„Moje powołanie"

Niezapomniany to był dzień, w którym po raz pierwszy założyłem biały fartuch i za chwilę już miałem spotkać się z moim pierwszym pacjentem. Miałem tremę, ale jednocześnie odczuwałem radość, gdyż spełniał się jeden z moich największych i najważniejszych celów życiowych. Wiedziałem, że od tego pierwszego spotkania zależą moje dalsze losy. Toteż pacjenta tego zapamiętałem na całe życie”.

Tak opisuje początek swej pracy zawodowej niewidomy masażysta z Piekar Śląskich - Jan Rynkiewicz ? - nie tylko ceniony pracownik miejskiego szpitala, lecz również działacz społeczny koła PZN. Potrafi pogodzić pracę zawodową i społeczną. Obydwie dają mu wielkie zadowolenie i satysfakcję. W tej drugiej ofiarnie pomaga mu żona. Powróćmy jednak do korespondencji kol. Jana Rynkiewicza ? i pozwólmy mu snuć rozpoczęty wątek, dotyczący ważnego etapu życiowego - początków pracy zawodowej.

„Miał on porażoną prawą połowę ciała, rozumiał, co się do niego mówiło, chociaż sam nie potrafił powiedzieć nic poza sylabami po, di, da, które znaczyły: dzień dobry, dziękuję, przepraszam, po prostu wszystko. W czasie wykonywania zabiegu mówiłem sporo do niego, a on to poklepywał mnie zdrową ręką po ramieniu, to znów powtarzał swoje sylaby na znak, że rozumie, co do niego mówię. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nawiązanie kontaktu nawet w tak skomplikowanej sytuacji nie sprawia mi specjalnych trudności, spostrzegłem też, że uśmiechałem się do tego człowieka i że nie był to uśmiech przyklejony do warg, lecz przyjazny, płynący gdzieś z serca, z tej właśnie wewnętrznej  potrzeby niesienia komuś pomocy, pocieszenia i radości. To pierwsze spotkanie pozwoliło mi uwierzyć we własne siły, chociaż wiedziałem, że w swojej pracy spotkam trudniejsze sytuacje.

 W czasie ponad dwunastu lat, jakie minęły od tego spotkania, dokładałem wszelkich starań, aby być dobrym pracownikiem i móc realizować swoje plany zawodowe, na przykład ciągłe  i systematyczne podnoszenie kwalifikacji. Celowi temu służyło moje uczestnictwo w organizowanych przez sekcję masażystów  szkoleniach, prenumerata czasopisma „Niewidomy Masażysta”, a także czytanie wielu innych fachowych wydawnictw. Uważałem bowiem, że jeśli w tej dziedzinie nie pójdę naprzód, nie tylko zostanę w tyle, lecz wręcz będę się cofał. Zresztą w medycynie nieustannie dzieje się coś nowego i ciekawego i nie sposób się tymi sprawami nie interesować. Poza tym pracuję w takim zakładzie, w którym bardzo dużo pracowników wciąż się kształci, a to bez wątpienia dopinguje. Wysiłki i trudy tej kilkunastoletniej pracy sprawiły, że czuję przywiązanie do mojego szpitala, a także to, że tak bardzo polubiłem swój zawód, iż nie zamieniłbym go na żaden inny, nawet lepiej płatny. Bo nie pieniądze są tutaj najważniejsze, lecz satysfakcja z tego, że komuś pomagam swoją pracą, zaangażowaniem, wreszcie postawą. Marzyłem zawsze, by moja praca była ciekawa i urozmaicona marzenie to spełniło się. Chciałem też pracować wśród ludzi widzących i mieć osiągnięcia i to także mi się udało. Muszę tu jednak wskazać na bardzo ważny moment, a mianowicie, że osobiście dopatruję się przyczyn tych osiągnięć nie tylko w podnoszeniu kwalifikacji i pogłębianiu wiedzy, ale także w osiągnięciu samodzielności i sprawności fizycznej i psychicznej. Codzienna praca i przebywanie wśród chorych przekonało mnie, że nie można pomagać innym, jeśli samemu nie jest się odpowiednio zrehabilitowanym. Odważyłbym się powiedzieć nawet, że swemu zrehabilitowaniu po części zawdzięczam również to, że moje stosunki ze wszystkim pracownikami układają się dobrze. Traktują mnie oni zwyczajnie, a nawet mam wrażenie, że nie pamiętają o moim inwalidztwie. A co za tym idzie, nie litują się nade mną i nie próbują mi wmówić, że od braku wzroku nie ma nic gorszego na świecie”.

Pochodnia kwiecień 1979