Odnalazłam sens życia

Emilia Święcicka

(Praca wyróżniona w konkursie redakcji „Pochodni”)

 

Bracia i siostry uczęszczali do szkoły, a ja wciąż płakałam i niemal siwiałam z rozpaczy, jak będę dalej żyć.  Co będę robić? Przypomniałam sobie, że nieźle robię na drutach. Odnalazłam swoje druty, na których nauczyłam się robić już inaczej, bez wzroku,  ,  lecz to było za mało, by żyć samodzielnie i nie być na łasce rodziny. W tym czasie otrzymałam adres szkoły dla niewidomych. Prawie uciekłam z domu, bowiem nikt w rodzinie nie miał chyba nadziei, że ja kiedykolwiek się usamodzielnię. Właśnie w szkole zaświtała dla mnie nadzieja na przyszłość. Chociaż bardzo kochałam mamę i rodzeństwo, towarzystwo ludzi o tym samym kalectwie zbliżało mnie do tego środowiska. Na początku wybijałam szyby w drzwiach, a korytarze w internacie były dla mnie za wąskie, bo jako dziewczyna ze wsi żyłam w zasadzie w nieograniczonej przestrzeni. Z wielkim zapałem uczyłam się pisma Braille'a. Było to dziwne odczucie. Poprzez palce do świadomości docierał przeczytany tekst. Błogosławiłam tego, kto wymyślił to pismo. Po kilku miesiącach zaczęłam uczyć się gry na fortepianie i poznawać tajniki pracy zawodowej wykonywanej przez niewidomych. Może to miało być któreś z moich przyszłych zajęć? Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Do wszystkiego przykładałam się z ochotą i sercem. Zniknęły gdzieś siwe włosy, a zrodziła się jakaś nowa wiara, że będę samodzielna, że jeszcze będę mogła pomóc swojej mamie.  

Po ukończeniu szkoły podstawowej we Wrocławiu wyjechałam z bólem serca do Owińsk. Mieliśmy uczyć się tkactwa, ale nie doszło do tego. Za to udoskonaliłam swoje umiejętności dziania na drutach dzięki wspaniałej instruktorce - pani Wali Kępie. Nauczyłam się też  naciągania szczotek i po pierwszym roku zawodówki przeniosłam się do miasta, które mnie bardzo oddaliło od rodziny (czego do tej pory żałuję), ale tu właśnie znalazłam pracę w tkactwie.  

Otrzymałam mieszkanie w internacie, a w spółdzielni niewidomych o sympatycznej nazwie „Przyjaźń” - pracę. Warunki w spółdzielni były bardzo prymitywne - malutkie krosienka, ogromna i zimna hala produkcyjna. Zimą grabiały ręce. Poznałam jednak nowe koleżanki i kolegów, a słowo „praca” nabrało ogromnego znaczenia w moim życiu. Cieszyło mnie, że mogę być komuś przydatna i wykonywać dla innych potrzebne im rzeczy. Zaczęłam od szalików, pięknych i kolorowych - cztery czółenka, cztery pedały, rzuty białe, czerwone, granatowe (coś w tym rodzaju). Widząca instruktorka krążyła między nami. Jak coś nie wychodziło, wystarczyło podnieść rękę do góry, a po chwili dobre oczy podpowiadały, co robić dalej.  

Otrzymane pieniądze były tak oczekiwane i drogie, że nie wiedziałam, co za nie kupić - czy opłacić internat, czy kupić coś z odzieży, której już dawno nikt mi nie kupował. Każdego miesiąca otrzymana pensja była ogromną radością. Na pierwsze święta Bożego Narodzenia pojechałam do domu zupełnie inaczej ubrana, a dla każdego z rodziny miałam prezent.  

Praca była moją ogromną przyjemnością - wesoła atmosfera, ludzie młodzi, najczęściej ofiary wojny i powojennych chorób. Był rok 1953. Byliśmy ufni i wierzyliśmy, że nasza praca jest potrzebna, nie tylko nam, ale także i innym ludziom.  

Wiele radości sprawiały mi popołudniowe zajęcia chóru i zespołu recytatorskiego. Nie przeszkadzało mi, że zimno czy ciasno w internatowym pokoju - na 11 metrach kwadratowych mieszkały trzy dziewczyny, stały trzy łóżka, tyleż samo szafek i do tego jeszcze trzy radia i jedna wspólna szafa, dla każdej półka. Najważniejsze było to, że można było żyć samodzielnie i niezależnie. Do dziś przyjaźnię się z koleżankami z internatu.  

Pracowałam bardzo sumiennie i należałam do przodujących pracowników. Długo pomagałam mamie - wdowie i młodszemu rodzeństwu. Dzięki temu, że pracowałam, mogłam się ładnie i modnie ubrać, chodzić do teatru, miałam wielu przyjaciół, nie tylko wśród niewidomych. Bardzo lubiłam tańczyć, więc koledzy często zabierali mnie na zabawy. Znalazł się także taki, w którym się zakochałam, jednak zabrakło odwagi na wspólne życie. On znalazł wkrótce słabo widzącą żonę, a ja słabo widzącego kolegę. Najpierw się zaprzyjaźniliśmy, a potem przyszła wielka miłość i strach przed podjęciem decyzji - wyjść za mąż, czy nie? Strach był potężny, ale i miłość niemała, wspaniałe uczucie i tęsknota za rodziną. Co wybrać? Co robić? Pracowałam. Mój chłopiec też. Jest dobry, kocha mnie i ja jego. Szkoda było tracić taką szansę, ale był ogromny strach przed tym, czy dam sobie radę. Zwyciężyła miłość i wkrótce pobraliśmy się. Po roku otrzymaliśmy mieszkanie w blokach. W jednym dniu było w domu prawie wszystko, gdyż mieliśmy już wspólnie odłożone pieniądze, a w dodatku mogliśmy kupić całe wyposażenie bez żadnych problemów. Meble zwykłe, jasne, dywan na podłogę, a na ścianę śliczny gobelin przedstawiający polowanie. Mieszkanie było ładne, słoneczne i cieszyliśmy się z niego ogromnie.  

Tkactwo się skończyło, przeszłam na dziewiarstwo. Byłam zafascynowana maszyną, robiłyśmy piękne swetry i śpioszki. To był zupełnie inny rodzaj pracy. I tak upłynęło 10 lat pracy. Praca w spółdzielni dawała dodatkowe radości. Jest to bezpośredni kontakt z ludźmi, w tramwaju, na ulicy i przede wszystkim w pracy. Żyła sprawami swoich przyjaciół. W tym czasie urodziłam syna, a po półtora roku córkę. W związku z tym musiałam pracować chałupniczo. Robiłam szczotki. Ich naciąganie w domu sprawiało wiele kłopotu, gdyż była to praca brudna, zaśmiecająca mieszkanie. Szczotki zajmowały też dużo miejsca. Przez 10 lat mieszkaliśmy w jednym pokoju z kuchnią. W łazience zrobiłam sobie półeczkę i tak wyglądała moja pracownia. Początkowo było bardzo ciężko. Jedno dziecko w wózku, drugie obok. Pracowałam przeważnie nocami. Nie mogłam przerwać pracy ze względów materialnych, gdyż pensja męża absolutnie nie wystarczała na utrzymanie domu. Naciąganie szczotek zajmowało mi wiele czasu, często miałam popuchnięte ręce. Zawsze lubiłam czytać książki, lecz gdy zaczęłam wykonywać szczotki,  straciłam czucie. Z płaczem przesuwałam palce po stronach „Pochodni” i nic nie czułam. Z czasem jednak  palce posłusznie przekazywały mi do świadomości przeczytany tekst.  

Z biegiem lat dzieci podrosły i poszły do przedszkola, potem do szkoły. Ręce szybko naciągały szczotki, gospodarcze i fabryczne. Zawsze robiłam je sama. I tak trwa to już 25 lat. Różnie układała się moja współpraca ze spółdzielnią. Zależało to zarówno od prezesa, jak i od kierownika nakładców. Prosiłam o możliwie dobre szczotki, mniejsze oprawy, gdyż ręce mam sprawne, ale słabe. Potrafię zrobić nawet najmniejszą szczoteczkę. Zawsze staram się wykonywać je w terminie. Nigdy nie miałam żadnych zatargów ze swoim kierownictwem. Spółdzielnię, w której pracuję, bardzo cenię. Od 34 lat pracuję  w tym samym zakładzie i jestem z nim bardzo związana. Interesuję się zawsze tym, co się dzieje w spółdzielni, uczestniczę w zebraniach mojego działu i walnych zgromadzeniach. Często byłam wybierana do różnych komisji działających na terenie spółdzielni. Obecnie należę do komisji socjalnej. Gdy odbywają się inne spotkania, także chętnie w nich uczestniczę. Obserwując pracujących obecnie niewidomych, wydaje mi się, że dawniej było przyjemniej, byliśmy bardziej zżyci, cieszyliśmy się, że możemy w ogóle pracować. Praca nakładcza pozwala niewidomej kobiecie posiadającej rodzinę wychować dzieci i prowadzić gospodarstwo domowe.  

Praca daje mi dużo satysfakcji i stawia na równi z ludźmi pełnosprawnymi. Często słyszę, jak sąsiadki skarżą się na niskie emerytury. Mówią, że kiedyś kobiety nie musiały pracować, gdyż miały dobrze zarabiających mężów. Ja nigdy nie martwię się takimi sprawami. Przepracowałam 34 lata i zawsze zarabiałam tyle, że starczyło mi na zaspokojenie potrzeb swoich i mojej rodziny. Jestem dumna wraz ze swoim mężem, też inwalidą, że praca pozwoliła żyć normalnie naszej rodzinie. Możemy śmiało rozmawiać z widzącymi przyjaciółmi, gdyż sami potrafiliśmy swojej rodzinie zapewnić byt i możemy być przykładem dla naszych dzieci. Korzystanie ze stałej pomocy i ciągła zależność od  innych upokarzałaby mnie. Praca jest dla mnie źródłem niejednej radości, ale także wielu problemów. Pozwoliła mi jednak sprawdzić swoje możliwości i znaleźć miejsce w życiu.  

       Pochodnia Marzec 1989