Refleksje na temat: człowiek niewidzący - pracownikiem wartościowym dzieli się Izabela Szwarocka (psycholog) w rozmowie z red. Teresą Cwaliną

 TC: Wiem, że odpowiedź na postawione pytanie: czy osoba, która nie widzi, może być wartościowym pracownikiem, jest dla Ciebie oczywista. Mówisz: może i najczęściej tak jest. ISz: Pewno dlatego tak myślę, że doświadczenie niewidzenia głęboko wpisuje się i w moją drogę zawodową. TC: Opowiedz więc, proszę, jak można nie widząc być wartościowym pracownikiem. ISz: Najpierw może jednak istotna uwaga. Nie ma jakiejś specyficznej wartości, przyrodzonej niewidzącemu pracownikowi. Realizuje się ona raczej w całokształcie życiowej drogi osoby niewidzącej drogi, dla której bardzo istotnym - z wielu względów - elementem jest praca zawodowa. Będę mówić o sobie. Pragnę jednak skupić się nie tyle na samym przebiegu własnej ścieżki zawodowej, ile raczej prześledzić ją, próbując odnaleźć to, co mogło być - lub jest - świadectwem bycia wartościowym pracownikiem. Aby w tej refleksji nie zatrzymać się jedynie na poziomie faktów i doświadczeń z mego życia, zachęcam - zwłaszcza niewidomych czytelników - do potraktowania tego wyznania jako inspiracji do własnych przemyśleń, przydatnych przecież na różnych etapach drogi zawodowej. Osoby poszukujące pracy mogą zobaczyć to, co - w ich osobistym doświadczeniu - jest wartością, mocną stroną czymś, co warto podkreślać w określaniu swoich zdolności, w rozpatrywaniu charakteru pracy lub w rozmowie z pracodawcą. Osoby aktualnie pracujące niech potraktują tę refleksję jako zachętę do przemyślenia, w których aspektach swego życia związanych z pracą czują się wartościowe, a w których mogłyby być może coś zrobić, aby być nie tylko sprawnymi w pracy, ale i wartościowymi pracownikami. TC: Zacznijmy tę opowieść od przedstawienia kilku podstawowych informacji o Tobie. ISz: Nie widzę od urodzenia. Jesteś absolwentką Technikum Masażu w Laskach. W 1994 roku ukończyłam psychologię na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Obroniłam pracę magisterską przedstawiającą metodę ruchu rozwijającego Weroniki Scherborn, którą stosuje się m. in. w laskowskim przedszkolu. Potem ukończyłam wiele kursów z zakresu psychoonkologii i opieki hospicyjnej, a w 2005 roku uzyskałam także certyfikat Uniwersytetu w Oksfordzie z terapii poznawczo-behawioralnej. TC: Jesteś psychologiem. Wiele osób uznałoby, że należy dopowiedzieć - i człowiekiem, który nie widzi. Z pewnością masz stosowne do wykonywania zawodu wykształcenie, ale zostaje pytanie: czy będąc niepełnosprawną możesz być sprawną w pracy i jeszcze więcej - możesz być wartościowym psychologiem? ISz: Odpowiem nie wprost... Podejmując zaraz po studiach pracę w jednej z prywatnych szkół wyższych, miałam obowiązki takie, jak wszyscy pozostali nauczyciele akademiccy. Tym, co mogłoby - jak myślę - świadczyć o tym, że jako osoba z dysfunkcją wzroku mogę być wartościowym pracownikiem, było na początek znalezienie sposobu, który w pełni pozwolił podjąć moje zadania. Udało się pokonać techniczne bariery związane z dostępem do literatury naukowej, co blisko dwanaście lat temu naprawdę można poczytać za prawdziwe osiągnięcie. Sądzę jednak, że nieocenioną wartością tamtego czasu był mój osobisty kontakt ze studentami, którzy przychodzili ze swoimi sprawami często poszukując miejsca w świecie przeżywali dramat niegodzenia się ze sobą lub z tym, co albo kto ich otacza. I nie przychodzili do mnie tylko jako do psychologa może raczej ważna była dla nich ta moja oswojona niepełnosprawność, przychodzili bowiem do osoby, która sama jako niewidząca - uważali - też musiała wiele przemyśleć choćby odpowiedzieć na pytanie, jak żyć, gdy się nie widzi. Ale i ja stawiałam też przed nimi zadania - przede wszystkim takie, poprzez które mogli odkryć osobisty potencjał. Zachęcałam, by jako przyszli nauczyciele poprowadzili w ramach ćwiczeń lekcję w szkole na miarę swych marzeń. Mówili, że trochę była to dla nich zabawa, ale dostrzegali w niej także możliwość pokazania siebie komuś, swojej jakiejś, często wcześniej nieodkrytej, części ja... Podsumowując ten etap pracy sądzę, że mogłabym pomyśleć o sobie jako o wartościowym pracowniku jako psycholog umiałam wyzwolić w powierzonych mi osobach ich potencjał pomagałam im odkryć siebie samych, ich mocne strony i ograniczenia. Trochę tak, jak muszę czynić to sama, jeśli chcę - nie widząc - czuć się wartościowym pracownikiem, tzn. takim, który podejmuje wszystkie te obowiązki zawodowe, jakie może podjąć, choć nierzadko trzeba najpierw znaleźć samemu jeszcze i sposób umożliwiający ich realizację. TC: Potem pracowałaś w hospicjum. ISz: W warszawskim Hospicjum dla Dzieci, wtedy pierwszym w Polsce, a nawet w Europie. I choćby dlatego nie było to trudniejszym wyzwaniem ta praca jakoś sama z siebie dawała poczucie bycia wartościowym pracownikiem. Wiązało się to ze specyfiką miejsca i podejmowanymi na co dzień zadaniami. Łatwo było odnieść wrażenie, że towarzysząc dzieciom i ich rodzicom w często dramatycznym okresie ich życia, jest się osobą jakoś szczególnie wybraną, zajmuje się sprawami niezwykłej wagi. Przypuszczam, że był czas, kiedy tak właśnie myślałam. Jednak kontaktując się - najczęściej w ich domu - z rodzinami, których dzieci były pod opieką hospicjum i towarzysząc umierającemu dziecku, nie mogłam nie dostrzegać i jego rodzeństwa, i tych wielu spraw, wokół których nadal będzie toczyć się w rodzinie życie, pomimo że po śmierci ukochanego dziecka będzie działo się wszystko zupełnie inaczej. Zaczęłam więc organizować i dbać o takie formy opieki i codziennego kontaktu z rodzinami dzieci (szczególnie zmarłych), które - nie umniejszając bólu związanego ze stratą dziecka, pozwoliłyby raczej przeżyć to doświadczenie jako trudny i bolesny etap życia, a nie jego koniec. Zresztą, kilkoro szczególnie zapamiętanych przeze mnie umierających dzieci nauczyło mnie, że można przeżywać swoje życie tu i teraz, nawet jeśli ma ono perspektywę kilku dni czy tygodni. I często, będąc z nimi rozmawiałam o życiu i o śmierci, o lęku i o ludziach, którzy pozostaną, i o najgłębszej miłości. Pamiętam takie rozmowy z bardzo chorym dzieckiem toczone w trakcie wspólnego grania w piłkę albo kiedy razem oglądaliśmy zdjęcia. Podczas formacji, jaką otrzymywałam będąc pracownikiem hospicjum, słyszałam często, że mam szansę - a nawet powinnam - przemyśleć własny stosunek do śmierci. A ja przesuwałam raczej akcent coraz częściej w swoich rozważaniach na to, jaki jest mój stosunek do życia takiego, jakie jest moim udziałem dzisiaj, takiego, w którym uczestniczę - również jako osoba niewidząca. Myślę też, że moja wartość jako pracownika miała istotny związek z tym, jaki mam stosunek do własnego cierpienia, gdzie jest w moim życiu miejsce na ból, może nawet śmierć niektórych zamierzeń... Ale przede wszystkim ważne było moje życie i dostrzeżenie, że obecne w nim trudności i drogi ich przezwyciężania mogą być barierami, ale mogą też być po prostu innymi sposobami odnalezienia się w tej samej rzeczywistości. Zgadzam się oczywiście, że doświadczenie niewidzenia i doświadczenie śmierci są jakoś nieporównywalne. Sądzę jednak, że tak jedno, jak i drugie, potrzebuje odniesienia do tego, co rozpoznaje się jako wartość - niezależnie od okoliczności. I tak, dostrzegając wartość mojego życia, której nie umniejsza w żadnym stopniu trud doświadczenia niewidzenia, próbowałam pomagać rodzicom, którzy stracili swoje dzieci, w przyjęciu perspektywy, że w ich życiu może być podobnie. TC: Dzisiaj pracujesz w jednym z warszawskich szpitali. ISz: Jestem psychologiem w oddziale psychiatrycznym. Pracuję w zespole, w którym każdy ma określone zadania. Oczywiste, że nikt ode mnie nie oczekuje samodzielnych działań, które wymagają obserwacji wzrokowej i oceny wzrokiem, jak dane zadanie zostało przez pacjenta wykonane. W tym potrzebuję wsparcia widzącego kolegi. No i może warto dodać jeszcze, że praca psychologa - o czym często się nie pamięta - to nie tylko testy... Mam do czynienia z ludźmi chorymi, wobec których trzeba po prostu zastosować leczenie zgodnie z najlepszą wiedzą. Ale tym, z czym wiąże się - jak myślę - wartość mojej pracy jako osoby niewidzącej, jest chyba przekonanie, że moje życie ma swój cel, że są w nim wartości niezależne od chwilowego samopoczucia że w ciągu dnia są punkty stałe, nie poddające się wahaniom i zmienności myśli czy nastrojów. Wydaje się to bardzo ważne, gdy dotyka się doświadczenia zagubienia drugiego człowieka, poddania się przez niego poczuciu bezsensu i beznadziejności. Wtedy często w jakimś sensie zapominam, że fizycznie nie widzę. Moje wewnętrzne światło - płynące z wiary, ale i jakoś z faktu akceptacji własnej niepełnosprawności - inspiruje mnie do pomagania pacjentom w rozwijaniu ich perspektywy patrzenia na siebie, na innych ludzi, na doświadczenie ich choroby. TC: W odpowiedzi na pytanie, czy osoba, która nie widzi, może być wartościowym pracownikiem, pozostaje więc ważna jeszcze i odpowiedź na to pytanie o źródło tej wartości. ISz: Tak, wypływa ona chyba z wnętrza osoby niewidzącej i wiąże się ściśle ze znaczeniem, jakie ma dla niej niewidzenie, jej cierpienie, a nawet całe jej życie.

Głębokie życie wewnętrzne, niezłomne zasady moralne, szlachetny i prawy, łatwy i miły charakter, wreszcie cierpliwe i pogodne znoszenie kalectwa sprawia, że niewidomi nie tylko nie będą ciężarem dla otoczenia, ale przeciwnie niejednokrotnie staną się centrum, z którego

 na otoczenie spływać będzie światło i moc, jakie tylko Bóg dać może.  

Promocja  4-2006