Pozostanie w wiecznie żywej pamięci  

Tadeusz Józefowicz  

We wrześniu br.  69 roku , swego cichego, skromnego życia, odszedł od nas Kazimierz Siedlecki - ofiarny działacz społeczny, publicysta i nauczyciel.  Urodził się w Krzemieńcu na  Wołyniu  w 1928 roku. Stamtąd wraz z rodziną przeprowadził się - najpierw do Równego, a następnie do Warszawy. Jako harcerz należał do oddziałów Armii Krajowej  i w wieku 16 lat został uczestnikiem powstania warszawskiego. Skrzetuski, bo taki był Jego pseudonim, służył w batalionie  Chrobry 1.Udział w powstaniu i  tragedia, jaka Go spotkała,   stały się punktem zwrotnym w rozpoczynającym się   życiu  Kazimierza Siedleckiego. Stracił wzrok oraz  odniósł inne ciężkie rany, które pozostawiły przykre  ślady do końca życia . Po krótkim pobycie w szpitalu, został wysłany do obozu jenieckiego. To tylko kilka suchych faktów, bo  czyż   można w paru zdaniach oddać uczucia 16-letniego  chłopca opuszczonego przez wszystkich, przed którym zatrzasnął się świat?     

Kazimierza Siedleckiego poznałem przed  40 laty. Całym swoim życiem udowadniał  ,że niewolno zamykać się w kokonie samotności,  że pomagając innym, osiąga się własne szczęście. Miał kochającą żonę  - najserdeczniejszego przyjaciela, która uczestniczyła we wszystkich Jego przedsięwzięciach.        

Janina Siedlecka, z domu Wieniewska, - w rodzinie i wśród przyjaciół-  Lusia-  urodziła się w   lipcu w 1926 roku. Ukończyła szkołę pielęgniarską, ale zanim mogła  przystąpić do pracy, sama musiała poddać się leczeniu  gruźlicy. A że i Kazik cierpiał na tę chorobę, sam los niejako sprawił,  że tych dwoje spotkało się w sanatorium w Głuchołazach. Lusia dowiedziała się, że na męskim oddziale przebywa niewidomy mężczyzna i nie ma nikogo, kto by mu pomógł w niektórych sytuacjach. Zainteresowała się Kazikiem, zaczęła mu czytać książki, prowadzić go na spacery, a  kiedy opuścili sanatorium, on, w lutym 1952 roku,   poprowadził ją do ołtarza   w Polanicy Zdroju, gdzie potem  przeżyli razem 37 lat.

   Państwa Siedleckich poznałem, kiedy po raz pierwszy pojechałem do Polanicy, aby, jak to się mówi - obsłużyć  zebranie sprawozdawczo-wyborcze  tamtejszego koła PZN. Spotkanie to wywarło na mnie niezatarte wrażenie. Janina i Kazimierz Siedleccy byli wówczas   ludźmi bardzo  młodymi, mimo to,   biła od nich  powaga, spokój i niezmącona  pogoda ducha. Znajomość z czasem przerodziła się w serdeczną przyjaźń. Kiedy przebywałem w sanatorium w Polanicy, razem spędzaliśmy dużo  czasu. Miałem więc okazję  przyjrzeć się działalności koła, a właściwie - pracy państwa Siedleckich. Koło, które założył Kazik, przez wiele lat było jedynym ośrodkiem  skupiającym niewidomych z całej Ziemi Kłodzkiej.

 Może się nasuwać pytanie, jaka to mogła być działalność, kiedy przeważali ludzie starzy, schorowani,  rozrzuceni po różnych małych  górskich miejscowościach. Polanickie koło nie mogło marzyć o zorganizowaniu jakiegokolwiek zespołu, nie miało nawet własnej świetlicy. Dzięki staraniom Siedleckich, Liga Kobiet czy jakaś inna organizacja  oddała niewidomym jedno ze swoich pomieszczeń.  W tych skromnych warunkach członkowie PZN z różnych stron zbierali się raz w tygodniu, aby pogawędzić, posłuchać muzyki z taśmy magnetofonowej,  nagranej przez Kazika,  co wówczas było niemałą atrakcją,   i podzielić się nowinkami. Można też było otrzymać dobrą radę  i załatwić swoje sprawy. Mimo upływu lat, w pamięci pozostała mi panująca tam  serdeczna, niemal rodzinna  atmosfera spokoju i wzajemnej życzliwości.  Jednak znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli państwu Siedleckim - może ludzkiej przyjaźni i szacunku. Na skutek intryg ,niegodnych, aby tu o nich wspominać,  zmieniono przewodniczącego zarządu  koła. Wkrótce przestało ono istnieć.

 Po kilku latach, Kazik został wybrany do zarządu  wałbrzyskiego okręgu PZN, ale ta praca  nie dawała mu zadowolenia, gdyż nie wiązała się z bezpośrednim, bliskim  kontaktem z drugim człowiekiem. Zawsze chciał być wśród ludzi, poznawać ich kłopoty, pomagać,  służyć. Nie sposób policzyć tych, których nauczył brajla na kursach dokształcających czy indywidualnie. Wielu z Jego uczniów korespondowało  z nim później,  niektórzy nawet posługiwali się skrótami, którymi Kazik interesował się od początku ich powstania.

 Kiedy zachodziła potrzeba, jeździł do niewidomych  i uczył ich nie tylko brajla, ale także innych przedmiotów.  W ten sposób umożliwił Stanisławowi Bednorzowi  z Dusznik zdanie egzaminów z zakresu szkoły podstawowej. Z powodu złożonego inwalidztwa nie mógł on  uczyć się w szkole specjalnej. Po ukończeniu szkoły został przyjęty do spółdzielni  niewidomych we Wrocławiu , gdzie pracował w systemie nakładczym.  

Drugi przypadek indywidualnego nauczania zaistniał kiedy niewidomy chłopiec nie dostał się do szkoły specjalnej ze względu na stan  zdrowia.  Szkoła podstawowa w Ustroniu Śląskim , gdzie mieszkał, nie miała nauczyciela,  który podjąłby się  pracy z niewidomym dzieckiem. Pracę tę przyjął Kazimierz  Siedlecki. Do swego ucznia - Pastusia -  dojeżdżał dwa razy w tygodniu, nie żałując dla niego czasu ani wysiłku. Doprowadził swojego podopiecznego do VI klasy i to z wynikiem, który zdumiał całą komisję  egzaminacyjną. Niestety,  był to ostatni triumf Kazimierza Siedleckiego na polu pedagogicznym.

    Nieoczekiwanie przyszła  tragedia -  śmierć ukochanej żony. Zaczęła się również nasilać     choroba  teściowej.  Wydarzenia te    spowodowały całkowitą zmianę dotychczasowego trybu życia. W opiece nad matką zastąpiła Lusię jej siostra -pani  Marianna, w czym pomagał jej Kazik. Razem prowadzili staruszkę na spacery, czuwali nad jej bezpieczeństwem.    Pisał mi, że przegrywa z radia  Mszę św. aby potem odtwarzać ją teściowej, co  dawało jej wielką radość.

 Na wakacje wyjechali wszyscy troje do Wisły , gdzie mieszkała pani Marianna. Tymczasem stan zdrowia matki tak się pogorszył,   że nie mogło być mowy o powrocie do Polanicy. Kazik musiał więc sprzedać swoje polanickie mieszkanie, na które z Lusią tak długo czekali.      

Kazimierz siedlecki miał wszechstronne zainteresowania. Był niewątpliwie działaczem społecznym dużego formatu, ale nigdy nie zabiegał o zaszczyty i wyróżnienia, a co czynił , pochodziło z potrzeby serca. Bez rozgłosu wykonywał swą cichą, mrówczą pracę. Mimo to znany był niewidomym w całym kraju i miał wielu znajomych i przyjaciół.

 Od kilkudziesięciu lat znali Go  czytelnicy "Pochodni",  gdyż należał do jej stałych współpracowników. Nie był dziennikarzem z zawodu, ale publicystyką zajmował się z zamiłowania. Interesował się zwłaszcza  znanymi osobistościami, które utraciły wzrok. Ostatnim Jego artykułem była biografia Edwarda Raczyńskiego - prezydenta polski na emigracji w Londynie.  Gdyby zebrać wszystkie Jego artykuły prace konkursowe  i inne publikacje,  powstałoby kilka pokaźnych tomów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że napisanie niejednej z tych prac, na przykład biografii mjr Edwina Wagnera,  wymagało zgromadzenia wielu drobiazgowych  materiałów, okaże się, że był prawdziwym tytanem pracy.

       Jak wspomniałem na początku, Kazimierz Siedlecki uczestniczył w powstaniu warszawskim. Od tego czasu minęło 53 lata, a on przez cały czas czuł się żołnierzem z  tamtych dni. Jeszcze w latach 50-tych uczestniczył w spotkaniach z młodzieżą i dorosłymi , podczas których opowiadał  o walkach powstańczych.     Nie opuścił też żadnej uroczystości związanej  z rocznicą powstania . Było to dla niego wielkie przeżycie, kiedy mógł się spotkać z towarzyszami broni. Ma też swój wkład w książkę o powstaniu warszawskim, napisaną przez red. Kledzika.     

Kiedy nie mogłem się doczekać odpowiedzi na mój ostatni list,  zatelefonowałem w połowie lipca br. do Wisły i dowiedziałem się od pani Marianny, że Kazik poszedł pod koniec czerwca do szpitala. Odtąd dzwoniłem co kilka dni. 24 września otrzymałem pocieszającą wiadomość, że ustąpiła gorączka. Nie wiedzieliśmy  wtedy,  że był to ostatni dzień w życiu Kazimierza Siedleckiego.   Odszedł wspaniały człowiek,   ale wiecznie żywa o nim  pamięć  na zawsze pozostanie wśród nas

 Pochodnia,  grudzień 1997