TEN, KTÓRY SZUKAŁ DROGI

Adolf Szyszko

 

Do zakładu dla niewidomych w Laskach Henryk Ruszczyc przybył w 1930 roku, początkowo tylko na dwa tygodnie, by następnie zostać na stałe. Co wpłynęło na Jego decyzję, trudno dziś ustalić. Ze wspomnień współpracowników i wychowanków wynika kilka przyczyn, które ogólnie ujmując można sprowadzić do dwóch.

Pierwszą z nich był wpływ kierownictwa zakładu, a w szczególności Elżbiety Czackiej, uświadamiający trudną sytuację życiową i społeczną niewidomych w Polsce i konieczność przyjścia im z pomocą. Drugim uzasadnieniem było znalezienie w pomaganiu niewidomym swego osobistego sensu życia. Nie bez wpływu na tę decyzję był także przykład ojca  Tadeusza Ruszczyca  wybitnego lekarza i społecznika, zmarłego w poprzednim roku.

Z Henrykiem Ruszczycem, moim wychowawcą, zetknąłem się po raz pierwszy w 1930 roku jako ośmioletni chłopiec, uczeń drugiej klasy szkoły podstawowej w Laskach. W ciągu 43 lat Jego pracy miałem zaszczyt utrzymywać z Nim stały kontakt, korzystając z rad i wskazówek praktycznych dotyczących wielu problemów rehabilitacyjnych, zarówno osobistych, jak i ogólnych. Obserwując Jego pracę i uzyskiwane osiągnięcia, zastanawiałem się wielokrotnie, na czym polega osobisty autorytet  i wielkość tego człowieka. Sądzę, że nie popełnię błędu, jeśli przypiszę decydujące znaczenie, obok wyjątkowego czaru osobistego i posiadanego talentu organizacyjnego, umiejętności podporządkowania swego życia głównej idei  niesienia pomocy niewidomym.

W swej pracy zawodowej i działalności społecznej w odniesieniu do inwalidów wzroku Henryk Ruszczyc kierował się zawsze bezinteresowną przyjaźnią, opartą o niewymuszoną życzliwość, nacechowaną wyjątkowym zrozumieniem skomplikowanych procesów psychicznych występujących u niewidomych. Naturalny sposób bycia i szczera serdeczność budziły u inwalidów wzroku całkowite zaufanie. Reasumując, można powiedzieć, że cała działalność Henryka Ruszczyca była przejawem Jego głębokiego humanitaryzmu, wypływającego bezpośrednio z serca i będącego charakterystyczną cechą Jego osobowości.

Osobowość ta wywierała ogromny wpływ na współpracowników, którzy po pewnym czasie stawali się wiernymi wykonawcami Jego idei. Wpływ ten ponadto miał ogromne znaczenie w kształtowaniu się osobowości wychowanków, ich postawy wobec życia, środowiska i siebie samych. Przekonanie o możliwościach samodzielnego życia i pracy niewidomych czerpał Henryk Ruszczyc nie tylko z głębokiej wiary w ogólnoludzką wartość człowieka niewidomego, lecz opierał je również na studiach najnowszych doświadczeń, prowadzonych w kraju i za granicą. W Jego gabinecie znajdowała się podręczna biblioteka, zaopatrzona w kilkujęzyczne publikacje dotyczące zagadnień tyflologicznych. Obecność zrehabilitowanych niewidomych, takich jak Elżbieta Czacka, dr Włodzimierz Dolański, minister Bukowiecki, major Wagner, kapitan Silhan i inni, umożliwiała wskazanie przykładów uzyskanych osiągnięć i stawianie młodzieży wzorców osobowych do naśladowania.

Prowadzone przez Henryka Ruszczyca eksperymenty ugruntowały w Nim pogląd, że niewidomy jest zdolny wykonać niemal każdą pracę, pod warunkiem, że jest do niej odpowiednio przygotowany oraz posiada niezbędne oprzyrządowanie obejmowanego stanowiska. To przekonanie starał się w ciągu 43 lat pracy w Laskach wpoić w swych pracowników. To dążenie do utrwalenia wiary w możliwości inwalidów wzroku spalało znaczną część Jego energii i było często czynnikiem decydującym o powodzeniu prowadzonych doświadczeń.

Zdarzało się niejednokrotnie, że instruktor, brygadzista, czy inżynier kierujący bezpośrednio szkoleniem nie wierzył w słuszność założeń koncepcyjnych Ruszczyca i opóźniał, a czasem uniemożliwiał ich realizację. Niestety, całe życie Jego było pasmem starań o przekonanie oponentów, że niewidomy może wykonać daną pracę. Miało to miejsce nie tylko w fabrykach, gdzie zatrudniał niewidomych, lecz również i w Laskach i to zarówno wśród kierownictwa Zakładu jak i w samych warsztatach.

Pionierskie koncepcje zawsze budziły i budzić będą wątpliwości, zwłaszcza wówczas, gdy pociągają za sobą poważne koszty, przekraczające posiadane środki. Jednak wyjątkowa wytrwałość eksperymentatora, Jego bezinteresowność i skromność oraz talent organizacyjny przełamywały w końcowym efekcie wszystkie trudności. Było zaś ich bez liku,  często niespodziewanych,  zarówno ze strony współpracowników, jak i uczniów.

Henryk Ruszczyc swą działalność w Zakładzie rozpoczął od 1 kwietnia 1930 roku, początkowo na stanowisku wychowawcy w domu chłopców, gdzie przez kilka lat zajmował się "młodszymi grupami". W połowie lat trzydziestych zostaje kierownikiem internatu i kierownikiem warsztatów, skupiając w swych rękach zagadnienia wychowawcze i szkolenia zawodowego.

W 1936 roku doprowadza do zorganizowania 3-letniej szkoły rzemieślniczej, a w następnym roku organizuje dla zdolniejszych uczniów czteroletnie gimnazjum zawodowe szczotkarsko-koszykarskie.

Trudna sytuacja ekonomiczna Zakładu stawia przed Henrykiem Ruszczycem zadanie doprowadzenia warsztatów do takiego stanu, by nie przynosiły deficytu. Po wielu staraniach udaje się Mu to osiągnąć. W 1938 r. wygrywa przetarg na 21 tysięcy szczotek do czyszczenia koni dla wojska. Jest to okres ogromnego wysiłku organizacyjnego, zarówno w internacie jak i w warsztatach, pogłębionego koniecznością dokształcania się. Jednocześnie już w tym czasie włącza się Henryk Ruszczyc w prace Towarzystwa rozwijane na terenie całego kraju.

Zwraca już wówczas uwagę na potrzebę organizowania pracy umożliwiającej niewidomym całkowite pokrycie ich kosztów utrzymania. Rozumie, że działalność charytatywna, choć konieczna w tym okresie, nie zapewnia właściwego rozwiązania problemu samodzielnej egzystencji inwalidów wzroku.

Podejmuje starania o zorganizowanie w Kielcach Spółdzielni Pracy Inwalidów Niewidomych. Wojewoda kielecki wyraża zgodę na realizację wspomnianych zamierzeń i tylko wybuch wojny unicestwił starania.

W latach 1937-1939 zorganizował Ruszczyc w internacie chłopców dla najzdolniejszych wychowanków naukę w zakresie liceum ogólnokształcącego. Dwóm z nich umożliwił następnie uczęszczanie   do   Liceum   Rejtana w Warszawie.

Poza szczotkarstwem, koszykarstwem i wyplataniem wycieraczek koksowych,  zainicjował próby przystosowania garncarstwa dla niewidomych. W tym celu sprowadził koło garncarskie i inne urządzenia, na których uzdolniony starszy uczeń dokonywał prób pracy garncarskiej. Eksperymenty były udane, chociaż nie zapewniały dostatecznych środków utrzymania ewentualnym przyszłym niewidomym garncarzom. Wspomniany uczeń, Władysław Gryglas, prowadził później w szkole lekcje modelowania z gliny. Zajęcia były ciekawe, ćwiczyły dobrze palce i wyzwalały wśród uczniów twórczą inwencję.

Praca z niewidomymi i na ich rzecz pochłaniała Henryka Ruszczyca bez reszty. Wychowankowie od pierwszej chwili zetknięcia się z nim wyczuwali w Jego osobie człowieka życzliwego, oddanego, prawdziwego przyjaciela, przybranego ojca. Pamiętam z tych czasów, że często opowiadał nam o Januszu Korczaku jako wzorze przyjaciela młodzieży. Już wówczas, praktycznie biorąc, miał w działaniu sformułowany prawidłowy pogląd na rehabilitację niewidomych rozumianą kompleksowo: tzn. rehabilitacja podstawowa, społeczna i zawodowa, stanowiła w tym programie całość i uwzględniała we właściwych proporcjach rehabilitację psychiczną, leczniczą i kulturalną. Pamiętajmy zaś, że i obecnie wśród wielu tzw. specjalistów są na ten temat zdania podzielone, a co dopiero mówić o ówczesnych czasach.

W okresie do 1939 roku kładł Henryk Ruszczyc główny nacisk na rehabilitację podstawową i społeczną, natomiast rehabilitacja zawodowa sprowadzała się głównie do tradycyjnych zawodów: szczotkarstwa i koszykarstwa. Niedociągnięcie to Ruszczyc rozumiał, lecz w tym czasie nie mógł się mu przeciwstawić z uwagi na trudności obiektywne  brak środków i kadr oraz trudności subiektywne  brak osobistego doświadczenia i niezbędnej wiedzy.

Wychowując i szkoląc nigdy nie zapomniał o końcowym efekcie. Wpajał swym wychowankom, że niewidomy powinien wyróżniać się spośród swego otoczenia dobrym wychowaniem • kulturą osobistą, posiadaną wiedzą, zaradnością i pracowitością. Posiadać przymioty charakteru i uczuć, budzące w otoczeniu zaufanie, szacunek i uznanie.

W działaniu wychowawczo-rehabilitacyjnym kładł duży nacisk na współdziałanie, zwalczając bierną postawę. Nauczyciel czy wychowawca może uzyskać dobre wyniki jedynie w oparciu o czynną, wzajemną współpracę z uczniem.

Rozwijanie wiary we własne siły miało duże znaczenie w Jego koncepcji wychowawczo-rehabilitacyjnej. W tym celu posługiwał się często wzorcami osobowymi, zachęcjąc do ich naśladowania i wykazując obiektywne możliwości. W ramach zajęć internatowych każdy uczeń był obowiązany do wykonania szeregu prac związanych z samoobsługą, a ponadto wielu czynności na rzecz ogółu.

Niewidomi, poza ścisłym przestrzeganiem higieny osobistej (mycie ranne i wieczorne), obowiązani byli czyścić sobie buty, ubranie, przyszywać guziki, zmywać naczynia, wycierać je, rozkładać nakrycia na stołach, podawać jedzenie (w czasie dyżuru), sprzątać po posiłkach, myć stoły. Z uwagi na częste awarie (brak prądu) trzeba było pompować wodę. Niezależnie od tego każdy uczeń od czasu do czasu miał inne dyżury związane  z utrzymaniem porządku w internacie.

Henryk Ruszczyc cieszył się wśród wychowanków wyjątkowym autorytetem, a ponadto powszechną miłością. Potrafił, jak starszy kolega, inicjować różne zabawy, budzące wśród wychowanków ogromny zapał i uznanie.

Organizowane były np. doraźnie orkiestry z okazji czyichś imienin lub innych uroczystości, gdzie podstawowymi instrumentami były cynowe miednice, kotły, łyżki i kije. Jak taka orkiestra zagrała "hymn" na czyjąś cześć, to w promieniu pół kilometra nic nie było słychać. A mówią, że "mocne uderzenie" to zupełnie nowy wynalazek. Może też czasem ten czy ów trochę się gorszył, tym bardziej, że niejedna miednica nie wytrzymała, ale na ogół nikt nie miał serca strofować, widząc doskonałą zabawę i powszechną radość.

Wyjątkowo żywiołowo obchodzony był śmigus dyngus. Pan Ruszczyc na czele grupy uzbrojonej w kubki z wodą zdobywał szturmem pokój ówczesnego kierownika internatu, pana Machoty, który rad nie rad, musiał przyłączyć się do zabawy. Najgorzej na tym wychodziły siostry, które sprzątały "pobojowisko".

Pan Ruszczyc, jak już wspomniałem, wykonując funkcję wychowawcy był jednocześnie starszym kolegą  przyjacielem, a w przypadku zabawy często wodzem jednej z walczących armii. Mimo takiego "swobodnego" postępowania miał posłuch, jak mało kto w Laskach. Kładł duży nacisk na kształcenie uczuć pozytywnych, przeciwstawiając się narastaniu uczuć negatywnych, wynikających z trudnej, życiowej doli niewidomego. Była to świadoma działalność wychowawcza, zmierzająca do pogodzenia się niewidomego ze swoją sytuacją, jakbyśmy dziś powiedzieli, do akceptacji kalectwa.

W czasie gimnastyki szkolnej, codziennych obowiązkowych spacerów prowadzone były różnego rodzaju gry ruchowe i sport, rozwijające w uczniach fizyczną zaradność, swobodę poruszania się, refleks, zmysł wyczuwania przeszkód, innymi słowy orientację przestrzenną. Nie uczono wówczas posługiwania się laską, problem ten stanął w centrum uwagi dopiero w latach sześćdziesiątych. Wyniki jednak były bardzo dobre. Organizowano nawet rok rocznie tzw. bieg narodowy na przełaj, w którym celował Modest Sękowski. Do niego też należały rekordy na 100 i 200 metrów (12,8 sek. i 26,5 sek.) co było dobrym wynikiem, gdy się zważy, że bieg wykonywany był w zwykłym ubraniu, po nierównej szosie.

Zwracano dużą uwagę na właściwą postawę społeczną w grupie, zwalczając sobkostwo i rozwijając umiejętność wzajemnego współżycia. Za utrzymanie wzorowego porządku w ramach współzawodnictwa były nawet przyznawane nagrody. Pan Ruszczyc interesował się między innymi jak uczniowie spędzają w domu wakacje, były w związku z tym wprowadzone konkursy na najlepsze wypracowanie o tematyce związanej z pobytem w domu rodzinnym.

W działalności internatowej zwracano dużą uwagę na wyrobienie w wychowankach potrzeb kulturalnych i smaku estetycznego. Służyły temu. celowi umiejętnie dobierane książki, regularnie czytane w czasie dyżurów przez wychowawców, słuchowiska radiowe oraz różnego rodzaju imprezy artystyczne.

Henryk Ruszczyc osobiście reżyserował niektóre występy. Na szczególną uwagę zasługują dwa słuchowiska: „Historia o drewnianym żołnierzyku" i „Lekcja francuskiego". Pierwsze z nich było wykorzystane przez Polskie Radio.

Inną sztuką wprowadzoną na deski teatru w Laskach przez pana Ruszczyca była baśń „Za siedmioma górami" Ewy Szelburg-Zarembiny. Sztuka ta wystawiona została następnie w wykonaniu niewidomych uczniów w Teatrze Letnim w Warszawie. Reżyserowała tym razem Jadwiga Dąbrowska przy współudziale Ryszarda Poredy, reżysera teatru „Reduta". Na premierze była również autorka widowiska, pani Ewa Szelburg-Zarembina.  Sztukę grano cztery razy, zawsze przy wypełnionej widowni.

Realizując program wyrobienia towarzyskiego młodzieży, organizowano zabawy taneczne z udziałem dziewcząt z internatu żeńskiego w Laskach. Zdarzały się przy tych okazjach kawały świadczące o wyjątkowo miłym klimacie w internacie. Któregoś roku, chyba w 1937 lub 1938, dłuższy czas nie było zabawy. Starszy kolega, Kostek Szoka (późniejszy pracownik spółdzielni lubelskiej), postanowił ją przyspieszyć. Korzystając z nieuwagi dyżurnego i przybrawszy głos kierowniczki żeńskiego internatu zadzwonił do pana Ruszczyca, zapraszając chłopców na zabawę. Pan Ruszczyc, nie podejrzewając podstępu, na czele dwóch grup zjawił się na umówioną godzinę w internacie dziewcząt, budząc sensację i śmiech. Skończyło się na krótkim poszukiwaniu winnych i ogólnej wesołości.

Duży wpływ na ukształtowanie się w Laskach właściwych metod wychowawczych i rehabilitacyjnych zgodnych z zasadami tyflologii miała założycielka Zakładu Matka Elżbieta Czacka. Henryk Ruszczyc na różnego rodzaju naradach i zbiórkach swoje wypowiedzi wielokrotnie podbudowywał jej opinią i autorytetem. W początkach lat 30-tych. organizowano spotkania wychowawcze z Matką Czacką i Ruszczycem, w czasie których omawiano problemy poszczególnych wychowanków oraz całych grup i programy szkolno-wychowawcze. Przy tej okazji były robione częste dygresje na temat osiągnięć wybitnych niewidomych za granicą, ich życia i pracy. Ogólny poziom wyszkolenia i rehabilitacji był bardzo wysoki, a uczniowie w zakresie przedmiotów ogólnokształcących posiadali dużą wiedzę i oczytanie. Szczególną pozycję miał system brajla i skróty brajlowskie. Każdy uczeń pod koniec swego pobytu posiadał biegłą umiejętność czytania i pisania.

Szczególnie trudnym okresem dla Zakładu w Laskach była okupacja. W 1939 roku Henryk Ruszczyc zostaje zmobilizowany do wojska. W czasie walk dostaje się do niemieckiej niewoli, z której po sześciu dniach udaje Mu się uciec. Już we wrześniu i październiku 1939 r. organizuje w Łańcucie szpital epidemiologiczny dla żołnierzy polskich zakaźnie chorych. Pod koniec tego roku wraca do Lasek w znacznym stopniu zniszczonych, gdzie organizuje rehabilitację nowo ociemniałych żołnierzy, ofiar kampanii wrześniowej.

Okres wojny był dla Zakładu wyjątkowo trudny z uwagi na ograniczone środki utrzymania, przede wszystkim żywnościowe. Część personelu zrezygnowała z pracy szukając sobie lepszych rozwiązań. Kartofle w mundurkach, biały barszcz, kapuśniak, cebula, marchew i suchy chleb są najczęstszymi potrawami.

W tych warunkach Henryk Ruszczyc organizuje 3-letnią szkołę rzemieślniczą dla niewidomych i rozbudowuje warsztaty szczotkarskie celem zapewnienia środków utrzymania znacznej grupie niewidomych. Rozumiejąc osobiste potrzeby dorosłych niewidomych,  inicjuje w 1941 r. powstanie spółki szczotkarskiej, w skład której wchodziło kilkunastu inwalidów wzroku. Spółka ta przyjmowała w poczet swych członków absolwentów szkoły rzemieślniczej. Zorganizowana w 1943 r. i przekształcona w spółdzielnię pracy, dała materialne i kadrowe podwaliny przyszłej Spółdzielni Niewidomych w Lublinie, do której wniosła w 1945 r. szczotek, narzędzi i surowców na ogólną sumę blisko 200 tys. złotych.

Doświadczenia okresu przedwojennego oraz czas okupacji dały Henrykowi Ruszczycowi możliwość zebrania ogromnych doświadczeń, przemyślenia problemów rehabilitacyjnych i wysnucia wniosków, które po wojnie starał się wcielić w życie.

W styczniu 1945 r. przedstawiciel Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej Rządu PRL w Lublinie zwrócił się do Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach z prośbą o oddelegowanie specjalisty do spraw rehabilitacji inwalidów w celu zorganizowania ośrodka szkoleniowego dla ociemniałych żołnierzy. Zarząd Towarzystwa uznając wysoką rangę problemu społecznego rehabilitacji ofiar wojny, oddelegował do tych spraw Henryka Ruszczyca. Z właściwą sobie energią i zapałem przystąpił On do tego zadania. Nawiązał kontakt z Polskim Czerwonym Krzyżem w Lublinie i w lutym 1945 r. w Surchowie, w powiecie Krasnystaw, zorganizował pierwszy ośrodek rehabilitacyjny już w nowych społeczno-politycznych warunkach. Kadrę wykładową zwerbował spośród swych wychowanków z Lasek, natomiast personelu administracyjnego dostarczył Dom Opieki w Żułowie. Choć w skromnych warunkach prowadzona rehabilitacja dawała bardzo szybko pozytywne rezultaty. Dobrze zrehabilitowany personel rekrutujący się spośród niewidomych przekazywał nowo ociemniałym praktyczne możliwości zarówno w orientacji przestrzennej, nauce zawodu (wyplatanie wycieraczek, szczotki i koszykarstwo), jak i nauki brajla oraz przedmiotów ogólnokształcących. Instruktorzy pracujący pod kierunkiem pana Ruszczyca mieli prawdziwą satysfakcję, gdy ociemniały żołnierz początkowo poruszający się na czworakach, idąc za przykładem niewidomego instruktora,  po kilku tygodniach samodzielnie chodził po całym domu i parku, a następnie w promieniu 2-3 kilometrów do okolicznych wsi.

Miałem osobistą satysfakcję być jednym ze wspomnianych instruktorów i z prawdziwym rozrzewnieniem wspominam ten okres w moim życiu. Przekonałem się wówczas bezpośrednio, jak ogromne znaczenie mają wzorce osobowe, z którymi inwalida ma kontakt na co dzień. Dziś posiadamy znacznie lepiej wyposażone i zorganizowane ośrodki, dysponujące liczną kadrą fachowców i odpowiednim parkiem maszynowym, a mimo to jednak mam wątpliwości, czy uzyskiwane są lepsze wyniki niż wówczas w Surchowie.

Instruktorzy wspólnie z inwalidami rąbali drzewo na opał i palili w piecach. Kierownik Ośrodka, Henryk Ruszczyc, często bezpośrednio zajmował się aprowizacją przywożąc z Lublina lub Krasnegostawu potrzebne artykuły.

Szczególnie utkwiła mi w pamięci gwiazdka 1945 r., kiedy kierownik pojechał do miasta po prezenty oraz niezbędne artykuły świąteczne. W powrotnej drodze na 2 czy 3 km od Ośrodka popsuł się samochód. Wówczas pan Ruszczyc wziął na plecy i sam przyniósł worek prezentów. Z wyczerpania przez kilka minut nie mógł słowa przemówić, ale promieniał radością, ponieważ wieczór wigilijny nie był pozbawiony paczek gwiazdkowych.

Bezpośredni stosunek H. Ruszczyca do inwalidów, podobnie jak do dzieci i młodzieży w Laskach, trafiał do ich serc i budził wzajemne uczucia głębokiego szacunku, przyjaźni, przywiązania. Trzeba było widzieć z jaką radością ociemniali żołnierze często pokiereszowani odłamkami pocisków, ludzie, którzy w walkach frontowych wędrowali setki kilometrów, witali się ze swym kierownikiem, gdy wracał z dłuższej podróży.

Wszystkich ściskał, całował pytając o samopoczucie, wyniki w nauce i wiadomości od rodziny. Wtedy i my, instruktorzy, Jego wychowankowie, czuliśmy się dumni, że mamy takiego wychowawcę i nauczyciela.

Ze względu na niedogodne położenie i zbyt szczupły obiekt w Surchowie Henryk Ruszczyc we wrześniu 1946 roku przeniósł Ośrodek szkolenia do Głuchowa i Jarogniewic pod Poznaniem, a na przełomie następnego roku przekazał go swemu następcy, by samemu włączyć się czynnie w szerszą działalność społeczną na rzecz niewidomych na terenie całego kraju. Na okres przeszło dwóch lat podjął pracę w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej na stanowisku starszego radcy. Celem zapoznania się z nowoczesnymi formami rehabilitacji i szkolenia zawodowego inwalidów, wzroku wyjeżdża razem z ministrem Kazimierzem Rusinkiem do Anglii i zwiedza liczne ośrodki szkoleniowe. W Ministerstwie uznaje się go za wybitnego specjalistę, czego dowodem były powierzane mu poważne zadania.

W tym czasie organizuje kursy przysposobienia do pracy w przemyśle dla niewidomych między innymi w Gdańsku, Poznaniu, Nowej Soli, Katowicach. Wykorzystuje do tego celu niewidomych posiadających odpowiednie kwalifikacje uzyskane w Laskach. Staraniem H. Ruszczyca Ministerstwo rozwijało tę formę szkolenia, dzięki czemu w 1950 roku osiągnięto stan około tysiąca niewidomych zatrudnionych w przemyśle państwowym. Organizując szkolenie, Henryk Ruszczyc jednocześnie zapewniał nie tylko zatrudnienie poprzez odpowiednie uzgodnienia z dyrekcjami fabryk, lecz także zakwaterowanie, fundusze na usamodzielnienie i inną niezbędną pomoc dla inicjatywy włożył Ruszczyc absolwentów kursów. Wiele w powstanie w 1945 roku w Lublinie pierwszej spółdzielni niewidomych, a następnie w 1949 roku spółdzielni branży dziewiarskiej w Poznaniu, w której znalazła pracę większość ociemniałych żołnierzy przeszkolonych w Głuchowie i Jarogniewicach.

Mimo pracy w Ośrodku Rehabilitacji, a następnie w Ministerstwie, utrzymuje ścisły kontakt z Zakładem w Laskach, inspirując szereg poczynań związanych ze szkoleniem zawodowym. W 1948 r. rezygnuje z pracy w resorcie i wraca na swe poprzednie stanowisko kierownika internatu i kierownika szkolenia zawodowego w tym zakładzie. Organizuje tu roczny kurs przysposobienia do pracy w przemyśle, a następnie w 1949 r. dokonuje eksperymentów.         bardzo zresztą udanych, w taśmowej produkcji składanych wieszaków.

W latach 1947-1950 w Laskach przeprowadzono dwa długotrwałe kursy masażu leczniczego i sportowego. W tym też czasie zorganizowano kurs w Pniewach (pow. Kutno) dla 43 niewidomych kobiet w zakresie dziewiarstwa i tkactwa. W grudniu 1950 roku absolwentki tego szkolenia utworzyły spółdzielnię w Łodzi,

W Laskach w tym okresie prowadzone były warsztaty szkoleniowe w branżach: dziewiarskiej, szczotkarskiej, wyplatanie mat i w skromnym zakresie w branży metalowej, w obróbce ręcznej metalu, w zrobienie wieszaków i łóżek siatkowych. H. Ruszczyc szybko podjął inicjatywę  w kierunku rozwoju warsztatów szkoleniowych, głównie metalowych i dziewiarskich. Szczotkarstwo i wycieraczki pozostawiono dla osób mniej zdolnych, a w późniejszych latach zostały zreorganizowane pod kątem szkolenia dzieci specjalnej troski.

W latach 1951-1952 współpracując z Państwowym Ośrodkiem Prac Programowych i Badań Pedagogicznych, inicjuje Ruszczyc wprowadzenie do programu wszystkich szkół podstawowych dla niewidomych tzw. przysposobienia zawodowego. Rozwijając szkolenie w dziewiarstwie i tkactwie, kładzie duży nacisk na wyrobienie w uczniach smaku estetycznego i poczucia piękna. Organizuje specjalny kurs wzornictwa zapewniający absolwentom wysokie kwalifikacje. Pracę tę podjął w ścisłej konsultacji z Instytutem Doskonalenia Rzemiosła i Centralą Przemysłu Ludowego i Artystycznego „Cepelia". W 1956 roku w ramach tej ostatniej organizuje spółdzielnię dziewiarsko-tkacką przemysłu artystycznego pod nazwą „Nowa Praca" w Warszawie. Warto też wspomnieć o szkoleniu w fabryce fortepianów czterech niewidomych stroicieli. W latach 19551959 w Laskach szkoli się ponad 30 niewidomych z amputacjami kończyn górnych, w tym czterech bez obydwu rąk. Wspomniani amputanci uczą się tkactwa oraz pracy w branży metalowej. Wymagało to ogromnego nakładu pracy i umiejętności z uwagi na konieczność ich oprotezowania oraz specjalne formy szkolenia. Większości tej grupy absolwentów zapewniono pracę.

Realizując swe życiowe posłannictwo niesienia pomocy niewidomym, Henryk Rusz- czyc nie unikał trudności, wręcz odwrotnie szukał niewidomych potrzebujących pomocy. Np. niewidomy Wincenty M., bez obydwu rąk, który przebywał w Domu Opieki do 1964 roku, dzięki Ruszczycowi zdobył zawód i uzyskał pracę w Lublinie, korzystając z pomocy wychowanka Lasek, Modesta Sękowskiego. Dziś ma on własną rodzinę, uroczą córeczkę Elżbietę, mieszka, w nowoczesnym mieszkaniu i jest człowiekiem szczęśliwym. Otwarcie przyznaje, że wszystko zawdzięcza Henrykowi Ruszczycowi.

Stale poszukiwał Ruszczyc najlepszych rozwiązań zawodowych dla niewidomych, wprowadzając w warsztatach szkoleniowych w Laskach częste reorganizacje dla zbadania możliwości pracy niewidomych. Organizuje tapicerstwo i wyrób kołder, głównie dla niedowidzących, sprowadza mechaniczne obrabiarki i podejmuje szkolenie niewidomych w ich obsłudze. Wprowadza różnego rodzaju montaż, organizuje szkolenie w elektrotechnice, dokonuje dalszych prób w metaloplastyce i innych umiejętnościach, pozwalających niewidomym na twórcze wypowiedzenie się w plastyce, rzeźbie itp. Uruchamia w warsztatach wyrób pomocy naukowych, gier świetlicowych i zabawek. Kładzie też ogromny nacisk na rozwój szkolenia przy obróbce drewna, głównie w branży zabawkarskiej. Niewidomi opanowywali pracę niemal na wszystkich maszynach używanych w tej dziedzinie, co dało Ruszczycowi ogromną radość i satysfakcję. Stale porównywał efekty nauczania niewidomych z rezultatami uczniów widzących i cieszył się, gdy wypadały one na korzyść jego wychowanków.

Pracę w drewnie uważał Ruszczyc za wyjątkowo korzystną dla niewidomych. Zwracał uwagę na to, że drewno jest przyjemne w dotyku i daje się łatwo obrabiać, że umożliwia bez większych nakładów majsterkowanie, stwarza możliwości zużytkowania umiejętności już w ramach gospodarstwa domowego. Miał nadzieję zapewnienia pracy w tej branży w spółdzielniach niewidomych. Mimo jednak usilnych starań, żadna spółdzielnia nie podjęła się zorganizowania działu opartego na  obróbce drewna z uwagi na grożące ryzyko wypadków i brak spodziewanych efektów ekonomicznych. Mimo tego niepowodzenia pan Ruszczyc nie rezygnował z kontynuowania szkolenia we wspomnianej branży.

Eksperymenty Henryka Ruszczyca w rozwijaniu zabawkarstwa czy obsługi maszyn o napędzie elektrycznym budziły wielokrotnie sprzeciw. Jednak nie przejmował się on tym, lecz nadal realizował swe próby. W ich efekcie mamy dziś wyraźnie zarysowany wachlarz możliwości pracy niewidomych w dziewiarstwie, tkactwie, branży metalowej,  elektrotechnicznej, zabawkarstwie, obróbce drewna, różnego typu montażu i kilku innych zawodach. Nie udało się w tej pracy uniknąć strat, wynikających z braku rozeznania praw rynku, trudności technologicznych i innych, wchodzących w zakres zagadnień ekonomicznych związanych z każdą produkcją. Pamiętać jednak musimy, że głównym celem szkoły zawodowej dla niewidomych jest dobre wyszkolenie,  wysoki poziom rehabilitacji. Gdyby Ruszczyc dysponował odpowiednimi środkami finansowymi, dobrą kadrą pionu ekonomicznego i technologicznego, wówczas eksperymenty trwałyby na pewno krócej, wyniki uzyskałoby się szybciej, straty zaś byłyby mniejsze lub w ogóle by ich nie było.

W zakresie pracy wychowawczej, internatowej, kontynuował Ruszczyc metody i formy wypraktykowane przed wojną i w czasie okupacji, rozwijając jedynie ich zakres i wzbogacając nowymi inicjatywami. Na większą skalę organizowano wyjazdy do teatrów, kin, muzeów w Warszawie. Celem usprawnienia młodych ludzi zleca się im samodzielne załatwianie różnego rodzaju spraw w stolicy. Młodzież wyjeżdża też chętnie do miasta, to na pocztę, to do cukierni na ciastka, kawę lub lody.

Wychowankowie uczestniczą w specjalnie dla nich organizowanych obozach turystycznych, sportowych i wypoczynkowych. W programach tych wypraw przewidywane były prace społeczne na rzecz miejscowej ludności, zwiedzanie zabytków, zdobywanie odznak i wyróżnień. W Laskach działa Koło Krajoznawczo-Turystyczne. Korzystano też z kąpieli i nauki pływania w basenie. W organizowanych często zabawach udział brała stale młodzież z liceów warszawskich. Imprezy te mają na celu wyrobienie towarzyskie.

Program pracy internatowej w zakresie wychowania i rehabilitacji jest bardzo bogaty i różnorodny, co umożliwia aktywne spędzenie czasu przez młodzież. Dyrektor Ruszczyc kładł duży nacisk na rozwój umysłowy niewidomych, zachęcając wielu do kształcenia się w szkołach średnich i na wyższych uczelniach. Dużo czasu i energii poświęcał na wytknięcie młodzieży właściwej drogi życiowej, uwzględniającej indywidualne możliwości psychofizyczne danej jednostki i jej zamiłowania. Nie szczędził też trudu, by znaleźć dla każdego absolwenta właściwą pracę. Troska o dobre zatrudnienie niewidomych stanowiła dla niego niesłychanie ważną sprawę.

Można bez większego błędu powiedzieć, że trzy główne problemy stanowiły treść działalności społeczno-zawodowej Henryka Ruszczyca:

-   zapewnienie możliwie najlepszego wychowania swym podopiecznym,

-  eksperymentalne   wypracowanie   najlepszych form i metod szkolenia w szerokim wachlarzu zawodów, by zapewnić niewidomym możliwość wyboru pracy,

-   znalezienie pracy absolwentom i ich zatrudnienie.

Na zakończenie tych rozważań spróbuję przeprowadzić kilka uogólnień na podstawie obserwacji pracy Henryka Ruszczyca i przeprowadzonych z nim licznych rozmów dotyczących jego koncepcji. Od chwili, gdy został kierownikiem internatu i warsztatów, najwięcej trudności było zawsze, jak sam mówił, z personelem. Osobiście najlepiej czuł się w okresie, gdy był jedynie wychowawcą

odpowiedzialnym za swoją grupę wychowanków. Trudności kadrowe wynikały głównie z faktu niewiary w możliwości wykonania tej czy innej pracy przez niewidomego. Znajdowało to wyraz w opóźnianiu realizacji poleceń, co często niekorzystnie rzutowało na przebieg szkolenia.

Ruszczyc rozumiał, że w Laskach, mimo różnego rodzaju trudności, są najlepsze warunki do przeprowadzenia prób, dających możliwość innym szkołom i spółdzielniom skorzystania z eksperymentalnych wyników. Godził się wiec na różne nieprzyjemności z powodu swych doświadczeń, nawet ze strony najbliższych współpracowników i przyjaciół, którzy rozpatrywali problem z punktu widzenia bieżącej sytuacji, nie wnikając w jego

dalekosiężne plany,  służące wszystkim niewidomym.

Walka o realizację prowadzonych prób i zdobywanie środków finansowych pochłaniała Henrykowi Ruszczycowi wiele czasu i zdrowia. Mimo jednak pewnego paradoksu rozumiem jego słowa, gdy mówił, że w zakresie udostępniania niewidomym nowych zawodów „prędzej amator do czegoś dojdzie, niż fachowiec". Tak też jest. Wysoko wykwalifikowany specjalista często zbyt wąsko podchodzi do swego zawodu, trzyma się przyzwyczajeń, nabytych umiejętności i wzorów, nie umie się często przystosować do innych warunków podyktowanych przez sytuację ucznia pozbawionego wzroku.

Przypisywane Ruszczycowi niepowodzenia są najczęściej rozpatrywane z niewłaściwej płaszczyzny. Organizując uparcie np. branżę zabawkarską miał przede wszystkim na celu możliwie wszechstronne wyszkolenie uczniów, natomiast ewentualne korzyści ekonomiczne były dla niego elementem podrzędnym, niejako ubocznym. To samo odnosi się do szeregu oprzyrządowań, które wymagały dłuższych prób i modyfikacji. Personel fachowy zaś często nie rozumiał przesłanek Ruszczyca, który poprzez właściwe oprzyrządowanie chciał uzyskać zmniejszenie ujemnych skutków braku wzroku i maksymalną samodzielność niewidomego. Mistrz warsztatowy brał za podstawę rozważań przesłanki ekonomiczne i własne nawyki organizacyjne.

Na szczególne podkreślenie w metodzie szkolenia stosowanej przez Ruszczyca zasługuje system analizy i syntezy zadania. Polega on na tym, że uczeń otrzymuje model wyrobu gotowego, elementy składowe oraz przystosowany materiał. Po dokładnym zapoznaniu się z modelem i elementami składowymi w drodze analizy, a następnie syntezy, niewidomy uzyskuje dokładny pogląd o przedmiocie, który ma wykonać.-

Metoda ta nie jest oryginalnym pomysłem Ruszczyca, lecz została zaczerpnięta z literatury fachowej i wprowadzona do szkoły w Laskach. W tym zakresie w innych szkołach i ośrodkach są niestety do chwili obecnej poważne niedociągnięcia.

Trudności w przecieraniu nowych dróg, o których wielokrotnie wspomniałem, opóźniły realizację pracy zamierzonej i nie pozwoliły jej wykończyć. Ruszczyc dokonał jednak licznych prób, przeprowadził eksperymenty w szeregu zawodów i czynności dostępnych dla niewidomych. Stworzył ogromny materiał doświadczalny rozproszony wśród wychowanków i uczniów oraz współpracowników. Niektóre jego myśli pozostały zaledwie w kilku referatach okolicznościowych.

Praca bez ustanku, aż wreszcie zły stan zdrowia, długoletnia choroba i śmierć nie pozwoliły mu dokonać pisemnego zebrania doświadczeń i przeprowadzenia uogólnień. Ten obowiązek spoczywa na wielu spośród nas, zwłaszcza tych uznających się za przyjaciół, współpracowników i kontynuatorów dzieła Henryka Ruszczyca.

warto przez chwilę zastanowić się, czy Henryk Ruszczyc stworzył własny, oryginalny system rehabilitacji? Na to pytanie, wydaje się, nie można dać jednoznacznej odpowiedzi bez przeprowadzenia badań porównawczych i ustalenia stopnia oryginalności pomysłów i idei. Dla nas jednak, wychowanków, współpracowników i przyjaciół Dyrektora Ruszczyca wynik takich badań nie ma większego znaczenia. W pamięci naszej pozostał jako niezapomniany wzór bezinteresownego społecznika, który całe swe życie poświęcił służbie dla dobra niewidomych. Umiał wczuć się w naszą sytuację i przyjść nam ze skuteczną pomocą.

 

Niewidomy spółdzielca, luty-czerwiec 1974