Biografia prasowa  

 

Janusz Skowron  

Muzyk, wokalista

Aranżer, kompozytor

 

    

 Janusz Skowron - muzyk nieznany?

Andrzej Szymański

 

Tomasz Szachowski w 112 numerze „Jazz Forum”, recenzując płytę Tomasza Stańki „Freelectronic” tak fachowo pisze o grze Janusza Skowrona: „Oto gra Janusz Skowron, tak naprawdę pierwszy muzyk w historii naszego jazzu, któremu udało się odnaleźć klucz harmoniczny, sonorystyczny i rytmiczny do Stańkowego języka. To, co gra Janusz Skowron, jest niewiarygodnie wspaniałe! Bloki klasterów, zestawienia akordów tworzących background dla Stańki, ale jednocześnie prowadzących własną, głęboko mądrą i głęboko piękną myśl, gwałtowne, o potężnej sile uderzenia, wręcz salwy brzmień (Switzerland, Ha Ha HA), czy to w innym miejscu niepokojące, wzmagające emocję tło (Too Pee). No i timing! Skowron gra krótkimi figurami, dzieląc takt z takim napięciem i takim przyspieszeniem, jakie można spotkać w najwybitniejszych nagraniach rhytm and bluesa, bluesa i soul. W tych frazach mieści się cała rytmiczna wartość rock - jazzu, który wyrósł przecież także z tradycji funkowej,  starego Silvera i Aderleya oraz z korzeni bluesowych, również z tych, które tworzyły rock. Bo Skowron gra również frazą Claptona, The Allman Brothers i Hendrixa. To jest właśnie to, na czego brak cierpi polski i europejski jazz! Mamy muzyka światowego formatu i doprawdy nie rozumiem, dlaczego, jak dotąd,  nie ma jego autorskiej płyty?!”.

- Właśnie, dlaczego nie nagrał Pan jeszcze autorskiej płyty?  

- Widzi pan, właściwie to byłem blisko realizacji tej płyty… Chcę ją zrobić dobrze, dlatego to tak długo trwa.  

- Czy dzisiaj łączy Pana jeszcze coś ze środowiskiem niewidomych, z przyjaźniami z lat młodości?

- Zacznijmy od tego, że przed laty ukończyłem szkołę w Laskach. Do tej pory utrzymuję kontakty z niektórymi kolegami z podstawówki. Spotykam się i przyjaźnię z Markiem Kalbarczykiem, elektronikiem z zawodu. Odwiedzamy się w domach. A jeśli chodzi o przyjaźnie, to nie zawiera się ich wyłącznie z ludźmi z tego samego środowiska. Przyjaźń musi coś dawać i jednemu, i drugiemu.  

- Wróćmy jednak do Lasek. Co Panu dała ta szkoła?  

- Mimo wielu zastrzeżeń, które mam do dziś do co metod nauczania i wychowania, szkoła w Laskach potrafiła przygotować mnie do życia, nauczono mnie tam wielu rzeczy, które do dzisiaj się przydają. W Laskach główny nacisk położono na rehabilitację, kształtowanie niezależnej postawy, usamodzielnianie się. Później te rady bardzo mi pomogły w samodzielnej egzystencji, budowaniu mojej psychiki.  

- Kogo Pan najchętniej wspomina z Lasek?  

- Przede wszystkim mojego wychowawcę - Jacka Kwapisza. Wyróżniał się on charakterystycznym podejściem do wychowanków - nie narzucał nam ideałów, za to zmuszał do samodzielnego myślenia. Z podstawówki w Laskach przeniosłem się do liceum na Pragę. I dopiero później, mając już 18 lat, dojrzałem do muzyki, do średniej szkoły muzycznej. Zanim jednak zdałem egzamin do tej szkoły, przez jakiś czas uczęszczałem do ogniska muzycznego. Chodziło tam sporo dzieci z Lasek. W ognisku spotkałem przychylnych mi ludzi, między innymi panią Barbarę Paciorek, która przygotowywała mnie do egzaminu do szkoły muzycznej przy Miodowej.  

- Czy średnia Szkoła Muzyczna im. Elsnera to dobra placówka?  

- Teraz wiem, że ten mój start na Miodową był stosunkowo późny, ale myślę, że był świadomy. Dobrze, że tak się stało. Mam taką naturę, że gdy się mnie do czegoś zmusza, to postępuję akurat odwrotnie. Zawsze muszę być świadomy swojego wyboru. A co do szkoły, to myślę, że reprezentowała dobry poziom. Miałem wyjątkowych nauczycieli, na przykład prof. Stanisława Możdżonka, który znał środowisko niewidomych jeszcze sprzed wojny. Za moich czasów dyplomu bronił w klasie organów niewidomy kolega Tadeusz Zembrzuski, a później Janusz Kowalski.  

- Miał Pan przewodnika czy jakąś pomoc?

- Do szkoły jeździłem sam, żywiłem się na mieście, wszystko robiłem sam. Myślę, że dopiero wtedy okrzepłem w środowisku ludzi widzących, poczułem się samodzielny.  

- Wyobrażał Pan sobie wtedy przyszłość, drogę, jaką Pan pójdzie po obronie dyplomu?  

- Wtedy wszystko się tak szybko działo. Od pierwszej klasy kontaktowałem się z kolegami interesującymi się jazzem. Akurat tak się złożyło, że wielu z mojego rocznika już grało jazz i byli już znani. Zacząłem grać na estradzie, nie mając jeszcze dyplomu. To był trochę przypadek, że połączyła  mnie z tymi ludźmi pasja, że pomogła mi pokonywać bariery.  

- Jak Pana przyjmowano w grupie, nie było litości?

- Nie odczuwałem żadnych uprzedzeń. Byliśmy zbyt młodzi, by okazywać uczucia nieprawdziwe. Wszystko naturalnie się toczyło. Było dla mnie wielką pomocą psychiczną to osadzenie się w tej grupie, w środowisku rozumiejących się muzyków.  

- Z kim Pan zaczynał grać w tamtych latach?

- Pierwsza grupa, z którą się zetknąłem, to był zespół Kazimierza Jonkisza. Na kontrabasie grał tam mój kolega ze szkoły - Andrzej Łukasik. Z Krzesimirem Dębskim i Jonkiszem graliśmy w 1980 roku na Jazz Jamboree. To był rok, w którym robiłem dyplom. No, a potem przyszły szersze kontakty z artystami z branży. Te kontakty ciągle dawały mi nowe możliwości.  

- Pamięta Pan, co wtedy graliście?  

- W muzyce wszystko się zmienia. Wtedy jako adepci uczyliśmy się historii jazzu. Poznawaliśmy style, które istniały i są teraz. Ja najbardziej interesowałem się tym, co się dzieje współcześnie. Nie tylko jazzem, ale też muzyką nowoczesną.  

- Poznał Pan zapewne klasyków naszego jazzu - Makowicza, Urbaniaka, Namysłowskiego, Ptaszyna - Wróblewskiego…  

- Makowicza nie znałem. Gdy zaczynałem grać, on wyjechał za granicę. Teraz mało jest takich, z którymi nie pracowałem przez te dziesięć lat.  

- Ma Pan spore sukcesy, dużo koncertował Pan przez te lata?

- Jak wspomniałem, grałem na Jamboree najpierw z grupą Kazimierza Jonkisza,  potem ze String Connection. Z tą ostatnią grupą jeździłem na zagraniczne festiwale. Graliśmy na wielkim festiwalu jazzowym w Montrealu. W roku 1983 występowaliśmy w RFN, na Węgrzech, w ZSRR, Czechosłowacji. Od 1983 roku zacząłem działać samodzielnie jako kompozytor i aranżer. Nagrałem w tych latach sporo utworów dla Polskiego Radia. Od 1985 roku zacząłem współpracę z Tomaszem Stańką i trwa ona do dziś.  

- Ile płyt Pan nagrał?

- Polskie Nagrania oraz niemiecka wytwórnia wydały płytę z festiwalu w Montreux, płytę nagrano nam w Grecji. Zresztą nie pod wszystkimi płytami mogę się podpisać, bo część nagrałem jako muzyk sesyjny. W sumie zebrałoby się z dziesięć płyt długogrających.  

- Przyszły trudne lata dla kultury, czy w związku z tym mniej nagrywacie i koncertujecie?  

- Brak dotacji i drożyzna w tym kraju przyczynia się do małej liczby koncertów. Część muzyków na stałe wyjeżdża za granicę, inni grają na statkach i zarabiają pieniądze. Ale nie jest to zawód muzyka jazzowego. Ja nie mogę oceniać tych ludzi, bo nie wiem, co im to daje. Ale rozumiem, że człowiek ma prawo do zarabiania pieniędzy. Mówi się dzisiaj, że nie powinno być żadnych dotacji do niczego, ale przecież we wszystkich krajach, nawet w Stanach, są wielkie dotacje do kultury. Istnieją fundacje, sponsorzy. Pomagają w rozwijaniu się różnym dziedzinom sztuki czy poszczególnym artystom mającym talent i nie chcącym zrezygnować z ambicji zawodowych. Obcięcie dotacji na kulturę o 50 procent w tym roku położyło nam na łopatki wszystkie nagrania radiowe. Nie jest to sprawa, która powinna tylko mnie i innych artystów obchodzić, ale też społeczeństwo. Kultura nie może zanikać z powodu braku funduszy, bo to się później fatalnie odbije na życiu umysłowym narodu.  

- Czy ma Pan inne zainteresowania oprócz jazzu?  

- Niewiele mam na to czasu. Trochę interesuję się elektroniką. Ostatnio połączyłem zainteresowania muzyczne i elektroniczne. Komponuję i aranżuję na zakupionych komputerach. Niełatwo oderwać mnie od muzyki. Jestem w tej  szczęśliwej sytuacji, że jest ona moim hobby.  

- Niedawno powstała fundacja pomocy niewidomym dzieciom uzdolnionym muzycznie. Co Pan sądzi o takim pomyśle?  

- Nie jestem zwolennikiem okazjonalnej pomocy dla kogokolwiek. Sam wiem z pobytu w Laskach, że było wśród nas wielu utalentowanych muzycznie. Chodzi o to, że te jednostki trzeba dostrzec i pomagać im na co dzień, a nie od przypadku do przypadku. Dać im dostęp do radia, do prasy, do kontaktów ze światem zagranicznym.  Trzeba dać im możliwość indywidualnego nauczania i to by na pewno bardziej zaowocowało niż jakieś fundacje.  

- Czy jest Pan w stanie pomóc niewidomym muzykom, choćby radą, choćby uczestnictwem w festiwalu muzycznym niewidomych?

- Nie sądzę, abym im pomógł w jakikolwiek sposób, bo to wyglądałoby na szukanie jakiegoś koła ratunkowego. Natomiast bardzo chciałbym powiedzieć tym ludziom, aby trzymali się swoich zainteresowań, na ile potrafią, bo warto…

- Jest Pan zwolennikiem pomocy samem sobie?

- W muzyce na pewno, lecz najlepiej byłoby stosować tę maksymę w życiu.

- Jak technicznie uczył się Pan grać, poznawać nowe utwory?

- Bardzo słabo czytałem nuty brajlowskie i kiedy przychodziło mi grać skomplikowane utwory na organach, to czytanie nut było utrudnione, tym bardziej, że grałem na manuale nożnym. Czytanie partii nożnego manuału i do tego granie rękami było po prostu nie do wykonania. Dlatego uczyłem się z taśmą, co szło dużo szybciej i łatwiej.  

- Mieszka Pan w centrum Pragi, dzielnicy o nienajlepszej sławie. Czy Pana sąsiedzi interesują się jazzem?

- Teraz jest tu spokojniej. Dużo ludzi powymierało, w okolicy buduje się dużo nowych kamienic. Całe stare środowisko zostało wymieszane z napływowym. A co do sąsiadów, to nieraz gdy mnie zobaczą w telewizji, to zapytają o coś, chwilę porozmawiają. Zdążyli się już do mnie przyzwyczaić.  

                           ***

Janusz Skowron zastrzegł się przed rozmową, że jak najmniej chce mówić o jazzie. Skrył się za podwójną gardą, nie chcąc chwalić się swoimi osiągnięciami i muzycznymi sukcesami. Nie powiedział, że na początku tego roku otrzymał nagrodę Sekcji Publicystów Polskiego Towarzystwa Jazzowego za wybitne osiągnięcia muzyczne i aktywność w 1988 roku. W uzasadnieniu dokonanego wyboru powołano się na nagrania Skowrona i współpracę z Tomaszem Stańką. Napisano, że „jako pianista, organista i keybordzista od lat pozostawał w cieniu angażujących go liderów. Tymczasem w każdym z jego nagrań odkrywamy wyszukaną w swej prostocie dojrzałą ekspresję, indywidualny język harmoniczny, niezależny od obowiązujących wzorów, współczesny warsztat pianistyczny. Rozwój 31 - letniego muzyka zasługuje na najwyższą uwagę”.  

W tym roku również otrzymał z rąk przewodniczącego Komitetu do Spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej - Nagrodę Artystyczną Młodych im. Stanisława Wyspiańskiego za osiągnięcia w dziedzinie sztuki estradowej.  

Warto dodać, że w ogłaszanej corocznie przez „Jazz Forum” ankiecie Janusz Skowron został uznany za najlepszego muzyka w kategorii fortepianu elektrycznego, drugie miejsce zajmuje jako muzyk organowy, a w grze na fortepianie akustycznym jest w ścisłej czołówce.  

Pochodnia Grudzień 1989