"To jest moja droga"

      W maju bieżącego roku Henryk Ruszczyc obchodził siedemdziesiątą rocznicę swoich urodzin. Z tego 41 lat poświęcił twórczej pracy wśród niewidomych i dla ich dobra, toteż cieszy się on olbrzymum zaufaniem i znzny jest niemal w całej Polsce.  

       Zawsze pogodny, nawet teraz, kiedy daleko mu do dobrego zdrowia, dla każdego ma życzliwe słowo i radę, nic więc dziwnego, że niewidomi, zwłaszcza byli wychowankowie Zakładu w Laskach, dziś już często ludzie na poważnych stanowiskach zawodowych i społecznych, nierzadko jadą kilkaset km po to, by z nim chwilę porozmawiać, posłuchać jego cennych wskazówek, wypływających z wieloletnich doświadczeń, zdobytych w środowisku ludzi niemających wzroku.

      Henryk Ruszczyc zawsze interesował się najbardziej i nadal się interesuje zagadnieniami związanymi z pracą, zatrudnieniem niewidomych, wyszukiwaniem dla nich najbardziej dostępnych i odpowiednich czynności i zawodów, i na tym polu ma olbrzymie osiągnięcia. Jest inicjatorem wielu zawodów i czynności, które potem rozwijając się, walnie przyczyniły się do rozwiązania problemu zatrudnienia niewidomych w naszym kraju. Bezpośrednio przyczynił się do powstania kilku spółdzielni niewidomych, między innymi Spółdzielni Dziewiarskiej w Poznaniu i Nowej Pracy w Warszawie.  

Władze państwowe wysoko cenią wkład pracy Henryka Ruszczyca w dzieło rehabilitacji niewidomych w Polsce. W lipcu tego roku został on odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Jeszcze dobrze nie ucichły grzmoty dział, jeszcze na zachodnich rubieżach pękały miny i granaty, kiedy Henryk Ruszczyc, mając duże  doświadczenie zdobyte w  

Zakładzie w Laskach, przystąpił do organizowania na szeroką skalę pracy niewidomych, zwłaszcza wśród ociemniałych żołnierzy. Oto co na  temat działalności w tamtych pierwszych, trudnych latach powiedział przedstawicielowi redakcji  p. Henryk Ruszczyc:

       -Kiedy front przetoczył się przez  Warszawę, Polski Czerwony Krzyż zwrócił się do zakładu w Laskach, aby ten pomógł  w zorganizowaniu opieki i szkolenia dla inwalidów, którzy w czasie  walk utracili wzrok. Wtedy jeszcze rząd polski mieścił się w Lublinie. Na Zakład dla Ociemniałych Żołnierzy wytypowano zabudowania byłego dworu ziemiańskiego w Surchowie na Lubelszczyźnie. Kiedy ośrodek ten doprowadziłem do porządku i umeblowałem, zaczęli zjeżdżać się pierwsi jego nowi mieszkańcy. Początkowo trudności były olbrzymie. Nie mieliśmy żadnych środków transportu. Często piechotą szedłem do Krasnego Stawu, a tam przeważnie przesiadało się na jakiś, najczęściej wojskowy samochód jadący do Lublina, gdzie załatwiało się różne sprawy, jak przydział środków, żywności , opału. W  tym czasie dużo mi pomógł dowódca okręgu wojskowego...

Często brakowało podstawowych rzeczy. Pamiętam np. kiedyś był duży mróz, a my nie mieliśmy ani węgla, ani drewna . Pojechałem do Lublina. Udało mi się zakupić cztery tony węgla i załatwić przywiezienie go do Surchowa. Węgiel wprost z samochodu sypano do pieca. Jakaż to była radość wśród przemarzniętych mieszkańców Zakładu.  

      Polski Czerwony Krzyż sprawował nad nami opiekę przez rok, potem nasz ośrodek przejęło Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej. Powołano do życia Główny Urząd

Inwalidzki. Jego prezesem w owym czasie był Tadeusz Ćwik, a jego zastępcą Lancmański. Obydwaj starali się pomóc w pokonywaniu kłopotów związanych z  prowadzeniem  Zakładu. Wreszcie otrzymaliśmy samochód. To był wielki sukces.  

Surchów leżał z dala od wszelkich większych ośrodków życia. To bardzo utrudniało wszelką działalność. Postanowiłem więc przenieść Zakład w inne, bardziej sprzyjające miejsce. W tym celu wybrałem się do Poznania, a raczej w jego okolice. Wytypowałem dwa poziemiańskie pałace- w Głuchowie i Jarogniewicach. Zakład został przeniesiony. Tutaj mogłem już rozwinąć działalność na szerszą skalę. Wprowadziłem szkolenie w dziewiarstwie, koszykarstwie, introligatorstwie i szczotkarstwie. Życie w ośrodku nabrało rumieńców. Otrzymaliśmy maszyny dziewiarskie.  

            To były początki, cały czas jednak zastanawiałem się nad znalezieniem dla niewidomych lepszej, nowocześniejszej pracy.  Postanowiłem spenetrować okoliczne fabryki. Spośród mieszkańców Głuchowa wybrałem kilku inwalidów i razem jeździliśmy po zakładach przemysłowych szukając odpowiednich czynności. Od Ministerstwa Przemysłu i Handlu otrzymałem zezwolenie na wejście do wszystkich fabryk w Polsce. To bardzo ułatwiło poszukiwania i dokonywanie prób. Wytypowaliśmy wiele stanowisk pracy, m.in. w Zakładach Cegielskiego w Poznaniu, w "Goplanie", w Fabryce Opon Samochodowych. Czynności próbne niewidomi wykonywali z wielkim zapałem. Często już po dwóch dniach opanowywali niezbędną do produkcji technikę. Duża ich liczba otrzymała w tym czasie pracę w przemyśle.  

             Postanowiliśmy nakręcić film przedstawiający pracę niewidomych na stanowiskach w zakładach przemysłowych. Film ten był potem niejednokrotnie w różnych okolicznościach wyświetlany, a to z kolei ułatwiało kolejne zatrudnienie.

             Pewnego razu ówczesny minister Pracy i Opieki Społecznej- Kazimierz Rusinek zaprosił na pokaz filmu kilku ministrów i wysoko postawionych działaczy państwowych. Film wywołał wielkie zainteresowanie. Obecny nań minister Szyr- kierownik Resortu Przemysłu i Handlu stwierdził, iż wydał zezwolenie na wejście do fabryk, ale nie wierzył, ażeby coś z tego wyszło. Tymczasem rezultaty przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Dzięki temu dał nam przydział igieł, wełny i maszyn do Głuchowa, co później umożliwiło nam założenie Spółdzielni Dziewiarskiej w Poznaniu, istniejącej do dnia dzisiejszego.  

               Dyr. Ruszczyc opowiada o wielu jeszcze wydarzeniach z tamtych niełatwych lat. Świadczą one o jego ofiarności, zapale do nauki i pracy, samych zainteresowanych i o życzliwości władz, ale objętościowe prawa wywiadu prasowego nie pozwalają na przytoczenie wszystkich wspomnień. Przechodzimy zatem do następnego pytania.  

              - Co należałoby, Pana zdaniem, zmienić, na co trzeba położyć największy nacisk w obecnej sytuacji w działalności środowiska niewidomych w Polsce?

              - Za rzecz ogromnej wagi uważam zwiększenie aktywności zawodowej , społecznej i kulturalnej. Pod tym względem dużo się już zmieniło na lepsze, ale nadal trzeba stwarzać takie układy, aby niewidomi pogłębiali stale swoje indywidualne zamiłowania i zainteresowania. Trzeba się uczyć. I w tej dziedzinie mamy do zanotowania wiele korzystnych zmian. Znaczna grupa niewidomych uczęszcza do szkół średnich i wyższych, ale jest ona ciągle jeszcze za mała. Wiedza jest podstawą aktywności społecznej i kulturalnej. Daje też większą swobodę w wyborze pracy zawodowej. I dlatego, chciałbym to mocno podkreślić, pracując, trzeba się uczyć. Bardzo bym pragnął, aby rzetelna wiedza u niewidomych była podstawą pracy zawodowej i zainteresowań kulturalnych. Możliwości takiej pracy opartej na wyższych kwalifikacjach będą stale wzrastały wraz z rozwojem społeczeństwa i aktywności samych zainteresowanych.

               Uważam również, iż należy rozwijać działania zmierzające do takiego stanu, aby jak najwięcej niewidomych pracowało wśród ludzi  widzących, aby nie tworzyły się środowiska zamknięte. I dlatego też w Laskach zawsze  popieraliśmy m.in. masaż i pracę przy obsłudze skomplikowanych urządzeń mechanicznych w zakładach przemysłowych.

               Niezbędna jest tu pomoc  państwa i Związku w zaopatrzeniu inwalidów w odpowiednie pomoce, jak magnetofony i inne urządzenia ułatwiające pracę i naukę. Najważniejsze jednak wydaje sie zrozumienie przez niewidomych faktu, że od ich aktywności zależy teraźniejszość i przyszłość.  

               Istnieją też znaczne możliwości, dotychczas nie w pełni wykorzystane, w pracy związanej z działalnością artystyczną. Tutaj moi uczniowie, którzy założyli potem spółdzielnię "Nowa Praca" mają duże osiągnięcia. Bez tego Cepelia nie roztoczyłaby nad nimi opieki organizacyjnej. Uważam, iż należy rozwijać prace artystyczną nie tylko w dzianinie, ale i w pamiątkarstwie.  

               I ostatnie pytanie:

              - Jak to się stało, że prawie całe życie poświęcił Pan dla ludzi pozbawionych wzroku?

               -To sprawa niemal przypadku. Czterdzieści jeden lat temu poproszono mnie do Lasek, abym przez dwa tygodnie był lektorem jednego z niewidomych. I tak się zaczęło. Pewnego razu przyszedłem do domu chłopców i zobaczyłem, że przy schodach stoi jakiś mały chłopczyk i płacze. Zapytałem, co się stało. Odpowiedział, że coś mu upadło i nie może tego znaleźć. Podniosłem zgubiony przedmiot. Uściskałem malca, który natychmiast przestał płakać i uśmiechnął się do mnie. Wtedy uświadomiłem sobie, że pomoc tym ludziom to jest właśnie moja droga.  

Rozmawiał  Józef Szczurek

          

"Pochodnia"nr 9/71