"Pochodnia" styczeń 1983, Katarzyna Łańcucka, "Dar przyjaźni", w 10 rocznicę śmierci Henryka Ruszczyca.

 

Mówiono o nim, że już za życia stał się legendą. Ale też rzadko się zdarza, by jedna biografia obejmowała tyle zamierzeń i tyle osiągnięć...

Wkrótce po rozpoczęciu pracy w Laskach Henryk Ruszczyc zostaje kierownikiem szkolenia zawodowego dla niewidomych, po czym organizuje trzyletnią szkołę rzemieślniczą, staje się współtwórcą gimnazjum zawodowego, reorganizuje szkolne warsztaty, podejmuje starania mające na celu stworzenie pierwszej w Polsce spółdzielni pracy niewidomych, dla najzdolniejszych wychowanków organizuje w Laskach kursy obejmujące program liceum ogólnokształcącego. To wszystko w ciągu niespełna dziewięciu lat.

Później przychodzi wojna- i wyłaniają się nowe problemy. Na teren zakładu trafiają żołnierze, którzy utracili wzrok w wyniku działań wojennych. Trzeba ich jakoś przywrócić życiu. I Henryk Ruszczyc- nie bacząc na katastrofalną sytuację zakładu zagrożonego niemieckimi represjami i zwyczajnie klepiącego okupacyjną biedę  tworzy szkołę zawodową i organizuje warsztaty szczotkarskie, w których ociemniali żołnierze zdobywają dyplom czeladnika i zawód.

Po wojnie Henryk Ruszczyc organizuje centralny ośrodek szkoleniowy dla ociemniałych żołnierzy, najpierw w Surchowie, później w Głuchowie i Jarogniewicach, inspiruje działania, zmierzające do założenia w Lublinie pierwszej w Polsce spółdzielni niewidomych. W latach 1947- 49 pracuje w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, zajmując się sprawami rehabilitacji i szkolenia zawodowego niewidomych, organizuje narady z dyrektorami przedsiębiorstw przemysłowych, pracuje nad realizacją filmów instruktażowych, utrzymuje kontakty z Instytutem Fizjologii Pracy. W 1949 roku wraca do Lasek- i tam obejmuje opiekę nad uczniami trzyletniej szkoły zawodowej; dzięki jego staraniom absolwenci tej szkoły, za zgodą Państwowej Izby Rzemieślniczej, przystępują do egzaminu... i zdobywają dyplomy mistrzowskie. Powołuje do istnienia dział mechanicznej obróbki metali i dział drzewny, prowadzi szkolenie zawodowe dla niewidomych amputantów. Inicjuje kursy dla niewidomych, organizowane przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego, dzięki jego staraniom powstaje w Warszawie spółdzielnia rękodzieła artystycznego "Nowa Praca Niewidomych". Niezmordowanie szuka nowych możliwości pracy dla inwalidów wzroku: tapicerstwo, zabawkarstwo, elektromontaż.

 Wydawać by się mogło, że Henryk Ruszczyc- w swojej pasji organizatorskiej- był typowym człowiekiem czynu, pochłoniętym bez reszty tworzeniem, opracowywaniem i wcielaniem w życie coraz to nowych zamierzeń. I że- zaprzątnięty działaniami podejmowanymi na szeroką skalę- na nic więcej nie znajdował już czasu. Jednak tak nie było. Przeciwnie: można zaryzykować stwierdzenie, iż rehabilitacja zawodowa niewidomych stanowiła dla niego nie cel, lecz po prostu skuteczny środek wychowawczy. A wychowanie pojmował bardzo szeroko: jako rozbudzanie w drugim człowieku pasji i zainteresowań, wyzwalanie energii i aktywności, pomaganie we właściwym kształtowaniu postaw i hierarchii wartości. Bo Henryk Ruszczyc był przede wszystkim wychowawcą- i zawsze na pierwszym planie stawiał konkretnego człowieka, z jego indywidualnymi problemami, trudnościami, przeżyciami. Jakim cudem to serdeczne zainteresowanie sprawami każdego wychowanka nie przeszkadzało mu w podejmowaniu tak licznych i czasochłonnych zadań- pozostanie jego tajemnicą. Faktem jest, że nigdy nie pozwolił, bby otoczyła go aura "zapracowanego działacza", który nie ma ani chwili czasu, by prywatnie porozmawiać, okazać swoją życzliwość, przyjaźń.

Pracę w Laskach rozpoczął w internacie jako wychowawca grupy najmłodszych chłopców. I jego naczelną troską stało się to, by żaden maluch nie poczuł się anonimową, samotną cząstką grupy. Przychodził wieczorami do sypialni, by opowiadać bajki, porozmawiać, utulić każdego  przed snem. Uczył piosenek, wymyślał rozmaite zabawy- a niekiedy zamykał kilkuletnich brzdąców w "lochu" swojego gabinetu i pozwalał, by wyczyniali tam harce i opychali się łakociami, które przemyślnie umieszczał w szufladach biurka. Ze starszymi chłopcami rozmawiał o nurtujących ich problemach, często też przychodził, by się w jakiejś sprawie poradzić, zasięgnąć opinii. On- kierownik internatu- i kilkunastoletni wychowankowie w roli doradców! Nie obawiał się, że jego autorytet może na tym ucierpieć, wiedział, że prawdziwy autorytet buduje się własną postawą- a nie krzykiem czy stosowaniem przymusu- bo wszelki despotyzm wzbudza jedynie strach, który na dłuższą metę nigdy nie może być pozytywną siłą w kształtowaniu ludzkiej osobowości. Ale nie był też łagodnym safandułą, który z cierpiętniczym uśmiechem pozwala sobie wchodzić na głowę. Potrafił trzepnąć niesfornego wychowanka po łepetynie, wymierzyć żartobliwego szturchańca, ryknąć stentorowym głosem. Nigdy nie stosował kary jako narzędzia represji- starał się natomiast, by była ona jakąś okazją do zdobycia nowych umiejętności czy rozwijania dobrych cech charakteru. Efekty były zdumiewające: niewidomi wychowankowie darzyli go całkowitym zaufaniem, zawierzali mu wszystkie swoje niepokoje, kłopoty i pragnienia- a jednocześnie żywili dla niego wielki szacunek- nie darmo nazywany był w internacie "Premierem".

Umiejętność budowania głębokich osobistych więzi szczególnie zaowocowała w czasie wojny i wkrótce po jej zakończeniu- gdy do Lasek trafiali ludzie okaleczeni, przerażeni nowa sytuacją życiową, często rozgoryczeni i pełni rozpaczy, czasem zbuntowani przeciw wszelkim normom moralnym świata, ktory przyniósł im tak trudny los. Henryk Ruszczyc potrafił dostrzec siły i możliwości drzemiące w każdym niewidomym, nawet najbardziej załamanym czy agresywnym, budził zaufanie, sprawiał, że niewidomy człowiek odzyskiwał poczucie własnej wartości. I temu właśnie nadrzędnemu celowi służyły wszelkie inicjatywy podejmowane przez Henryka Ruszczyca. Można chyba powiedzieć, że w swoim  działaniu na rzecz niewidomych kierował się osobistym przekonaniem, które tak dobitnie wyraził papież Jan Paweł II: "Jako osoba człowiek jest (...) podmiotem pracy. Jako osoba pracuje, wykonuje różne czynności(...), a wszystkie one bez względu na ich charakter mają służyć urzeczywistnianiu się jego człowieczeństwa, spełnianiu się jego osobowego powołania" (Laborem Exercens). Praca miała być dla inwalidy nie tylko źródłem utrzymania, lecz także- a może przede wszystkim- sposobem przezwyciężania własnych ograniczeń, czynnością wyzwalającą pomysłowość i kształtującą czynną postawę wobec życia. Dlatego tyle starań poświęcał sprawie zatrudniania niewidomych w dużych zakładach przemysłowych, gdzie mogliby znaleźć się w środowisku ludzi widzących i żyć wszystkimi ich problemami, dlatego też niestrudzenie patronował organizowaniu cepeliowskich spółdzielni, gdzie praca nie ograniczałaby się do wykonywania prostych, mechanicznych czynności, lecz wymagałaby twórczego udziału i artystycznej inwencji.

Nie miał łatwego życia. Bywało, że ludzie przypatrujący się jego działalności stukali się w czoło i nazywali go fantastą, niepoprawnym idealistą nie liczącym się  z twardymi wymaganiami rzeczywistości. Jeśli owa rzeczywistość miała oznaczać zgodę na zubożenie życia niewidomego- to Henryk Ruszczyc rzeczywiście się z nią nie liczył. Jego usiłowania czasem kończyły sie fiaskiem, jednak niepowodzenia wynikały nie tyle z niedopasowania profilu kształcenia do możliwości inwalidów wzroku, czy raczej z niechęci i braku zrozumienia ze strony osób, które nie chciały zatrudniać niewidomych, czz też kontynuować szkolenia w ich niestereotypowych dziedzinach. Aby niezachwiana wiara Henryka Ruszczyca w możliwości niewidomych wytrzymała konfrontację z rzeczywistością, musiała napotkać na podobną wiarę ze strony wszystkich, którzy w taki czy inny sposób mieli współpracować w dziele przywracaniu inwalidów normalnemu życiu. A o to było najtrudniej. I w Laskach i poza nimi. W Laskach spora grupa wyrażała opinię, że niewidomy powinien wprawdzie nauczyć się zawodu, lecz zawsze, do końca życia pozostawać pod patronatem zakładu- bo inaczej nie da sobie rady. Nie brakowało też osób, które chciały się "poświęcać", nie przyjmując do wiadomości, że niewidomy nie jest "okazją" do praktykowania takiej czy innej cnoty, że pracować trzeba razem z nim, a nie tylko dla niego... W zakładach produkcyjnych panował kult ekonomizmu, praca często zdegradowana była do roli czynnika pomnażającego wyłącznie materialne dochody. Trudno było wytłumaczyć, ze powinna ona służyć wszechstronnemu rozwojowi człowieka i być źródłem jego afirmacji. Kto chce słuchać ględzenia o ludzkiej godności, gdy gonią terminy i straszy plan? A przecież Henryk Ruszczyc nie zrażał się trudnościami; wciąż na nowo podejmował starania, zmierzające do rozszerzenia możliwości zatrudniania niewidomych- i często odnosił zwycięstwo. Jednak jego największym zwycięstwem było to, że przywrócił niewidomym wiarę w ich własną wartość, potrafił rozbudzić w nich inwencję, wyzwolić aktywność, otworzyć perspektywy pełnego, twórczego życia. Taki kapitał wyniesiony z kontaktów z Henrykiem Ruszczycem pozwalał odważniej zmierzyć się z trudnościami, pokonywać przeszkody, samodzielnie rozwiązywać problemy. I procentował w niezliczonych sytuacjach. A pomagać w ten sposób innym, by budzić w nich to, co najcenniejsze, może tylko człowiek, który potrafił z szacunkiem i przyjaźnią traktować ludzi, z którymi przyszło mu związać swój los.

"Pan Ruszczyc- to był człowiek utalentowany. Miał dar miłości. Miał dar przyjaźni i dzięki temu wiedział, kiedy trzeba być tolerancyjnym, a kiedy trzeba wymagać, kiedy być łagodnym, a kiedy podejść zdecydowanie i być srogim(...). Nietrudno jest pracować dla innych. Wielu mamy ludzi, którzy całe swoje życie poświęcili dla pewnej idei. Ale w postępowaniu pana Ruszczyca było coś zupełnie innego. Pan Ruszczyc nie poświęcał się- pan Ruszczyc niejako oddał się nam. Był naszym przyjacielem i potrzebował naszej przyjaźni"- te słowa jednego z niewidomych wychowanków chyba najpełniej oddają istotę i sens powołania, któremu Henryk Ruszczyc pozostał wierny przez całe życie.