Wanda Szuman  

Wybitna działaczka w dziedzinie oświaty i  kultury wśród ludzi niepełnosprawnych

 Organizatorka stowarzyszeń  pomagających inwalidom

 

 

     Zawsze tam, gdzie najtrudniej

       Józef Szczurek

 

Znamy ją dobrze, głównie z wystąpień prasowych i publikacji książkowych, w których porusza najistotniejsze zagadnienia, dotyczące niewidomych. Wanda Szuman, mimo podeszłego wieku, nie zmniejsza tempa aktywności w pracy społecznej. Najwięcej czasu i energii poświęca problemom związanym z niewidomymi dziećmi. Organizuje poradnictwo dla rodzin mających niewidome dzieci. Popularyzuje ideę wprowadzenia do szkół dla dzieci niemających wzroku rysunku i umożliwiania poznawania świata poprzez formy plastyczne, popularyzuje potrzebę skuteczniejszego zajęcia się głuchoniewidomymi. Znając języki 0angielski, rosyjski i francuski utrzymuje liczne kontakty z ośrodkami i poszczególnymi ludźmi, zajmując się organizowaniem opieki nad niewidomymi. Jej kontakty wykraczają daleko poza Europę i sięgają aż do Japonii, skąd również otrzymuje publikacje i materiały ilustracyjne, traktujące o interesujących ją dziedzinach.  

Pani Wanda Szuman mieszka w Toruniu przy ulicy Szumana - imienia jej ojca, wybitnego chirurga, znanego patrioty i społecznika. Pod koniec dziewiętnastego wieku wybudował on w Toruniu dwupiętrowy dom, w którym założył szpital. Znalazły się w nim dwa pokoje (każdy na sześć łóżek) przeznaczone dla niezamożnych chorych. Pacjenci w nich leżący nie ponosili kosztów leczenia, opłacali jedynie wyżywienie.  

Wiadomo, że w tamtych czasach Toruń, jak reszta Pomorza, były terenem intensywnej germanizacji. Opowiadanie się za Polską wymagało nie lada hartu i odwagi. Dom państwa Szumanów znany był szeroko jako bastion polskości. Pani Szuman, jak i sześcioro jej braci i sióstr, aktywnie uczestniczyła w tajnym nauczaniu języka polskiego i polskiej kultury oraz w zdobywaniu drukowanych materiałów, dotyczących dziejów naszej ojczyzny.  

Dom państwa Szumanów w późniejszych latach przechodził różne koleje. Obecnie mieści się tu hotel dla nauczycieli, którzy przyjeżdżają do Torunia na kursy dokształcające, Toruń bowiem jest na Pomorzu centrum życia naukowego, ponieważ mieści się tu Uniwersytet Mikołaja Kopernika. W domu tym mieszka też pani Wanda Szuman ze swoją siostrzenicą - Kazimierą Bieńkowską.  Mieszkanie przypomina raczej wielką bibliotekę. Większość powierzchni zajmują szafy i regały z książkami i innymi dokumentami, związanymi z działalnością naukową i społeczną jego właścicielki. Olbrzymia ilość publikacji traktuje o niewidomych. Warto tu wspomnieć, iż pani Szuman jest chyba jedyną osobą, gromadząca od kilku lat wszystkie wycinki prasowe z całego kraju dotyczące niewidomych. Wszystko ułożone jest w wielkim porządku i w każdej chwili można bez trudu i bezbłędnie odszukać potrzebny materiał.  

Na prośbę przedstawicieli naszej redakcji pani Wanda Szuman tak opowiada o swojej pracy i życiu.  

- Od dziecka interesowałam się przeżyciami, losami sierot. Rodzice pragnęli oddać mnie do wyższego liceum pedagogicznego. Jego ukończenie stwarzało możliwość kontaktu z ludźmi bogatymi, z tak zwanych wyższych sfer, ale ja nie chciałam uczyć dzieci wypieszczonych. Wolałam zostać nauczycielką ludową. Rodzice więc, czyniąc zadość mojej woli, zawieźli mnie do odpowiedniego seminarium w Krakowie.  

Kiedy je ukończyłam, wybuchła wojna (pierwsza wojna światowa), niosąc ogrom zniszczeń i cierpień. Zorganizowałam wówczas w Toruniu Komitet Pomocy Ofiarom Wojny. Stąd szły paczki odzieżowe na cały obszar Polski, znajdujący się na północ od Warszawy. Ofiary wojny na terenach południowych wspierał podobny komitet - w Poznaniu. Muszę tu bezstronnie przyznać, że na niektórych naszych paczkach, zwłaszcza przesyłanych Wisłą do Płocka, dawał swoje naklejki Niemiecki Czerwony Krzyż, co ułatwiało nam pracę.  

Przy końcu wojny, w listopadzie 1918 roku, trzeba  było podjąć inną formę pomocy. Z Niemiec wielką falę wracali jeńcy i robotnicy. W przeciwnym kierunku szli niemieccy żołnierze, wracający z frontu. W Toruniu, na dworcu i w jego okolicach, przebywało jednocześnie około czterdziestu tysięcy ludzi. Brakowało żywności. Zorganizowaliśmy wówczas bezpośrednią pomoc dowożenia żywności przez Wisłę, ponieważ nie było dobrej komunikacji. Ludność przynosiła gorącą zupę. Ofiarność była bardzo duża. Tę akcję podkreślam specjalnie, ponieważ czasem słyszy się opinię o zniemczeniu Pomorza. To nieprawda. Mieszkańców Pomorza cechowało ogromne przywiązanie do tradycji Polski i prawdziwy patriotyzm, nawet wtedy, gdy mówili wykoślawionym językiem polskim.  

Natychmiast po zakończeniu wojny Naczelna Rada Ludowa powierzyła mi zorganizowanie pierwszego kuratorium, tak zwanej Komisji Szkolnej na Regencję Kwidzyńską. W tym okresie Pomorze nie było jeszcze przyznane Polsce. Organizowałam więc pierwsze szkoły, seminarium, kursy dla nauczycieli niewykwalifikowanych. Zadanie to było niezmiernie trudne, bowiem nauczyciele niemieccy musieli stąd odejść, a nauczyciele polscy często kryli się z obawy przed niemieckim terrorem. Wszystko było jeszcze nieustabilizowane, płynne. Organizowałam kursy języka polskiego, a także wstępne kursy dla nauczycieli, aby w ten sposób załagodzić brak kadr pedagogicznych. Sytuacja zmieniła się dopiero po roku 1921, kiedy Pomorze weszło w skład państwa polskiego.  

W tym czasie wyjechałam do Warszawy, aby kontynuować studia pedagogiczne, nie wyłączając pedagogiki specjalnej. Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z prof. Maria Grzegorzewską. Moja praca dyplomowa dotyczyła również opieki nad sierotami. W pierwszych latach po wojnie było ich dużo i wychowanie ich stanowiło ważny problem społeczny. Ówczesne Ministerstwo Oświaty ufundowało mi roczne stypendium zagraniczne w celu opracowania systemu opieki nad sierotami. Wyjechałam więc do Francji, a następnie do Belgii i Anglii. W kraju nad Tamizą ten problem rozwiązywano najlepiej. Przyczyniło się do tego niewątpliwie dojście do głosu kobiet, włączenie się ich do życia społecznego i politycznego. Najskuteczniejszy okazał się system wychowywania sierot w rodzinach zastępczych.  

Po przyjeździe do Polski wraz z panią dyr. Czerwińską w Warszawie organizowałam Państwowe Kursy Opieki Społecznej dla Dziecka. W tej działalności spotykałam się bezpośrednio z problemem sierot. Wtedy też po raz pierwszy spotkałam się z dziećmi niewidomymi. Wzorując się częściowo na systemie angielskim, założyłam pierwszy w Polsce Komitet Umieszczania Sierot w Rodzinach. W Warszawie również, w oparciu o Dom ks. Boduena, gdzie przebywało ponad tysiąc sierot, przeprowadzałam badania rozwoju sierot. Na danych statystycznych wykazałam, iż dzieci w wieku od dwóch do czterech lat,   przebywając w zakładach zamkniętych, są znacznie mniej rozwinięte niż dzieci w rodzinach. Pomijając już kwestię umiejętności budowy zdań i rozmowności, dzieci mające dom rodzinny przewyższały poważnie wychowanków zakładów samą ilością dźwięków. Te pierwsze wymawiały w ciągu dnia od dwóch do czterech tysięcy dźwięków, a dzieci z zakładu tylko od dwustu do czterystu, licząc nawet najprostsze: „ba, beŚ, mo”, a więc różnice ogromne. Był to silny argument, ułatwiający akcję umieszczania dzieci w rodzinach. -

Bogata była działalność naukowa, społeczna i publicystyczna naszej rozmówczyni, mając jednak na uwadze prasowy charakter niniejszej publikacji, przerywamy opowieść pani Wandy Szuman o swojej pracy, aby poruszyć jeszcze inne zagadnienia. Dodajmy jedynie, iż organizowała także kursy dla opiekunów społecznych, dużo pisała. Przed drugą wojną światową wyjechała do Poznania, gdzie wykładała w Katolickim Liceum Ochroniarskim Studium Społecznym. W czasie wojny Niemcy wywieźli ją na Podkarpacie, gdzie uczyła w szkole podstawowej. Potem przenosi się do Radomia. Tu znów zajmuje się organizowaniem opieki nad dziećmi, a także pomocy dla więźniów. Po wojnie organizuje w swoim domu liceum dla wychowawczyń przedszkoli.  

Problematyką niewidomych, zwłaszcza dzieci, pani Wanda na dobre zajęła się na początku lat siedemdziesiątych. I tu następne nasze pytanie:

- Jakie wydała Pani książki o niewidomych i o czym one traktują?

- Będąc w szkole dla niewidomych dzieci w Bydgoszczy, zauważyłam duże ożywienie jej wychowanków, kiedy rysowałam nieskomplikowane obrazki na ich rękach. Natchnęło mnie to myślą o potrzebie udostępniania niewidomym dzieciom rysunku. Ta dziedzina jest u nas zupełnie zaniedbana. Zwróciłam się wówczas do Państwowego Instytutu Pedagogiki w Warszawie o pomoc w prowadzeniu prac w tym kierunku. Przydzielono mi bezpłatnie protokolantów, którzy notowali moje uwagi i ważniejsze fragmenty rozmów z dziećmi. W wyniku podjętych badań napisałam książkę, wydaną przez Państwowe Zakłady Wydawnictw  Szkolnych pt. „O dostępności rysunku dla dzieci niewidomych”. Uważam, ze przy pomocy rysunku można o wiele bardziej skutecznie, o wiele lepiej oddziaływać na wyobraźnię niewidomego dziecka, a także dorosłego. Wprowadzenie rysunku w szkołach, w wydawnictwach, podręcznikach i czasopismach znacznie ułatwiłoby wychowanie, kształcenie, przybliżanie dziecku kształtów i form wszystkiego, co nas otacza. Dotychczas, niestety, ta prawda nie utorowała sobie jeszcze u nas drogi, tak jak to się stało obowiązkowe w Czechosłowacji i ZSRR, a częściowo i w innych krajach zachodniej Europy, Anglii czy Stanach Zjednoczonych.  

Zauważyłam też, że rodzice niewidomego dziecka obchodzą się z nim niewłaściwie, rozpieszczając je nadmiernie, lub też niejednokrotnie traktując je okrutnie. Stosunek rodziców przeważnie ma charakter krańcowy. Obserwacje te doprowadziły mnie do napisania książki pt. „Wychowanie niewidomego dziecka”. Książka ta dawno już została wyczerpana i wydaje mi się, że dopóki nie ukaże się coś ważniejszego w tej dziedzinie, należałoby ją wznowić, ponieważ brak takiej publikacji odczuwany jest przez rodziców dość mocno. Próbowałam organizować pomoc instruktażową dla rodziców mających niewidome dzieci. Wraz z prof. Marią Grzegorzewską, a także z prof. Doroszewską, niejednokrotnie omawiałyśmy te zagadnienia, ale zabrakło mi już sił, a nikt tego w praktyce nie podjął. Obecnie często udzielam rad rodzicom, w drodze korespondencyjnej, często też do mnie przyjeżdżają, ale na tym się kończy. Uważam, ze jest to niezwykle ważna potrzeba społeczna i należy się tym zająć.  

W tym wypadku należałoby także skorzystać z doświadczeń angielskich. Tam często organizuje się zjazdy rodziców niewidomych dzieci. W naszym kraju można by się pokusić o zorganizowanie podobnych spotkań.  

- Jakimi zagadnieniami aktualnie zajmuje się Pani najbardziej?  

- Twórczością artystyczną, plastyczną ludzi bez rąk lub ludzi niewidomych, a przede wszystkim głuchoniewidomych. Uważam, iż tę grupę inwalidów, tak bardzo poszkodowanych, można otoczyć opieką. Trzeba ich jednak odnaleźć, zarejestrować, nauczyć czytać, dać im pracę lub w jakikolwiek inny sposób zabezpieczyć byt materialny - trzeba im ułatwić kontakt ze światem. Doświadczenia w tej mierze z Lasek i Ośrodka Rehabilitacji w Bydgoszczy należy koniecznie rozwijać. Mam wiele materiałów na ten temat, jak organizuje się opiekę nad głuchoniewidomymi zagranicą.  

Sporo czasu poświęcam także propagowaniu spraw niewidomych, zwłaszcza przez wystawy wyrobów niewidomych, ich osiągnięć artystycznych, itp. Ta dziedzina w Polsce również jest zaniedbana. Na tej drodze można by powiedzieć społeczeństwu bardzo dużo. -  

Dziękujemy pani Wandzie Szuman za ciekawą i wartościową rozmowę. Mimo podeszłego wieku pracuje ona nadal bardzo dużo. Prowadzi bogatą  działalność publicystyczną. Ze zgromadzonych przez nią dokumentów i materiałów na pewno będą korzystać naukowcy i publicyści, zajmujący się problematyką inwalidów i zagadnieniami pomocy społecznej.

Rozmawiał Józef Szczurek  

       Pochodnia  Styczeń 1973