Biografia prasowa  

 

Jan Sideł   

działacz PZN i spółdzielczości niewidomych

długoletni członek Zarządu Głównego i  Głównej Komisji Rewizyjnej PZN  

Organizator oświaty i kultury niewidomych   na Kielecczyźnie  

 

     By życia nie zmarnować… - Beata Rędziak

    Marzył o tym, by być wojskowym. Uważa, że w nieszczęściu, jakim była utrata wzroku, spotkało go mnóstwo szczęścia, bo zawsze spotykał na swojej drodze ludzi gotowych zaangażować się w działanie, a to ono jest motorem jego życia. Aktywnością Jana Sidła, człowieka roku PZN w 2013 r., można by obdzielić kilka osób.  

W tym roku mija 50. lat pracy społecznej Jana Sidła. Pochodzi on z Kielecczyzny, choć od wielu lat mieszka w Radomiu i z tym miastem wiąże się najściślej jego działalność. Przed wypadkiem, który odebrał mu wzrok w wieku dwudziestu lat, pracował w Gromadzkiej Radzie Narodowej jako referent ds. ewidencji kontroli ruchu ludności i ds. wojskowych w gminie Piekoszów pod Kielcami. Jego rodzice kupili działkę, na której znalazł on powojenny niewybuch - eksplozja pozbawiła go wzroku. - Pan Jan marzył, by być wojskowym, długo nie mógł pogodzić się z tym, że nie będzie pracować w wojsku - mówi Anna Kąkolewska, która zna go od 22 lat. Kiedyś w rozmowie przekonywała go, że choć to trudne doświadczenie, to może dobrze się stało, bo przecież wojna nikomu jeszcze nie przyniosła nic dobrego. - Przyszłam do pracy w roli pielęgniarki do spółdzielni, którą założył i której był prezesem. Spółdzielni już dawno nie ma, a znajomość przetrwała tyle lat. Znamy się już tak długo, a zawsze mówimy do siebie Pani Aniu i Panie Prezesie - mówi. Teraz często pełni rolę przewodnika w służbowych podróżach pana Jana.

 Z czasu spędzonego w szpitalu po wypadku zachował w pamięci szpitalnego kolegę, 7-letniego chłopczyka, z którym się zaprzyjaźnił i grywał w "Piotrusia". - On zawsze się dziwił, jak ja z nim gram, że to on zawsze wygrywa - śmieje się pan Jan.

 Po wypadku Jan Sideł wyjechał na obóz i tam spotkał swoją przyszłą żonę. - Poznaliśmy się w czerwcu, a w listopadzie był już ślub. Jestem niecierpliwy i nie lubię czekać - żartuje. Żona pochodziła z Radomia i tam też pan Jan dostał propozycję zamiany mieszkania i objęcia stanowiska asystenta ds. rehabilitacji w okręgu PZN. Jeszcze w Kielcach angażował się w działanie koła PZN, był w komisji ds. kultury w tamtejszym okręgu. Poza tym pracował najpierw jako chałupnik przy montażu spinaczy do bielizny. - Bardzo chciałem mieć kontakt z ludźmi. Okręg zatrudniał aktorkę, która uczyła mnie recytacji i nawet zająłem pierwsze miejsce w konkursie we Włoszczowej. Trochę też pisałem, ale nie wiem, czy te wiersze nadają się do publikacji, choć jeden był opublikowany w "Pochodni" - wspomina tamte czasy pan Jan.

 Aktywny organizator

 W 1978 r., już po nowym podziale na województwa, Jan Sideł tworzył radomski okręg PZN. Pierwszym jego działaniem była organizacja edukacji niewidomych dzieci. - Podjęliśmy uchwałę o edukacji wszystkich takich dzieci, bo okazało się, że nie wszystkie się uczą, gdyż oprócz dysfunkcji wzroku, mają też inne niepełnosprawności - mówi Jan Sideł. - Garbarnia radomska chciała przekazać nam budynek po przedszkolu, ale trzeba było mieć osobowość prawną. I tak powstało Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom Niewidomym i Niedowidzącym Nadzieja - dodaje. Został uruchomiony ośrodek szkolno-wychowawczy, który potem przekazano wojewodzie, aby mógł go wspierać finansowo i rozwijać. Obecnie uczy się tam ok. 120 dzieci z całej Polski. Wsparcie mogą tam też znaleźć rodzice dzieci z dysfunkcją wzroku.

 W 1983 r. Jan Sideł zakładał spółdzielnię dla niewidomych, która wkrótce miała swoje oddziały w kilku okolicznych miejscowościach i zatrudniała ok. 500 osób, w tym 300 niewidomych. Po wielu latach, z powodu kłopotów finansowych, została zlikwidowana, a potem w 1993 r. powstała spółka PZN. - Działał tam pierwszy założony przeze mnie warsztat terapii zajęciowej, który przeniesiony w inne miejsce funkcjonuje do dziś. - Potem założyłem drugi, w dzielnicy Michałów, w którym obecnie jest ok. 25 osób - mówi Jan Sideł. W 1983 r. skończył też studia tyflopedagogiczne w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej, a obecnej APS w Warszawie.

 Będąc na szkoleniu w Pradze usłyszał o idei sejmików osób niepełnosprawnych i w ten sposób założył Radomski Sejmik Osób Niepełnosprawnych, który zrzeszał różne organizacje związane z działaniem na rzecz osób z niepełnosprawnością. - Potem założyliśmy jeszcze Radę Emerytów i Rencistów - wspomina pan Jan. Działał także w Komisji ds. współpracy organizacji z państw Europy Zachodniej z państwami z Europy Wschodniej. - Miałem zaszczyt być u czterech prezydentów - na opłatku u Lecha Wałęsy, wydelegowany przez wojewodę, u Havla w Pradze, prezydenta Kaczyńskiego i prezydenta Turcji - opowiada pan Jan. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim.  

Oprócz wieloletniego przewodniczenia radomskiemu kołu PZN, wciąż aktywnie uczestniczy także w działalności Zarządu Głównego, będąc przewodniczącym Głównej Komisji Rewizyjnej. - To dobry, zacny człowiek, który bardzo dużo dobrego zrobił dla osób niewidomych, przede wszystkim w naszym okręgu - mówi Tadeusz Bogdański, przyjaciel pana Jana od 24 lat. Przez sześć lat był jego zastępcą w radomskim kole PZN, razem tworzyli m.in. warsztat terapii zajęciowej. - Ja często mówię do niego "Januszku", choć on jest Jan, ale się nie obraża - żartuje Bogdański. Podkreśla, że Jan Sideł to uczciwy, dobry człowiek, z zawsze otwartym sercem dla każdego. - Można na nim polegać w każdej sprawie - dodaje.

 Być użytecznym

 Owe tylko pobieżnie zarysowane obszary działalności pana Jana wskazują na to, o czym sam skromnie mówi: po prostu zawsze chciał być użyteczny i pomagać innym. - Mam ogromne szczęście, bo zawsze spotykałem ludzi, którzy chcieli pomagać innym. Kiedy przychodził mi do głowy jakiś pomysł, od razu znajdowali się ludzie, którzy chcieli się włączyć w jego realizację - mówi. Dotyczy to również zwykłej pomocy i życzliwości sąsiedzkiej, chociażby w bloku, w którym mieszka już 43 lata. - Zawsze jakoś udawało mi się organizować turnusy rehabilitacyjne, wycieczki, wyjazdy, a ludzie byli chętni do tego - wspomina. Założył także klub sportowy, który działa i rozwija się do dziś.

Aktywność z jednej strony przychodziła do niego sama, a z drugiej chętnie ją przyjmował i nigdy się przed nią nie bronił. - Nawet żona mówi, że jestem za nerwowy, że ciągle chodzę i wymyślam. A aktywność to nie tylko działalność społeczna, ale też zawodowa, bo pan Jan, który kończy w tym roku 70 lat, wciąż pracuje w spółdzielni "Świt". Zresztą przez wszystkie te lata zawsze był aktywny zawodowo, wykonując różne prace. Dla niego ważne jest, by życia nie zmarnować, tylko służyć w nim innym, społeczeństwu. Mówi, że sam wielkich potrzeb nie ma. - Mam przecież pracę, mam rentę po wypadku - dodaje. Jego córka wraz z zięciem także związani są ze środowiskiem osób z niepełnosprawnością poprzez pracę w szkole dla osób głuchych. Cieszy się z dorosłego już, 18-letniego wnuka.

 Godna praca

 Cały czas aktywnie uczestniczy w projektach koła PZN. Widzi, że największym problemem osób z dysfunkcją wzroku jest brak pracy i możliwości zatrudnienia. - Ważne jest to, by znaleźć dla osób niewidomych godną pracę, żeby mogli pokazywać się nie tylko jako wymagający pomocy, ale też pomagający innym - mówi. Nie postawił też kropki na i jeśli chodzi o jego społeczną działalność. Pomimo problemów zdrowotnych, marzy mu się stworzenie koła wolontariuszy, którzy mogliby asystować osobom niewidomym, załatwić sprawę w urzędzie, podprowadzić do kościoła, zrobić zakupy. - Jest dużo ludzi, którzy chętnie pomagają - mówi z przekonaniem Jan Sideł. Uważa, że niewidomi są tacy, jak wszyscy - i dobrzy, i gorsi. To środowisko, do którego w wyniku wypadku dołączył, nie różni się od innych, według niego ludzie są wszędzie tacy sami.

- To człowiek niespotykanie aktywny, który bardzo dużo robi. Miałby świetne predyspozycje, by być wojskowym, bo jest zdyscyplinowany, zorganizowany i punktualny. To z kolei nie są moje mocne strony i nieraz widziałam jego zniecierpliwienie moim spóźnianiem, ale jest też bardzo tolerancyjny. Wymaga wiele przede wszystkim od siebie, a dopiero potem od innych - mówi Anna Kąkolewska. Według niej, pan Jan ma predyspozycje, by kierować ludźmi i robi to bardzo umiejętnie. Nie daje sobą manipulować i jest bardzo samodzielny. - Ma poczucie humoru, szczególnie sytuacyjnego. Kiedyś, podczas podróży służbowej, obudził mnie telefonem na pół godziny przed odjazdem autobusu, pytając gdzie jestem. Nie wiem, jakim cudem udało nam się dojechać na dworzec. Na nasze szczęście autobus był spóźniony, co ja skwitowałam słowami: czasami człowiek ma więcej szczęścia niż rozumu, na co on odpowiedział: Czasami zdarzy się pani coś mądrego powiedzieć, a potem rozmawiając z żoną podkreślił, że autobus był jeszcze bardziej spóźniony niż pani Ania" - wspomina. - Sam jest bardzo punktualny i jeśli jest umówiony, woli być wcześniej, niż się spóźnić. Ma swoje przywary, tak jak każdy człowiek, ale nasza     znajomość nie trwałaby tyle lat, gdyby zalety nie przeważały - dodaje.

Pochodnia styczeń luty 2014