niewidomych  

         Niewidomi, aby osiągnąć minimalną sprawność fizyczną, nieodzowną dla uprawiania sportów, powinni codziennie przeznaczyć 10- 15 minut na ćwiczenia gimnastyczne. Brak wzroku ogranicza możliwości ruchowe, co pociąga za sobą deformację postawy niewidomego. Najczęstsze objawy deformacji to: głowa pochylona wprzód lub odrzucona do tyłu, wpadnięta klatka piersiowa, okrągłe plecy, nogi ugięte w kolanach. Sądzę, że należałoby opracować system ćwiczeń przy współudziale specjalistów, które to ćwiczenia korygowałyby typowe dla niewidomych odchylenia od postawy normalnej. Ćwiczenia te należałoby ująć w kilka wariantów, od łatwych do coraz to bardziej skomplikowanych. Niewidomi uprawiający gimnastykę kładliby na nie specjalny nacisk. Jeśli chodzi o gimnastykę zespołową w sali gimnastycznej, to niewidomi z powodzeniem mogą wykonywać również gimnastykę na takich przyrządach, jak drabinki, poręcze, drążki. Dużą trudność sprawiają natomiast ćwiczenia na skrzyni lub koźle połączone ze skokami. Sportem bardziej dostępnym dla niewidomych jest łyżwiarstwo. Jazdy na łyżwach niewidomi uczą się łatwo, mogą jeździć parami z towarzyszami widzącymi, jak też indywidualnie, kiedy na ślizgawce nie ma wielkiego tłoku. Do sportów, które niewidomi najchętniej uprawiają, należy pływanie. Do pływania najlepiej nadaje się dla niewidomych basen, ze względu na łatwość orientacji, przy czym ze względu na orientację lepszy jest basen o małych wymiarach.   

Naukę pływania najlepiej jest prowadzić w zespołach dziesięcio- dwunastoosobowych, gdyż umożliwia to indywidualne instruowanie każdego uczącego się. Instruktor wszystkie ruchy pokazuje w płytkiej wodzie, niewidomy bada je dotykiem, następnie sam je powtarza. Nauka pływania u niewidomych trwa dłużej, niż u widzących, ale daje pozytywne rezultaty. Świadczą o tym wyniki, jakie osiągnęło koło sportowe, w którym z dwudziestu pięciu osób pływać nauczyły się dwadzieścia dwie osoby. Gdy niewidomy nauczy utrzymywać się w wodzie, nie należy specjalizować go w jednym stylu- lepiej, aby poznał kilka stylów, umożliwi mu to bowiem stosowanie różnych form ruchu. Na skoki z trampoliny należy pozwalać najbardziej uzdolnionym. Sport pływacki zasługuje na jak najszerszą popularyzację wśród niewidomych. W wodzie niewidomy zdobywa się na taką swobodę i wyładowanie ruchowe, na jakie nie pozwoli sobie na boisku czy w sali. Samodzielny niewidomy potrafi również sam uczęszczać na basen, bez pomocy osoby widzącej, i korzystać z pływalni.  

Niewidomym, którzy umieją pływać, można pozwolić na uprawianie wioślarstwa. Wyszkoliłem dwie załogi po cztery osoby na łodziach z ruchomym siodełkiem. Wszystkie czynności związane z wioślarstwem niewidomi najpierw opanowywali na specjalnym aparacie do wiosłowania, zainstalowanym w basenie, dopiero wówczas wypływali na Odrę. Oczywiście korzystaliśmy z usług widzącego sternika. Jazda na łodziach z ruchomym siodełkiem należy do sportów trudnych- uprawiać ten rodzaj sportu mogą tylko niewidomi, posiadający znaczną sprawność fizyczną. Sądzę, że dla szerszego ogółu lepsze będą łodzie szerokie z ławkami stałymi. Sport wioślarski jest dla niewidomych atrakcyjny i budzi duży entuzjazm.   

Każdy niewidomy pływający może też uprawiać kajakarstwo, ale w towarzystwie osoby widzącej. Niezmiernie dużo wrażeń dostarcza niewidomym wspinaczka górska. Niewidomy powonieniem odczuwa zmiany zachodzące w powietrzu, a dotykiem różnorodność terenu. Niewidomy może też odczuwać słuchowe efekty dźwiękowe, np. echo, szmer potoków. Dokonałem wejścia z kolegą niewidomym na Kasprowy oraz zorganizowałem wycieczkę niewidomych z Wrocławia na Śnieżkę. Przy pomocy przewodników niewidomi pokonywali dość dobrze trudności terenowe. Wycieczki takie należy organizować razem z organizacjami społecznymi, a to celem zapewnienia każdemu niewidomemu przewodnika. Każdy niewidomy powinien posiadać podczas wspinaczki mocną  laskę i trzymać przewodnika nie pod rękę, lecz za dłoń.

Pochodnia, listopad 1951

 

 Zabawy i sport kształtują psychikę niewidomego  

   Natura obdarzyła człowieka pewnymi instynktami, popędami i skłonnościami. Wszystkie one w określonym czasie dochodzą do głosu, dążą do wyładowania. Niewidomy jednak często nie ma okazji do rozładowania tych sił, czy też do realizacji swoich pragnień. Zmuszony jest więc niejednokrotnie do tłumienia ich w sobie. Nie odbywa się to jednak bez szkody dla jego psychiki, gdyż do duszy jego zakrada się apatia i rezygnacja, tak wyraźnie widoczna  u wszystkich typów biernych. Dziecko, zamiast dawać naturalne ujście swym zainteresowaniom i skłonnościom, wyżywa się  w marzeniach i zamyka się w sobie, nadmiernie przeżywa drobne fakty dochodzi do odchyleń natury afektywnej, staje się drażliwe.  

       Jeżeli damy temu dziecku możność wyhasania się, wybiegania i wykrzyczenia, staje się bardziej zrównoważone psychicznie i nerwowo. W młodych bowiem istotach drzemią olbrzymie siły życiowe, które muszą dochodzić do głosu, wypowiadać się w postępkach i działaniach czasem burzliwych i stąd nie zawsze znajdujących aprobatę wychowawców. Kto wie, czy tak często spotykane u niewidomych różne ujemne skłonności i występki nie są właśnie spowodowane przez niedostateczne rozładowanie sił żywiołowych za młodu, w odpowiednim czasie, we właściwych dla tego wieku czynnościach i we właściwym miejscu.   

Zabawy i sporty dają znakomitą okazję do wyładowania napięcia tych prądów i zużytkowania ich na procesy rozwojowe, a wartość ich wychowawcza tkwi w tym, że kształtują one charakter i cechy nieodzowne do czynnego życia społecznego.   

Na boisku, w sali, w wodzie, na lodzie, w czasie uprawiania sportów i zabaw, dzieci muszą doraźnie zdobywać się na przytomność umysłu, celowość działania, napięcie uwagi, wysiłek woli i odwagę. Elementy te występują połączone w jedną całość. Spośród tysięcy spostrzeżeń, dochodzących do świadomości niewidomego, uczą się oni wybierać sprawy w danej chwili bardziej lub mniej ważne. Bez tej umiejętności niewidomy szybciej się męczy, a nawet  w ogóle nie byłby zdolny do działania. Prócz segregacji doznawanych wrażeń nabiera on wprawy w ich odpowiedniej interpretacji, gdyż ta zdolność zastępuje mu brak wzroku.    Ociemniały umiejący sprawnie interpretować doznane wrażenia potrafi odpowiednio i celowo na nie reagować. Umiejętność ta zależna jest w dużym stopniu od tego, czy patrzy on na otaczające zjawiska spokojnie, czy też w stanie podniecenia nerwowego czy emocjonalnego. Przytomność umysłu odgrywa ważną rolę wszelkie zdenerwowanie i poddanie się jakiemuś uczuciu zaciemnia spostrzeżenia i nie pozwala na właściwy stosunek do nich. Uczucie strachu na przykład tak dalece działa ujemnie, że o kimś, kto nie zareagował we właściwy sposób mówi się potocznie, że "ze strachu stracił głowę". Obserwowałem wiele przypadków, gdy niewidomy zagubił się w przestrzeni. Odnalezienie drogi utrudniał mu nie tyle brak znaków orientacyjnych, co towarzyszące w takich chwilach zdenerwowanie, a nawet strach.   

Przy przechodzeniu przez ruchliwą jezdnię, a szczególnie plac, gdzie samochody, wozy tramwajowe pędzą w różne strony, nieraz w połowie drogi "traci głowę", staje się bezradny lub chodzi szybko tam i z powrotem w różnych kierunkach, dezorientując się jeszcze bardziej. Takie niemiłe sytuacje bardzo wyczerpują, twarz staje się blada, a nieraz brak nawet tchu. Jakże zbawienny byłby w takich chwilach spokój  i przytomność umysłu, ułatwiający skupienie uwagi  i zorientowanie się w sytuacji.   

W kształceniu siły woli chodzi o napięcie wszystkich władz psychicznych i fizycznych, potrzebnych do wykonania czegoś. Czym osobnik nagromadził więcej sił, tym mocniej wystąpi poczucie ich i chęć do czynu. Niestety, właśnie chęci do czynu brakuje biernym typom niewidomych dzieci. Brak ten paraliżuje i opóźnia w znacznym stopniu ich rozwój psychiczny i fizyczny. Idzie więc o to, by wola przemogła niechęć do czynu, a także uczucie lenistwa i zmęczenia, które niejednokrotnie występują zaraz po rozpoczęciu wysiłku. Wiemy przecież doskonale, że ogromna ilość świetnych zamierzeń przepada nie ze względu na brak sił do ich wykonania, ale właśnie dlatego, że zabrakło woli do ich zakończenia.   

Jednostka powinna umieć skoncentrować wszystkie siły, napiąć wolę do maksymalnych granic wytrzymałości, aby przedsięwzięcie dokończyć. Ta cecha charakteru dla niewidomego jest warunkiem we wszystkich jego poczynaniach, gdyż chcąc osiągnąć rezultaty takie, jak jego kolega widzący, musi pokonać trudności, wynikające z braku wzroku, wysiłkiem, gorliwością i systematycznością.   

Jeśli zajęcia są zgodne z zainteresowaniami dzieci niewidomych, to osiągane rezultaty są bodźcem do dalszych wysiłków. Tak było na przykład na treningu na aparatach do wiosłowania. Sam brałem udział w tych treningach i przyznam, że są one dość nużące, a ponadto w ćwiczeniach przeszkadza w dużym stopniu brak kontroli wzrokowej. Mimo tej trudności, dzięki wysiłkom woli osiągane wyniki były zadowalające. Widząc je, instruktor oświadczył nam, że w związku wioślarskim poważnie rozpatrywana jest sprawa udziału naszej załogi w rewii sportów wodnych we Wrocławiu. Z prawdziwą satysfakcją obserwowałem potem, jak chłopcy jeszcze gorliwiej pracowali, natężali uwagę, wykonywali komendę  i stosowali się do wskazówek instruktora. W drodze powrotnej z takich treningów wychowankowie mówili do mnie: "chociaż brak wzroku przeszkadza nam w nauce wiosłowania, dołożymy wszystkich sił i starań, by nasza załoga osiągnęła wyniki nie gorsze niż inni".   

Brak wzroku utrudnia, a nawet uniemożliwia niewidomym realizację wielu zamierzeń. W konsekwencji pociąga to za sobą niewiarę we własne siły i skłonność do wyolbrzymiania trudności. Obserwowałem dzieci, które w terenie nie poruszały się same, a zawsze korzystały z pomocy kolegów trochę widzących. Takie dziecko, pozostawione samemu sobie, nie odważy się na przejście nawet łatwego odcinka drogi.   

Dziecko spotykając się z rzeczami i zjawiskami, z którymi nie miało jeszcze do czynienia, odczuwa strach. Boi się na przykład wejść na lód, do wody głębiej niż po pas, itd. Taki niepotrzebny strach utrudnia działanie, przeprowadzanie doświadczeń, poznawanie i rozwój pojęć. By temu zapobiec, należy rozwijać u dzieci odwagę rozumną, kontrolowaną na zimno przez władze umysłowe. Wychowankowie nie powinni lekceważyć niebezpieczeństwa, lecz przeciwnie, roztrząsać je szczegółowo i starać się przewidzieć wszystkie niespodzianki, jakie w danym wypadku mogą zaistnieć. Ważąc te wypadki nie powinni jednak  dopuszczać myśli o wycofaniu się z danej sytuacji, ponieważ byłoby to sprzeczne  z przyjętym obowiązkiem czy powziętym postanowieniem.   

Aby to jednak osiągnąć, trzeba w najwyższym stopniu ugruntować wychowanków w przekonaniu, że każde niebezpieczeństwo przy spokojnym, rozważnym działaniu może być przezwyciężone. Do takiego działania wychowawca ma dużo okazji i środków. Przez wyrobienie rozumnej siły i odwagi, siły woli, przytomności umysłu, połączonych w jedną całość, niewidomy osiąga samodzielność, może liczyć na powodzenie w życiu, a jednocześnie społeczeństwo może liczyć na niego. Zabawy i sporty- to szkoła życia dla dzieci szkoła sposobiąca do współpracy w społeczności, bo dzieci same są jakby miniaturą organizacji społecznej z jej wszystkimi prawami, rozdziałem czynności, współdziałaniem określonych grup, dyscypliną i przewodzeniem.   

Dzieci żyjące w warunkach zakładowych mają możność stałego przebywania w zespole kolegów. Właśnie zabawy są podłożem, na którym dzieci najłatwiej wyrabiają w sobie cechy potrzebne do życia w gromadzie. Tu uświadamiają sobie, że działanie w pojedynkę jest trudne, że łatwiej osiągnąć cel, działając zbiorowo. Bawiąc się razem, uczą się przystosowywać do wymagań gromady.   

A przecież żadna gromada ludzka nie jest bez wyrazu, ale jest  zbiorem jednostek ludzkich o różnej fizjonomii. Ścierają się w niej najrozmaitsze dążenia, upodobania, przyzwyczajenia. Członkowie gromady dostosowując się do wymagań zbiorowych, które umożliwiają zgodne współżycie, muszą niejednokrotnie wyrzec się czegoś. Rezygnując z ciągłego stawiania na swoim, czyniąc ustępstwa na rzecz ogółu, wytwarzają członkowie grupy atmosferę życzliwości. Dopiero na tej glebie wyrasta poczucie sprawiedliwości, dzięki której dzieci z resztkami wzroku nie wykorzystują swojej przewagi nad kolegami niewidomymi. Dzieci bardziej samodzielne pomagają i opiekują się kolegami, nie umiejącymi jeszcze orientować się  w przestrzeni. Bardziej sprytni i silniejsi fizycznie nie żądają, aby ich towarzysze słabsi i nieposiadający równej sprawności wykonywali te same zadania, co oni. Z wyrozumiałością odnoszą się do kolegów dotkniętych jeszcze innym, poza wadą wzroku, kalectwem. W takim klimacie wzajemnej życzliwości likwiduje się stopniowo egoizm, który nieraz zdołał zagnieździć się w młodych duszach dzieci, żyjących nieraz w trudnych warunkach przed przybyciem do zakładu.   

Miejsce egoizmu zajmuje chęć pomagania innym i zaufanie do otoczenia. Są to wszystko cechy, wytwarzające fundament wspólnoty, na której można opierać wszelką pracę zbiorową. Na tle solidarności grupowej wytwarza się poczucie odpowiedzialności zespołowej i poczucie odpowiedzialności przed zespołem każdego członka tej grupy.   

I znowu na tle solidarności i odpowiedzialności przed grupą kształtuje się karność. Dzieci w grupie przyjmują pewne obowiązki i starają się wykonać je jak najlepiej. Z poczucia spełnionego obowiązku wyrasta karność wewnętrzna- przed własnym sumieniem, karność obywatelska, prowadząca do najwyższej swobody, do wyzwolenia się z chaosu i nieporządku wewnętrznego. Karność tę w najprostszej formie wyrabia się już w najdrobniejszych zabawach, w których należy wywiązać się możliwie najlepiej z przyjętych obowiązków, aby w rezultacie osiągnąć cel zamierzony przez zespół.   

W znacznie wyższej formie wyrabia się karność w sportach i wycieczkach. W dużym stopniu przyczynia się do tego fakt, że wyłamanie się ucznia niewidomego z dyscypliny może go bardziej niż dziecko widzące narazić na niebezpieczeństwo, na przykład wpadnięcia pod auto, do dołu, zabłąkania się, itp.  

W związku z tak pojętą karnością, jak ją opisałem wyżej, pozostaje jeszcze jedna bardzo ważna cecha, a mianowicie umiejętność przewodzenia.        

Cechy przywódcy to przede wszystkim właśnie ta karność wewnętrzna, porządek wewnętrzny, a poza tym umiejętność rozkazywania w formie dostatecznie sugestywnej. Zauważyłem, że wśród niewidomych swój wpływ umiał ugruntować zwykle typ samodzielny, aktywny, dający dużo z siebie, lecz w żądaniach stosujący indywidualizację. W ten sposób nie zniechęcał do działania dzieci mniej zaradnych i zdolnych.

Pochodnia, kwiecień 1952

 Uprawiajmy łyżwiarstwo

 

Czesław Sokołowski

Niewidomy używający dużo ruchu, uprawiający gimnastykę, potrafi bez trudu opanować jazdę na łyżwach. Szczególnie łatwo mu zachować równowagę tak ważną na początku nauki, którą to zdolność zdobywa przy samodzielnym chodzeniu. Napotyka bowiem wówczas na różne przeszkody w postaci dołków, krawężników, schodków, itp. Na takiej nieprzewidzianej przeszkodzie łatwo jest stracić równowagę  i przewrócić się. Jednak przy odpowiedniej wprawie kilkoma ruchami ciała można temu zapobiec.  

Uczący się jazdy na łyżwach nie wykonuje również gwałtownych ruchów, bardzo częstych u widzących, a przeszkadzających w pierwszej fazie nauki.  

Sport ten jest dla nas łatwy do opanowania. Nikt nie kwestionuje, że niewidomy potrafi chodzić czy biegać po łące. Podobnie rzecz przedstawia się i na gładkim lodzie. Warunkiem jest zdobycie pewnej wprawy w ślizganiu się na łyżwach, lecz dotyczy to także widzących.  

Jeśli niewidomy w pierwszej fazie nie napotyka specjalnych trudności, wynikających z braku wzroku, to sprawa przedstawia się inaczej przy nauce jazdy figurowej. Niewidomy, korzystając z rad instruktorów, potrafi nauczyć się wielu figur, wykonanie ich jednak nie będzie zbyt piękne i harmonijne, ponieważ konieczną jest tu kontrola wzrokowa.  

Ociemniały będzie też unikał szybkiego ruchu po linii prostej. Taki bieg bowiem narażałby go na zderzenie z innymi łyżwiarzami, lub przewrócenie się na krawędzi lodowiska. Woli jeździć wolniej i w kółko, a taki sposób jazdy nie wymaga zbyt wiele miejsca.  

Na ślizgawce niewidomy orientuje się przy pomocy dźwięków  dochodzących z przestrzeni. Dla określenia miejsca, w którym  się znajduje, wykorzystuje lód. Powierzchnia lodu rzadko kiedy jest równomiernie gładka. Może być mniej lub więcej  pocięta łyżwami, chropowata albo przyprószona śniegiem.   Na dużych lodowiskach ważną jest kwestia zachowania kierunku jazdy. W dni pogodne dość łatwo orientować się  według słońca, którego promienie dają się odczuć na twarzy-  oczywiście nie można tu zapominać o upływie czasu, gdyż  w różnych porach słońce znajduje się w innym miejscu.  

Może się wydarzyć, że niewidomy wjedzie na krawędź lodowiska. Powinno to spowodować upadek, jednak przy ostrożnej jeździe nie jest to takie groźne. Na ślizgawkach naturalnych przed takim wypadkiem ostrzegać może powierzchnia lodu, zwykle bardziej chropowata przy brzegach albo popękana, a nieraz lekko wzniesiona ku górze. Na lodowiskach sztucznych najczęściej przy brzegach leży zmiatany śnieg. Chroni on doskonale przed wjechaniem na krawędź lodowiska.  

Pewnym utrudnieniem jest niebezpieczeństwo zderzenia się z innymi łyżwiarzami. Przy odpowiednio jednak zmobilizowanej uwadze można tego uniknąć. Łyżwy, ślizgając się po lodzie, wydają dźwięk, przy pomocy którego można doskonale określić odległość, szybkość i kierunek jazdy innych.  

Bardzo przyjemna jest jazda na łyżwach parami. Trzymając się za ręce, można wykonać wiele bardzo efektownych figur. Wielkim ułatwieniem dla niewidomych w takich wypadkach jest partner widzący.  

Sport łyżwiarski jest zatem dla niewidomych bardzo przystępny, a jednocześnie przyjemny. Zasługuje więc on na szerszą popularyzację, tym bardziej, że może być uprawiany    w towarzystwie widzących. Fakt ten powinien pomóc obalić nam mury, które szczególnie w życiu towarzyskim dzielą nas od reszty społeczeństwa.

Pochodnia,  grudzień 1952

 

 Wycieczka nad morze niewidomych dzieci z Krakowa  

 

W czerwcu tego roku uczniowie szóstej i siódmej klasy ze Szkoły dla Niewidomych Dzieci w Krakowie odbyli dziesięciodniową wycieczkę na wybrzeże.  

Kilkunastogodzinna jazda pociągiem mija niezwykle szybko, dzieci urozmaicają ją wesołym śpiewem przy akompaniamencie akordeonu, grą w szachy, grami towarzyskimi, słuchaniem głośnego czytania.  

Pierwsze zetknięcie się z morzem nastąpiło na plaży w Sopocie. Po krótkiej chwili skupienie i wsłuchanie się w szum fal- rozlegają się wesołe okrzyki radości i entuzjazmu.

Dziewczynki zachwycają się niezmierną obfitością drobnego piasku, który pod bosymi, stawianymi posuwiście stopami, "śpiewa"- wydaje wysokie dźwięki. Chłopcy po zbadaniu słoności i temperatury wody nabierają nieprzepartej chęci na kąpiel. Przyjemność tę odłożono jednak na później, gdyż wszyscy udają się na odpoczynek na molo.  

Już wcześniej niektórzy zauważyli, że powietrze nadmorskie "smakuje " nieco inaczej niż w Krakowie. Różnica ta na wysuniętym daleko w głąb morza molo jeszcze się wzmaga. Kilkoro dzieci pod wpływem ciepłych promieni słońca i szumu fal drzemie na ławkach. Pozostałe zażywają spaceru, który jest przyjemny i z tego powodu, że fale uderzające o filary wydają odgłosy umiejscawiające w sposób akustyczny pomost, co bardzo ułatwia orientację.  

Wiele wrażeń i ciekawych wiadomości dostarcza wycieczka do portu gdyńskiego. Tu największe zainteresowanie budzi praca dźwigu o zdolności przeładunkowej sześciuset ton węgla na godzinę oraz statek pasażerski "Panna Wodna", który dzięki uprzejmości kapitana dzieci oglądały dokładnie, a członkowie załogi udzielali wyczerpujących odpowiedzi na każde stawiane im pytanie.  

W Gdańsku- Oliwie sporo czasu zajmuje zwiedzanie parku, uważanego za jeden z najpiękniejszych w Europie. Każde dziecko zestawia wrażenia dotykowe, słuchowe, węchowe           z barwnym opowiadaniem przewodnika i na swój sposób stara się odczuwać czarowne piękno tego zakątka.  

Obok parku znajduje się słynna katedra z organami  z osiemnastego wieku. Mają one ponad pięć tysięcy piszczałek, a budowa ich trwała ponad dwadzieścia pięć lat. Na koncercie niewidomi nie tylko oglądają budowę tego imponującego instrumentu, ale i próbują na nim swych muzycznych umiejętności.  

W drodze powrotnej zwiedziliśmy spółdzielnię szczotkarską w Jelitkowie. Przewodniczący Janczur i pracownicy przyjmują dzieci niezwykle serdecznie i gościnnie. Gospodarze po przedstawieniu swych osiągnięć z dziedziny produkcji i organizacji pracy spędzają z nami kilka miłych chwil przy herbatce na tarasie spółdzielni.  

Wycieczka statkiem do Krynicy Morskiej obfituje  w przeżycia innego rodzaju. Poza przyjemnością, jakiej dostarcza przejażdżka statkiem w pogodny dzień, uczniowie poznają jego budowę, działanie śluzy na kanale, jak również mechanizm podnoszonych i obrotowych mostów. Sama Krynica Morska to perła naszego wybrzeża. Cudowne morze, urozmaicona rzeźba terenu i wspaniała szata roślinna zdają się współzawodniczyć ze sobą, aby dodać tej miejscowości jak najwięcej uroku. Po niezbyt długiej przechadzce i orzeźwiającej kąpieli wracamy na statek. I tu, mimo znacznej odległości od brzegu podmuchy wiatru przynoszą odurzający zapach akacji i żywiczny zapach lasków sosnowych.  

Dni wolne od zwiedzania przeznaczone są na plażowanie. Miło jest wygrzewać się na czystym, sypkim piasku, spacerować wzdłuż brzegu. Chociaż szum grzywiastych bałwanów dezorientuje prawie zupełnie, uświadomić sobie, z której strony znajduje się brzeg można tylko na podstawie dochodzących stamtąd specjalnych sygnałów; każdy, kto umie pływać, stara się jak najdłużej stawiać czoła rozhuśtanym masom wody.  

Wycieczka jedzie dalej. Potężny, średniowieczny zamek w Malborku budzi zrozumiałe zainteresowanie i podziw. Najpierw dzieci przy pomocy planów plastycznych zorientowały się w położeniu i kształcie tego olbrzyma, sześć razy większego od Wawelu, potem przystąpiły do szczegółowych oględzin. Surowe, grube mury, mroczne sale, wąskie, kręte przejścia wytwarzają nastrój tajemniczości i grozy, spotęgowany jeszcze przechodzącą właśnie nad Malborkiem burzą z piorunami.

W zamku napotykamy na ślady, świadczące o walce polskości z naporem teutońskim; są to między innymi herby i nazwiska polskich wojewodów, zdobiące do dziś salę rycerską czy "kula Jagiełły", tkwiąca w ścianie letniego refektarza; ślady te świadczą o tym, że Polska z górą trzysta lat władała tą twierdzą.  

Na zakończenie zwiedzający na podworcu zamkowym przed tablicą pamiątkową oddają hołd żołnierzom polskim i radzieckim, którzy polegli tu przy wyzwalaniu Malborka  w marcu 1945 roku.  

Malbork jest końcowym etapem naszego turystycznego rajdu- wsiadamy do pociągu krakowskiego z wyrazem radości i zadowolenia na opalonych twarzach.

Pochodnia, sierpie, 1953

 

 Refleksje o obozie w Giżycku  

 

Cele wychowawcze nie ograniczają się tylko do troski  o normalny rozwój fizyczny naszej młodzieży, ale mają zadanie kształtowania cech charakteru i woli, normujących właściwy stosunek jednostki do siebie samej i do otoczenia. Bez takiej równowagi psychicznej nie może być mowy o pełnym udziale w życiu kolektywu.   

U wielu niewidomych równowaga ta jest zachwiana jako smutna konsekwencja oddziaływania warunków spowodowanych brakiem wzroku. Kultura fizyczna wywiera zdecydowany wpływ na wzrost wydajności pracy, uodparnia organizm przed skłonnością do schorzeń i szybkiego zmęczenia, służy także jako źródło regeneracji sił.   

Chodzi tu zwłaszcza o ciągłe napięcie władz psychicznych oraz system nerwowy, który szybciej się wyczerpuje ze względu  na konieczność pokonywania trudności związanych z brakiem  wzroku, zastępowanego przez współpracę pozostałych  zmysłów.  

Zagadnienie podniesienia wydajności pracy, jak i akcji profilaktycznej, hamującej zbyt szybkie zużywanie sił witalnych, nabiera szczególnego znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w warunkach Polski Ludowej zostało zatrudnionych ponad pięć tysięcy naszych kolegów. Dlatego uważam, że zorganizowanie obozu wioślarsko- pływackiego przez Zarząd Główny Polskiego Związku Niewidomych należy do wielkich sukcesów naszej organizacji na drodze rehabilitacji społecznej niewidomych.   

Obóz traktowany jako eksperyment spełnił, moim zdaniem, postawione przed nim zadanie. Poza cennym doświadczeniem na przyszłość w sprawach organizacyjnych, w metodach pracy                w dziedzinie sportowej z ociemniałymi, uczestnicy odnieśli doraźne korzyści, jak podniesienie samopoczucia i kondycji fizycznej. Dowodzą tego wyniki demonstrowane w czasie uroczystości zamknięcia obozu, dokumentacja obozowa, wypowiedzi samych uczestników, a przede wszystkim dane nadsyłane z terenu do Zarządu Głównego, mówiące o wzmożeniu wydajności pracy po powrocie z obozu.   

W czasie pobytu na obozie nasunęły mi się pewne spostrzeżenia i uwagi. Niektórymi z nich pragnę podzielić się z czytelnikami.   

Baseny pływackie niezbyt nadawały się do prowadzenia nauki pływania z niewidomymi. Małe baseny były za płytkie. Woda w najgłębszej części, i to na dość wąskiej przestrzeni, sięgała zaledwie do pasa. Tu zatem uczący się zmuszeni byli ćwiczyć powstawało zagęszczenie, które utrudniało pracę instruktorom, jak również pływającym, którzy "wpadali na siebie". Wielki basen natomiast posiadał głębokość od trzech  do pięciu metrów. Przed tym basenem początkujący odczuwali  wielki strach, usprawiedliwiony całkowicie przyczynami  naturalnymi, i żądali od instruktora, by asekurował ich przy pomocy liny.   

W przyszłości, jeśli taka sytuacja zaistnieje, sądzę, że wystarczy w miejscu, gdzie dno łagodnie opada, ogrodzić odpowiednią przestrzeń linami, na głębokości półtora metra zbudować prymitywny pomościk dla instruktora, i sprawa zostanie rozwiązana. Jestem skłonny uważać, że naukę pływania dla niewidomych  należy rozpoczynać od stylu prymitywnego, traktując go jako  przejście do crawla. Gdy uczący będą już dość spokojnie utrzymywać się na wodzie, opanują  poprawną pracę nóg i oddech, wystarczy zmienić pracę rąk, by pływać crawlem. Przyswojenie z kolei stylu klasycznego nie nastręczy już specjalnych trudności, a uniknie się zahamowań powstałych przy nauce oddechu i koordynacji ruchów całego ciała, tak trudnych w tym ostatnim stylu, a spowodowanych brakiem kontroli wzrokowej i przeciętnie mniejszą sprawnością motoryczną niewidomych niż widzących.   

Z dyscyplin lekkoatletycznych uprawiano biegi- zwłaszcza terenowe, skok w dal z miejsca, rzut kulą i trochę marszów. Należałoby jeszcze uwzględnić skok wzwyż, rzut oszczepem, piłką i pchnięcie kulą. Przy ostatnich dyscyplinach dla celów bezpieczeństwa konieczne jest odgrodzenie rzucającego od reszty ćwiczących mocno splecioną ze sznurów siatką.

  W lekkoatletyce i gimnastyce przyrządowej także winien być wprowadzony podział na niedowidzących i stuprocentowo pozbawionych wzroku.  

Moim zdaniem należy więcej czasu znaleźć na wycieczki piesze lub łodziami celem poznania charakteru krajobrazu.  Zwłaszcza tu pożądana jest pomoc osób, znających psychologię niewidomych. Muszą one barwnie i żywo opisywać krajobraz, wyszukiwać najciekawsze i najbardziej charakterystyczne obiekty i udostępniać je bezpośredniej obserwacji niewidomego. Typy bierne uczyć tajników posługiwania się zmysłami, właściwie interpretować doznane wrażenia, zachęcać do poznawania. Bez tych sprawności niewidomy nigdy nie stanie się samodzielnym ani nie będzie potrafił przedstawić sobie otoczenia w sposób najbardziej zbliżony do rzeczywistego.   

Niewidomy jest w stanie odczuć piękno przyrody. Udało   mi się raz przeprowadzić taką wycieczkę poznawczą z niewielką grupą obozowiczów przy współpracy przewodnika.  Zainteresowanie było ogromne. Nawet jeden ze świeżo  ociemniałych kolegów za przykładem innych przezwyciężył  wewnętrzny opór do oglądania "po niewidomemu" i potem wyraził się tak: "nie przypuszczałem, że bez oczu można jeszcze tak wiele zobaczyć".   

Przypominam sobie, ile przeżyłem pięknych wrażeń, gdy błądząc z przewodnikiem kajakiem po jeziorze, przybijałem do brzegu, "oglądałem" trzciny, drzewa, kwiaty, rzeźbę terenu, nasłuchiwałem odgłosów z przestrzeni, raz nawet natrafiłem na gniazdo dzikich kaczek.   

Sądzę, że podział na grupy powinien być stały. Zmiany dokonywane później niepotrzebnie niweczą wytwarzającą się więź zespołową i poczucie odpowiedzialności przed zespołem. Gry towarzyskie muszą być w niezbyt licznych zespołach, bowiem inaczej tracą na atrakcyjności.   

Do czasu, aż sport nie obejmie swym zasięgiem szerszych mas niewidomych i nie wytworzy w ich psychice chęci zwyciężania w szlachetnej walce, a także dotrzymywania     aż do końca mimo porażek, nie jestem za tym, aby na zakończenie obozu urządzać zawody międzyoddziałowe. Początkowo pozytywne skutki wychowawcze takiej imprezy mogą  być przytłumione przez powstające przy tej okazji  zniechęcenie, nieufność, podejrzenia, znajdujące podatną glebę            u niewidomych, którzy ze względu na swą specyfikę muszą przyjmować wiele rzeczy na wiarę, a zaufanie ich w doświadczeniu życiowym wiele razy było zawiedzione. Wystarczą zawody, wyłaniające mistrzów indywidualnych, ale obejmujące wszystkich zawodników.  

   Pochodnia, listopad 1952

 

 Zdobywamy nowy zawód

 

W Krakowie przy ulicy Kochanowskiego 12 w Ośrodku Szkolenia Inwalidów został uruchomiony dnia 19 października roku bieżącego kurs powroźniczy dla niewidomych.  

Czas trwania kursu został zaplanowany na dwa miesiące. Program szkolenia obejmuje naukę wyrobu powrozów różnych gatunków, szlei do lejc na warsztatach kołowrotkowych oraz towaroznawstwo.  

Doświadczenie wykazało, że poziom świadomości ideologiczno- społecznej i kultury wywiera wpływ na wydajność w pracy, dlatego też uwzględniono wykłady o Polsce i świecie współczesnym, a także naukę pisma brajlowskiego.    

Uczestnicy kursu rekrutują się w przeważającej mierze z województw wschodnich: białostockiego, lubelskiego i rzeszowskiego. Wszyscy niemal pochodzą ze wsi. Stanowią element surowy i zaniedbany. Początkowo dało się zauważyć, że nie wierzą w swoje możliwości i dręczy ich niepokój, czy potrafią sprostać stawianym im wymaganiom. Po przezwyciężeniu początkowych trudności nabrali jednak chęci i zapału do pracy nad przyswojeniem umiejętności i nawyków, koniecznych do zdobycia zamierzonych kwalifikacji zawodowych. Często w prywatnych rozmowach cieszą się, że nareszcie będą mogli włączyć się w życie społeczne jako jednostki produktywne  i tym samym przestaną być ciężarem dla swoich rodzin.

Życie w gromadzie przybiera też formy, oddziałujące wychowawczo w sensie pozytywnym na członków kolektywu. Wyłonił się aktyw, do którego należą: Brycki, Wojtowicz, Grzeszczyk i inni. Aktyw dba nie tylko o dyscyplinę, ale zorganizował współzawodnictwo w postępach z przedmiotów praktycznych i teoretycznych. Tym, którzy napotykają trudności w opanowywaniu systemu Braille'a, zapewniono pomoc koleżeńską.  

Szczególnie żywy udział w pracach społecznych na terenie kursu wykazują członkowie ZMP przy oddziale krakowskim Polskiego Związku Niewidomych. Oni to organizują wieczory świetlicowe z orkiestrą, tańcami, występami artystów- amatorów, grami towarzyskimi, itd. W dni wolne od zajęć organizują zwiedzanie zabytków, których w Krakowie jest tak wiele. Planują też wycieczkę do Nowej Huty.  

Troskliwa, nacechowana socjalistycznym humanizmem opieka ze strony kierownictwa, a także obfite, smacznie przyrządzone i estetycznie podane posiłki uzupełniają obraz warunków, w jakich szkolą się niewidomi- przyszli powroźnicy.  

Kurs krakowski jest w Polsce pierwszą próbą przyswojenia przez niewidomych zawodu powroźnika. Zawód ten jest bardzo rozpowszechniony wśród ociemniałych w Związku Radzieckim. Dlatego też zorganizowanie kursu było celowym przedsięwzięciem, które powinno w całości spełnić pokładane w nim nadzieje. Wyrób  bazuje na surowcach krajowych, łatwych do zdobycia- na pewno nie będzie żadnych trudności.  

Najważniejszym jednak czynnikiem, przemawiającym za rozpowszechnieniem tego działu wytwórczości jest to, iż mogą być w nim zatrudnieni niewidomi, mieszkający na wsi, bez  

odrywania się od swoich rodzin.

Pochodnia, grudzień1953

 Zakończenie sezonu wioślarskiego

 

3 października bieżącego roku, na zakończenie sezonu wioślarskiego, niewidomi wioślarze poznańskiego koła sportowego wzięli udział w wewnętrznych zawodach. Dwie czwórki mieszane stanęły, aby po raz ostatni w tym roku rozegrać między sobą zwycięski bieg.  

Na metę jako pierwsza przybyła łódź w następującej obsadzie: jako szlagowa- Maria Beym, druga- Maria Kurnatowska, trzeci- Czesław Kryjom, czwarty- Bolesław Kowalski. Przed załogą: Salomea Rzepka, Alicja Pałczyńska, Bonifacy Kuczkowiak i Tadeusz Rozpendowski.  

 Po ukończeniu biegów odbyło się podsumowanie całorocznej pracy, zakończone rozdaniem nagród zwycięskim załogom. Koledzy wioślarze, w których gronie znaleźliśmy się, przyrzekli nam dalszą współpracę w tej pięknej, tak dostępnej dla nas dziedzinie sportu. My ze swej strony postanowiliśmy regularnie chodzić na treningi, aby uzyskać jak najlepsze wyniki.  

Wspólną herbatką został zakończony sezon wioślarski.  

 

                 Sportowcy niewidomi  w szeregach sportowców widzących

 

W tegorocznych marszach jesiennych sportowcy nasi przy Polskim Związku Niewidomych w Poznaniu stanęli na starcie wraz z całą młodzieżą naszego kraju. Przed dniem marszu odbyli kilka treningów, które ułatwiły przebycie trasy. Szlakiem zwycięstwa wraz z widzącymi dwadzieścioro jeden niewidomych przybyło na metę.  

W grupie niewidomych byli również uczniowie szkoły zawodowej w Owińskach, którzy w przyszłości mają reprezentować kadry sportowe niewidomych. Przez zdobywanie tężyzny fizycznej solidaryzujemy się z całą młodzieżą dla szybszej odbudowy naszego kraju.

Pochodnia, grudzień 1953

 

 Ślizgawka niewidomych uczniów w Krakowie

 

Marzeniem wielu uczniów Krakowskiej Szkoły dla Niewidomych było posiadanie własnych, prawdziwych łyżew. Aż tu nagle rozeszła się wieść, że Państwowy Zakład Ubezpieczeń ogłasza konkurs dla młodzieży szkolnej pod tytułem: „List do kolegi". Za najlepsze prace między innymi nagrodami przewidziane są także łyżwy.

Liczni uczniowie, zwłaszcza chłopcy, spróbowali swych sił w konkursie. Zaczęły się dni oczekiwania, przeplatane nadzieją, to znów zwątpieniem i jakoś w końcu stycznia, w dniu, który, zdawałoby się, minie jak wiele innych,  w świetlicy szkolnej zjawili się dwaj sympatyczni przedstawiciele PZU z wielkim pudłem. Jeden z nich po krótkim przemówieniu przystąpił do wręczania nagród czternastu uczniom, których prace konkursowe zostały wyróżnione, nagród w postaci upragnionych łyżew.  

Zapanowała radość, trudna do opisania. Teraz wyłoniła się kwestia, z jakiej ślizgawki w mieście najwygodniej będzie korzystać. Po rozpatrzeniu wielu możliwości i projektów, uczniowie doszli do wniosku, iż najlepszym rozwiązaniem będzie urządzenie własnej ślizgawki na szkolnym podwórku.  

Zabrano się z zapałem do zespołowej pracy pod kierownictwem koła sportowego. Wytyczony teren wyrównano i ogrodzono wałem ze śniegu. Z "polewaniem" było sporo trudności, gdyż z niezależnych przyczyn technicznych nie można było użyć węża gumowego i wodę trzeba było dźwigać w wiadrach. Lecz ten "drobiazg" nikogo nie zniechęcał. Silny mróz szybko ściął wodę w nieco chropowaty lód. Dwa następne "polania" wyrównały powierzchnię lodową  i upodobniły ją do gładkiej tafli szkła.  

Każdą wolną chwilę dzieci najchętniej spędzają na ślizgawce. Bardziej zaawansowane udzielają wskazówek początkującym. Nauka idzie bardzo łatwo, opanowanie nawet nieskomplikowanej "trójki" czy "przekładanki tylnej" wywołuje na twarzy młodego entuzjasty sportu łyżwiarskiego wyraz zadowolenia i dumy. Upadki czy nawet, zachodzące dość rzadko, zderzenia łyżwiarzy nie gaszą zapału.  

Ślizgawka wykonana przez niewidomych własnymi siłami udostępniła im wszystkie korzyści i przyjemności, związane z łyżwiarstwem, wykazała w sposób niezwykle wyrazisty i przemawiający do psychiki młodzieży, że dobrze zorganizowana i solidarna praca kolektywu daje pozytywne i piękne rezultaty.

Pochodnia, marzec 1954

 W  trosce o właściwy stosunek społeczeństwa

Inwalidzi wzrokowi nie rodzą się w świecie niewidomych, lecz między widzącymi, w świecie zorganizowanym jako funkcja wzroku, więc urządzonym nie dla nich i niedostępnym im w wielu szczegółach. Mimo to muszą oni dostosowywać się do istniejącej sytuacji, współżyć z widzącymi i w oparciu o współpracę z nimi realizować wytknięte sobie cele osobiste i społeczne. Dlatego też szczególnej wagi nabiera właściwe układanie się stosunków między ludźmi niewidomymi a pełnozmysłowymi, co zależy w dużej mierze od stopnia orientacji tych ostatnich w sytuacji życiowej i specyfice niewidomych.  

Nie trzeba być specjalnie bystrym obserwatorem, aby zauważyć, że rozpowszechnione wśród szerokiego ogółu mylne poglądy o niewidomych stanowią niemałą przeszkodę na drodze do pełnej rehabilitacji inwalidów wzrokowych. Fatalnie na tej sprawie zaważyła utrwalona przez minione wieki tradycja, wyznaczająca niewidomemu rolę obiektu dla różnorodnych poczynań miłosiernych i filantropijnych. Dzisiaj także wielu naszych współtowarzyszy losu pracuje z uporem nad urabianiem niekorzystnej opinii o inwalidach wzrokowych. Mam tu na myśli głównie uprawianie żebraniny, niechlujny wygląd zewnętrzny, niekulturalny sposób bycia. Inni znów niezależnie od poziomu intelektualnego specjalizują się na przykład w dyskontowaniu ślepoty. Usiłują przede wszystkim cierpiętniczą postawą, narzekaniem czy natrętnym biadoleniem wzbudzić uczucie litości, by następnie wyciągnąć jakąś korzyść. Może to być uzyskanie świadectwa lekarskiego o czasowej niezdolności do pracy, skierowanie do sanatorium, załatwienie jakiejś sprawy w urzędzie po swojej myśli, taryfa ulgowa w pracy i szkole. Postępowanie takie, mimo doraźnych korzyści, uzyskiwanych przez niewidomego, szkodzi na dłuższą metę jemu samemu i całej społeczności inwalidów wzrokowych.  

Źródeł niezrozumienia, zabarwionego litością w stosunku do niewidomych, należy szukać w bezpośredniości kontrastu, jaki zachodzi pomiędzy pełnią światła, barw i kształtów, cisnących się do oczu widzącego, a wyobrażeniem ponurej, bezbrzeżnej czerni, otaczającej ociemniałego. Widzący nie wyobrażają sobie życia bez spostrzeżeń wzrokowych, których niewidomy jest pozbawiony. Czasami jednak widzący usiłują postawić siebie na jego miejscu, uzmysłowić sobie, jakby się zachowali w jego sytuacji, ale tworzą najczęściej fałszywe obrazy jego życia psychicznego, gdyż nie znają ani jego stosunku do własnego losu, ani możliwości działania i przystosowania się, jakie mu jeszcze pozostały. Nic też dziwnego, że mogą współczuć inwalidzie w sprawach, na których mu właściwie nie zależy, i na odwrót, bagatelizować przeżycia, bardo dlań bolesne.  

Dlatego też aktyw Krakowskiego Okręgu PZN stara się usilnie wykorzystywać wszelkie nadarzające się okazje dla szerszej informacji społeczeństwa o przemianach, zachodzących w życiu niewidomych, dokonanych osiągnięciach, jak też niezrealizowanych jeszcze potrzebach. W akcji tej niezmiernie odczuliśmy brak broszury, która w sposób syntetyczny i interesujący naświetlałaby najważniejsze zagadnienia z problematyki, dotyczącej inwalidów wzrokowych. Lukę tę z wielkim powodzeniem wypełniła wydana przez Zarząd Główny PZN publikacja pod tytułem "Poznajcie nas lepiej", a to nie tylko ze względu na wysoki poziom zawartych w niej artykułów, ale także udaną szatę graficzną. Piękne fotografie zachęcają do poznania również i treści, opracowanej obiektywnie i ciekawie, zawierającej bogaty materiał informacyjny.  

Informator, bo tak ten zeszyt ze względu na spełnianą przezeń rolę można nazwać, wielce przydaje się nam w przeprowadzaniu różnego rodzaju szkoleń, narad czy konferencji, organizowanych przez nasz okręg samodzielnie lub wspólnie z innymi instytucjami. Uczestnicy zwykle po wysłuchaniu prelekcji o ochronie wzroku czy w kwestii, dotyczącej bezpośrednio niewidomych zwracają się do przedstawiciela PZN o udostępnienie im opracowań celem poszerzenia wiadomości o inwalidach wzrokowych. Sytuację ratuje wówczas wydawnictwo "Poznajcie nas lepiej". Tak było na kursie, zorganizowanym dla higienistów szkolnych, na ogólnej naradzie dyrektorów i kierowników szkół ogólnokształcących i zawodowych, wojewódzkiej odprawie etatowych opiekunów społecznych Powiatowej Rady Narodowej, na której omawiano metody przeprowadzania wywiadów społecznych, na konferencji przedstawicieli wojewódzkich instytucji, zainteresowanych problematyką wiejską, a zwołanej przez okręg dla opracowania środków pomocy i sposobów objęcia akcją rehabilitacyjną niewidomych, zamieszkujących wieś i małe miasteczka.  

Kilka egzemplarzy dostarczyliśmy kierownictwu ruchomej wystawy wagonowej o ochronie wzroku, zorganizowanej przez PCK. Publikacja niniejsza cieszy się również powodzeniem u lekarzy okulistów, rodziców dzieci niewidomych, dorosłych nowoociemniałych, widzących nauczycieli, zatrudnionych w szkołach dla niewidomych, dziennikarzy, piszących artykuły w prasie o naszych zagadnieniach, przewodniczących terenowych kół PZN i wielu innych. Zauważyliśmy, że broszura "Poznajcie nas lepiej", obok znakomicie spełnionej roli informacyjnej, równie dobrze budzi u czytelników zainteresowanie kwestią niewidomych. Przemawia za tym fakt, iż wielu czytelników, szczególnie pracowników służby zdrowia i rad narodowych po poznaniu jej treści zwracają się o udostępnienie im jeszcze jakichś innych materiałów z tego zakresu. Szkoda, że wydawnictwo to nie zawiera artykułu traktującego o ochronie wzroku, co stworzyłoby dla Sanepidu podstawę do zakupu większej ilości egzemplarzy dla wykorzystania i rozprowadzenia ich we własnym zakresie.  

Sądzę, że w przyszłym wydawnictwie tego rodzaju przyda się także opracowanie, informujące społeczeństwo, jak należy właściwie traktować przypadkowo spotkanego niewidomego czy udzielać mu pomocy, gdy on tego potrzebuje. Czyjaś drobna przysługa może wywołać wdzięczność lub urazić, zależnie od tego, czy da się odczuć niewidomemu, że nic nie dzieli go od niosącego pomoc, lub przeciwnie, że jest on osobnikiem jakby innego gatunku, godnym pożałowania i krępującym. Niewidomi są o tyle bardzie wrażliwi na taką postawę, o ile mniej przystosowani są do swego kalectwa. Nie sprawiają także przyjemności sytuacje, kiedy widzący udzielają niewidomym pomocy w sposób ostentacyjny, rzec można, na pokaz, dla zwrócenia uwagi na swą rolę. Osobiście obserwowałem takie przypadki u niektórych nauczycieli i wychowawców w zakładach dla niewidomych, a nawet u małżonek ociemniałych mężów.  

Oczywista, że nie można pokładać nadziei, że w drodze  słowa drukowanego i innych środków propagandy da się wyprostować wszelkie błędy w ocenie możliwości niewidomych i radykalnie wyrównać wszelkie chropowatości, występujące w stosunku ogółu społeczeństwa do ociemniałych. Doświadczenie jednak uczy, że w środowiskach naturalnych, gdzie lepiej nas znają, wzajemne stosunki układają się właściwie w oparciu o  zrozumienie, co przynosi korzyści obu stronom.

Pochodnia, maj 1964

 

 Spływ niewidomych kajakarzy   

Czesław Sokołowski  

Niewidomi sportowcy uczcili Drugi Krajowy Zjazd PZN spływem kajakowym na szlaku wiślanym. Sześcioosobowe ekipy wyruszyły z Krakowa, Przemyśla i Łodzi do Warszawy. U ujścia Sanu, a następnie Pilicy połączyły się one w jeden zespół, liczący osiemnastu członków. Obsadę jednego kajaka stanowił niewidomy i widzący przewodnik. Wszyscy uczestnicy  posiadali karty pływackie, dla uzyskania których należało przepłynąć dwieście metrów w wodzie stojącej. Również w celu osiągnięcia odpowiedniej kondycji fizycznej i zżycia się z przydzielonymi przewodnikami organizowano uprzednio liczne treningi. Wszystkie ekipy były na ogół wystarczająco zaopatrzone w nieodzowny sprzęt do tego rodzaju turystyki.  

Spływ miał charakter "włóczęgi wodnej", gdyż długość dziennych etapów wahała się przeciętnie w granicach trzydzieści- trzydzieści pięć kilometrów. Najtrudniejszy okazał się odcinek pomiędzy Sandomierzem a Annopolem, ponieważ silny przeciwny wiatr nie tylko zmuszał wiosłujących do intensywnego wysiłku, ale także spiętrzał wysoką falę. Do czynników sprzyjających należy zaliczyć wysoki stan wody, spowodowany ulewnymi deszczami, które na szczęście skończyły się niemal z chwilą rozpoczęcia spływu. Korzystaliśmy zatem z wartkiego nurtu i nie potrzebowaliśmy zbytnio uważać na mielizny. Słoneczna pogoda towarzyszyła nam niemal do samej Warszawy. Z zaprowiantowaniem również nie mieliśmy kłopotu. W każdej wsi można było nabyć potrzebną żywność, zwłaszcza nabiał.    

Czas mijał bardzo przyjemnie, zwłaszcza po dwóch- trzech dniach, kiedy wdrożyliśmy się do nowego trybu życia i nabraliśmy doświadczenia w biwakowaniu. Dużą atrakcję stanowiło zwiedzanie zabytków w nadwiślańskich miasteczkach, a więc w Sandomierzu, Janowcu, Kazimierzu. Ostatni postój urządziliśmy sobie w Wilanowie naprzeciw słynnego tamtejszego parku ze znanym wszystkim zapewne pałacem- muzeum i pomnikiem króla Jana Sobieskiego.    

U kresu podróży dwie burze nie pozostawiły na nas "suchej nitki", nie zdołały jednak zmienić wesołego nastroju, wytworzonego w atmosferze przyjaźni, zadzierzgającej się we  wspólnych przeżyciach, spotęgowanej urokiem i czarem bezpośredniego kontaktu z przyrodą. Wszędzie napotykaliśmy ludzi życzliwych, gościnnych i nieco zdziwionych, że uczestnikami spływu są niewidomi. Wypytywali o warunki naszego życia i pracy. Sądzę, że imprezy tego rodzaju są także skutecznym środkiem popularyzacji sprawy niewidomych wśród szerokich mas ludności wiejskiej. W dniu 1 lipca  bieżącego roku przybyliśmy do przystani "Budowlanych" w Warszawie, skąd zwartą kolumną udaliśmy się do sali obrad Drugiego Zjazdu Polskiego Związku Niewidomych, gdzie przekazaliśmy delegatom  pozdrowienia od niewidomych sportowców całej Polski.   

Podsumowując doświadczenia, poczynione na spływie, uważam, że niewidomi o wiele wolniej od widzących przystosowują się do ciągłych zmian miejsca. Uzależnia ich to całkowicie od przewodników, a nie mogąc oczami oglądać piękna krajobrazu, są narażeni na pewnego rodzaju monotonię. Różne trudności wywołać mogą rozdrażnienie i nerwowość. Dlatego należy w miarę możliwości jak najstaranniej ekwipować niewidomych w dobry sprzęt, a przede wszystkim zapewnić im nie przypadkowych, a właściwych przewodników. Muszą oni znać specyfikę niewidomych i umieć barwnie i żywo opisywać wszystkie napotkane zjawiska, co pozwoliłoby niewidomemu odtworzyć sobie możliwie dokładny obraz nieustannie zmieniającego się otoczenia. W czasie odpoczynków wskazane byłoby organizowanie lektoratów, zwłaszcza o tematyce krajoznawczej. Niewidomi nie powinni ograniczać się tylko do siedzenia w kajaku lub pod namiotem, muszą dużo chodzić, wiele oglądać w dostępny sobie sposób i rozmawiać z ludźmi. Wówczas spływ dostarczy im ciekawych przeżyć, wrażeń i miłych wspomnień.   

Pochodnia lipiec 1655

 

    Czym skorupka za młodu nasiąknie

Dość często spotykamy na łamach prasy brajlowskiej wypowiedzi, wskazujące na poważne braki w postawie życiowej, jakie występują u znacznej części młodzieży niewidomej. Autorzy ich bijąc - zresztą słusznie - na alarm z tego powodu, nie wskazują jednak na źródła tych niepożądanych objawów u naszych kolegów. Zgodnie z dialektyką każde zjawisko tkwi swymi korzeniami zazwyczaj nie w jednej, a w wielu przyczynach. W krótkim artykule nie sposób nawet pobieżnie omówić wszystkich, dlatego też swoje uwagi na ten temat ograniczę do przedstawienia wpływów środowiska na rozwój pewnych cech charakteru i osobowości inwalidów wzrokowych.  

Zwolennicy psychologii indywidualnej, reprezentowanej głównie przez A. Adlera, przynależnej do wielkiego ruchu w obrębie tak zwanej psychologii wgłębnej, wskazują, że styl życia kształtuje się bardzo wcześnie. Praktycznie rzecz biorąc, w zarysie gotowy jest już w dzieciństwie w wieku przedszkolnym. Dzieje się to przeważnie pod wpływem określonych warunków życia rodzinnego i struktury rodziny. Adler, podobnie jak przed nim lekarz i pedagog rosyjski - Lesgaft - uważa, że całokształt warunków wychowawczych w rodzinie kształtuje w decydującej mierze cechy charakterów, i to cechy utrwalające się na całe życie.  

Małe dziecko niewidome zdane jest na pomoc innych w większej mierze, niż pełnozmysłowe, a wynika to z jego ograniczonych możliwości orientacyjno - poznawczych. Rodzice, kierowani miłością, starają się defekt fizyczny dziecka wynagrodzić szczególną troskliwością, zbyt ułatwiając mu życie i pomagając w spełnianiu obowiązków. Postępowanie dziecka rozpieszczanego i otoczonego nadmierną opieką mechanizuje się, a ponieważ nie daje mu się od samego początku okazji do przezwyciężenia trudności, jego przygotowanie do dalszego życia jest niedostateczne. Ma ono na oku tylko własną osobę, nie wykazuje zainteresowań drugimi, bo to mu niepotrzebne. Takie samolubne nastawienie zwykle na skutek frustracji, pojawiającej się z chwilą, gdy jednostka zaczyna zdawać sobie sprawę ze swego upośledzenia, potęguje się i narasta.  

W szkole specjalnej lub masowej, zgodnie ze swymi dotychczasowymi przyzwyczajeniami, dziecko zbyt rozpieszczane nadal chce zajmować stanowisko centralne, pragnie, aby nauczyciele i koledzy tylko nim się zajmowali. Gdy nie potrafi ściągnąć na siebie uwagi otoczenia czymś pozytywnym, czyni to zwykle przy pomocy środków, powodujących kolizję z obowiązującą dyscypliną. Nie rozwinie się w nim samopoczucie, że jest częścią całości. Nie umie funkcjonować samodzielnie, więc nie ugruntowuje w sobie wiary we własne siły, dlatego brak mu optymizmu i aktywności. Nie lubi trudności, łatwo się zniechęca i załamuje. Jeśli nie otrzyma czegoś upragnionego, wpada w gniew, wykazuje niezadowolenie, czyni cyniczne uwagi. Nie chce podporządkować się regulaminowi, mści się, gdy go do czegoś zmuszają. Wydaje mu się, że zawsze ma słuszność, lubi się dąsać, łatwo się obraża i czuje się dotknięte. Napomnienia i nagany w stosunku do takiego osobnika nie odnoszą żadnego skutku.  

Zdarzają się także, chociaż rzadziej, dzieci nielubiane. Rodzice wówczas nie kryją się z poglądem, iż los potraktował ich bardzo niełaskawie, obdarzając córką lub synem niewidomym. Przerzucają wtedy z reguły cały niemal ciężar wychowania na szkołę i kontakt swój z dzieckiem ograniczają do minimum, w ogóle mało interesują się jego sukcesami czy porażkami. W takiej sytuacji dziecko czuje się znienawidzone. Na to nastawienie wpływa fakt, iż nie zaznało w dostatecznej mierze miłości (zjawisko częste także u sierot). Dzieci te czują się z tego powodu jak w krainie wrogów i odpowiednio się też zachowują. Żyjąc stale w przekonaniu, że są prześladowane i krzywdzone, wytwarzają w sobie nadmierną podejrzliwość i obawę przed niepowodzeniem. Zasadą ich postępowania jest dewiza: "muszę starać się, aby nikt nie mógł mi zrobić nic złego". Ta nieufność utrudnia współdziałanie z innymi. Niełatwo im w czymkolwiek dogodzić, uskarżają się z byle powodu i z pewną surowością wykrywają błędy innych. W charakterze ich często pojawiają się takie cechy, jak upór, despotyzm, mściwość. Wykazują również brak zdecydowania w sprawie wyboru zawodu i niekiedy decydują się na całkiem przypadkowy kierunek studiów, nie odpowiadający ich zdolnościom i możliwościom. Okoliczność ta z kolei staje się nowym źródłem trudności we współżyciu z otaczającymi ich ludźmi.

Słabość lub brak jakiegoś organu zmysłowego nakłada na człowieka szereg ograniczeń, odczuwanych jako brzemię, które niestety musi się stale dźwigać. Dzieci niewidome, pozbawione najważniejszego zmysłu, doznają wcześnie uszczerbku w radości życiowej, zaczynają swój byt najczęściej cierpieniem, trudnościami, i to sprawia, że tracą w pewnej mierze zdolność zajmowania się drugimi, są zgaszone, umęczone i przeciążone.  

Ograniczone możliwości fizyczne pozostają w ścisłym związku z rozwojem życia duchowego. Nie chodzi tu o bezwzględny brak czy słabość wzroku, lecz o napięcie, jakie ogarnia człowieka wskutek jakości jego organów. Gdy ktoś zdrowy znajdzie się w złych warunkach, mogą także rozwinąć się u niego te same trudności i napięcia, jak u osób niepełnosprawnych.  

Na szczęście u wszystkich dzieci niewidomych, nieupośledzonych głębiej pod względem umysłowym, budzi się dążność do przezwyciężania swych ograniczeń zewnętrznych. Należy im w tym pomóc, aby się nie zniechęcały, wskazywać właściwą drogę i metodę przezwyciężania trudności, a tym samym zwycięstwa nad kalectwem.  

Karol Wielki nie nauczył się czytać nie dlatego, że był tępy, a jedynie dlatego, że uczono go niewłaściwą metodą. Wielu też niewidomych nie umie wyjść poza trudności, ponieważ w dzieciństwie, a u dorosłych ociemniałych w pierwszych latach po utracie wzroku, nie uczynnili się i nie usamodzielnili w dostatecznej mierze. Łatwo przeto się zrażają i zawodzą, bo nie potrafią skutecznie zmagać się z trudnościami życiowymi. Zachowują się tak, jakby im coś nazbyt ciążyło, są pesymistyczni i tchórzliwi. Przypomnijmy dla przykładu choćby ubiegłoroczną rezygnację w ostatniej chwili z przystąpienia większości niewidomych kandydatów do egzaminu wstępnego na Studium Stenotypii i Języków Obcych.  

Niewidomi przeciążeni licznymi trudnościami wykazują duże zainteresowanie tym wszystkim, co się odnosi do własnej osoby, a więc i do jedzenia. Zjawisko to zauważył także Karl Bjarnhof, który we wspomnieniach z pobytu w zakładzie dla niewidomych, zawartych w książce pod tytułem: "Łaskawe światło" tak o tym pisze:

"Nie uważałem, że źle nas karmiono. Często jedzenie bywało tu lepsze, niż w domu moich rodziców. Ale byliśmy głodni. Stale byliśmy głodni. Kiedy szliśmy ulicą i mijaliśmy jakąś restaurację czy dom, gdzie przyrządzano jedzenie, ślinka napływała nam do ust. Niepodobna było się przezwyciężyć, aby iść dalej, musieliśmy na chwilę przystanąć". Podobnie wzmożone wymagania w sprawie jedzenia możemy obserwować u niektórych inwalidów wzrokowych w sanatoriach, na obozach młodzieżowych, na różnych kursach, czyli tam, gdzie za wyżywienie nie trzeba płacić.  

Przeżycia dzieci niewidomych, które z racji swego kalectwa są zbyt rozpieszczane, nienawidzone czy przeciążone, wywierają na ich psychikę ogromny ucisk. Pod tym ciężarem wyrabia się ich styl życiowy, oddziałujący także bardzo wyraźnie na postępowanie w wieku dojrzałym. Wszystkie osoby tego rodzaju cechuje brak odwagi i podświadoma skłonność do wyolbrzymiania przeszkód. Gdy człowiek nie wierzy w powodzenie swych poczynań, ogarnia go zwykłe lenistwo. Jednostka licząca na sukces nigdy nie jest leniwa. Lenistwo jest najczęściej wyrazem poczucia niepełnowartościowości i występuje z chwilą przystąpienia do jakiegoś zadania życiowego. Natomiast jeśli doznaje w jakimś kierunku powodzenia, będzie całkiem dobrze posuwać się w tym samym kierunku, robiąc przy tym wrażenie odważnej. W każdym innym kierunku ujawnia się już zniechęcenie. W nieco cieplarnianych warunkach zakładu dla niewidomych dziecko nie zawsze znajduje sposobność do przeprowadzenia właściwej samooceny. Okazja do tego czasami zjawia się dopiero po opuszczeniu szkoły w obliczu nowych zadań.  

Niewidomi tego rodzaju na ogół nie realizują w pełni swych celów życiowych, bo pragną wszystko błyskawicznie osiągnąć, a gdy to nie następuje, załamują się. Chętnie też wymigują się od obowiązków, którym są w stanie podołać. Przyjmują postawę prowokującą ich do przyjęcia taryfy ulgowej, będącej w pewnych wypadkach przedsionkiem nieuczciwości. W związku z faktem, że interesują się tylko własną osobą, jednostki te nie kształcą u siebie żadnych uczuć społecznych. Stąd też wywodzą się trudności współżycia i konsumpcyjne nastawienie do Polskiego Związku Niewidomych oraz ciągłe wymykanie się na nieużyteczną stronę życia. Osoby te należy uspołeczniać, rozwijać w nich odwagę, uczyć organizacji pracy pełniej i bardziej wszechstronnie rehabilitować. Udzielanie świadczeń uzależniać od wyników w nauce i zaangażowania w pracę społeczną.   

Realizować te trudne, a zarazem tak szerokie zadania nożna tylko przy zastosowaniu metod, opracowanych w oparciu o podstawy naukowe. Stąd płynie konieczność stałego doszkalania personelu związkowego, spółdzielczego i szkolnego. Powinny być też co jakiś czas organizowane narady, na których omawiano by problemy, związane z wychowaniem niewidomych w sposób kompleksowy, to znaczy obejmujący dzieci w wieku przedszkolnym, szkolnym, młodzież i dorosłych. Musimy stworzyć szeroki front oddziaływania wychowawczego, którego podstawowym zadaniem będzie kształtowanie u inwalidów wzrokowych takiego nastawienia, by pracowali jak najbardziej samodzielnie, a wszystkie potrzeby, konieczne w życiu społecznym, uważali nie za  5+  sprawy obce, lecz za swe własne i brali w nich czynny udział.  

Pochodnia, lipiec 1964

 

 Centralny kurs dla tyflopedagogów

W dniach od 6 lipca do 18 sierpnia bieżącego roku odbył się w Krakowie kurs dla nauczycieli i wychowawców zakładów dla dzieci niewidomych i słabowidzących. Wzięło w nim udział czterdzieścioro pedagogów. Celem kursu było opracowanie zagadnień programowych i dydaktyczno - wychowawczych zreformowanej szkoły podstawowej z uwzględnieniem swoistych zadań szkół i zakładów specjalnych dla dzieci niewidomych i słabowidzących. Uczestnicy wysłuchali siedemdziesięciu godzin wykładów i przepracowali dwadzieścia godzin w formie seminariów. Do ciekawszych tematów, wygłoszonych przez wybitnych prelegentów należy zaliczyć:

1. Dorobek dwudziestolecia PRL w rozwoju szkolnictwa specjalnego ze szczególnym uwzględnieniem osiągnięć w rozwoju wychowania niewidomych,

2. Zmiany w treści i organizacji nauczania w związku z realizacją reformy szkolnej w roku 1964/1965,

3. Problemy współczesnej dydaktyki, metody, sprzyjające rozwojowi samodzielnego myślenia uczniów i ich aktywności w zdobywaniu wiedzy, metoda nauczania zespołowego, problemowego,  

Kierunki współczesnej psychologii ze szczególnym uwzględnieniem frustracji.

Na kursie przepracowano ponadto cały szereg zagadnień, których znajomość będzie pomocna w realizacji zadań ideowo - wychowawczych i dydaktycznych zreformowanej szkoły.  

Z ramienia PZN prezes Mieczysław Michalak wygłosił niezwykle interesujący wykład o rehabilitacji dorosłych inwalidów wzrokowych, a red. Halina Banaś i red. Danuta Tomerska zreferowały w sposób wyczerpujący sprawę czasopism młodzieżowych, podręczników i pomocy szkolnych. Pewnym zaskoczeniem dla wielu kursantów był wyprodukowany przez Krakowską Spółdzielnię Niewidomych blok do kreśleń geometrycznych, stanowiący ulepszoną kopię amerykańskiego wzorca. Przy pomocy tego przyrządu można na folii celofanowej wykonywać dość skomplikowane rysunki i kreślenia, przewidziane przez program matematyki nie tylko na szkołę podstawową, ale i średnią. Nadaje się on też do nauki normalnego pisma. Największą jego zaletą jest łatwość wykonywania rysunku, gdyż pociągnięciem długopisu (bez tuszu) zostawia na celofanie wypukłą karbowaną linię, i to w pozytywie, tak, że można od razu kontrolować wykonywane kreślenie.  

Na zakończenie kursu opracowano szereg wniosków, które zostaną przesłane do odpowiednich władz i instytucji. Między innymi znalazł się także wniosek, postulujący zwołanie narady przedstawicieli zakładów dla dzieci niewidomych PZN i ZSN celem kompleksowo rozpatrzenia spraw wychowawczo - oświatowych i szkolenia zawodowego inwalidów wzrokowych.

 Pochodnia, sierpień 1964 .

 

 Helikopterem do sanatorium

Rozbudowa różnych form służby zdrowia, wzrost stopy życiowej i poziomu kultury wśród szerokich mas spowodował, że stan zdrowia w naszym społeczeństwie, w porównaniu z okresem przedwojennym uległ znacznej poprawie. Obecny przeciętny wzrost naszej młodzieży jest o pięć centymetrów wyższy, niż w okresie rządów sanacyjnych. Również poważne zmiany nastąpiły w przeciętnym wieku statystycznego Polaka. W roku 1938 wynosił on czterdzieści dziewięć lat i sześć miesięcy, natomiast dzisiaj przekroczył już sześćdziesiąt osiem lat, co zbliża nas do wskaźników, osiąganych w tym zakresie przez kraje przodujące w rozwoju gospodarczym.  

Zmiany te nie ominęły oczywiście inwalidów wzrokowych, którzy choćby na podstawie legitymacji PZN mogą korzystać z bezpłatnego leczenia. Coraz większa ilość naszych kolegów wyjeżdża na wczasy i do sanatoriów. Udziela się im daleko niejednokrotnie idącej pomocy w przezwyciężaniu trudności, związanych z udawaniem się do miejscowości kuracyjnych. W ubiegłym roku na przykład kolega Roman Aksenti wybrał się na wczasy w towarzystwie matki staruszki, dla której podróż koleją byłaby już zbyt uciążliwa. Zostali więc przewiezieni karetką służby zdrowia z Krakowa do Ośrodka Wypoczynkowo - Leczniczego PZN w Muszynie.  

Szerokim uznaniem ma terenie Krakowa jako doskonały masażysta cieszy się kolega Leon Marszałek. Ten zacny człowiek jest szczególnie ciężko poszkodowanym inwalidą, gdyż obok kompletnej utraty wzroku postradał niedawno także obie nogi, które amputowano mu aż do kolan. Mimo to kolega Marszałek zachował w pełni pogodę ducha i nie zrezygnował z czynności zawodowych. Do najmilszych zaś rozrywek zalicza czytanie prasy brajlowskiej. W bieżącym sezonie otrzymał on skierowanie na leczenie sanatoryjne. Przejazd pociągiem nastręczałby ogromne trudności. Z uwagi na to kolega Marszałek wraz z przewodnikiem został przewieziony do Lądka - Zdroju helikopterem.  

Przytoczone przykłady świadczą, iż istotne potrzeby czy trudności inwalidów wzrokowych znajdują zrozumienie u odpowiednich czynników i w miarę możliwości są pozytywnie załatwiane. Korzystne zmiany, jakie obserwujemy w ustosunkowywaniu się ludzi widzących do niewidomych, są konsekwencją przemian ustrojowych w naszym kraju oraz faktu, iż PZN zdobywa coraz większy autorytet i uznanie w społeczeństwie.

Pochodnia, sierpień 1964

Nasze „grzechy główne”

  Mniej waśni

  Powszechnie wiadomo, iż ważnym elementem życia społecznego, opartego na systemie demokratycznym, jest krytyka. Ta, jeśli przybiera formę otwartego i konstruktywnego dialogu publicznego oraz wyraża się ją życzliwym tonem, stanowi cenny dar, gdyż sprzyja eliminowaniu błędów i podejmowaniu trafnych decyzji. Przydatną wówczas okazuje się inteligencja emocjonalna. Polega ona między innymi na umiejętności kształtowania pozytywnych, uprzejmych i życzliwych kontaktów międzyludzkich, na zdolności kontrolowania swoich emocji i wczuwania się w sytuację drugiego człowieka, aby wyobrazić sobie jego sposób myślenia, a przez to skuteczniej przekonywać i osiągać porozumienie.

Jeśli chodzi o PZN, to wiele zależy od atmosfery panującej w czasie organizowanych tam zebrań. Istnieją bowiem dwa typy zespołów ludzkich. Jeden to taki, w którym ich wzajemne oddziaływanie ma korzystny, pozytywny charakter. Dzięki uczestniczeniu w takiej grupie ludzie stają się lepsi dla siebie i innych. Bywa też odwrotnie - są takie kolektywy, w których ludzie nawzajem źle na siebie wpływają, co wyzwala fatalne reakcje i nastroje. To, jak się osoby „dobiorą”, jest ważne nie tylko dla działania całego gremium, ale i dla indywidualnego poczucia każdego z jego członków. Do złej atmosfery, przyczyniają się zazwyczaj napastliwi krytykanci, których skłonność do atakowania innych osób czy grup przybiera nierzadko znamiona nałogu. Postawy takie generuje najczęściej mieszanina nadmiernej ambicji, obsesyjnej rywalizacji i ciągłej pogoni za aprobatą i uznaniem ze strony innych. Takie nastawienie wywołuje też dolegliwe skutki emocjonalne, jak na przykład, zawiść, która jest jadem zatruwającym pogodę ducha, ponieważ sukcesy innych odbierane są jako osobiste zagrożenie. Towarzyszący temu strach wynika z przeświadczenia, że jeśli ktoś jest dobry, to ja muszę być lepszy. Zawiść więc rodzi się ze strachu i karmi złością. Dlatego też jednostki ogarnięte tymi uczuciami, uczestniczące w oficjalnych obradach lub w prywatnych rozmowach, czują wewnętrzną potrzebę „wdeptywania innych w ziemię”, by w ten sposób podbudowywać swoje dobre samopoczucie. Wytwarzane przy tym napięcia emocjonalne nie sprzyjają skuteczności obrad, na co - niestety - w praktyce związkowej można znaleźć mnóstwo potwierdzających przykładów.

              „Kto z kim przestaje...”

Zastanawiając się nad przyczynami zjawisk, które kształtują u niektórych osób postawy napastliwe, należy brać pod uwagę okoliczność, iż zwykle nie wywodzą się one z jednego źródła. Aktualnie przeważa pogląd socjoanalityczny, według którego charakter agresywny jest najczęściej wynikiem długotrwałych oddziaływań najbliższego otoczenia społecznego na jednostkę, które zaszczepia jej rozmaite formy agresji - zgodnie z przysłowiem: „Kto z kim przestaje, takim się staje”. Stąd upowszechniła się opinia, iż osoby konfliktowe wzrastały na ogół w trudnych warunkach. W czasie posiedzeń związkowych są one pewne siebie i usiłują sprawiać wrażenie osób znających się na wszystkim. Wykazują przy tym skłonność do lekceważenia innych. Swymi, wyrażanymi w sposób natarczywy, krytykanckimi wypowiedziami chcą udowodnić, że to właśnie one mają rację.

Niekiedy też mamy do czynienia z ludźmi, których agresywność wiąże się z nadmierną pobudliwością. Ich osobowość charakteryzuje wyraźna przewaga sfery popędowo-emocjonalnej nad poznawczo-intelektualną. Działacze tak wyposażeni psychicznie wprowadzają nieraz w czasie obrad sporo zamieszania. Są małostkowi, natrętni i czepiają się drobiazgów.

Udowodniono też, iż częstą przyczyną zachowań agresywnych jest frustracja. U inwalidów wzroku jej źródłem może być zablokowanie przez bezwzględną konkurencję na rynku pracy możności zdobycia zatrudnienia, zapewniającego znośną sytuację materialną. Wytwarza to stan przykrego napięcia emocjonalnego, będącego wyrazem niezgody na własny los i związaną z nim marginalizację. W rezultacie reakcje na ten stan psychiczny są nieraz nacechowane agresywnością objawów, której nie zawsze udaje się uniknąć, także w pracy społecznej, wykonywanej na rzecz Związku.

Bywa, iż na postępowanie człowieka wywiera wpływ jakiś kompleks. Czasami towarzyszy mu poczucie małej wartości, doświadczanej w związku z brakami realnymi lub urojonymi.  Na zebraniach służyć temu mogą napastliwe wystąpienia, kierowane wobec osób uważanych za rywali. Przy czym, im mniej ci napastliwi mają szacunku dla siebie, tym zajadlej atakują, by w ten sposób wykazać swą ważność. Nieraz „popisy” zaczepnych krytykantów sprawiają, że dyskusja przybiera charakter zawziętej konfrontacji.  

 Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, iż napięta atmosfera utrudnia nie tylko koncentrowanie się na merytorycznych zadaniach, stojących przed naszą organizacją, lecz także, i to nieraz bardzo głęboko, stresuje ludzi. Nie zapominajmy więc, że negatywne nastawienie do innych to kleszcze, które ograniczają również nam możliwości rozwoju. Dlatego też odruchowo lgniemy do tych ludzi, od których spodziewamy się życzliwości, aprobaty i wyrozumiałości. Zatem wato, abyśmy okazywali je innym.

Sprawdzajmy, czy nasze opinie są realne i uzasadnione, by w ten sposób zmniejszyć złe emocje, łagodzić je, a niektóre nawet całkowicie eliminować. W sytuacji, gdy występują jednocześnie sprzeczne dążenia między jednostkami lub grupami osób, spróbujmy znaleźć wspólny punkt, który pozwoli nam powiedzieć: „W tym jesteśmy zgodni, w tym pogodzeni!” Pozwoli nam to na rozwijanie i budowanie wspólnego dobra, które - z czasem - może doprowadzić do neutralizacji punktów będących przedmiotem sporu i przekształcić to, co negatywne, w pozytywne.

  Pochodnia, luty -2005