„zawsze redaktor”
Warszawa 22 Viii 1996 Spór o koncepcję Wstęp do książki Ewy Grodeckiej: "Historia niewidomych polskich w zarysie" W bieżącym roku mija pięćdziesiąt lat od czasu, jak powstała pierwsza ogólnopolska organizacja cywilnych niewidomych - Związek Niewidomych Pracowników RP. Stało się to w październiku 1946 roku na zjeździe zjednoczeniowym w Chorzowie. Jednym z najważniejszych elementów uczczenia tego ważnego wydarzenia będzie udostępnienie szerokiemu ogółowi czytelników książki dr Ewy Grodeckiej pt "Historia niewidomych polskich w zarysie", wydrukowanej w 1959 roku w wydawnictwie "Sprawa Niewidomych" w zeszytach Nr 7 i 8 i jakby potem nieco zapomnianej, odłożonej na biblioteczną półkę, z której mało kto korzysta. Na pytanie: dlaczego tak się stało, postaram się odpowiedzieć w dalszej części niniejszego wstępu. Najpierw jednak kilka wyjaśnień, gdyż większość dzisiejszych czytelników niewiele wie o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat, a przez to różne fakty, a nawet określenia i pojęcia mogą się wydać dalekie i niezrozumiałe. A zatem przejdźmy do konkretów. Pierwsze zdania wprowadzające do omawianej książki brzmią następująco: "Oddajemy do rąk Czytelników "Sprawy Niewidomych" pierwsze opracowanie historii niewidomych. Stanowi ono I część którą opracowuje Centralny Ośrodek Tyflologiczny Polskiego Związku Niewidomych na podstawie badań, przeprowadzonych z udziałem wszystkich Okręgów Związku i licznych współpracowników niewidomych i widzących". W latach 1957-1959 ukazało się dziewięć zeszytów pod wspólnym tytułem "Sprawa Niewidomych", które zawierały całokształt ówczesnej wiedzy tyflologicznej. Omawiano tam takie zagadnienia, jak: Problemy rehabilitacji podstawowej i zawodowej, oświata dzieci i dorosłych, sprawy organizacyjne Związku, wydawanie czasopism i książek, nauka brajla, współpraca z zagranicą, działalność kulturalna PZN. Autorami poszczególnych szkiców byli przeważnie merytoryczni pracownicy Związku - Zygmunt Jursz, Stanisław Pietrzyk, Stanisław Żemis, Jan Silhan, Jadwiga Stańczakowa, Ewa Grodecka Stanisław Błaszczyk, Dobrosław Spychalski i inni ludzie zajmujący się zawodowo problematyką niewidomych. a Do kolegium wydawnictwa wchodzili dr Włodzimierz Dolański,dr Ewa Grodecka i Stanisław Żemis. Oprócz tematów dotyczących naszych, polskich zagadnień, we wspomnianych zeszytach znajdowały się również opracowania poświęcone innym krajom. I tak na przykład dr Włodzimierz Dolański przedstawił sytuację niewidomych w krajach Europy zachodniej, a Jan Silhan - w krajach Europy wschodniej i środkowej. Ostatni zeszyt z 1959 roku poświęcony jest statystyce dającej szczegółowy obraz sytuacji inwalidów wzroku w Polsce pod koniec lat pięćdziesiątych. "Historia niewidomych polskich w zarysie", jak to wynika z pierwszych zdań poprzedzających treść książki, miała być częścią większej pracy zatytułowanej: "Przygotowanie niewidomych do życia i pracy", jednak takie dzieło nigdy się nie ukazało. Autorka przeliczyła się z ówczesnymi możliwościami finansowymi i kadrowymi PZN, ale nie powinniśmy mieć do niej o to pretensji, gdyż publikacje zawarte w "Sprawie Niewidomych" i tak stanowią wielki sukces naszej organizacji z tamtych lat. Centralny Ośrodek Tyflfologiczny powołany został decyzją prezydium Zarządu Głównego PZN w 1957 roku.Na początku zajmował się działalnością naukową, szkoleniem kadr i archiwizacją osiągnięć niewidomych.W cztery lata potem COT został zreorganizowany.W jego skład weszły działy Zarządu Głównego - Produktywizacji i Wychowowczo-Oświatowy, ośrodek wypoczynkowy w Muszynie, warszawski ośrodek rehabilitacji podstawowej, Biblioteka Centralna oraz wydawanie naukowych pozycji tyflologicznych. , Funkcję kierownika COT powierzono dr Ewie Grodeckiej, a po jej odejściu w roku 1962, szefem placówki został mgr Adolf Szyszko. Centralny Ośrodek Tyflologiczny istniał do dońca 1964 roku. Zlikwidowano go po odejściu ze Związku prezesa Mieczysława Michalaka. Nowy przewodniczący Zarządu Głównego - Stanisław Madej, przeprowadził reorganizację, w wyniku której powstało kilka nowych działów merytorycznych. Kim była Ewa Grodecka? Przed wojną aktywnie działała w Związku Harcerstwa Polskiego, zajmując się głównie drużynami dziewcząt. Doszła do najwyższych stopni władzy w harcerstwie.W latach dwudziestych studiowała w Uniwersytecie Warszawskim na wydziale historii, specjalizując się w filozofii i w tej dziedzinie uzyskała doktorat. W czasie wojny, w randze kapitana działała w Komendzie Głównej Armii Krajowej. Za swe czyny otrzymała Krzyż Walecznych. Jasne jest, że z taką przeszłością nie mogła być politycznie akceptowana w okresie stalinowskim. Trudno jej było dostać pracę zgodną z kwalifikacjami . W tych okoliczn ościach nawiązała kontakt z PZN . Zatrudniono ją w okręgu warszawskim.Swoje nowe zadania wykonywała z wielką odpowiedzialnością i sumiennością, nie dziw więc, że wkrótce przeniesiona została do Zarządu Głównego, gdzie jej kwalifikacje mogły być lepiej wykorzystane dla dobra niewidomych. Ewę Grodecką cechowała wielka uczciwość, odpowiedzialność i pracowitość.Dla Związku chciała zrobić jak najwięcej, ale czasem brakowało jej praktycznej wiedzy o niewidomych toteż niejednokrotnie jej koncepcje przekraczały możliwości kadrowe i finansowe PZN. W lipcu 1962 roku, na własną prośbę, odeszła na emeryturę.Nadal jednak współpracowała ze Związkiem aż do odejścia prezesa Michalaka. Mieszkała w Piastowie koło Warszawy.18 października 1973 roku , kiedy szła chodnikiem, najechał na nią motocyklista.W dwa tygodnie później zmarła w pruszkowskim szpitalu. Praca dr Ewy Grodeckiej w Polskim Związku Niewidomych miała ogromne, pozytywne znaczenie. To głównie dzięki niej mamy obraz sytuacji niewidomych w Polsce i Europie pod koniec lat pięćdzesiątych. Sprawiły to jej inicjatywy wydawnicze iwłasne publikacje , a wśród nich najważniejsza - "Historia niewidomych polskich w zarysie", która w naszej literaturze tyflologicznej na stałe zajęła jedną z pierwszorzędnych pozycji. Warto się przez chwilę zastanowić, jak to się stało, że na początku lat pięćdziesiątych, a więc w okresie, kiedy terror stalinowski był największy, Ewa Grodecka - przedstawicielka prawicy politycznej - mogła rozpocząć pracę w naszej organizacji. Na pewno złożyły się na to co najmniej dwie okoliczności. Ówczesne władze polityczne patrzyły nieco "przez palce" na poglądy ludzi przyjmowanych do pracy w strukturach związkowych. Jednak okolicznością najważniejszą okazała się postawa i podejście do tych spraw pierwszego prezesa Polskiego Związku Niewidomych - mjr Leona Wrzoska. Był bardzo wrażliwy na ludzkie niedole. Zatrudniał więc w Zarządzie Głównym PZN ludzi mających AK-owską przeszłość, wypuszczonych z więzień za działalność polityczną lub nieodpowiednie poglądy oraz przedwojennych oficerów, Wszyscy oni mieli duże trudności ze znalezieniem pracy. W ten sposób do Związku trafiły takie wartościowe jednostki, jak: mgr Halina Adamowicz, dr Ewa Grodecka, płk Stanisław Pietrzyk,płk Zygmunt Necer, Czesław Żychoniuk, Stanisław Kałuża i wiele innych. Wszyscy ci ludzie związali się potem ze środowiskiem niewidomych na całe życie, a mając wysokie kwalifikacje intelektualne, zawodowe i moralne, odegrali doniosłą rolę w rozwoju naszej organizacji i spółdzielczości niewidomych.Na temat działalności Leona Wrzoska jeszcze nie raz będziemy mieli okazję mówić w dalszej części niniejszej pracy toteż wróćmy teraz do książki Ewy Grodeckiej. Trzeba od razu powiedzieć, że jest to bardzo wartościowa pozycja i gdyby prawie czterdzieści lat temu nie została napisana, prawdopodobnie nie byłoby jej do dzisiaj, a najwcześniejsze dzieje niewidomych w Polsce w znacznej mierze utonęłyby w mrokach przeszłości. Książka obejmuje okres, począwszy od trzeciego dziesięciolecia XIX wieku, do końca lat pięćdziesiątych naszego stulecia, a więc około 140 lat. W tym czasie działo się bardzo dużo, rodziły się, zmieniały i przekształcały organizacje niewidomych, koncepcje pomocy i formy działania. Już wtedy powstawały zręby naszego dzisiejszego Związku. Książka dobrze ujmuje najwcześniejsze dzieje, tworzenie się związków i stowarzyszeń, zakładów pracy, szkół dla niewidomych dzieci i form rehabilitacji.Gdyby jej zabrakło, kto by na przykład wiedział, że Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi już przed pierwszą wojną światową organizowało nie tylko warsztaty pracy i nauczanie, ale opiekę nad licznymi rodzinami niewidomych, tak zwane patronaty , kolonie dla dzieci, naukę w szkołach w języku polskim, z zastosowaniem alfabetu Braille-a . Na uznanie zasługuje również opis szkół, zakładów pracy, stowarzyszeń niewidomych wojskowych i cywilnych, ścieranie się rozmaitych poglądów i dążeń, w ogniu których rodził się postęp. Ważną rzeczą jest to, że historia autorstwa Ewy Grodeckiej ukazuje wielu ludzi działających dla dobra niewidomych.Dzięki wskazaniu źródeł, mamy dostęp do ich wypowiedzi książkowych i prasowych, w których formułowano programy, zadania i cele. Docenić należy wysiłek autorki przejawiający się w wyszukiwaniu jak największej ilości dokumentów w celu zdobycia wiarygodnych wiadomości, zwłaszcza w najwcześniejszym okresie. W każdym zaborze były przecież inne warunki ekonomiczne, społeczne i polityczne. Wszystko to rzutowało na sytuację inwalidów wzroku. Dotarcie do źródeł, stworzenie z niejednokrotnie cząstkowych elementów spójnego obrazu życia niewidomych w Polsce, to chyba największa zasługa Ewy Grodeckiej , zapewniająca jej stałe miejsce wśród najwybitniejszych ludzi, którzy przerzucali mosty między przeszłością, a naszą dzisiejszą rzeczywistością. Prawdą jest, co podkreślają bardziej wnikliwi krytycy,że gdyby autorka mniej opierała się na przekazach prasowych, a głębiej sięgała do dokumentów znajdujących się bezpośrednio w szkołach, zakładach opiekuńczych i poszczególnych stowarzyszeniach, praca byłaby jeszcze lepsza, ale prawdopodobnie na jej napisanie należałoby wtedy przeznaczyć więcej czasu, co w praktyce mogłoby się okazać trudne, a nawet wręcz niemożliwe. A zatem nie będziemy się zajmować rozdziałami przedstawiającymi dzieje do II wojny światowej, jako nie budzącymi większych wątpliwości. Przejdziemy natomiast do ostatniej części omawiającej sprawy czasowo nam najbliższe, gdyż te nadal najmniej są skomentowane i uwiarygodnione czyli do lat po II wojnie światowej. Dyskusje wówczas rozpoczęte do dzIś nie zostały odpowiednio naświetlone , gdyż w rze czywistości były to spory o koncepcję, a te zawsze są najtrudniejsze. Przyjrzyjmy się więc , jak przedstawia się obraz w sferze organizacji spraw niewidomych w latach 1945-1946 przed zjednoczeniem. Istnieją cztery ośrodki - w Warszawie pod kierownictwem Michała Lisowskiego, Łodzi z Adamem Tobisem, Bydgoszczy z Władysławem Winnickim i na Górnym Śląsku z Pawłem Niedurnym. Każdy z nich ma własne metody i formy działania mocno wrośnięte w tradycję. W takiej sytuacji dr Włodzimierz Dolański z grupą bliskich współpracowników a zwłaszcza Józefem Buczkowskim, rozpoczyna akcję mającą doprowadzić do połączenia regionalnych związków . Wkrótce okazało się, iż nie jest to zadanie łatwe. Istniało bowiem różne pojmowanie i widzenie form działania, zadań i celów oraz struktury zjednoczonej organizacji. I tak na przykład Dolański chciał , aby w nowym stowarzyszeniu było miejsce dla niewidomych pracujących zawodowo i niezdolnych do pracy. Pierwsi mieli stanowić podmiot działania, drudzy zaś- przedmiot opieki . Przeciwnicy zgrupowani głównie w organizacji - warszawskiej , domagali się , aby do nowego związku należeli wyłącznie niewidomi pracujący . Miało to bowiem zagwarantować stowarzyszeniu aktywność, siłę i prężność. Zwyciężyła koncepcja rozszerzonego członkostwa, reprezentowana przez zwolenników dr Dolańskiego, ale, jak się potem okazało - tylko pozornie, gdyż opozycja warszawska- nie dawała za wygrane, buntowała i jątrzyła. Do sporu o charakterze społeczno-ekonomicznyn dołączyły się różnice ideologiczne, a to całej sprawie wróżyło już bardzo źle. Niewątpliwie sytuację pogarszała nieumiejętność występująca po obydwu stronach cierpliwego negocjowania, dochodzenia do kompromisu w imię dobra ogólnego i ciągle przybierająca na sile wzajemna niechęć. Obydwie strony zarzucały sobie nieustępliwość. W końcu, jak wiemy, doprowadziło to do samozniszczenia i zawieszenia Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych RP. Chcąc ustosunkować się do przedmiotu sporu odnoszącego się do programowo-ideowej koncepcji organizacji niewidomych , z perspektywy czasu przyznać trzeba rację dr Dolańskiemu. Jego wizja związku była bardziej humanitarna i obejmująca szerszy horyzont społeczny. Poglądy Michała Lisowskiego i jego zwolenników cechowały dążenia wynikające z grupowego egoizmu , zacietrzewienia i aspołecznej postawy.Jednak nie należało ich jedynie zwalczać i potępiać, lecz wykazać więcej elastyczności i szukać płaszczyzn porozumienia, tak się jednak nie stało. Konflikty koncepcyjne i ideologiczne nie wydają się główną przyczyną upadku Związku Pracowników Niewidomych RP. Spójrzmy na panoramę stowarzyszenia po roku 1946, cytując fragment szkicu Ewy Grodeckiej: "W federacji niewidomych cywilnych Oddział terenowy stanowił jednostkę organizacyjną i gospodarczo-samodzielną w stopniu tym wyższym, im mocniejszą miał tradycję ugruntowaną na działalności przedwojennej i powojennej przed zjednoczeniem. Zarząd Główny Związku scalał działalność poszczególnych Oddziałów, reprezentował całą federację wobec władz państwowych, społeczeństwa i instytucji międzynarodowych, zdobywał środki materialne i pomoce rzeczowe, które następnie rozprowadzał za pośrednictwem Oddziałów. Zgodnie z nazwą organizacji, sensem istnienia Związku i jego Oddziałów była działalność gospodarcza. Według założeń statutowych Związek miał być bowiem zrzeszeniem pracowników niewidomych, opiekujących się kolegami niezdolnymi do pracy. Dlatego prowadzenie, wspomaganie i organizowanie własnych zakładów pracy stanowiło główne zadanie Związku i podstawę, gwarantującą rozwój działalności w innych kierunkach. Koncepcyjnie Związek tkwił bardzo mocno w tradycjach przedwojennych, nadal uważał za swoje zadanie i za swój obowiązek zastępowanie i wspomaganie działalności państwa na rzecz niewidomych przez akcję społeczną w całym tego słowa znaczeniu, a więc dobrowolną, bezinteresowną, niekrępowaną odgórnie w metodach, formach i programach pracy, jak najmniej obciążającą państwo finansowo, jak najwydatniej czerpiącą środki materialne z dochodów własnych i z ofiarności społecznej". W 1949 roku władze państwowe przyjęły nowe przepisy, w myśl których związkowe zakłady pracy przeszły do Centrali Spółdzielni Inwalidów. Nasuwa się pytanie: Czy tym decyzjom można się było przeciwstawić? Odpowiedź jest jednoznaczna - Kierownictwo Związku nie miało tu nic do powiedzenia. Zarządzeniom najwyższych władz państwa przyświecało dążenie do ujednolicenia i uporządkowania w skali krajowej spraw produkcyjnych w organizacjach społecznych. Odrzucenie ich nie leżało ani w możliwościach, ani kompetencjach Zarządu Głównego ZPN RP. Utrata własnych warsztatów pracy stanowiła główną przyczynę upadku Związku. Tak też widzi to zagadnienie Ewa Grodecka, pisząc: "Przedmiotem przemian, dokonywanych w tym celu podczas okresu kurateli, był Związek Pracowników Niewidomych o strukturze organizacyjnej i działalności z roku 1950, mimo, że nie był on już wtedy organizmem żywym i zdolnym do życia, opartym na określonej koncepcji społecznej i koncepcję tę realizującym. Jak już mówiliśmy bowiem rewolucyjne uderzenie z roku 1949 pozbawiło go sensu istnienia i bazy gospodarczej w postaci związkowych zakładów pracy, uczyniło zbiorowiskiem szukającym gruntu pod nogami". I to właśnie jest główna przyczyna upadku Związku, a spory ideowe tylko ją wzmocniły. Warto się zastanowić, jaką rolę w rozwoju spraw niewidomych w Polsce odegrał Związek Pracowników, bo chyba nie jest tak, jak twierdzi autorka, że Leon Wrzosek odrzucił wszystko co było przed nim. Uważam, iż Związek Pracowników stanowił kolejny, niezbędny etap na drodze do powstania nowej organizacji. Bez tego ogniwa w łańcuchu wydarzeń nie można było iść dalej. Z takiego punktu widzenia, rolę Związku Pracowników Niewidomych RP należy ocenić bardzo wysoko. Włodzimierz Dolański i bliscy mu ludzie zrobili to co na danym etapie można było zrobić Dzięki temu wpisali się na jasne karty historii ruchu niewidomych w Polsce. Warto przy tej okazji przypomnieć iż w pierwszych latach po wojnie działalność społeczna była o wiele trudniejsza niż w okresie późniejszym. Podróże w niewyobrażalnie zatłoczonych pociągach jadących z małą prędkością rwały niejednokrotnie po kilkanaście godzin. Starania o bezpłatne bilety kolejowe nie zawsze przynosiły pożądane rezultaty. Przeważnie kupowało się je za własne pieniądze.Na noclegi w hotelu w naszych działaczy nie było stać Noce podczas wyjazdów służbowych spędzali oni najczęściej na krzesłach przy biurkach w lokalach związkowych. Praca społeczna wymagała więc wielkiego poświęcenia i ofiarności oraz jasno wytyczonego celu, dla którego warto ponosić tak olbrzymie trudy i wyrzeczenia. , W marcu 1950 roku władze państwowe zawiesiły działalność Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych RP, a stanowisko kuratora powierzyły mjr Leonowi Wrzoskowi. Jego celem było uporządkowanie spraw związkowych, wyciszenie konfliktów, przestawienie działalności organizacji na nowe tory i dostosowanie jej do wymagań ówczesnego państwa, doprowadzenie do zjazdu krajowego i wyboru nowych władz. Nieco dalej spróóbujemy się zastanowić nad oceną sposobu i stopnia wykonania tych zadań, ale najpier zapoznajmy się, choć bardzo pobieżnie, z sylwetką człowieka, który miał kształtować dalsze losy niewidomych. Leon Wrzosek urodził się w Warszawie 5 marca 1906 roku w rodzinie robotniczej . Wychowywał się w bardzo trudnych warunkach materialnych.Można mniemać, iż te okoliczności we wczesnej młodości utorowały mu drogę do lewicowych związków zawodowych, gdzie rozwijał działalność społeczną i polityczną. Pod koniec lat trzydziestych skończył szkołę podoficerską. Wzrok stracił w walkach w czasie powstania warszawskiego. W pierwszych latach po wojnie pracował, już jako niewidomy, w Państwowym Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych, najpierw w sekcji technicznej, a następnie na stanowisku kierownika personalnego . Stąd przyszedł do Związku i przyjął funkcję kuratora. W młodości nie miał możliwości zdobycia większego wykształcenia, może właśnie dlatego przez całe życie przywiązywał dużą wagę do oświaty, czytelnictwa, i różnych form nauki. Znał pismo punktowe i czytał książki i czasopisma brajlowskie. Był człowiekiem uczciwym, wrażliwym , chętnym do pomocy. Przypatrzmy się teraz, jak okres kurateli ocenia autorka Historii niewidomych polskich: "Określając swoje zadanie jako "walkę o nową formę i nową socjalistyczną treść naszej organizacji", major Wrzosek, jako Kurator Związku Pracowników Niewidomych RP, przeprowadził następujące przekształcenia: 1. Zreorganizował aparat związkowy, przystosowując go do pełnienia roli centralnego kierownictwa organizacji jednolitej i zdyscyplinowanej. Czteroosobową obsadę dotychczasowego biura Zarządu Głównego powiększył do 8 osób, zwalniając większość dawnych pracowników, angażując nowych. Dziewięciu istniejącym Oddziałom nadał charakter centralnie kierowanych ogniw terenowych o jednakowym zakresie zadań, wykonywanych wg przygotowanych odgórnie instrukcji oraz na podstawie wytycznych, udzielanych drogą odpraw ogólnokrajowych. Dla wszystkich Oddziałów ustalił obsadę pracowniczą statutową i zastąpił nią dotychczasowych pracowników społecznych. Drukarnię brajlowską wraz z wydawnictwem czasopism, książek i podręczników, przeniósł z Wrzeszcza do Warszawy, rozbudował technicznie, rozszerzył personalnie. Zlikwidował wydawanie czarnodrukowego "Przyjaciela Niewidomych".
2. Przeprowadził komisyjną weryfikację wszystkich członków Związku, założył ich jednolitą ewidencję. Natej drodze stwierdził przynależność do Związku 2200 niewidomych.
3. Scentralizował finanse Związku. Po przyjęciu dotacji państwowej z funduszu koncesyjnego, dysponował sumą przekraczającą 1.000.000 zł. Wprowadził systematyczne finansowanie działalności Oddziałów, stopniując wysokość dotacji miesięcznych w zależności od zakresu działań".
Nieco dalej czytamy: " W ramach przygotowań do I-go Zjazdu Krajowego, na którym miało nastąpić ostateczne zjednoczenie polskich niewidomych przez połączenie Związku Ociemniałych Żołnierzy RP ze Związkiem Pracowników Niewidomych RP, kompletował i przygotowywał politycznie aktyw związkowy, złożony z wybieranych na specjalnych zebraniach delegatów na Zjazd. Zebrania wykorzystywał nadto dla szerokiej kampanii uświadamiającej rzesze członkowskie, stojące poza aktywem, dla których bodźcem stała się dyskusja nad nową formą działalności ich Związku. W rezultacie bowiem Kurator uznał Związek Pracowników Niewidomych i Związek Ociemniałych Żołnierzy za podstawę dla całkowicie nowej organizacji scentralizowanej, dążącej do pełnego rozwinięcia sieci terenowej i objęcia nią jak największej liczby niewidomych i ociemniałych, bez względu na przyczynę i czas utraty wzroku". Jak więc widzimy, jest to ocena odpowiadająca faktom tamtego czasu, nie wymagająca dodatkowych komentarzy i należy się z nią zgodzić. Podjęte przez kuratora przedsięwzięcia organizacyjne, merytoryczne, finansowe i kadrowe stanowiły mocny grunt i można już było przystąpić do tworzenia nowej organizacji niewidomych. Pierwszy zjazd odbył się w czerwcu 1951 roku. Zjazd delegatów powołał do życia Polski Związek Niewidomych. Na przewodniczącego Zarządu Głównego wybrano mjr Leona Wrzoska. Od tego czasu rozwój struktur związkowych następuje bez wstrząsów i załamań, a występujące różnice zdań w aktywie traktowane są jako zjawiska naturalne i nie powodują regresu. Nowa organizacja nie w pełni cieszy się aprobatą dr Ewy Grodeckiej. Może przyczyniło się do tego zbytnie przywiązanie do tradycji, a może niechęć do struktur scentralizowanych kojarzących się z nowym systemem politycznym. Pamiętajmy, że od tegoż systemu autorka książki doznała niemało przykrości za swą działalność i przekonania polityczne. W jej odbiorze mjr Wrzosek nierozdzielnie łączył się z tym właśnie systemem.Dla zobrazowania tej tezy posłużmy się znowu cytatem: "Wbrew pozorom, przypuszczanie, iż Kurator, odrzucając koncepcje dawne, tworzył organizację rozbudowaną i kosztowną, lecz pozbawioną koncepcji, byłoby niesprawiedliwe i krzywdzące. Koncepcja istniała, lecz nie była to koncepcja samodzielna. Polegała ona na ustawieniu Związku jako organizacji usługowej w stosunku do ogółu niewidomych, oraz jako organu państwa do spraw niewidomych, a więc w gestii Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, równocześnie zaś między resortami państwowymi, organami Rad Narodowych, spółdzielczością inwalidzką, wszelkiego typu zakładami produkcyjnymi, leczniczymi, opiekuńczymi, nauczającymi itp. Każda z tych instytucji miała w odpowiednim zakresie świadczyć na rzecz niewidomych - Związek zaś miał być w stosunku do każdej z nich czynnikiem inicjatywy, koordynacji, interwencji, pośrednictwa, współpracy, a wszystko to z punktu widzenia wykrytych organizacyjnie potrzeb niewidomych. Samodzielnie miał prowadzić jedynie to, czego nie mógł podjąć się nikt inny: wydawnictwa i biblioteki brajlowskie, nauczanie niewidomych posługiwania się systemem Braille'a, prowadzenie zespołów artystycznych, czytelniczych, sportowych itp., przy świetlicach skupiających oczywiście jedynie tych niewidomych, którzy odczuwali potrzebę takich form, a więc stosunkowo nielicznych. Koncepcja ta pozbawiała zorganizowanych niewidomych prawa do samodzielnego zaspokajania w ogólnym zasięgu potrzeb, które najlepiej znali, bo bezpośrednio odczuwali. Istotą jej był brak wiary w możliwości organizacyjne i gospodarcze niewidomych, brak wiary, uzasadniony jedynie nieznajomością problematyki niewidomych i ich przeszłości organizacyjnej, społeczno-gospodarczej, choćby tylko w Polsce. Powierzając Związkowi zadanie pozornie doniosłe, faktycznie czyniła go petentem i organizatorem petentów, osobowością prawną z reguły niezadowoloną i nieprzerwanie wysuwającą nowe żądania na wszystkie strony, bo liczącą na działanie innych, nie własne. Czyniła go nadto organizacją ludzi o stale niezaspokojonych takich lub innych potrzebach i wciąż stawiających nowe wymagania, nie zawsze powiązane z możliwościami państwa i z sytuacją ogółu ludności". Trudno się pogodzić z taką oceną nowego Związku. Autorka stwierdza, że jest on petentem wobec wszystkich innych instytucji. Może jedynie żądać, ale sam nic nie jest w stanie wykonać. Zastanówmy się jednak czy możliwe było inne usytuowanie nowej organizacji. W czasach poprzednich, kiedy Związek praktycznie nie wychodził poza granice dużego miasta, kiedy obejmował opieką kilkadziesiąt lub w najlepszym wypadku kilkuset członków, mógł się zajmować samodzielnie organizowaniem oświaty, zatrudnienia, pomocy materialnej działalności kultluralnej i zastępować instytucje państwowe, w dodatku czyniąc to wszystko siłami społecznymi. Takie działanie nie mogło być jednak skuteczne i uzasadnione, gdy organizacja programowo miała objąć tysiące lub dziesiątki tysięcy niewidomych, rozsianych po całym kraju, nie tylko w miastach ,lecz i przede wszystkim na wsiach. Tej pracy nie dało się wykonać jedynie siłami społecznymi, nie zawsze odpowiednio wykwalifikowanymi. Związek nie występował jako petent, ale jako organizacja odpowiedzialna społecznie za określoną grupę inwalidów. Miał formułować zadania nie tylko dla siebie, ale i dla innych instytucji, koordynować je, strzec interesów niewidomych. W tym celu powstały odpowiednie przepisy prawne , które sprawiały , że nie był bezsilny. Dzięki nowemu i nowoczesnemu ustawieniu statutowemu i programowemu w całym kraju powstały wojeódzkie i powiatowe jednostki PZN skupiające tysiące działaczy społecznych, którzy nie tylko teoretycznie mogli docierać do wszystkich potrzebujących pomocy, ale także pomoc tę realnie świadczyć.Prawdę tę dobitnie potwierdziły późniejsze lata. Nie można też zgodzić się z innym twierdzeniem autorki, iż takie ustawienie Związku czyni z niewidomych ludzi o nigdy nie zaspokojonych potrzebach nie liczących się z możliwościami państwa i ogółu ludności,ponieważ nie tylko agendy związkowe, ale wszystkich niewidomych uznaje się za jednostki oderwane od realnego życia, aspołeczne, mogące jedynie w niepohamowany sposób żądać. I w tym wypadku, na szczęście, prognozy autorki się nie spełniły .Jak świadczą fakty, ogniwa PZN na wszystkich szczeblach,jeśli było to konieczne w obronie spraw niewidomych wysuwały żądania, ale przede wszystkim ich aktyw pracował bezinteresownie i ofiarnie niosąc pomoc tysiącom członków Związku małych miasteczkach i wsiach. , Niedocenianie lub wypaczanie tej prawdy wyrządza krzywdę niewidomym i widzącym działaczom którzy niejednokrotnie całe swoje dorosłe życie poświęcili w służbie ludzi samotnych, niezaradnych, oczekujących czyjejś pomocnej ręki. Inwalidzi wzroku pracowali zawodowo, jak inni pełnosprawni obywatele, wytwarzali dobra materialne i duchowe, a nieuzasadnione roszczenia jednostek, jeśli występowały, nie mogą negatywnie rzutować na społeczną dojrzałość ogółu. Każdy kto chce oceniać obiektywnie i spojrzeć na omawianą przeszłoś bez ideologicznych i politycznych okularów zniekształcających obraz, opierając się jedynie na faktach , musi przyznać, że Związek stworzony przez mjr Leona Wrzoska dostosowany jest do realiów ówczesnego państwa ipozytywnie zweryfikowany przez późniejsze lata. . Dzięki niemu inwalidzi wzroku stali się gospodarzami w swej organizacji, ajednocześnie, wszyscy w razie potrzeby mogli liczyć na pomoc w takich dziedzinach, jak: oświata, kultura, zatrudnienie, zaopatrzenie w niezbędne pomoce rehabilitacyjne, a wreszszcie w określone instrumenty prawne. Model taki sprawdził się w praktyce ,o czym najdobitniej świadczy fakt, że Polski Związek Niewidomych istnieje już prawie piędziesiąt lat w niewiele zmienionej postaci i jak na razie nie wymyślono nic lepszego Pojawiają się wprawdzie tu i tam głosy nawwołujące do federalizmu z końca lat czterdziestych, ale moim zdaniem są to żądania nie przemyślane i nieodpowiedzialne.Zmieniły się bowiem warunki ekonomiczne i społeczne. Inna jest również świadomość samych niewidomych. Powrót do form organizacyjnych i programowych sprzed pięćdziesięciu lat byłby wielkim regresem. Jeszcze bardziej niebezpieczne wydają się sugestie, o charakterze podpowiedzi, aby PZN wziął na własne barki koszty swej działalności, tak jak to było w Związku Pracowników Niewidomych. Niektórzy działacze społeczni i państwowi uważają, że Związek prowadzi własne zakłady pracy w formie spółek i te powinny dostarczać zdecydowaną większość środków na działalność naszej organizacji . W tych rozważaniach nie bierze się pod uwagę faktu, że są to przeważnie zakłady małe, nie przynoszące większych dochodów. Na pracujących w nich inwalidów wzroku trzeba przeznaczać więcej funduszów na oprzyrządowanie szkolenie i pomoc rehabilitacyjną. Zasadnicza różnica tkwi w tym, że kiedyś Związek miał pod opieką bardzo nieliczną grupę niewidomych, dzisiaj jest ich w Polsce ponad siedemdziesiąt tysięcy i coraz mniej spośród nich ma zapewniony samodzielny byt materialny. Tak więc w nowych warunkach ekonomicznych i społecznych, powstałych po roku 1989 na nowo ożyły spory o koncepcję organizacyjną, programową i ideową, z tym tylko, że nawiązywanie w tych sporach do rozwiązań sprzed piędziesięciu lat ma wyraźne cechy szkodliwego epigonizmu. . Warto zauważyć,że Ewa Grodecka nie jest konsekwentna w swych opiniach. Oto co pisze kilka stron dalej po sformułowaniu niepochlebnych ocen dotyczących PZN: "Liczba członków w grudniu 1959 r. wynosiła 10.731 osób. Dzięki samodzielnej akcji ogniw terenowych, docieranie do poszczególnych członków poprawiło się znacznie, sytuacja ich jednak nie uległa zasadniczym zmianom, ponieważ Związek w dalszym ciągu był tylko interwentem, pośrednikiem, koordynatorem, petentem. aMimo to, sprawy socjalno-bytowe niewidomych, teoretycznie znajdujące się w kompetencji Rad Narodowych, stanowiły przez cały okres przedmiot specjalnej troski Związku na wszystkich szczeblach organizacyjnych i starań Zarządu Głównego, o których częściowo pozytywnym załatwieniu świadczą zarządzenia państwowe wydane w latach 1951-1960. Za pośrednictwem Związku państwo zaopatrywało niewidomych w pomoce krajowe i zagraniczne, kompensujące brak wzroku, podnoszące zaradność życiową, zdolności zawodowe, możliwości społeczne. Były to , zegarki brajlowskie, psy przewodniki, białe laski, brajlowskie maszyny do pisania, wydawnictwa, tabliczki izwykłe maszyny do pisania, aparaty radiowe i inne. Specjalną opieką Związek otaczał naukę i wypoczynek dzieci i dorosłych niewidomych, ich życie kulturalne, ich rozrywki itp. I w tej dziedzinie nie mógł jednak rozwinąć szerokiej akcji samodzielnej, obejmującej wszystkie dzieci niewidome, których część pozostaje poza szkołami specjalnymi, i ogół członków dorosłych, zwłaszcza zamieszkałych po wsiach. Mimo to Związek posiadał sieć czynnych świetlic, bibliotek i punktów bibliotecznych, zespołów artystycznych, czytelniczych, sportowych i innych, organizował kolonie letnie dla dzieci i obozy dla młodzieży, wczasy rodzinne nad morzem i wczasy indywidualne we własnym Domu Wypoczynkowym w Muszynie. Związek wyraźnie idzie naprzód, z jednej strony zabiegając o regulowanie sytuacji z jak największą korzyścią dla niewidomych, z drugiej o wyciągnięcie wniosków z wieloletnich doświadczeń i o wprowadzenie w życie opartych na qwnioskach reform. Między innymi Związek coraz radykalniej przeciwstawia się izolacji niewidomych w naszym społeczeństwie i zacieśnianiu się jednostek samodzielnych i zaradnych do życia we własnym skupisku, w orbicie własnych tylko problemów. Gdy więc w pierwszym pięcioleciu istnienia Polskiego Związku Niewidomych nakazem chwili było zawodowe i materialne usamodzielnienie niewidomych /produktywizacja/ bez wysuwania na plan pierwszy aspektów społecznych, to w latach ostatnich hasłem naczelnym stało się przystosowanie członków Związku do życia i pracy w środowisku naturalnym, razem z widzącymi. Nowość tego hasła jest tylko pozorna. Związek przez cały okres swej działalności nie zapomina ani na chwilę, że każdy niewidomy jest w Polsce Ludowej pełnoprawnym obywatelem, nie tylko korzystającym ze specjalnych udogodnień, ale i pełniącym obowiązki społeczne i polityczne w warunkach normalnych". Tak więc, mimo pojawiających się tu i ówdzie, akcentów niechęci do nowego oblicza Związku, Ewa Grodecka jako realistka, dostrzega pozytywne przemiany, i daje temu wyraz w wielu miejscach na kartach swej książki. Warto jeszcze na chwilę wrócić do sprawy Włodzimierza Dolańskiego. Autorka, omawiając okres kurateli, stwierdza, że Wrzosek postawił go poza Związkiem. Czy rzeczywiście i czy właśnie Wrzosek? Pamiętać trzeba, iż w końcowym okresie sporu Dolański- Lisowski sprawa przeniosła się na grunt ideologiczny i polityczny. W tamtym okresie to było bardzo ważne, zwłaszcza, że mjr Wrzosek miał w prezydium takich ludzi,jak: Tadeusz Radwański czy Stanisław Madej , znanych z nieprzejednanej postawy wrogości wobec reprezentujących poglądy niezgodne z duchem socjalizmu. Mimo to, w 1953 Dr Dolański, na zlecenie Zarządu Głównego, wraz z Marią i Zdzisławem Zajączyńskimi pracuje nad przygotowaniem podręcznika do nauki brajla dla dorosłych pt "Równajmy krok". Jako ekspert jest także członkiem komisji programowej, razem z prof. Marią Grzegorzewską, przy Ministerstwie Oświaty, co na pewno nie stało się bez zgody władz Związku . Kiedy w 1955 roku nastąpiła w dziedzinie polityki nawet lekka odwilż , , Zarząd Główny wycofał zarzuty wobec Włodzimierza Dolańskiego i włączył go do aktywnej pracy w strukturach PZN.Staraniem między innymi, mjr Wrzoska, w sierpniu 1957 roku Włodzimierz Dolański otrzymał za swe zasługi w pracy dla dobra niewidomych Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Często w pretensjach pod adresem mjr Wrzoska pojawia się zarzut, że oddał państwu obiekt po niemieckim ośrodku dla niewidomych w Gdańsku-Wrzeszczu. Uważam, iż zarzut ten nie ma nic wspólnego z realizmem. Wiadomo, że PZN nie mógłby właściwie wykorzystać budynku mającego siedemset miejsc, co w tamtym okresie ogromnych zniszczeń i wielkiego głodu lokalowego było nie do przyjęcia. Upieranie się przy utrzymaniu obiektu skazane było z góry na niepowodzenie. Dodać warto jeszcze, że budynek przekazany został Akademii Medycznej,a więc instytucji potrzebnej całemu społeczeństwu. Może dzięki takiej postawie kuratora, władze państwowe łatwiej zgodziły się na wybudowanie w stolicy pięknego obiektu przy ulicy Konwiktorskiej. Chcąc się pokusić o choćby bardzo skrótowe podsumowanie działalności mjr Leona Wrzoska na stanowisku kuratora i prezesa Zarządu Głównego PZN, należy powiedzieć, iż stworzył on nowoczesny Związek zdolny do podjęcia zadań, których wykonanie dobrze przysłużyło się społeczności niewidomych. Tysiące spośród nich mogło podjąć pracę - zawodową i społeczną, zdobyć wykształcenie, założyć rodziny i żyć jak każdy inny obywatel. Owoce z drzewa, które on zasadził i które tak pięknie wyrosło, do dziś wszyscy spożywamy. I to jest jego największą zasługą dla niewidomych w Polsce. W 1956 roku Wrzosek odszedł ze stanowiska przewodniczącego Zarządu Głównego, ale nie odszedł ze Związku,nie obraził się, nie odizolował, nadal pracował wśród niewidomych i wspierał ich przedsięwzięcia swym doświadczeniem i umiejętnościami współżycia z ludźmi.To także jeszcze jeden dobry rys jego charakteru. Warto się przez chwilę zastanowić na czym polega największa wartość książki dr Ewy Grodeckiej. Przede wszystkim chyba na tym, że była to pierwsza poważna pozycja w naszej literaturze tyflologicznej omawiająca tak wszechstronnie dzieje niewidomych w Polsce. To jest tak, jakby autorka wybudowała drogę, jeszcze nie w pełni doskonałą, ale szeroką, bitą, po której można iść, oglądać to co było dawniej, słuchać co mówili ludzie , których przeważnie nie ma już wśród nas. Teraz drogę tę trzeba ciągnąć dalej , naprzód . Ewa Grodecka interesowała się nie tylko zagadnieniami ściśle związkowymi. Sporo miejsca poświęciła problematyce spółdzielczej. Najdobitniejszym tego przykładem może być obszerny wykaz spółdzielni niewidomych zamieszczony na końcu książki. Jest to istotny przyczynek dla tych, którzy chcieliby w sposób twórczy traktować rozwój tych placówek. Odegrały one bowiem w wielką i pozytywną rolę w dziele włączania niewidomych w nurt normalnego życia społecznego i w pełni zasługują na większe zainteresowanie, zresztą nie tylko w sferze historii i publicystyki. Nasuwa się pytanie, dlaczego książka dająca tak szeroką panoramę spraw niewidomych, przez długie lata praktycznie nie była znana ogółowi. Moim zdaniem przyczyniły się do tego przedstawione w książce spory i konflikty między działaczami i zderzenia różnych koncepcji rozwiązywania problemów niewidomych. Po ukazaniu się pracy w druku wielu ludzi miało pretensje i żal o niewłaściwe przedstawienie lub naświetlenie wydarzeń i motywów. Nie chcąc zaogniać sytuacji, książkę niejako schowano. Potem, choć emocje wygasły, tak to już jakoś zostało. Czas więc wypełnić luki. "Historia niewidomych polskich w zarysie" powinna być na nowo wydana w zwykłym druku, a także w brajlu i nagrana na taśmę magnetofonową, aby również jak największa liczba inwalidów wzroku mogła ją przeczytać, poznać swe korzenie i ludzi, którzy sprawie służyli. Wyzwoli to na pewno zainteresowanie problematyką historyczną, co może zaowocować nowymi publikacjami na ten temat.Byłbym szczęśliwy jeśli tak by się stało i gdyby niniejszy wstęp do książki Ewy Grodeckiej również do tego się przyczynił.
Józef Szczurek |