W hołdzie moim zmarłym~ nauczycielom~  

     Anna Kaźmierczak  

 

Kiedy we wrześniowym numerze "Pochodni" przeczytałam informację o zjeździe w Laskach członków byłego zespołu "Śpiew Radości", prowadzonego przez siostrę Blankę, poczułam ukłucie w sercu. Byli bowiem w Laskach tacy nauczyciele muzyki i śpiewu, którzy już nie mogą pomóc swoim wychowankom w zorganizowaniu wieczoru wspomnieniowego, gdyż ludzi tych nie ma już wśród żywych. Czy o nich pamiętamy? Żadna ojczyzna, mała ani duża, nie może rozkwitać pełnym blaskiem bez znajomości i poszanowania tradycji, korzeni, z których wyrosła. Pragnę więc opowiedzieć trochę o tych ludziach, o ich wkładzie w moje i nasze życie. Gdy w roku 1950 w wieku lat dwunastu przybyłam do szkoły, dom dziewcząt przez całe dnie rozbrzmiewał dźwiękiem fortepianów, choć nie była to przecież szkoła muzyczna, a nauka gry na fortepianie - nieobowiązkowa. Chyba po trzech dniach zostałam poddana przez prof. Witolda Friemanna wstępnemu egzaminowi i zakwalifikowana do uczenia się muzyki. Uczniami początkującymi opiekowała się pani Stanowska, a zaawansowanymi - właśnie prof. Friemann. Nauka odbywała się oczywiście bezpłatnie. Szkolnego chóru w owym roku nie było, ale wiem, że wcześniej istniał chór dziecięcy, prowadzony przez profesora. Koleżanki opowiadały mi, że chłopcy i dziewczynki miały w tym chórze nawet swoje hymny. Ślady istnienia tego chóru miałam okazję podziwiać codziennie w pięknym wielogłosowym, czystym śpiewie moich rówieśniczek. Wyrobione głosy i świetna dykcja zachęcały do naśladowania. Już w III klasie szkoły podstawowej uczyliśmy się  solfeżu. W mojej klasie robiła to pani Zofia Wojciechowska, osoba słabowidząca. Prof. Friemann, były rektor konserwatorium w Katowicach, grał podobno także do tańca, gdy zaistniała taka potrzeba na zakończeniu pierwszego po wojnie kursu masażu w Laskach. W infirmerii zetknęłam się osobiście z prof. Zofią Kozłowską. Ponieważ w chwilach lepszego samopoczucia bardzo chętnie i dużo śpiewałam, pani profesor wyraziła chęć uczenia mnie śpiewu solowego. Obie panie Kozłowskie, Zofia i Maria, tym się właśnie w Laskach zajmowały. Chyba w roku 1952 został reaktywowany chór mieszany pod kierownictwem prof. Friemanna, a dźwięki pieśni dolatywały aż do baraku infirmerii, sprawiając mi wiele radości. W zajęciach chóru uczestniczyłam przez lat pięć od września 1954 roku. Większość z nas zajęcia te uważała za nudne, ponieważ profesor wiele czasu poświęcał na ćwiczenie emisji głosu, dykcji, oddechu, a melodie poszczególnych głosów były bardzo skomplikowane. Kiedyś, w czasie pracy profesora z innymi głosami, zajęłam się czytaniem książki. Gdy na zwróconą mi uwagę odpowiedziałam, że się nudzę, polecono mi uczyć się wszystkich głosów w ramach ogólnego umuzykalniania. Profesor nielicznych uczniów zwalniał z zajęć. Mówił, że nawet bardzo słaby słuch muzyczny należy ćwiczyć. Twierdził też, że najmniej umuzykalnieni są ci, którzy hymn narodowy poznają po tym, że wszyscy wstają, a takich on wśród kandydatów do chóru nie widzi. Część odpowiedzialności za czyste brzmienie w poszczególnych głosach cedował na zdolniejszych uczniów. Podkreślał, że chętnie pracuje z niewidomymi, ponieważ są bardziej skupieni na zajęciach. Ten szary trud profesora, mający na celu nasze umuzykalnienie owocował w pracy pani Stefanii Skiby, zatrudnionej w Laskach w roku 1953. Nie było już wówczas pani Stanowskiej, więc pani Stefa prowadziła część nauki gry na fortepianie. Byłam jej uczennicą w latach 1954_#59. Z nauką wiązały się takie obowiązki, jak: słuchanie koncertów symfonicznych w radio oraz uczestniczenie w koncertach odbywających się w Laskach. Niezależnie od tego, co kto zamierzał robić w przyszłości, dawało to możliwość zdobycia pewnej kultury muzycznej, co ma wielkie znaczenie dla rozwoju osobowości, szczególnie człowieka niewidomego, dla którego ta dziedzina sztuki jest - moim zdaniem - wartością znacznie ważniejszą, niż dla innych ludzi. Często też byliśmy przez panią Stefę zapraszani do słuchania w jej pokoju muzyki poważnej z bogatej płytoteki, jaką dysponowała. Odbywało się to zwykle wieczorem, po kolacji. Podczas słuchania nie wolno było wiercić się, ani wydawać z siebie żadnych odgłosów, "bo to rozprasza". Do dziś, gdy słucham któregoś z poznanych wtedy utworów, postać pani Stefy jakoś mi wówczas towarzyszy. Równolegle z uczeniem gry na instrumencie pani Stefa utworzyła czterogłosowy zespół kameralny, złożony ze starszych dziewcząt. Tu nauka odbywała się szybko, a większość czasu poświęcało się na harmonizowanie poszczególnych głosów oraz interpretację utworu. Pieśni te rozbrzmiewały potem, szczególnie wieczorami bez towarzyszenia fortepianu, na wszystkich laskowskich alejkach, mieszając się z szumem lasu i śpiewem ptaków. Był też teatr z takim właśnie śpiewem, jak choćby "Tarcza i kaptur" - opowieść o  św. Franciszku z Asyżu i św. Klarze. Nie można tu pominąć stałej gry w kaplicy czy wspaniałej nauki kolęd, które śpiewaliśmy ks. Prymasowi Wyszyńskiemu w pierwsze Boże Narodzenie po jego powrocie z więzienia. Pani Stefa umiała nas zagrzewać, ba, zapalać do muzykowania. Ze szczerym zapałem przeżywała też wraz z młodzieżą takie uroczystości, jak św. Mikołaj, które muzyki bezpośrednio nie dotyczyły, uczestnicząc aktywnie we wzajemnym obdarowywaniu się prezentami, kiedy to internat dziewcząt tętnił życiem przez całą noc. Zarówno z prof. Friemannem jak i panią Stefą utrzymywałam kontakt nieomal do końca ich dni. Byli zawsze serdeczni i otwarci, nigdy nie szczędzili czasu, mówili o sukcesach i kłopotach, jak mówi się z przyjaciółmi, z ciepłem i prostotą. Wierzę mocno, że takie czasy w Laskach jeszcze wrócą. To nic, że komputery, że era businessu. Świat, ogołocony z piękna, jest o wiele trudniejszy do zaakceptowania.

   Pochodnia  styczeń 1993

 

Publicystyka  

 

 O potrzebie stworzenia wydawnictwa                        muzycznego dla niewidomych

Stefania Skibówna  

 

Czy potrzeba takiego wydawnictwa istnieje? Niewątpliwie tak i wydaje mi się nawet, że jest sprawą bardzo palącą. Wszyscy wiemy o tym dobrze, że wśród niewidomych jest znaczny odsetek ludzi muzykalnych na tyle, że niezależnie od ich muzycznych kwalifikacji, muzyka w przeważającej większości lekka, a niekiedy poważna, staje się nie tylko chlebem duchowym, ale także jest po prostu środkiem jego utrzymania, trudniejszym wprawdzie do opanowania, niż inne uprawiane przez niewidomych zawody, lecz za to dającym szersze i pełniejsze zadowolenie wewnętrzne z wykonywanej pracy. Podkreślić tu należy większą niezależność tej sztuki, bo muzyka w przeciwieństwie do literatury obywa się doskonale bez przekładów i komentarzy. Żadna chyba inna gałąź sztuki nie jest tak przystępna dla szerokiego ogółu, równocześnie żadna ze sztuk pięknych, nie wznosi się na te wyżyny, które osiąga muzyka. Prosta przez swoją wielkość, wielka przez swoją prostotę i bezpośredniość.

Może nie wszyscy zdajemy sobie jasno sprawę z tego, że muzyka nie tylko bawi, cieszy czy wzrusza, lecz także i wychowuje. Społecznemu znaczeniu wychowawczej roli muzyki poświęca jedną ze swych prac literackich Karol Szymanowski,dla nas - Polaków niewątpliwie największy autorytet muzyczny po Chopinie.  

Zapewne nie wszyscy jeszcze z nas doceniają znaczenie wychowawczej roli muzyki, ale właśnie teraz, tak, jak nigdy przedtem, otwiera się w naszym kraju możliwość udostępnienia jej szerokim masom, a w szczególnej mierze rzeszom niewidomych, którzy będąc pozbawieni wrażeń wzrokowych, mają   większe prawa do wszystkich duchowych dóbr. Wydaje mi się rzeczą najsłuszniejszą, aby niewidomi sami upomnieli się o swoje prawa nie tylko do pracy, która jest najwyższym dobrem, lecz także o prawo do poznawania piękna.  

Skoro już mamy takie dobrodziejstwo, jakim jest pismo Braille'a, trzeba wyzyskać je, nie tylko w dziedzinie słowa, lecz również w dziedzinie muzyki, której ono także służy. Wiemy wszyscy o poetach lub muzykach niewidomych w skali światowej, ale wszyscy oni, te nieliczne jednostki, które kosztem nadludzkich wysiłków nie tylko, że nie pozostały w tyle, ale wpisały się do historii muzyki czy literatury niezatartymi głoskami.  

Epoka dzisiejsza nie stawia sobie za zadanie pracy dla jednostki nieprzeciętnej, lecz dla wszystkich - i dlatego myślę, żebyśmy my, niewidomi, wcielili w życie hasło pracy od podstaw w każdej dostępnej dla nas dziedzinie, w danym wypadku także i w muzyce. Pracę od podstaw moim zdaniem trzebaby ująć - jeżeli chodzi o szkolenie muzyczne niewidomych - w dwa zasadnicze kierunki - szkolenie zawodowe i szkolenie amatorskie.

W dzisiejszym życiu istnieje cały szereg takich sytuacji, gdzie artystyczne szkolenie amatorów nabiera pierwszorzędnej wagi, chociażby dlatego, że tę akcję można zakroić w skali masowej. Może właśnie ze względu na potrzebę upowszechnienia muzyki omówimy w najbliższym skrócie, jak miałoby wyglądać w naszym ujęciu takie amatorskie szkolenie. Na to, żeby móc szkolić, trzeba mieć opracowany materiał, bez którego nie może być mowy o szkoleniu,  Dlatego jes rzeczą konieczną podać niewidomym ten materiał zarówno literacki, jak i muzyczny w ich własnym piśmie. Często słyszy się narzekania osób widzących, ale nie rzadziej i samych niewidomych, gdy jedni drugich oskarżają o brak inicjatywy organizacyjnej lub brak zainteresowań artystycznych. Takie twierdzenie wydaje mi się trochę gołosłowne, bo jakże wykazać się działalnością artystyczną mają między sobą sami niewidomi, jeżeli brak im tekstów do recytacji, czy pieśni chóralnych lub solowych. Przez dostarczenie im materiału, do którego mieliby dostęp bez pośrednictwa osób widzących, na pewno obudzi się w tych niewidomych, którym przecież nie brak wrażliwości na piękno, nie tylko inicjatywa, lecz także i umiejętność zrealizowania i uzewntrznienia swych zbyt mało ujawnianych artystycznych możliwości.  

Takie amatorskie muzyczne szkolenie niewidomych nie tylko dokształci ich w tej dziedzinie, rozwijając poczucie piękna i dając możność zrozumienia najlepszych wartości sztuki, ale dla wielu nawet amatorów może stać się drogą zarobkowania, jako podstawowe czy też uboczne źródło dochodów.

Szkolenie zawodowe - w tym wypadku raczej należy brać pod uwagę dzieci w wieku szkolnym. Bezwzględnie należy oprzeć się tu na programach niższych i wyższych szkół muzycznych. Z uwagi na miemożność przedrukowania wszystkich pozycji, wchodzących w skład tych programów w systemie Braille'a, należałoby z poszczególnych szkół lub zbiorków wybrać te pozycje, które rozwiązywałyby wszystkie problemy techniczne czy muzyczne, przewidziane w programie niższych i średnich szkół muzycznych. Mogą być podzielone zdania na temat, czy wziąwszy pod uwagę program szkoły niższej należy drukować na przykład "Szkołę na fortepian" Różyckiego czy Beyera, "Skarbczyk", itp. Sądzę, że można tu pójść na pewien kompromis i postawić sprawę tak, jak wspomniałam wyżej.  

Dobre są zbiory ćwiczeń i etiud dla dzieci, opracowane przez Emmę Altberg i Zofię Romaszkową. Niewątpliwie korzystną pozycją byłoby przedrukowanie kilku chociaż tomików etiud Czernego opus 299 czy 740. Można się spierać - z tego czy innego opusu; zamiast etiud Czernego polecać można Cramera, Neuperta, Clementiego czy Moszkowskiego i wielu innych autorów. Ale nawet już w programie dziecięcym są pewne niewzruszone pozycje jako podstawa wyjściowa. Bach - "Małe preludia", inwencje dwu - i trzygłosowe; Mozart - przynajmniej kilka łatwiejszych sonat fortepianowych; Schumann - "Album dziecięcy", łatwiejsze miniatury fortepianowe, Schubert - "Moments musicaux", impromptus, itp., Dussek, Kuhlau czy Clementi - sonatiny, Mendelssohn - "Pieśni bez słów", Grieg - "Kartka z albumu", utwory liryczne, Czajkowski - cykl prześlicznych dwunastu utworów fortepianowych, zatytuowanych: "Pory roku", utwory Kabalewskiego czy Prokofiewa.  

Myślę, że warto by wydrukować po chociażby jednym zbiorku każdego autora po to, by nauka gry fortepianowej była stopniowym wciąganiem dzieci w styl i charakter muzyczny poszczególnych epok. Studium gam i pasaży, które też widnieje na półkach księgarskich, to podstawa przy zdobywaniu techniki palcowej. Literaturę muzyczną innych  instrumentów celowo pomijam, ponieważ fortepian jest najlepszą podstawą przy ogólnym zaznajomieniu się z zasadami  i prawami, rządzącymi w muzyce. Rzeczą mniej ważną jest  uwzględnienie strony teoretycznej, i to zarówno dla dzieci, jak i niewidomych nauczycieli, uskarżających się na brak podręcznika muzykografii. Ponadto w pierwszym rzędzie należałoby, jeśli chodzi o teorię, wydać brajlowski podręcznik                                                             do zasad muzyki i nauki solfeżu.  

Niezależnie jednak od tego wszystkiego, o czym dotychczas  była mowa, myślę, że sprawą równie ważną byłoby drukowanie piosenek dziecięcych o najrozmaitszej tematyce, ściśle złączonej z aktualnymi dziś zagadnieniami, piosenek, opiewających życie, budowę, przyjaźń, pokój. Kto wie, czy nawet od tego nie należałoby zacząć, bo chyba tylko o pieśni możemy z całą pewnością powiedzieć, że trafia i przemawia do wszystkich. Pieśni te zresztą w wielu wypadkach będą się pokrywać z repertuarem świetlicowym, omówionym poprzednio. Mieliśmy już przykłady, że zespoły chóralne dzieci niewidomych zajmowały jedne z pierwszych miejsc, współzawodnicząc o nie ze szkołami dla  uczniów widzących.  

W miarę muzycznego szkolenia niewidomych wzrośnie potrzeba drukowania nowych pozycji instrumentalnych i wokalnych.  

        

Pochodnia , październik 1956