Warszawa 22 Viii  1996

 Spór o koncepcję

 Wstęp do książki Ewy Grodeckiej: "Historia niewidomych polskich w zarysie"

   W bieżącym roku mija pięćdziesiąt lat od czasu, jak powstała pierwsza ogólnopolska organizacja cywilnych niewidomych  - Związek Niewidomych Pracowników RP. Stało się to w październiku 1946 roku na zjeździe zjednoczeniowym w Chorzowie. Jednym z najważniejszych elementów uczczenia tego ważnego wydarzenia będzie udostępnienie szerokiemu ogółowi czytelników książki dr Ewy Grodeckiej pt "Historia niewidomych polskich w zarysie", wydrukowanej w 1959  roku w wydawnictwie "Sprawa Niewidomych" w zeszytach Nr 7 i 8     i jakby potem nieco zapomnianej, odłożonej na biblioteczną  półkę, z której mało kto korzysta. Na pytanie: dlaczego tak się stało, postaram się odpowiedzieć w dalszej części  niniejszego wstępu. Najpierw jednak kilka wyjaśnień, gdyż większość dzisiejszych czytelników niewiele wie o wydarzeniach sprzed  kilkudziesięciu lat, a przez to  różne fakty,   a nawet określenia i pojęcia mogą się wydać dalekie i niezrozumiałe. A zatem przejdźmy do konkretów.      

Pierwsze zdania wprowadzające do omawianej książki brzmią następująco: "Oddajemy do rąk Czytelników "Sprawy Niewidomych" pierwsze opracowanie historii niewidomych.    Stanowi ono I część którą opracowuje Centralny Ośrodek Tyflologiczny Polskiego Związku Niewidomych na podstawie badań, przeprowadzonych z udziałem wszystkich Okręgów Związku i licznych współpracowników niewidomych i widzących".

          W latach 1957-1959 ukazało się dziewięć zeszytów pod wspólnym tytułem  "Sprawa Niewidomych", które zawierały całokształt ówczesnej wiedzy tyflologicznej. Omawiano tam takie zagadnienia, jak: Problemy rehabilitacji podstawowej i zawodowej, oświata dzieci i dorosłych, sprawy organizacyjne Związku, wydawanie czasopism i książek, nauka brajla,  współpraca z zagranicą, działalność kulturalna PZN. Autorami poszczególnych szkiców byli przeważnie merytoryczni pracownicy Związku - Zygmunt Jursz, Stanisław Pietrzyk, Stanisław Żemis, Jan Silhan, Jadwiga Stańczakowa, Ewa Grodecka  Stanisław Błaszczyk, Dobrosław Spychalski i inni ludzie zajmujący się zawodowo problematyką niewidomych. a

 Do  kolegium wydawnictwa wchodzili dr Włodzimierz Dolański,dr  Ewa Grodecka i Stanisław Żemis. Oprócz tematów dotyczących naszych, polskich zagadnień, we wspomnianych zeszytach  znajdowały się również  opracowania poświęcone innym krajom. I tak na przykład dr Włodzimierz Dolański przedstawił sytuację niewidomych w krajach Europy zachodniej, a Jan Silhan -  w krajach Europy wschodniej i środkowej.  Ostatni zeszyt z 1959 roku  poświęcony jest statystyce  dającej szczegółowy obraz sytuacji  inwalidów wzroku  w Polsce pod koniec lat pięćdziesiątych.

            "Historia niewidomych polskich w zarysie",  jak to wynika z pierwszych zdań  poprzedzających treść książki, miała   być częścią większej pracy  zatytułowanej: "Przygotowanie niewidomych do życia i pracy",  jednak takie dzieło nigdy się nie ukazało. Autorka przeliczyła się z ówczesnymi możliwościami finansowymi i kadrowymi PZN,   ale nie powinniśmy mieć do niej o to pretensji, gdyż  publikacje zawarte w "Sprawie Niewidomych"  i tak stanowią wielki sukces naszej organizacji z tamtych lat.

    Centralny Ośrodek Tyflfologiczny powołany został decyzją prezydium Zarządu Głównego PZN  w 1957 roku.Na początku zajmował  się działalnością naukową, szkoleniem kadr i  archiwizacją osiągnięć niewidomych.W cztery lata potem COT został zreorganizowany.W jego skład weszły działy Zarządu Głównego -   Produktywizacji i Wychowowczo-Oświatowy, ośrodek wypoczynkowy w Muszynie, warszawski ośrodek rehabilitacji podstawowej,   Biblioteka Centralna oraz wydawanie naukowych pozycji tyflologicznych.   , Funkcję  kierownika  COT powierzono dr Ewie Grodeckiej, a po jej odejściu w roku 1962,  szefem placówki został mgr Adolf Szyszko. Centralny Ośrodek Tyflologiczny istniał do dońca 1964 roku. Zlikwidowano go po odejściu ze Związku prezesa Mieczysława Michalaka. Nowy przewodniczący Zarządu Głównego - Stanisław Madej,  przeprowadził reorganizację, w wyniku której powstało kilka nowych działów merytorycznych.                  

                           Kim była Ewa Grodecka? Przed wojną aktywnie działała w Związku Harcerstwa Polskiego, zajmując się głównie drużynami dziewcząt. Doszła do najwyższych stopni władzy w harcerstwie.W latach dwudziestych studiowała w Uniwersytecie Warszawskim na wydziale historii, specjalizując się w filozofii i w tej dziedzinie uzyskała doktorat.     

 W czasie wojny, w randze kapitana działała w Komendzie Głównej Armii Krajowej. Za  swe czyny otrzymała Krzyż Walecznych. Jasne jest, że z taką przeszłością nie mogła być politycznie akceptowana  w okresie stalinowskim. Trudno jej było dostać pracę zgodną z kwalifikacjami . W tych okoliczn ościach  nawiązała kontakt z PZN .  Zatrudniono ją w okręgu warszawskim.Swoje nowe zadania wykonywała z wielką odpowiedzialnością i sumiennością, nie dziw więc, że wkrótce przeniesiona została do Zarządu Głównego, gdzie jej kwalifikacje mogły być lepiej wykorzystane dla dobra niewidomych.       

  Ewę Grodecką cechowała wielka uczciwość,  odpowiedzialność i pracowitość.Dla Związku chciała zrobić jak najwięcej, ale czasem   brakowało jej praktycznej wiedzy o niewidomych toteż niejednokrotnie  jej koncepcje przekraczały możliwości kadrowe i finansowe PZN.    W lipcu  1962  roku,  na własną prośbę, odeszła  na emeryturę.Nadal jednak współpracowała ze Związkiem aż do odejścia prezesa Michalaka.

   Mieszkała w Piastowie koło Warszawy.18 października 1973 roku ,  kiedy szła chodnikiem, najechał na nią motocyklista.W dwa tygodnie później zmarła w pruszkowskim szpitalu.   

 Praca dr Ewy Grodeckiej  w Polskim Związku Niewidomych  miała ogromne, pozytywne znaczenie. To głównie dzięki niej mamy obraz sytuacji niewidomych  w Polsce i Europie pod koniec lat pięćdzesiątych. Sprawiły   to  jej inicjatywy wydawnicze iwłasne  publikacje , a wśród nich najważniejsza - "Historia niewidomych polskich w zarysie", która w naszej literaturze tyflologicznej na stałe zajęła jedną z pierwszorzędnych pozycji.    

 Warto się  przez chwilę zastanowić, jak to się stało, że na początku lat pięćdziesiątych, a więc w okresie, kiedy terror stalinowski był największy, Ewa Grodecka - przedstawicielka prawicy politycznej - mogła rozpocząć pracę w naszej organizacji. Na pewno złożyły się na to co najmniej  dwie    okoliczności.  Ówczesne władze polityczne patrzyły  nieco "przez palce"  na poglądy ludzi przyjmowanych do pracy w strukturach związkowych. Jednak okolicznością najważniejszą okazała się postawa i podejście  do tych spraw  pierwszego prezesa Polskiego Związku Niewidomych - mjr Leona  Wrzoska.   

  Był bardzo wrażliwy na ludzkie niedole. Zatrudniał więc  w Zarządzie Głównym PZN ludzi mających  AK-owską przeszłość,     wypuszczonych z więzień za działalność  polityczną lub nieodpowiednie poglądy oraz      przedwojennych  oficerów, Wszyscy oni mieli duże trudności ze znalezieniem  pracy. W ten sposób do Związku trafiły takie   wartościowe  jednostki, jak: mgr Halina Adamowicz, dr Ewa Grodecka, płk Stanisław Pietrzyk,płk Zygmunt Necer,   Czesław Żychoniuk,     Stanisław Kałuża i wiele innych.  Wszyscy  ci ludzie związali się potem ze środowiskiem niewidomych na całe życie, a   mając wysokie kwalifikacje intelektualne, zawodowe i moralne,     odegrali  doniosłą rolę w rozwoju naszej organizacji i spółdzielczości niewidomych.Na temat działalności Leona Wrzoska jeszcze nie raz będziemy mieli okazję mówić w dalszej części niniejszej pracy  toteż  wróćmy teraz  do książki Ewy Grodeckiej.      

Trzeba od razu powiedzieć, że jest to bardzo wartościowa pozycja i gdyby prawie czterdzieści lat temu nie została napisana, prawdopodobnie nie byłoby jej do dzisiaj, a najwcześniejsze dzieje niewidomych w Polsce w znacznej mierze utonęłyby w mrokach przeszłości. Książka obejmuje okres, począwszy od trzeciego dziesięciolecia XIX wieku,  do końca lat pięćdziesiątych  naszego stulecia, a więc około 140 lat. W tym czasie działo się  bardzo dużo, rodziły się,  zmieniały i  przekształcały organizacje niewidomych, koncepcje pomocy i formy działania. Już wtedy  powstawały zręby naszego dzisiejszego Związku.   

Książka dobrze ujmuje najwcześniejsze dzieje, tworzenie się związków i stowarzyszeń, zakładów pracy, szkół dla niewidomych dzieci i form rehabilitacji.Gdyby jej zabrakło,    kto by na przykład  wiedział, że Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi już przed pierwszą wojną światową  organizowało nie tylko warsztaty pracy i nauczanie,  ale opiekę nad licznymi rodzinami niewidomych, tak zwane patronaty  , kolonie dla dzieci, naukę w szkołach w języku polskim,  z zastosowaniem alfabetu Braille-a .    Na uznanie zasługuje również opis szkół, zakładów pracy, stowarzyszeń niewidomych wojskowych i cywilnych,  ścieranie się rozmaitych poglądów i dążeń,  w ogniu których rodził się postęp.     

Ważną rzeczą jest to, że historia autorstwa  Ewy Grodeckiej ukazuje wielu ludzi  działających dla dobra niewidomych.Dzięki wskazaniu źródeł,  mamy dostęp do ich wypowiedzi książkowych i prasowych, w których formułowano programy, zadania i cele.        Docenić należy wysiłek autorki przejawiający się w wyszukiwaniu jak największej ilości dokumentów w celu zdobycia wiarygodnych  wiadomości, zwłaszcza w najwcześniejszym okresie. W każdym zaborze były przecież  inne warunki ekonomiczne, społeczne i polityczne. Wszystko to rzutowało na sytuację  inwalidów wzroku. Dotarcie do źródeł, stworzenie z niejednokrotnie cząstkowych elementów spójnego obrazu życia niewidomych w Polsce, to chyba największa zasługa Ewy Grodeckiej  , zapewniająca jej stałe miejsce wśród najwybitniejszych  ludzi,  którzy przerzucali mosty między przeszłością,  a naszą dzisiejszą rzeczywistością.

  Prawdą jest, co podkreślają  bardziej  wnikliwi krytycy,że gdyby autorka mniej opierała się    na przekazach prasowych, a głębiej sięgała do dokumentów znajdujących się bezpośrednio w szkołach, zakładach opiekuńczych i poszczególnych stowarzyszeniach, praca byłaby jeszcze lepsza, ale prawdopodobnie na jej napisanie należałoby wtedy przeznaczyć więcej czasu, co w praktyce mogłoby się okazać trudne, a nawet wręcz niemożliwe.    A zatem nie będziemy się zajmować rozdziałami przedstawiającymi dzieje do II wojny światowej, jako nie budzącymi  większych wątpliwości. Przejdziemy natomiast do ostatniej części omawiającej sprawy czasowo nam najbliższe, gdyż te nadal najmniej są  skomentowane i uwiarygodnione   czyli do lat po II wojnie światowej. Dyskusje wówczas rozpoczęte do  dzIś nie zostały odpowiednio naświetlone  ,   gdyż w     rze   czywistości były to spory o koncepcję, a te zawsze są najtrudniejsze.

   Przyjrzyjmy     się więc , jak przedstawia się obraz w sferze organizacji spraw niewidomych w latach 1945-1946 przed zjednoczeniem.  Istnieją cztery ośrodki  - w Warszawie pod kierownictwem Michała Lisowskiego, Łodzi z Adamem Tobisem, Bydgoszczy z Władysławem Winnickim i na Górnym  Śląsku z Pawłem Niedurnym. Każdy z nich ma własne metody i formy  działania mocno wrośnięte w tradycję. W takiej sytuacji dr Włodzimierz Dolański z grupą  bliskich współpracowników a zwłaszcza Józefem Buczkowskim,  rozpoczyna akcję mającą doprowadzić do połączenia regionalnych związków .  

        Wkrótce okazało się, iż nie jest to zadanie łatwe. Istniało  bowiem różne pojmowanie i  widzenie  form działania,  zadań i celów  oraz struktury  zjednoczonej organizacji.  I tak na przykład Dolański chciał , aby w  nowym   stowarzyszeniu było miejsce dla niewidomych pracujących zawodowo i niezdolnych do pracy.  Pierwsi mieli stanowić podmiot    działania, drudzy zaś-   przedmiot opieki .  Przeciwnicy zgrupowani głównie w organizacji  -  warszawskiej  , domagali się , aby   do nowego związku należeli wyłącznie niewidomi pracujący .   Miało to  bowiem  zagwarantować stowarzyszeniu aktywność,  siłę  i  prężność.  Zwyciężyła koncepcja rozszerzonego członkostwa, reprezentowana przez zwolenników dr Dolańskiego, ale, jak się potem okazało - tylko   pozornie, gdyż   opozycja warszawska- nie dawała za wygrane, buntowała i jątrzyła. Do sporu o charakterze społeczno-ekonomicznyn dołączyły się różnice  ideologiczne, a to całej sprawie  wróżyło już bardzo źle.             

Niewątpliwie sytuację pogarszała nieumiejętność występująca  po obydwu stronach cierpliwego   negocjowania,  dochodzenia do  kompromisu w imię dobra ogólnego i ciągle przybierająca na sile wzajemna niechęć. Obydwie strony zarzucały sobie  nieustępliwość. W końcu, jak wiemy, doprowadziło to do samozniszczenia i  zawieszenia   Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych RP.      

  Chcąc ustosunkować się do  przedmiotu sporu  odnoszącego się do  programowo-ideowej koncepcji  organizacji niewidomych , z perspektywy  czasu przyznać trzeba rację dr Dolańskiemu. Jego wizja związku była bardziej    humanitarna i    obejmująca szerszy horyzont  społeczny.   Poglądy  Michała Lisowskiego i jego zwolenników cechowały dążenia wynikające z  grupowego  egoizmu ,    zacietrzewienia i aspołecznej postawy.Jednak  nie należało ich jedynie zwalczać i  potępiać,      lecz  wykazać więcej elastyczności i  szukać  płaszczyzn porozumienia, tak się jednak nie stało.    

  Konflikty koncepcyjne i ideologiczne nie wydają się główną przyczyną upadku Związku Pracowników Niewidomych RP. Spójrzmy na panoramę stowarzyszenia po roku 1946, cytując  fragment szkicu  Ewy Grodeckiej:  

  "W federacji niewidomych cywilnych Oddział terenowy stanowił jednostkę organizacyjną i gospodarczo-samodzielną w stopniu tym wyższym, im mocniejszą miał tradycję ugruntowaną na działalności przedwojennej i powojennej przed zjednoczeniem.

Zarząd Główny Związku scalał działalność poszczególnych Oddziałów, reprezentował całą federację wobec władz państwowych, społeczeństwa i instytucji międzynarodowych, zdobywał środki materialne i pomoce rzeczowe, które następnie rozprowadzał za pośrednictwem Oddziałów.

 Zgodnie z nazwą organizacji, sensem istnienia Związku i jego Oddziałów była działalność gospodarcza. Według założeń statutowych Związek miał być bowiem zrzeszeniem pracowników niewidomych, opiekujących się kolegami niezdolnymi do pracy. Dlatego prowadzenie, wspomaganie i organizowanie własnych zakładów pracy stanowiło główne zadanie Związku i podstawę, gwarantującą rozwój działalności w innych kierunkach.

 Koncepcyjnie Związek tkwił bardzo mocno w tradycjach przedwojennych, nadal uważał za swoje zadanie i za swój obowiązek zastępowanie i wspomaganie działalności państwa na rzecz niewidomych przez akcję społeczną w całym tego słowa znaczeniu, a więc dobrowolną, bezinteresowną, niekrępowaną odgórnie w metodach, formach i programach pracy, jak najmniej obciążającą państwo finansowo, jak najwydatniej czerpiącą środki materialne z dochodów własnych i z ofiarności społecznej".   

  W 1949 roku władze państwowe przyjęły nowe przepisy, w myśl których  związkowe zakłady pracy przeszły do Centrali Spółdzielni Inwalidów. Nasuwa się pytanie: Czy tym decyzjom można się było przeciwstawić?   Odpowiedź jest jednoznaczna   - Kierownictwo Związku nie  miało tu nic do powiedzenia. Zarządzeniom   najwyższych władz państwa przyświecało dążenie do ujednolicenia i uporządkowania w    skali krajowej    spraw produkcyjnych w organizacjach społecznych. Odrzucenie ich  nie leżało ani w możliwościach, ani kompetencjach  Zarządu Głównego ZPN  RP. Utrata własnych warsztatów pracy stanowiła główną przyczynę  upadku Związku.   Tak też widzi to zagadnienie Ewa Grodecka, pisząc:

  "Przedmiotem przemian, dokonywanych w tym celu podczas okresu kurateli, był Związek Pracowników Niewidomych o strukturze organizacyjnej i działalności z roku 1950, mimo, że nie był on już wtedy organizmem żywym i zdolnym do życia, opartym na określonej koncepcji społecznej i koncepcję tę realizującym. Jak już mówiliśmy bowiem rewolucyjne uderzenie z roku 1949 pozbawiło go sensu istnienia i bazy gospodarczej w postaci związkowych zakładów pracy, uczyniło zbiorowiskiem szukającym gruntu pod  nogami". I to właśnie jest główna przyczyna upadku Związku, a spory ideowe tylko ją wzmocniły.    

  Warto się zastanowić, jaką rolę w rozwoju spraw niewidomych w Polsce odegrał Związek Pracowników, bo chyba nie jest tak, jak twierdzi autorka, że Leon Wrzosek odrzucił wszystko co było przed nim.   Uważam, iż Związek Pracowników stanowił kolejny, niezbędny etap  na drodze do powstania nowej  organizacji. Bez tego ogniwa w łańcuchu wydarzeń nie można było iść dalej. Z takiego punktu widzenia, rolę Związku Pracowników Niewidomych RP należy ocenić bardzo wysoko. Włodzimierz Dolański i bliscy mu ludzie  zrobili to co na danym etapie  można było zrobić Dzięki temu wpisali się na jasne karty historii ruchu niewidomych w Polsce.      

  Warto przy tej okazji  przypomnieć iż w pierwszych latach po wojnie działalność społeczna była o wiele trudniejsza niż w okresie późniejszym. Podróże w niewyobrażalnie zatłoczonych pociągach jadących z małą prędkością rwały niejednokrotnie po kilkanaście godzin. Starania o bezpłatne  bilety kolejowe  nie zawsze przynosiły pożądane rezultaty. Przeważnie kupowało się je  za własne pieniądze.Na  noclegi  w hotelu  w  naszych działaczy nie było stać Noce podczas wyjazdów służbowych spędzali oni  najczęściej na krzesłach przy biurkach w lokalach związkowych. Praca społeczna wymagała więc wielkiego poświęcenia i ofiarności oraz jasno wytyczonego celu, dla którego warto ponosić tak olbrzymie trudy i  wyrzeczenia. ,     

     W marcu 1950 roku władze państwowe zawiesiły działalność Zarządu Głównego  Związku Pracowników Niewidomych RP, a stanowisko   kuratora powierzyły mjr Leonowi Wrzoskowi. Jego celem było uporządkowanie spraw związkowych, wyciszenie konfliktów, przestawienie działalności organizacji na nowe tory i dostosowanie jej do wymagań ówczesnego  państwa, doprowadzenie do  zjazdu krajowego i wyboru nowych władz. Nieco dalej spróóbujemy się zastanowić nad oceną  sposobu i stopnia wykonania tych zadań, ale najpier zapoznajmy się, choć bardzo pobieżnie, z sylwetką człowieka, który miał kształtować dalsze losy niewidomych.

      Leon Wrzosek urodził się w Warszawie 5 marca 1906 roku w rodzinie robotniczej . Wychowywał się w bardzo trudnych warunkach materialnych.Można mniemać, iż  te okoliczności we wczesnej młodości utorowały mu drogę do lewicowych związków zawodowych, gdzie  rozwijał działalność społeczną  i polityczną. Pod koniec lat trzydziestych skończył szkołę podoficerską.   Wzrok stracił w walkach w czasie powstania warszawskiego. W pierwszych latach po wojnie pracował,  już jako niewidomy,  w Państwowym   Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych, najpierw w sekcji technicznej, a następnie na  stanowisku kierownika personalnego .      Stąd przyszedł  do Związku i przyjął funkcję  kuratora.     

   W młodości nie miał możliwości zdobycia większego wykształcenia,  może właśnie dlatego przez całe życie przywiązywał dużą wagę do oświaty, czytelnictwa, i różnych form nauki. Znał pismo punktowe i czytał książki i   czasopisma brajlowskie. Był człowiekiem uczciwym, wrażliwym , chętnym do pomocy.  

Przypatrzmy się teraz, jak okres kurateli ocenia  autorka Historii niewidomych polskich:  

 "Określając swoje zadanie jako "walkę o nową formę i nową socjalistyczną treść naszej organizacji", major Wrzosek, jako Kurator Związku Pracowników Niewidomych RP, przeprowadził następujące przekształcenia:

1. Zreorganizował aparat związkowy, przystosowując go do pełnienia roli centralnego kierownictwa organizacji jednolitej i zdyscyplinowanej. Czteroosobową obsadę dotychczasowego biura Zarządu Głównego powiększył do 8 osób, zwalniając większość dawnych pracowników, angażując nowych.

 Dziewięciu istniejącym Oddziałom nadał charakter centralnie kierowanych ogniw terenowych o jednakowym zakresie zadań, wykonywanych wg przygotowanych odgórnie instrukcji oraz na podstawie wytycznych, udzielanych drogą odpraw ogólnokrajowych. Dla wszystkich Oddziałów ustalił obsadę pracowniczą statutową i zastąpił nią dotychczasowych pracowników społecznych.

Drukarnię brajlowską wraz z wydawnictwem czasopism, książek i podręczników, przeniósł z Wrzeszcza do Warszawy, rozbudował technicznie, rozszerzył personalnie. Zlikwidował wydawanie czarnodrukowego "Przyjaciela Niewidomych".

 

2. Przeprowadził komisyjną weryfikację wszystkich członków Związku, założył ich jednolitą ewidencję.  Natej drodze  stwierdził przynależność  do Związku 2200 niewidomych.

 

3. Scentralizował finanse Związku. Po przyjęciu dotacji państwowej z funduszu koncesyjnego, dysponował sumą przekraczającą 1.000.000 zł. Wprowadził systematyczne finansowanie działalności Oddziałów, stopniując wysokość dotacji miesięcznych w zależności od zakresu działań".  

 

  Nieco dalej czytamy: " W ramach przygotowań do I-go Zjazdu Krajowego, na którym miało nastąpić ostateczne zjednoczenie polskich niewidomych przez połączenie Związku Ociemniałych Żołnierzy RP ze Związkiem Pracowników Niewidomych RP, kompletował i przygotowywał politycznie aktyw związkowy, złożony z wybieranych na specjalnych zebraniach delegatów na Zjazd. Zebrania wykorzystywał nadto dla szerokiej kampanii uświadamiającej rzesze członkowskie, stojące poza aktywem, dla których bodźcem stała się dyskusja nad nową formą działalności ich Związku.

W rezultacie bowiem Kurator uznał Związek Pracowników Niewidomych i Związek Ociemniałych Żołnierzy za podstawę dla całkowicie nowej organizacji scentralizowanej, dążącej do pełnego rozwinięcia sieci terenowej i objęcia nią jak największej liczby niewidomych i ociemniałych, bez względu na przyczynę i czas utraty wzroku".

  Jak więc widzimy, jest to ocena  odpowiadająca faktom tamtego czasu, nie wymagająca dodatkowych komentarzy  i należy się z nią zgodzić. Podjęte przez kuratora  przedsięwzięcia organizacyjne, merytoryczne, finansowe i kadrowe stanowiły mocny grunt i  można już było przystąpić do tworzenia nowej organizacji niewidomych.

  Pierwszy zjazd odbył się w czerwcu 1951 roku. Zjazd delegatów powołał do życia  Polski Związek Niewidomych. Na przewodniczącego Zarządu Głównego wybrano mjr Leona Wrzoska. Od tego czasu rozwój struktur związkowych następuje bez wstrząsów i załamań, a występujące różnice zdań w aktywie traktowane są jako zjawiska naturalne i nie powodują regresu.             

 Nowa organizacja nie w pełni cieszy się aprobatą dr Ewy Grodeckiej. Może przyczyniło się do tego zbytnie przywiązanie do tradycji, a może niechęć do struktur scentralizowanych kojarzących się z nowym systemem politycznym. Pamiętajmy, że od tegoż systemu autorka książki doznała niemało przykrości za swą działalność i przekonania polityczne. W jej odbiorze mjr Wrzosek nierozdzielnie łączył się z tym właśnie systemem.Dla zobrazowania tej tezy posłużmy się znowu cytatem:

 "Wbrew pozorom, przypuszczanie, iż Kurator, odrzucając koncepcje dawne, tworzył organizację rozbudowaną i kosztowną, lecz pozbawioną koncepcji, byłoby niesprawiedliwe i krzywdzące. Koncepcja istniała, lecz nie była to koncepcja samodzielna. Polegała ona na ustawieniu Związku jako organizacji usługowej w stosunku do ogółu niewidomych, oraz jako organu państwa do spraw niewidomych, a więc w gestii Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, równocześnie zaś między resortami państwowymi, organami Rad Narodowych,  spółdzielczością inwalidzką, wszelkiego typu zakładami produkcyjnymi, leczniczymi, opiekuńczymi, nauczającymi itp.

Każda z tych instytucji miała w odpowiednim zakresie świadczyć na rzecz niewidomych - Związek zaś miał być w stosunku do każdej z nich czynnikiem inicjatywy, koordynacji, interwencji, pośrednictwa, współpracy, a wszystko to z punktu widzenia wykrytych organizacyjnie potrzeb niewidomych. Samodzielnie miał prowadzić jedynie to, czego nie mógł podjąć się nikt inny: wydawnictwa i biblioteki brajlowskie, nauczanie niewidomych posługiwania się systemem Braille'a, prowadzenie zespołów artystycznych, czytelniczych, sportowych itp., przy świetlicach skupiających oczywiście jedynie tych niewidomych, którzy odczuwali potrzebę takich form, a więc stosunkowo nielicznych.  

Koncepcja ta pozbawiała zorganizowanych niewidomych prawa do samodzielnego zaspokajania w ogólnym zasięgu potrzeb, które najlepiej znali, bo bezpośrednio odczuwali. Istotą jej był brak wiary w możliwości organizacyjne i gospodarcze niewidomych, brak wiary, uzasadniony jedynie nieznajomością problematyki niewidomych i ich przeszłości organizacyjnej, społeczno-gospodarczej, choćby tylko w Polsce. Powierzając Związkowi zadanie pozornie doniosłe, faktycznie czyniła go petentem i organizatorem petentów, osobowością prawną z reguły niezadowoloną i nieprzerwanie wysuwającą nowe żądania na wszystkie strony, bo liczącą na działanie innych, nie własne. Czyniła go nadto organizacją ludzi o stale niezaspokojonych takich lub innych potrzebach i wciąż stawiających nowe wymagania, nie zawsze powiązane z możliwościami państwa i z sytuacją ogółu ludności".       

Trudno się pogodzić z taką oceną nowego Związku. Autorka stwierdza, że jest on petentem  wobec wszystkich innych instytucji. Może jedynie żądać, ale sam nic nie jest  w stanie  wykonać.  Zastanówmy się jednak czy możliwe było inne usytuowanie  nowej organizacji. W czasach poprzednich, kiedy Związek praktycznie nie wychodził poza granice dużego miasta, kiedy obejmował opieką kilkadziesiąt lub w najlepszym wypadku kilkuset członków, mógł się zajmować samodzielnie organizowaniem oświaty, zatrudnienia, pomocy materialnej  działalności kultluralnej i zastępować instytucje państwowe, w dodatku czyniąc to wszystko  siłami społecznymi. Takie działanie nie mogło być jednak skuteczne i uzasadnione, gdy organizacja programowo miała objąć tysiące lub dziesiątki tysięcy niewidomych,  rozsianych po całym kraju, nie tylko w miastach ,lecz i przede wszystkim na wsiach. Tej pracy nie dało się wykonać jedynie  siłami społecznymi, nie zawsze odpowiednio wykwalifikowanymi.  

 Związek nie występował jako petent, ale jako organizacja odpowiedzialna społecznie za określoną grupę inwalidów. Miał formułować zadania nie tylko dla siebie, ale i   dla innych instytucji, koordynować je, strzec  interesów niewidomych. W tym celu powstały odpowiednie przepisy prawne , które sprawiały , że nie był bezsilny.  

Dzięki nowemu i  nowoczesnemu ustawieniu  statutowemu i programowemu w całym kraju powstały wojeódzkie i powiatowe  jednostki PZN skupiające  tysiące działaczy  społecznych, którzy nie tylko teoretycznie mogli docierać  do wszystkich potrzebujących pomocy, ale także    pomoc tę realnie świadczyć.Prawdę tę  dobitnie potwierdziły późniejsze lata.   

    Nie można też zgodzić się z innym twierdzeniem autorki, iż takie ustawienie Związku czyni z niewidomych ludzi o nigdy nie zaspokojonych potrzebach nie liczących się z możliwościami państwa i ogółu ludności,ponieważ nie tylko agendy związkowe, ale wszystkich niewidomych  uznaje się za jednostki oderwane od realnego życia,  aspołeczne, mogące jedynie w niepohamowany sposób żądać. I w tym wypadku, na szczęście, prognozy autorki się nie spełniły  

.Jak świadczą fakty, ogniwa PZN na wszystkich szczeblach,jeśli było to konieczne w obronie spraw   niewidomych  wysuwały żądania, ale przede wszystkim   ich aktyw pracował bezinteresownie i ofiarnie   niosąc pomoc tysiącom  członków Związku małych miasteczkach i wsiach.  , Niedocenianie lub wypaczanie tej  prawdy wyrządza krzywdę niewidomym i widzącym działaczom którzy niejednokrotnie całe swoje dorosłe  życie poświęcili w służbie ludzi samotnych, niezaradnych,  oczekujących czyjejś pomocnej ręki.  Inwalidzi wzroku pracowali zawodowo, jak inni pełnosprawni obywatele,   wytwarzali dobra materialne i duchowe, a   nieuzasadnione  roszczenia jednostek,  jeśli występowały,  nie mogą negatywnie rzutować na społeczną dojrzałość   ogółu.  

    Każdy kto chce oceniać obiektywnie  i spojrzeć na omawianą przeszłoś    bez ideologicznych i politycznych okularów zniekształcających obraz, opierając się jedynie na faktach ,  musi przyznać,  że Związek stworzony przez mjr Leona Wrzoska dostosowany jest do realiów ówczesnego  państwa ipozytywnie  zweryfikowany przez późniejsze lata. .  Dzięki niemu inwalidzi wzroku  stali się    gospodarzami w swej organizacji, ajednocześnie, wszyscy w razie potrzeby mogli liczyć na pomoc w takich  dziedzinach, jak:   oświata, kultura,   zatrudnienie, zaopatrzenie w niezbędne pomoce rehabilitacyjne, a wreszszcie w określone instrumenty prawne. Model taki sprawdził się w praktyce      ,o czym najdobitniej świadczy fakt, że  Polski  Związek Niewidomych istnieje już  prawie piędziesiąt lat w niewiele zmienionej postaci   i jak na razie nie wymyślono nic lepszego

   Pojawiają się wprawdzie tu i tam głosy nawwołujące do    federalizmu z końca   lat czterdziestych,   ale moim zdaniem są to żądania nie przemyślane i  nieodpowiedzialne.Zmieniły się bowiem warunki ekonomiczne i społeczne. Inna jest również  świadomość samych niewidomych. Powrót do form  organizacyjnych i programowych sprzed pięćdziesięciu lat byłby wielkim regresem.    

 Jeszcze bardziej niebezpieczne wydają się sugestie, o charakterze podpowiedzi, aby PZN wziął na własne barki koszty swej działalności, tak jak to było w Związku Pracowników Niewidomych. Niektórzy działacze społeczni i państwowi   uważają,  że Związek prowadzi własne zakłady pracy w formie spółek i te powinny dostarczać zdecydowaną  większość środków  na działalność naszej organizacji .     

W tych rozważaniach nie bierze się pod uwagę faktu,  że są to  przeważnie zakłady małe, nie przynoszące większych dochodów. Na pracujących w nich inwalidów wzroku trzeba przeznaczać  więcej funduszów na oprzyrządowanie szkolenie i pomoc rehabilitacyjną. Zasadnicza różnica tkwi w tym, że kiedyś Związek miał pod opieką bardzo nieliczną grupę niewidomych, dzisiaj jest ich w Polsce  ponad siedemdziesiąt tysięcy  i coraz mniej spośród nich ma zapewniony samodzielny byt materialny.

  Tak więc w nowych warunkach ekonomicznych i społecznych, powstałych po roku 1989 na nowo ożyły spory o koncepcję  organizacyjną, programową i ideową, z tym tylko,  że  nawiązywanie w tych sporach do rozwiązań  sprzed   piędziesięciu lat  ma wyraźne cechy szkodliwego  epigonizmu.   .    

   Warto zauważyć,że   Ewa Grodecka nie jest konsekwentna w swych opiniach. Oto co pisze kilka stron dalej po sformułowaniu niepochlebnych ocen dotyczących PZN:

"Liczba członków w grudniu 1959 r. wynosiła 10.731 osób. Dzięki samodzielnej akcji ogniw terenowych, docieranie do poszczególnych członków poprawiło się znacznie, sytuacja ich  jednak nie uległa zasadniczym zmianom, ponieważ Związek w dalszym ciągu był tylko interwentem, pośrednikiem, koordynatorem, petentem. aMimo to, sprawy socjalno-bytowe niewidomych, teoretycznie znajdujące się w kompetencji Rad Narodowych, stanowiły przez cały okres przedmiot specjalnej troski Związku na wszystkich szczeblach organizacyjnych i starań Zarządu Głównego, o których częściowo pozytywnym załatwieniu świadczą zarządzenia państwowe wydane w latach 1951-1960.

Za pośrednictwem Związku państwo zaopatrywało niewidomych w pomoce krajowe i zagraniczne, kompensujące brak wzroku, podnoszące zaradność życiową, zdolności zawodowe, możliwości społeczne. Były to , zegarki brajlowskie, psy przewodniki, białe laski, brajlowskie maszyny do pisania, wydawnictwa, tabliczki izwykłe maszyny do pisania, aparaty radiowe i inne.

Specjalną opieką Związek otaczał naukę i wypoczynek dzieci i dorosłych niewidomych, ich życie kulturalne, ich rozrywki itp. I w tej dziedzinie nie mógł jednak rozwinąć szerokiej akcji samodzielnej, obejmującej wszystkie dzieci niewidome, których część pozostaje poza szkołami specjalnymi, i ogół członków dorosłych, zwłaszcza zamieszkałych po wsiach. Mimo to Związek posiadał sieć czynnych świetlic, bibliotek i punktów bibliotecznych, zespołów artystycznych, czytelniczych, sportowych i innych, organizował kolonie letnie dla dzieci i obozy dla młodzieży, wczasy rodzinne nad morzem i wczasy indywidualne we własnym Domu Wypoczynkowym w Muszynie. Związek wyraźnie idzie naprzód, z jednej strony zabiegając o regulowanie sytuacji z jak największą korzyścią dla niewidomych, z drugiej o wyciągnięcie wniosków z wieloletnich doświadczeń i o wprowadzenie w życie opartych na qwnioskach reform.

 Między innymi Związek coraz radykalniej przeciwstawia się izolacji niewidomych w naszym społeczeństwie i zacieśnianiu się jednostek samodzielnych i zaradnych do życia we własnym skupisku, w orbicie własnych tylko problemów. Gdy więc w pierwszym pięcioleciu istnienia Polskiego Związku Niewidomych nakazem chwili było zawodowe i materialne usamodzielnienie niewidomych /produktywizacja/ bez wysuwania na plan pierwszy aspektów społecznych, to w latach ostatnich hasłem naczelnym stało się przystosowanie członków Związku do życia i pracy w środowisku naturalnym, razem z widzącymi. Nowość tego hasła jest tylko pozorna. Związek przez cały okres swej działalności nie zapomina ani na chwilę, że każdy niewidomy jest w Polsce Ludowej pełnoprawnym obywatelem, nie tylko korzystającym ze specjalnych udogodnień, ale i pełniącym obowiązki społeczne i polityczne w warunkach normalnych".

 Tak więc, mimo pojawiających się tu i ówdzie, akcentów niechęci do nowego oblicza Związku, Ewa Grodecka  jako realistka, dostrzega pozytywne przemiany,  i daje temu wyraz w wielu miejscach na kartach  swej książki.   

   Warto jeszcze na chwilę wrócić do sprawy Włodzimierza Dolańskiego. Autorka, omawiając okres kurateli, stwierdza, że Wrzosek postawił go poza Związkiem. Czy rzeczywiście i czy właśnie Wrzosek? Pamiętać trzeba, iż w końcowym okresie  sporu Dolański- Lisowski sprawa przeniosła się na grunt ideologiczny i polityczny. W tamtym okresie to było bardzo ważne, zwłaszcza, że mjr Wrzosek miał w prezydium takich ludzi,jak: Tadeusz  Radwański czy Stanisław Madej ,  znanych z nieprzejednanej postawy wrogości  wobec reprezentujących poglądy   niezgodne z duchem socjalizmu.  Mimo to, w 1953 Dr Dolański, na zlecenie Zarządu Głównego,   wraz z Marią i Zdzisławem Zajączyńskimi pracuje  nad przygotowaniem  podręcznika do nauki brajla dla dorosłych pt "Równajmy krok". Jako ekspert jest także członkiem komisji programowej, razem z prof. Marią Grzegorzewską,  przy Ministerstwie Oświaty,      co na pewno nie stało się bez  zgody władz Związku . Kiedy w 1955 roku  nastąpiła w dziedzinie polityki nawet     lekka odwilż  ,  , Zarząd Główny wycofał zarzuty wobec Włodzimierza Dolańskiego i włączył go do aktywnej pracy w strukturach PZN.Staraniem między innymi, mjr Wrzoska, w sierpniu 1957 roku Włodzimierz  Dolański otrzymał za swe zasługi  w pracy dla dobra niewidomych Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.     

  Często w pretensjach pod adresem mjr Wrzoska pojawia się zarzut, że oddał państwu   obiekt po niemieckim ośrodku dla niewidomych  w Gdańsku-Wrzeszczu.  Uważam, iż zarzut ten nie ma nic wspólnego z realizmem. Wiadomo, że PZN nie mógłby właściwie wykorzystać budynku mającego siedemset miejsc, co w tamtym okresie ogromnych zniszczeń i wielkiego głodu lokalowego  było nie do przyjęcia. Upieranie się przy utrzymaniu obiektu skazane  było z góry na niepowodzenie. Dodać warto jeszcze, że budynek przekazany został Akademii Medycznej,a więc instytucji potrzebnej całemu społeczeństwu. Może dzięki takiej postawie kuratora, władze państwowe łatwiej zgodziły się  na wybudowanie w stolicy pięknego obiektu  przy ulicy Konwiktorskiej.   

  Chcąc się pokusić o choćby bardzo  skrótowe podsumowanie działalności mjr Leona Wrzoska na stanowisku kuratora i   prezesa Zarządu Głównego  PZN, należy powiedzieć, iż stworzył on nowoczesny Związek zdolny do podjęcia zadań, których wykonanie dobrze przysłużyło się społeczności niewidomych. Tysiące spośród nich mogło podjąć pracę - zawodową i społeczną, zdobyć wykształcenie, założyć rodziny i żyć jak każdy inny obywatel. Owoce z drzewa, które on zasadził i  które tak  pięknie wyrosło,   do dziś wszyscy spożywamy. I to jest jego największą zasługą dla niewidomych w Polsce.     

 W 1956 roku Wrzosek odszedł ze stanowiska przewodniczącego Zarządu Głównego, ale nie odszedł ze Związku,nie    obraził się, nie odizolował, nadal pracował wśród niewidomych i wspierał ich przedsięwzięcia  swym doświadczeniem     i umiejętnościami współżycia z ludźmi.To także jeszcze jeden dobry rys jego charakteru.        

  Warto się przez chwilę zastanowić na czym polega największa  wartość książki dr Ewy Grodeckiej. Przede wszystkim chyba  na tym,  że była to pierwsza poważna  pozycja w naszej literaturze  tyflologicznej omawiająca tak wszechstronnie dzieje niewidomych w Polsce.  To jest tak, jakby autorka  wybudowała  drogę, jeszcze nie w pełni doskonałą, ale szeroką, bitą,   po której można iść, oglądać to co było dawniej, słuchać co mówili ludzie , których przeważnie nie ma już wśród nas. Teraz drogę tę trzeba ciągnąć dalej , naprzód .

 Ewa Grodecka interesowała się nie tylko zagadnieniami ściśle związkowymi. Sporo miejsca poświęciła problematyce  spółdzielczej. Najdobitniejszym tego przykładem może być obszerny wykaz spółdzielni niewidomych zamieszczony na końcu książki. Jest to istotny przyczynek dla tych, którzy chcieliby w sposób twórczy  traktować rozwój tych placówek. Odegrały one bowiem  w wielką i pozytywną rolę w dziele włączania niewidomych w nurt normalnego życia społecznego i w pełni zasługują na większe zainteresowanie, zresztą nie tylko w sferze historii i publicystyki.       

Nasuwa się pytanie, dlaczego książka dająca tak szeroką panoramę spraw niewidomych, przez długie lata praktycznie nie była znana  ogółowi. Moim zdaniem przyczyniły się do tego  przedstawione w książce spory i konflikty między działaczami i zderzenia różnych koncepcji rozwiązywania  problemów niewidomych. Po ukazaniu się pracy  w druku wielu ludzi miało pretensje i żal o niewłaściwe przedstawienie lub naświetlenie   wydarzeń i motywów.  Nie chcąc zaogniać sytuacji, książkę niejako schowano. Potem,  choć emocje wygasły, tak to już jakoś zostało. Czas więc wypełnić luki. "Historia niewidomych polskich w zarysie" powinna być na nowo wydana  w zwykłym druku, a także w brajlu  i nagrana na taśmę magnetofonową, aby również jak największa liczba inwalidów wzroku mogła ją przeczytać,    poznać swe korzenie i ludzi, którzy sprawie służyli. Wyzwoli to na pewno zainteresowanie problematyką historyczną, co może zaowocować nowymi publikacjami na ten temat.Byłbym szczęśliwy jeśli tak by się stało i gdyby niniejszy wstęp do książki Ewy Grodeckiej również do tego się przyczynił.

           

    Józef Szczurek