Marek Bachulski O ŻYCIU JANA SILHANA

Komuś, kto straci! wzrok w wieku dojrzałym, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę w pełni z tego, co utracił, wydać się może dziwnym stosunek Jana Silhana do własnej utraty wzroku. W jednym ze swych listów do Stanisława Żemisa pisał on o ślepocie jak o czymś, do czego tak mocno się przyzwyczajamy, że nie możemy wyobrazić sobie bez niej działania.

Jana Silhana trudno byłoby nazwać działaczem niewidomych, jeśli termin "działacz" kojarzy się- komuś co najwyżej z typem urzędnika lub funkcjonariusza, któremu  zalecono zajęcie się takim czy innym resortem, a który z tej racji rości, sobie tytuł do chwały. Można by go nazwać raczej wybitną osobistością ruchu niewidomych w Polsce .

Z metryki chrztu Jana Silhana możemy się dowiedzieć, że pochodzi -z rodziny inteligenckiej. Ojciec Franciszek był urzędnikiem bankowym, matka Anna z Paczoskich - nauczycielką. Ich przynależność państwowa do monarchii austrowęgierskiej miała w przyszłości, zaważyć na losach syna, Nawiasem warto wspomnieć, że księdzem udzielającym chrztu był prałat Jan Skalski, autor ciekawych wspomnień z tamtych czasów. Jan Silhan urodził się w Kijowie     1 listopada 1889 nu. Ojciec jego,  jak sam pisze, był -spolszczonym Czechem, matka Polką i w polskim duchu był wychowywany. W swym mieście rodzinnym ukończył średnią szkołę realną - gimnazjum matematyczno-fizyczne.

W latach szkolnych Silhana stolica Ukrainy - dawniejszej Rusi, kolebki państwa carów - nie była terenem tak polakożerczej kampanii, z jaką polska młodzież musiała stykać się w szkołach ówczesnej Kongresówki. Ze wspomnień szkolnych     nie tylko Polaków, lecz i Rosjan, np. Konstantego Paustowskiego -wynikało, że w szkołach kijowskich nie dochodziło wówczas do większych zadrażnień między młodzieżą polską, rosyjską, ukraińską czy żydowską, Kijów, choć nie objęty granicami Polski sprzed pierwszego rozbioru, zasiedlała liczna kolonia polska, a do szkół zjeżdżali tu synowie polskiego ziemiaństwa czy jeszcze liczniejszych oficjalistów dworskich i inteligencji technicznej skupionej wokół dobrze rozwijającego się przemysłu  cukrowniczego na tych żyznych ziemiach,

Kiedy wysoki, jasnowłosy, przystojny Jan Silhan, mający niewątpliwie uzdolnienia matematyczno-techniczne /na późniejszym świadectwie z egzaminu państwowego we Lwowie widać same bardzo dobre i celujące stopnie/ wstępował na politechnikę, na wydział budowy maszyn w rodzinnym mieście, było już po rewolucji 1905 r. Odpływała fala strajków, manifestacji, rozbijania fabryk monopolu spirytusowego i wylewania ich produktów do rynsztoków, zachęcano do programów antyżydowskich. Okres studiów Jana Silhana /1907-1911/ zbiega się z wprowadzeniem na terytorium państwa carów tzw. reakcji stołypinowskiej. Mianem tym określano politykę premiera i ministra spraw wewnętrznych Piotra Stołypina, która zmierzała do odebrania społeczeństwu niewielkiego marginesu swobody zdobytego podczas rewolucji 1905 r. Młodemu studentowi nie dane jest jednak ukończyć wybranej przez siebie uczelni, choć niewiele mu do tego brakuje. Kończy tylko 8 semestrów. Wrażliwość na krzywdę społeczną skłania go do działalności w szeregach Socjal-Demokratycznej Partii Robotniczej Rosji, co przyjdzie mu przepłacić dziewięciomiesięcznym pobytem w więzieniu w latach 1911-1912. Niezależnie od tego, na politechnice jest członkiem Korporacji Polskiej Młodzieży Demokratycznej, tymczasem starania matki Jana zostały uwieńczone powodzeniem i krnąbrnego studenta wypuszczono z więzienia pod warunkiem, że natychmiast opuści granice Rosji. Sprawa była o tyle prosta, że jak już powiedziano wyżej, rodzice Jana byli poddanymi monarchii austrowęgierskiej, podobnie zresztą jak prawie wszyscy Polacy zamieszkujący wtedy wschodnią i zachodnią Małopolskę, Wkrótce Jan Silhan immatrykulowany został w poczet studentów politechniki lwowskiej, gdzie panowały bez porównania liberalniejsze stosunki, a językiem wykładowym był polski. Studiował tu 4  semestry, do 1913 r. Nie przerwał swej działalności społecznej, uczestnicząc w pracach Akademickiego Zrzeszenia Młodzieży Lewicowej "Spójnia". Na terenie Lwowa kierował też działalnością emigracyjnej grupy SDPRR. Ale tymczasem to, co nazwano potem zbrojnym pokojem, a co wkrótce miało się przerodzić w wielką wojnę, wymagało nowych sił ludzkich i świeżo upieczony lwowianin zostaje powołany do austriackiej armii. Austriacka była to armia więcej z nazwy, strategii dowodzenia i mundurów, niż ze składu narodowościowego jej żołnierzy. Była to niewątpliwie najbardziej zróżnicowana pod względem narodowość  armia europejska. Prócz rdzennych Austriaków spotykało się tam Węgrów, Polaków, Czechów, Słowaków, Niemców, Chorwatów, chłopów z Bośni i Hercegowiny, Rumunów,

Żydów, Ukraińców, których wtedy jeszcze nazywano Rusinami, a nawet Tyrolczyków, którzy - choć używali między sobą niemieckiego dialektu - uważali się za coś odrębnego niż Austriacy z niżej położonych rejonów.

 

Wojna zastaje por Jana Silhana w macierzystym pułku w Libercu w płn.Czechach. Stamtąd zostaje on wraz ze swym pułkiem, wysłany na front serbski, gdzie dochodzi do bitwy pod Szabacem.

 

Wojna ma swe żelazne prawa, które zmuszają, żołnierza do walki, niezależnie od tego czy żywi wrogość lub nienawiść do człowieka ubranego w inny mundur, po tamtej stronie linii frontu, czy też przeciwnie - współczuje mu lub żywi do niego sympatię. W późniejszej korespondencji kpt, Silhan wyrażał się o serbskich żołnierzach z życzliwością, choć za walkę z nimi otrzymał austriacki złoty medal za waleczność. Ponadto serbska kula karabinowa wybija mu lewe oko, wychodząc w okolicy prawego przy skroni. W efekcie Jan Silhan traci obie gałki oczne.

 

Dla każdego człowieka jest ciężkim przejście, zwłaszcza nagłe, od stanu pełnej sprawności fizycznej do ciężkiego inwalidztwa. Pomocą w psychicznym przełamaniu przygnębienia, w jakim się znalazł młody oficer, był niewątpliwie ordynator szpitala w Budapeszcie, dokąd, go przewieziono - prof. Gross, który sprowadził do Jana Silhana znanego tyflopedagoga z Czerniowiec, Jerzego Halarewicza. Ten nauczył nowo ociemniałego alfabetu brajla i pomógł mu w wyrobieniu przeświadczenia o możliwości dalszego działania na tym właśnie polu, w kształceniu młodzieży pozbawionej wzroku.

 

Z myślą o poznaniu metod nauczania w świecie ciemności, w którym znalazł się tak nagle, udaje się Silhan do Wiednia, aby tam uczęszczać, jako hospitant /rodzaj wolnego słuchacza/, na zajęcia w Instytucie Wychowawczym Niewidomych Dzieci, który pod kierownictwem dyrektora Aleksandra Mella ma sławę drugiej, po paryskiej, tego rodzaju placówki w Europie. Chcąc pogłębić swą wiedzę, uczęszcza na wykłady pedagogiczne na wydziale filozoficznym trzeciej swej kolejnej wyższej uczelni – Uniwersytetu Wiedeńskiego, wkrótce też spotkać ma oferującą mu swą pomoc przy przepisywaniu ze stenografii na alfabet brajla notatek z wykładów, starszą o 3 lata od. siebie pannę Margit Krausz. Urodzona w Budapeszcie i pracująca jako księgowa, zgłosiła się na okres wojny do pracy w szpitalu wojskowym, jako asystentka chirurgiczna, by nieść pomoc rannym. Niedługo zostanie, mimo niechętnie patrzącej na ten mariaż rodziny, panią Silhanową, by towarzyszyć swemu mężowi aż do jego śmierci.  O tym spotkaniu tak napisze po latach, w styczniu 1968 r., Jan Silhan: "Współpraca ta datuje się właściwie z okresu jeszcze wcześniejszego, albowiem rozpoczęła się niemal nazajutrz po zawarciu naszej z mą Margit znajomości na terenie jednego ze szpitali wiedeńskich, gdzie Margit była asystentką chirurgiczną.

Było to w marcu 1915 r., gdy żona moja miała "już za sobą dobrych parę  miesięcy ochotniczej służby niesienia pomocy rannym. Do służby tej zgłosiła się przerywając, jak przypuszczała, na parę miesięcy swoją pracę biurowa, buchalterki w jednej z tamtejszych firm,/.../

Z kolei i ja zgłosiłem się do podobnej pracy T z tym tylko, że obejmować miała zarówno ociemniałych wojennych jak i dzieci niewidome. Hospitalizowałem już w Państwowym Instytucie Wychowania Niewidomych, studiując odnośną literaturę fachową. A Margit z miejsca oświadczyła, że byłaby gotowa przyjść mi w tej pracy z pomocą, oczywiście - bezinteresownie. Toteż ~oo wyczerpującej badź co badź Drący szpitalnej, w której zresztą wyróżniała się zarówno gorliwością jak i techniczną i merytoryczną sprawnością, całe popołudnia poświęcała czytaniu na głos, kopiowaniu brajlem niezbędnych tekstów, towarzysząc mi na popołudniowe wykłady tamtejszej wszechnicy na wydziale filozoficznym I sekundując mi w zabiegach o stworzenie Związku Ociemniałych Inwalidów Wojennych i w trosce o pozostających w ówczesnej Centrali Ociemniałych Inwalidów Wojny Polakach".

 

A tak okoliczności ich ślubu opisała po  wielu    latach Margit Silhanowa:  "Nasz ślub /.../ był bardzo uroczysty i poważny związek serc, poświęcony przez kapelana wojskowego Henryka Dobrożeńskiego w małej,  pięknie udekorowanej i rzęsiście oświetlonej kaplicy szpitalnej. Obecna była tylko z rodziny moja matka, świadkowie nasi, Dyrektor Radca Meli i Dr Bayer /nasi przełożeni/, wszyscy z mojego szpitala pracujący lekarze z żonami, tamtejszy personel i nasi przyjaciele. "Nawet po latach pobytu w Polsce nie pozbyła się pani Margit drobnych, czasem zabawnie brzmiących dla polskiego ucha błędów językowych. Zamiast "zaręczeni" pisze "załączeni", miast "wyżej wymieniony" pisze "nazwany", miast "umniejszać" - "umalać", lecz świadczy to więcej o tym, jak trudny jest dla cudzoziemca język polski, niż o niezdolności językowej osoby z innego kraju nim się posługującej. Bo oprócz lekkiego obcego akcentu używała go w mowie i w piśmie na ogół poprawnie.

 

Zapewne poczucie obcości wobec polskiego otoczenia musiała Margit odczuwać jednak przez czas jakiś, gdy znalazła się z mężem na terytorium Polski we Lwowie. Porozumiewała się początkowo z mężem noszącym mundur polski, po niemiecku, co po odzyskaniu niepodległości wywoływało wśród przypadkowych słuchaczy nieprzychylne komentarze. Był to przecież język byłego zaborcy.

 

Rodzina panny młodej odnosiła się niezbyt życzliwie do jej małżeństwa, co zresztą wynika ze stwierdzenia Margit Silhanowej, że na ślubie była tylko jej matka. Niewątpliwie jednak małżeństwo to miało dla Jana Silhana wielkie znaczenie, gdyż abstrahując od sfery uczuciowej - tak niezmiernie ważnej w życiu każdego człowieka, a tym bardziej inwalidy - ułatwiało mu pracę, a co za tym idzie, lepsze przystosowanie się do zmienionych warunków życia. We wrześniu 1917 r. Silhanowie udają się w podróż po różnych ośrodkach tyflopedagogicznych rozrzuconych na terenie monarchii. Inne państwa, oprócz wilhelmowskich Niemiec   nie byłyby i tak dostępne, z racji toczących się działań wojennych. A więc: Praga, Linz, Insbruck, Salzburg, Graz, Usti nad Łabą.

 

Tymczasem na wniosek dyrektora Instytutu Wychowawczego Niewidomych Dzieci prof. Aleksandra Mella, Ministerstwo Wojny powołało ponownie ociemniałego porucznika do służby czynnej, polecając mu zorganizowanie we Lwowie na bardziej nowoczesnych zasadach niż to robiono dotychczas, szkoły inwalidów wojennych dla Galicji i Bukowiny. Dotychczas działalnością tą zajmował się Związek Ciemnych we Lwowie. Na początku października 1917 r. porucznik Silhan powrócił z żoną do miasta znanego mu dobrze z czasów studenckich, którego nie mógł już więcej oglądać. Było ono malowniczo położone na starym szlaku kupieckim w połowie drogi między Morzem Bałtyckim a Czarnym. Ze swymi katedrami trzech obrządków katolickich, miasto miało jakiś specyficzny klimat, który kazał ludziom wspominać je po latach z rozrzewnieniem, Teraz do szkoły, - która była raczej, jak byśmy to dziś   powiedzieli, ośrodkiem rehabilitacji podstawowej i zawodowej zarazem - zjeżdżali żołnierze w niebieskawych mundurach, w szkopkowatych czapkach z austriackim bączkiem, którym gaz bojowy wyżerał oczy, którzy stracili wzrok od kontuzji i ran od kul,  odłamków granatów i szrapneli. Po 3 latach wojny armia ta zatraciła już swego bojowego ducha, bo "czy zresztą mogła go mieć walcząc za sprawę, do której żołnierz nie miał przekonania. "Bośmy żołnierze jako psy, bezdomni są włóczędzy. Trapi nas Moskal, gryzą wszy za Austrii skrawek nędzny" śpiewano w okopach. Teraz, gdy ciężkie kalectwo wyłączyło ich z wojny, może wyrwało z grozy śmierci, zrezygnowani i przygnębieni, nie bardzo chcieli się poddać nawet temu minimum dyscypliny, którą miał:: musiał im narzucić kierownik szkoły. Por. Silhan był zdania,  iż nawet zasługi wojenne nie powinny zwalniać żołnierza po utracie wzroku od postawy czynnej, zamiast biernego oczekiwania na renty i apanaże. Zamiłowanie do pracy pedagogiczno-społecznej, studia na uniwersytecie wiedeńskim, a także obserwacje poczynione w charakterze hospitanta w Instytucie Wychowawczym Niewidomych Dzieci, ułatwiały niewątpliwie por. Silhanowi zadanie. Nowy program ośrodka rehabilitacyjnego w dziedzinie zawodowej i społecznej /poprzedni program prowadzony był przez rok i organizowany w formie szkolenia ociemniałych żołnierzy przez Związek Ciemnych/ zaplanowano na okres trzyletni. Obejmował on szkolenie w produkcji szczotkarskiej i koszykarskiej. Nie

zapomniano o nauczaniu ociemniałych żołnierzy pisma Braille,a. Zapewne większy, niż w obecnych czasach, procent analfabetyzmu wśród żołnierzy wpływał na to, iż tylko 40?o kończących szkolenie w ośrodku umiało się posługiwać pismem poznawanym za pośrednictwem dotyku. Uczono również posługiwania się zwykłą maszyną do pisania. By wypełnić ciszę bez radiowego  prawie jeszcze świata zharmonizowanymi dźwiękami, a przy tym dać im samym rozrywkę kulturalną w postaci uprawiania muzyki, prowadzono naukę gry na mandolinie, skrzypcach i fortepianie, Wspólnie chodzono do teatru. Myślę, że był to naprawdę nowoczesny program rehabilitacji, skoro bez mała w 50 lat później program kursu rehabilitacyjnego, jeśli nie liczyć kilku gorzej lub lepiej zorganizowanych wykładów i tego, że koszykarstwo i szcztkarstwo zastąpiono zajęciami warsztatowymi w metalu, drewnie i robotach ręcznych, nie różnił się od tamtego. Okres nauki w szkole trwał, jak wspomniałem, trzy lata -z tym, że dwa ostatnie były właściwie dobrowolnym pobytem uczniów starszych dla pomocy nowo przybyłym na kurs. W ciągu 9 lat istnienia szkoły wykształcono w tych niewielkich pomieszczeniach 180 uczniów. Zakład składał się z 3 pokoi warsztatowych, pokoju szkolnego, magazynu, biura, sali jadalnej i 4 sal sypialnych na 12 osób każda,, Przy zakładzie znajdował się duży ogród." Trzeba się też było zatroszczyć o przyszłe usamodzielnienie opuszczających ośrodek żołnierzy. Z pomocą Towarzystwa Zagród dla Ociemniałych Żołnierzy utworzono specjalny fundusz na zakup zagród wiejskich i własnych domków, z którego przyznawano jednorazowo kwotę w wysokości 6500 do 10000 koron. Do czasu realizacji kupna wypłacono z odsetek umieszczonego w banku kapitału kwotę 30-50 koron miesięcznie. Na zakup surowca i sprzętu do produkcji wypłacono zasiłki z funduszu im. Karoliny Dzieduszyckiej, zaś na potrzeby życiowe - z funduszu im. St. Mycielskiego. Zabiegano również o przyznawanie koncesji monopolowych ociemniałym żołnierzom.

 

Nie wiadomo, jak walki polsko-ukraińskie wpłynęły na działalność ośrodka, gdyż brak tu danych, Potem już przybywali do szkoły żołnierze, którzy nosili polskie mundury. Działalność ośrodka, zakończyła się wszakże dopiero w roku 1926.

Lecz nie tylko do spraw ociemniałych żołnierzy ogranicza się działalność -Jana Silwana. Jest on zdania, że choćby z racji młodego wieku, w którym stracili wzrok, powinni oni odegrać kluczowa, rolę w ruchu niewidomych przez służenie innym rada. i pomocą, Jan Silhan, który już w Wojsku Polskim otrzymuje awans na kapitana, działa jako prezes Kółka Rolniczego i Powiatowego Związku Osadników w Radziechowie, gdzie w latach 1926-1936 przebywał jako osadnik. Jego działalność przy żywej naturze i pogodnym usposobieniu skierowuje się wówczas na sprawy ogółu niewidomych. Gdy do Polski   przyjeżdża z funduszem zebranym wśród Polonii amerykańskiej, Winifred Holt i w warszawie powstaje Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi "Latarnia", rzutki niewidomy szybko nawiązuje z nim kontakt, przyczyniając się do powstania filii Towarzystwa we  Lwowie. Godna jest uwagi energia tego człowieka. Działa w Związku Ociemniałych Żołnierzy Małopolski "Spójnia", włączonym później do Ogólnopolskiego Związku Ociemniałych Żołnierzy, jest prezesem powiatowej sekcji Związku Inwalidów Wojennych RP, a przez dwie kadencje radnym w Radziechowie, gdzie jako osadnik przewodniczy    kółku rolniczemu. W wojskowej karcie ewidencyjnej z pierwszych lat po" odzyskaniu niepodległości zaznaczono, że zna języki polski, rosyjski, ukraiński, czeski, niemiecki. Dziś trudno stwierdzić czy przebywanie w różnych krajach monarchii austro-węgierskiej, nie licząc terytorium Ukrainy i byłego zaboru rosyjskiego, czy też stykanie się z różnymi, grupami narodowościowymi skłoniło go do poznania esperanto - sztucznego języka międzynarodowego. Uważa słusznie,  że język ten może oddać duże usługi w kontaktach poprzez granice państw między niewidomymi. Poznanie i nauczenie się go ułatwia kapitanowi Silhanowi kontakty z niewidomymi innych krajów a poprzez pisywanie artykułów w prasie esperanckiej, jak "Esperanta Ligillo",  informuje opinię niewidomych w świecie o tym, co robią polscy inwalidzi wzroku. Jako przykład takiej propagandy osiągnięć polskich niewidomych można wymienić przetłumaczenie pracy dr Włodzimierza Dolańskiego o zmyśle przeszkód u niewidomych, która, tłumaczy na esperanto. W tym także języku wygłoszono ją później ma międzynarodowym kongresie niewidomych w roku 1937 w Warszawie Jeśli już wspomnieliśmy o doktorze Dolańskim, warto zwrócić uwagę,  że właśnie w korespondencji z tym znanym tyflopedagogiem zarysowuje się wyraźniej osobowość Jana Silhana. U pierwszego przejawiała się umysłowość niewątpliwie głębsza, bardziej skłonna do refleksji. Choć dr Dolański posiadał, także pewne cechy praktyczne - jak zdolność samodzielnego poruszania się, mimo dodatkowego kalectwa, czy umiejętność -uzyskiwania czegoś dla innych /po wojnie np. wyegzekwował bezpłatne przejazdy kolejowe dla przewodników i wolne od. opłat przejazdy miejskimi środkami lokomocji dla niewidomych - był niewątpliwie mniej rzutki od swego ociemniałego współkorespondenta. W korespondencji między nimi. stroną inicjującą, wysuwającą jakieś pomysły czy propozycje lub zapytania jest zawsze Jan Silhan. Zawsze jednak można - poza tymi pytaniami czy propozycjami - wyczuć atencję, z jaka, się zwraca do niewiele starszego współtowarzysza losu.

Przed zacytowaniem fragmentów wspomnianej korespondencji należy przypomnieć,  iż Silhan był człowiekiem, potem wice-a wreszcie prezesem UABO ,/Universala Asocio de Blindul Organizajoj/ - Międzynarodowej Federacji Związków Samopomocowych Niewidomych. Należały do niej organizacje niewidomych, z 16 krajów. Polska była w niej reprezentowana przez Związek Ociemniałych Żołnierzy. Językiem, jakiego używano na zjazdach i w prasie tej organizacji, było esperanto. Oto jak zachęcał kpt. Silhan dr Dolańskiego do wzięcia udziału w warszawskim kongresie UABO i jak opisywał go po zjeździe, gdy Włodzimierz Dolański nie mógł nań przybyć:

"Kongres zapowiada się bardzo sympatycznie, gdyż Państwowy Instytut /Pedagogiki Specjalnej/ czyni wszelkie starania, aby należycie podjąć naszych zagranicznych gości. Zgłoszenia dalszych udziałów i referatów trwają. Polskie instytucje również bardzo mile potraktowały sprawę, tylko z Lasek nie mamy jeszcze żadnej wiadomości... Nawet instytucje zagraniczne już dawno odpisały. Także Valentin Hauy nie grzeszy skrupulatnością w korespondencji, a jednak jesteśmy w posiadaniu ich miłej, serdecznej odpowiedzi. Jedynie z powodu wystawy światowej i licznych kongresów, które podczas jej trwania odbędą się w Paryżu, Valentin Hauy nie przyśle delegata, natomiast weźmie udział w naszej wystawie. Nie chcę sobie milczenia Lasek tłumaczyć inaczej, jak tylko brakiem czasu. Byłbym jednak bardzo wdzięczny za taką czy owaką odpowiedź, albowiem układam już definitywny program kongresu i chciałbym w nim uwzględnić całodzienną wycieczkę do Lasek, o ile takowa byłaby pożądana" .

/7 maja 1937 r./

 

I po kongresie dnia 7 września 1937 r.: "Dziękuję za referat, który został wygłoszony na kongresie i obudził nie tylko żywe zainteresowanie, ale i rezolucję wzgl. uchwałę, by referat ten, wydrukowany przez UABO w brajlu, został rozpowszechnioną/ wśród zrzeszonych organizacji

i był straszę zony w odnośnych czasopismach krajowych. Hipoteza Pana Doktora odnośnie do problemu zmysłu przeszkód u niewidomych, trafiła wszystkim do przekonania- oceniono ją nie tylko z punktu widzenia naukowego i praktycznego, ale i uznano za ważny przyczynie1.: do rozwiązania w opinii ogółu tak szkodliwego dla niewidomych przesądu, jakoby posiadać oni mieli jakieś tajemnicze, różniące ich od świata wiozących, właściwości  nie dające się wytłumaczyć niedwuznacznie na podstawie ścisłej analizy naukowej /.../. Korzystam z okazji

aby przypomnieć Kochanemu Panu Doktorowi,  iż w dniu 27 września r.b. Velikó Lj. Ramadanovic, założyciel i dyrektor "Domu Slepich Viteskog Krala Aleksandra I Ujedinitela" w Zemuniu, obchodzić będzie uroczyście 40 lecie swej ofiarnej i wydatnej nad podziw działalności dla dobra społecznie słabych tudzież 20-lecie istnienia. Zakładu Ociemniałych. Zaczątki tegoż powstały na dalekiej Ziemi Afrykańskiej / Bezerta/ w 1917 r., kiedy to Ramadanovic zajął się prawdziwie po ojcowsku losem zgromadzonych tam w barakach szpitali armii serbskiej ociemniałych żołnierzy".

 

Mówiąc o działalności Jana Silhana w okresie międzywojennym warto może wspomnieć o tym, że usiłował połączyć dwie organizacje opiekujące cię niewidomymi żydowskimi, Miał też zasługi, jak podano w życiorysie znajdujący.] się w zbiorach archiwalnych Centralnej Biblioteki, w ujednoliceniu polskiego alfabetu brajlowskiego, co nastąpiło w roku 1934, Do tego roku istniało w Polsce kilka systemów oznaczania znakami brajlowskimi liter, czego niedogodności nie trzeba chyba wyjaśniać.

 

Aby nie przedstawiać działalności Jana Silhana wyłącznie jako jednego pasma sukcesów należy przypomnieć o tym, co sam także określał jako niepowodzenie. nie udało mu się stworzyć działającego w skali krajowej komitetu do spraw opieki nad

niewidomymi. Sterania czynione w tym kierunku w Warszawie na początku lat trzydziestych, popierane przez Innego wybitnego polskiego niewidomego - majora Edwina Wagnera, nie odniosły skutku. Powstały wreszcie komitet nie stał się do wybuchu II wojny światowej czynnie funkcjonującą placówką. Do tego momentu nie udało się kapitanowi Silhanowi, który w roku. 1936 przeniósł się do Lwowa z Radziechowa, osiągnąć zmiany charakteru Towarzystwa Opieki nad Niewidomymi we Lwowie.

Miało ono bowiem profil organizacji, filantropijnej, natomiast i-kapitan zamierzał zaś nadać jej cechy organizacji produktywno-samopomocowej. Te poczynania przerwał wrzesień 1939 roku.

 

Wrzesień 1939 roku stanowi wyraźną cezurę w warunkach życia obywateli polskich niezależnie od tego czy byli to ludzie pełno sprawni, czy inwalidzi, czy znaleźli się pod bezpośrednimi działaniami wojennymi, czy też nie. Dla wszystkich, którzy interesują się niedawną przeszłością swego kraju,  są to rzeczy znane i nie miejsce tu na szersze ich omawianie. W znajdującym się teraz pod władzą radziecka, Lwowie państwo Silhanowie przystępują do pracy w spółdzielni  "Kondytor", zorganizowanej zresztą przez innego niewidomego - Antoniego Starczewskiego, Spółdzielnia ta, w której zajmowano się wypiekaniem ciastek i wyrobem cukierków*  obsługiwała 19 kawiarń. Dawała ona możność skromnego utrzymania żonom wielu oficerów polskich i  inwalidów, co w ówczesnych warunkach nie było sprawą bez znaczenia, Margit Silhan została kierowniczką jednej z podległych działalności, spółdzielni "Kondytor" kawiarń. Gdy Lwów zajęły w lipcu 19-1 r. wojska niemieckie Jan Silhan zajął się udzielaniem lekcji matematyki, co pozwalało na przetrwanie tego trudnego okresu. Decyzje jałtańskie ze stycznia 1945 roku przesuwają daleko na zachód wschodnią granicę Polski, pozostawiając Lwów kilkadziesiąt kilometrów od niej. Silhanowie, jak wielu innych

lwowiaków, postanawiają, ruszyć na zachód, by znaleźć się w nowych granicach powojennej Polski. Osiedlają, się na stałe w Krakowie, choć potem, w listach do-Włodzimierza Polańskiego, kapitan Silhan parokrotnie wspomina o nie zrealizowanym projekcie przeniesienia się do Warszawy. Jak często, tak. i tu o stałym miejscu pobytu decydowały okoliczności zewnętrzne. Ale przeniesienie się do innego miasta, które niekiedy wytrącało z równowagi psychicznej wielu ludzi pełnosprawnych w jego wieku, nie dotyka tego ociemniałego od trzydziestu lat człowieka. Z nową energia, zabiera się do pracy. Sporą część własnych książek brajlowskich, które udało mu się ocalić z powojennej tułaczki przeznacza na cele społeczne dla innych niewidomych. Inicjuje też na terenie Krakowa akcję społecznych kopistek, które przepisują, na, brajla książki ukazujące się w zwykłym druku. Jest organizatorem oddziału, szczotkarskiego przy Spółdzielni Inwalidów "Robotnik" na Stradomiu, który później staje się bazą do powstania Krakowskiej Spółdzielni Niewidomych. Uczestniczy we wznowionej działalności Związku Ociemniałych Żołnierzy i założonym po wojnie Związku Pracowników Niewidomych RP, gdzie od 1948 r. do 1951 r. pełni funkcję prezesa Oddziału.

 

Ujemne skutki okresu stalinowskiego nie ominęły i niewidomych. Ponieważ wszędzie dopatrywano się działalności wroga klasowego, skwapliwie "czepiano" się znanych sprzed wojny osobistości świata niewidomych. Gdy Jan Silhan dawał w swym referacie przykład, zatrudnienia niewidomych w rozwiniętych krajach zachodnich, zarzucano mu gloryfikowanie stosunków kapitalistycznych czy schlebianie amerykańskim imperialistom. Tak pisał o tym do dr Dolańskiego w liście z 18 lutego 1950 roku :

"...Ubolewam, że m.in. i moje 2 artykuły dały powód,  do krytyki. Oba podyktowane były najlepsze, wolą, /.../Chciałem wskazać, że niesłuszne jest twierdzenie wielu, nawet miarodajnych działaczy, jakoby inwalida jako pracownik

jest nieproduktywny, że akcja zatrudnienia ich to kosztowne obciążenie machiny gospodarczej, to dodatkowe świadczenie przemysłu na inwalidów. Dlatego podałem dane statystyczne  wskazujące dokładnie, że w takich USA gospodarczy efekt przeszkolenia inwalidów jest frapująco pozytywny. Miast wydatkować na ich utrzymanie od 300 do 500 dolarów rocznie, gospodarka ma dzięki ich pracy około 2.000 dolarów rocznego dochodu! Nie chodziło tedy o wskazanie wysokości zarobków tamtejszych inwalidów,  ile o sam -fakt efektywnego, znacznego wkładu pracujących inwalidów do dochodu społecznego. /.../ A w artykule o pracy radzieckich niewidomych znowuż możemy zaczerpnąć wiele dla nas cennych wskazówek na dodatnich i ujemnych doświadczeniach tam poczynionych. Byłoby . absolutnym głupstwem cytować tylko rzeczy imponujące, a przemilczać rzeczy słabsze /.../ Ma własnych błędach i na błędach naszych przyjaciół uczymy się postępować jak -najlepiej! Unikajmy błędów gdzie indziej popełnionych, to wyjdzie nam na dobre."

 

W roku 1951 podczas wyborów okręgu PZN zostaje, w wyniku odgórnej presji, zmuszony do rezygnacji, mimo iż za jego kandydaturą wypowiadają się miejscowi niewidomi. Przez kilka miesięcy w latach 1951-1952 znajduje zatrudnienie przy Akademii Górniczo-Hutniczej, w repetytorium z zakresu szkoły średniej,  wykładając matematykę.

 

Tym, co zastanawia w pracy Jana Silhana, jest wielotorowość, którą, można wytłumaczyć -chyba tylko stałą pomocą i współpracą żony, nazywanej przezeń jego "alter ego". Dziś na każdym odcinku, na którym pracował do ostatnich lat życia kapitan Silhan, pracuje inna osoba i - choć oczywiście można przyjąć że zakres pracy nad poszczególnymi zagadnieniami rozszerzył się - wielostronność tego ociemniałego jest godna, podziwu.

 

z torów pracy Kapitana było esperanto, które uznawał za język o szczególnym znaczeniu dla kontaktów między niewidomymi w rożnych krajach Niezależnie od esperanta i wymienionych uprzednio znanych mu języków, poznał jeszcze serbski, angielski i francuski. Ułatwiało mu to znacznie międzynarodowe kontakty z niewidomymi. Sam prenumerował około 30 czasopism poświęconych tematyce tyflologicznej.

 

Był założycielem i przez szereg lat redaktorem

brajlowskiego kwartalnika "Pola Stelo", który - wydawany w języku. esperanto popularyzuje sprawy polskich niewidomych daleko poza granicami  naszego kraju.

 

Dziedzina którą się interesował był także masaż leczniczy, Prace masażysty uważał za szczególnie odpowiednią dla niewidomych z racji ich wyczulonego dotyku. Często zachęcał nowo ociemniałych, zwłaszcza posiadających średnie lub wyższe wykształcenie, do szkolenia się w tym zawodzie. Sam ukończył we Lwowie, jeszcze przed, wojną, kurs masażu profesora Aleksiewicza i miał w swej bibliotece domowej sporo dzieł z tej dyscypliny. Zabiegał o powstanie Sekcji Masażystów przy PZN. Specjalnie dla niewidomych zajął się wydawaniem w brajlu kwartalnika "Niewidomy Masażysta", w którym prócz tematyki   fachowej, można znaleźć przedruki artykułów z innych czasopism dotyczących spraw zdrowia.

 

Znajomość ośmiu języków obcych i prenumerata szeregu zagranicznych czasopism tyflologicznych ułatwiała kapitanowi Silhanowi zapełnianie działu "Z zagranicy" w organie Zarządu Głównego PZN "Pochodnia", co orientowało polskich niewidomych

w "tym  co dzieje się wśród niewidomych w innych krajach

 

Nie można nie wspomnieć,  iż kapitan Silhan prowadził korespondencję Zarządu Głównego PZN, a prócz tego opracowywał kartotekę tyflologiczną.

 

Obraz prac kapitana Silhana nie byłby pełny, gdybyśmy nie wspomnieli o jego zainteresowaniach sprawami pedagogicznymi, którym przecież zamierzał się poświęcić po utracie wzroku jeszcze w czasie trwania I wojny światowej. On także, obok innych osób, przyczynił, się do powstania krakowskiej szkoły masażu,  a jego zabiegi o przekształcenie Szkoły Specjalnej w Krakowie w Szkołę Muzyczną dla Niewidomych znajdują odbicie w korespondencji z doktorem Dolańskim. Kapitan Silhan w liście z  2.VI.1952 r. pisze:

„ …Chcielibyśmy osobiście omówić z Panem Doktorem sprawę muzycznego kształcenia dzieci niewidomych  co D jak Panu Doktorowi wiadomo D jest obecnie na porządku dziennym w dwóch ministerstwach. Udało się sprawą tą zainteresować Ministerstwo Kultury i Sztuki i pozyskać je dla idei  stworzenia w Krakowie ośrodka takiego kształcenia w postaci Podstawowej Szkoły Muzycznej dla Niewidomych Dzieci w Krakowie. Czynniki miejscowe wysunęły niespodziewanie swoje zastrzeżenia co do tego, uważając  że zasadniczo myśl jest bardzo dobra,  ale jej realizacja poprzez likwidację Publicznej Szkoły Specjalnej dla Niewidomych w naszym mieście wzgl. przez przekształcenie jej w szkołę muzyczną, uważają za niewłaściwą …. Tymczasem w obecnych warunkach jest to jedyna, możliwość rozwiązania sprawy. Jeśli się z tego zrezygnuje, przekreśli się całą sprawę w ogóle! Są, atoli poważne dane do przypuszczenia,  że te zastrzeżenia nie będą decydujące i że sprawa jeszcze w tym roku stanie się faktem.  Uważam- że w dalszej perspektywie nie tylko osiągnie się to, że nasi przyszli niewidomi muzycy będą mieli gruntowne przygotowanie zawodowe, wysokie kwalifikacje,

których na. ogół muzykom naszym brakuje - ale i m.in. stworzy się w samej szkole poważne możliwości pracy pedagogicznej dla kilku wybitniejszych muzyków starszej generacji",

 

W drugim z kolei liście /z 20.VI.1952 r./, w którym pisze o utworzeniu Szkoły, warto zwrócić uwagę, jak trafnie kpt. Silhan przepowiedział też, niestety, tragicznie przerwaną karierę Mieczysława Kosza:

"Powstanie Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej Niewidomych w Krakowie jest już faktem dokonanym - formalnie i faktycznie. Egzamin małych kandydatów odbyty w dniu 24 bm., w tut. szkole niewidomych dał wprawdzie stosunkowo nikłe wyniki, gdyż zakwalifikowano do przyjęcia zaledwie 4 z 9 dzieci, to jednak można sądzić, że w drugiej transzy jesiennej skompletuje się bodaj pierwszą, klasę muzyczną spośród dzieci, które w nowym roku szkolnym rozpoczną naukę w klasie drugiej naszych szkół specjalnych. Przy tej sposobności musze powiedzieć, że dzieci przysłane z Lasek odniosły walny sukces pod każdym względem! Komisja wraz z przedstawicielem prasy odniosła u ich uzdolnień muzycznych, rezolutnych odpowiedzi, swobodnego sposobu bycia i gorącej chęci uczenia się muzyki jak najlepsze  w/rażenie. Zwłaszcza Mietek Kosz. zrobił furorę. Jeśli szkoła go nie wypaczy, wyrośnie z niego nieprzeciętna człowiek."

 

Nie jest łatwo, a raczej jest niemożliwe, w tych z góry określonych, niezbyt obszernych ramach, naszkicować wierny obraz czyjejś postaci, Z jednej strony nie można jej utopić w masie suchych faktów z życiorysu, z drugiej - rozmyć ją w sentymentalnym wspominkarstwie.  

 

Powiedzmy jeszcze parę słów o konstrukcji psychicznej Jana Silhana. Trzeba przyznać, że umiał pogodzić się ze o swoją ślepotą. Jak wspomniał Stanisław Żemis, zdawał sobie sprawę ze stopnia swego kalectwa. Mówił, że większość poznanych  przez siebie miast zna w taki sam sposób, jak znają je niewidomi od urodzenia,, Pisał też, że "walczyć z nią /ślepotą/ i tworzyć wbrew miej - to podnieta tak wielka, że wielu z nas nawet już nie myśli o tym, by się z nią rozstać."

 

 

 

Przy pisaniu tego szkicu najtrudniej mi było zabrać dane o słabostkach czy wadach Jana Silhana, Ludzi bez wad chyba nie ma - a tymi, o których mówiono iż wad nie mają, postawione za. życia pomniki burzono szybko po ich śmierci. Nie sądzę jednak, żeby kapitan Silhan posiadał wiele wad. Ktoś wspomniał, że wraz z żoną nieraz może zbyt naiwnie przeceniali zdolności młodzieży niewidomej, nadmiernie entuzjazmując się przeciętnymi talentami.

 

Jan Silhan odznaczony był złotym medalem za waleczność /austriackim/, medalem "Polska Swemu Obrońcy" 1918-21, złotym krzyżem zasługi i dwukrotnie srebrnym Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski i innymi.

 

Zmarł w Krakowie dnia 29 czerwca 1971 roku.