Biografia prasowa  

 

Ryszard Sawa

 Doktor, informatyk  długoletni  pracownik  Zakładu Fizyki Polskiej Akademii Nauk

niewidomy biegacz  na długich dystansach  

 

  Maratończyk w pepegach

Andrzej Szymański  

     

Źródło: "Głos Pruszkowa" styczeń 2014 r.  

 

Spotkaliśmy się na stadionie "Warszawianki" w smutnym okresie stanu wojennego. Tam grupka słabo widzących i niewidomych dziewczyn, chłopaków oraz ich przewodników pokonywała kilometry na żużlowej bieżni. Jednym z tych dreptających wokół "trawnika" był prawie czterdziestoletni Rysiek Sawa, mieszkaniec Pruszkowa. Dziś jest najstarszym niewidomym (grupa B1) zmagającym się z dystansem 42 km. I o tym kończącym wkrótce 70 lat facecie, mieszkańcu Pruszkowa od lat 45, będzie poniższa historia.

 Przyszedł na świat jeszcze "za Niemca" na Zamojszczyźnie we wsi Senderki. W wieku dziewięciu lat pasąc krowy traci wzrok i prawą rękę. Majstrował przy niewypale. Kierują go do ośrodka specjalnego. Uczy się w Laskach i jak to u wielu młodych chłopaków, rozpierała go energia. Z koleżką Lesiem Nowickim próbują biegać.  

- W tamtych latach dyrektor ośrodka dla niewidomych Henryk Ruszczyc ostro tępił wszelki ruch fizyczny twierdząc, że osłabia on wzrok. A ja przecież byłem całkowicie ślepy. Dziś jak nieraz przebiegam koło laskowskiego cmentarzyka, kłaniam się mijając grób pana dyrektora i cichutko pytam: jak pan tam się miewa w niebie? - wspomina Ryszard Sawa.

 

 Długodystansowy doktor

 

 Wtedy, gdy go poznałem w 1983 roku na bieżni "Warszawianki", Rysiek był po doktoracie, pracował w Instytucie Podstaw Informatyki PAN i wychowywał czterech urwisów. Na swój pierwszy Maraton Pokoju (obecnie Warszawski) jako przewodników zabrał dwóch synów i dwa rowery, zresztą które zaraz się popsuły. Jakoś sobie poradził i wpadł na Stadion Dziesięciolecia po ponad pięciu godzinach. Potem miał różnych przewodników, Radka Dramowicza, Ryśka Borkowskiego. Któryś z maratonów biegł ze mną, w każdym razie najwięcej towarzyszył mu w biegach ulicznych "Krakus" czyli Stanisław Spólnik, słabowidzący biegacz z Krakowa. Po pięciu latach treningu osiąga rekord życiowy. Maraton we Wrocławiu Sawa przebiega w 3 godziny 11 minut 56 sekund.  

Z ponad stu maratonów, nie ukończył tylko jednego.

 - Jak frajer kupiłem sobie eleganckie buty za dwie stówki i nie zorientowałem się, że są do gry w koszykówkę. Po 10 km miałem tak poobcierane nogi, że musiałem zejść z trasy. Najlepiej mi się biega w pepegach za 10 złotych, a nie w tym wypasionym obuwiu za kilkaset - tłumaczy Rysiek.

 Starty w masowych imprezach, ruch, treningi to jakiś jego sposób na życie, na wyrwanie się z domu. Nie ma "siedzącego" charakteru, a raczej mobilny. Nie wie ile przebiegł kilometrów, ale pamięta taki rok, w którym zaliczył siedem maratonów. Kiedyś dał się namówić na kaliski supermaraton. Sto kilometrów przebiegł w 10,5 godziny, ale najbardziej wspomina powrót do Warszawy. Zabrakło miejsc w autokarze, więc poobijany, zmordowany wlókł się z przesiadkami pociągami do domu.  

Sawa żałuje, że się nie urodził dwadzieścia lat później. I tak to wyjaśnia.

 - Kiedy mogłem robić dobre wyniki, zawody były organizowane przez "Start" dla niepełnosprawnych spółdzielców. Pozostali owszem mogli trenować, ale na zgrupowania czy starty zabierano spółdzielców.  

Dzięki Dickowi Traum (założył Achilles Track Club) nasi niepełnosprawni mogli wziąć udział w największym na świecie masowym biegu ulicznym w Nowym Jorku. Na zaproszenie ATC - Sawa i jego słabowidzący koledzy: Wiesiek Miech, Sławek Jeżowski, Mariusz Gołąbek, razem z 40 tysiącami zawodników dobiegło do mety. Ryszard kilka razy uczestniczył w tym maratonie.

 - Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na starcie, to musiałem z całym tłumem czekać ze sześć godzin w listopadowym zimnie na wystrzał startera. Miejscowi spali w śpiworach, a ja chroniłem się w ciepłych przenośnych toaletach, ale nie na długo. Nie mogli mi znaleźć przewodnika. Dogadałem się z Portorykańczykiem, który jednak chciał kasę za uczestnictwo. W końcu obiecałem mu medal, który miał zamiar spieniężyć. Czy to zrobił, tego nie wiem. Potem jak wystrzelili z armaty to przez 10 minut truchtaliśmy w miejscu, taki był ścisk. Po ponad pięciu godzinach zameldowałem się na mecie - wspomina pepegowy maratończyk.

 Według niego najlepsza organizacja jest na berlińskiej imprezie. Zawody w Rzymie są o tyle fajne, że niewidomi, którzy ukończą bieg dostają nagrody pieniężne. Zresztą nagradzani są oddzielnie niepełnosprawni na wózkach, amputanci, niewidomi i słabowidzący. Sawie wręczono dwa razy po 100 euro za trzecie miejsca. Na innych zawodach (biegał jeszcze w Wiedniu, Moskwie, Pekinie, Budapeszcie, Pradze) nie ma takiego zwyczaju.  

Z krajowych imprez ceni maraton krakowski i Orlenu, bo nagradzają i jest dobra organizacja. Z sentymentem wspomina kilkakrotne starty w Biegu Pokoju Pamięci Dzieci Zamojszczyzny, bo z tamtych stron pochodzi. Blisko dwustu zawodników pokonuje w cztery dni sto kilometrów. 2012 rok rozpoczął Biegiem Noworocznym. Łącznie z nim, wnukiem i psem na start przybyło ośmioro Sawów. Trójka kibicowała, piątka startowała. W lipcu, w ciechanowskiej "piętnastce" Rysiek w czasie 1 godz. 23 min. pokonał swych niepełnosprawnych kolegów: Wiesława Miecha, Grzegorza Powałkę i Piotra Jankowskiego. Z tego wyczynu jest bardzo dumny. Rzecz jasna wystartował w ostatnią  niedzielę września 2013 roku po raz kolejny w warszawskim maratonie. Dobiegł do mety, a towarzyszyła mu pani Krysia jadąca na rowerku jako przewodniczka.

 

 Moda na bieganie  

 

 Kiedy ponad 30 lat temu za PRL-u nieśmiało zaczęto organizować masowe biegi uliczne, uczestniczyło w nich po kilkaset osób. Obecnie bieganie tak się rozbujało, że na niektóre imprezy trudno się zapisać. Ilość zawodników przerasta możliwości organizatorów (szatnie, obiady, podarunki) więc zaczęto wprowadzać limity. Coraz więcej też biega inwalidów wzroku. Obok naszego 70-letniego weterana i trochę młodszych kolegów, dobijają inni, głównie słabowidzący. Organizatorzy zawodów nie bardzo wiedzą jak dzielić na grupy inwalidów wzroku. Najsprawiedliwiej chyba postąpili krakowiacy wprowadzając trzy kategorie: całkowicie niewidomych (startują oczywiście z przewodnikami), słabo widzących z przewodnikami i słabo widzących bez przewodnika.

 W mieszkaniu na poddaszu rozwiesił 35 kg medali, na szafach mnóstwo pucharów. Na ścianie wisi dyplom z 2009 roku za zdobycie w ciągu dwóch lat "Korony Maratonów Polskich - Dębno, Wrocław, Kraków, Warszawa, Poznań". Najbardziej jednak jest dumny z Pucharu otrzymanego w 1985 roku - "Nagroda im. Tomasza Hopfera dla R. Sawy za popularyzacje biegania w masowej formie i rozwoju kultury fizycznej - Komitet Organizacyjny VII warszawskiego Maratonu Pokoju".

 Oprócz biegania Ryszard S. ma jeszcze inne hobby - turystykę. Odwiedził Maroko, Egipt, Wyspy Kanaryjskie, Jordanię, Izrael, Tunezję. Nie liczy rzecz jasna tych miejsc, w których startował. A do Londynu pojechał jako "aktor". Filmowiec - Joanna Kaczmarek zaczęła o nim kręcić 50-minutowy film dokumentalny. Co prawda dzieło jeszcze się nie ukazało, bo "Filmotece" zabrakło pieniędzy, ale jak wrócą lepsze czasy to kto wie, Ryszard Sawa może dorównać popularnością Lechowi Wałęsie. Choć największym wyczynem fizycznym tego ostatniego, było przeskoczenie muru Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980. Są  

   równolatkami.

 "Głos Pruszkowa" styczeń 2014