Na finiszu

     Grażyna Wojtkiewicz  

     Spółdzielnia Niewidomych w Warszawie wkroczyła w etap zasiedlania. Do końca września br. ostatni lokator otrzyma klucz od upragnionego M. Tak przynajmniej twierdzi jej prezes - Andrzej Skóra, który rozpoczął budowę i doprowadził do szczęśliwego końca. Zaczynał w zupełnie innej rzeczywistości - 1984 rok to okres, kiedy nasz kraj i jego obywateli gnębiły już bardzo poważne problemy mieszkaniowe. Niewidomi też mieli z tym kłopoty, więc ktoś wpadł na pomysł (a konkretnie Stefan Strzelecki - ówczesny wiceprezes Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy w Warszawie), by utworzyć spółdzielnię, która będzie budowała mieszkania dla niewidomych. Warszawski okręg PZN użyczył swego szyldu i tak 16 czerwca 1984 roku zatwierdzono statut spółdzielni.

     W pierwszym walnym zebraniu uczestniczyło 16 członków założycieli. Mieli duże zamierzenia, bowiem warszawskie spółdzielnie niewidomych, które miały wspierać zamysł finansowo, święciły okres prosperity. Opracowano projekt budynku mieszkalnego, który miał stanąć na rogu ulicy Wilczej i Emilii Plater. Potem trzeba było znaleźć wykonawcę. Załatwienie formalności, umożliwiających rozpoczęcie budowy, trwało całe 5 lat. W międzyczasie diametralnie zmieniły się warunki społeczno-ekonomiczne. Spółdzielnie niewidomych stanęły u progu bankructwa, nie mogły więc łożyć na budowę. Trzeba było zaciągnąć wysoko oprocentowany kredyt. Dlatego faktyczne rozpoczęcie budowy mogło nastąpić dopiero w 1989 roku.

     Obecnie budynek jest ukończony i wprowadzają się już pierwsi lokatorzy.

   - Czy jest Pan zadowolony z ukończenia budowy? - pytamy prezesa Andrzeja Skórę. - Tak, choć zdaję sobie sprawę, że wraz z tym faktem spółdzielnia traci rację bytu, a więc i moja praca jest problematyczna. Kiedy zaproponowano mi stanowisko prezesa spółdzielni mieszkaniowej, ucieszyłem się, jeszcze mogę być użyteczny. Przedtem, po 33 latach pracy w warszawskiej spółdzielni "Nowa Praca Niewidomych" na stanowisku wiceprezesa do spraw rehabilitacji, musiałem się z nią rozstać. Teraz znów przychodzi taki okres, choć przecież jeszcze czuję się w pełni sił i mógłbym wiele dobrego zdziałać. Gdy zakładaliśmy spółdzielnię, były plany wybudowania kilku budynków mieszkalnych dla niewidomych. Obecnie wszystko się zmieniło. Ludzie żyją na skraju ubóstwa. Nie stać ich nawet na płacenie komornego, a co dopiero na własne mieszkanie.

   - Jak wygląda budynek przy Wilczej, w którym zamieszkają niewidomi?

   - Jest 7-piętrowy, ma 39 mieszkań wielkości od 38 do 67 m2. Ich standard jest wysoki - pokoje duże, ładne, zaprojektowane na lepsze czasy, ze wszystkimi wygodami. Parter i pierwsze piętro budynku zostało sprzedane bankowi za 5 miliardów złotych. Dzięki temu koszt 1 m2 można było obniżyć do 6500 zł.

   - Kto będzie mieszkał w budynku przy Wilczej?

   - Niewidomi, dzieci mające niewidomych rodziców i ludzie związani od lat z naszym środowiskiem.

   - Jak Pan ocenia swoją pracę na stanowisku budowlańca? To zupełnie coś innego niż sprawy związane z rehabilitacją.

   - No cóż, w ciągu tych 8 lat zdobyłem spore doświadczenie w tej branży i mógłbym jeszcze wybudować niejeden dom. Lecz jest to praca bardzo niewdzięczna, gdyż zamiast podzięki, zbiera się niezawinione cięgi. Jeśli do tego dodać jeszcze ciągłe kłopoty z robotnikami i wszelkiego rodzaju kontrahentami - to jest to niezmiernie ciężki kawałek chleba. Mam jednak satysfakcję, że jakoś ze wszystkim sobie poradziłem.

   - Nie wiem nawet, czego Panu życzyć na zakończenie naszej rozmowy. Chyba jednak tego, żeby jeszcze długo mógł Pan służyć  niewidomym swą wiedzą, talentem i zaangażowaniem.

                                         Grażyna Wojtkiewicz  

                                       „Pochodnia”, marzec 1992