Zbigniew Skalski

 

Henryka Ruszczyca poznałem w 1947 roku. Inicjował i organizował pierwsze kursy przysposabiające do pracy w przemyśle. Pracowałem wtedy w byłym Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej. Pamiętam, jak bardzo serdecznie troszczył się o niewidomych, o ich rozwój i o włączanie się w najpełniejsze, normalne życie społeczeństwa. Chodziło Mu nie tylko o znalezienie dla nich pracy, ale przede wszystkim, aby ta praca dawała im zadowolenie i satysfakcję, aby świadczyła o ich wartości zawodowej, kształciła, rozwijała duchowo. Trudności często wydawały się nie do pokonania.  

Jego założenie rehabilitacji inwalidów- wówczas mówiło się o produktywizacji- były na ogół dla ludzi niezrozumiałe, wręcz budziły zdziwienie. Zawsze będę pamiętać nasze wedrówki po zakładach pracy w Gdańsku i Gdyni. Byłem wtedy kierownikiem szkolenia na drugim po wojnie kursie przysposobienia niewidomych do pracy w przemyśle, , zorganizowanym na początku 1948 roku w Domu Niewidomych w Gdańsku- Wrzeszczu. Penetracja rozrzuconych po rozległym terenie zakładów pracy bez własnego środka lokomocji była wyczerpująca. Pan Ruszczyc, choć znacznie starszy ode mnie, imponował wytrwałością. Kiedy obezwładniało znużenie, siadaliśmy gdzieś na schodach, aby nieco odpocząć i zastanowić się nad dalszym działaniem. W rozmowach z dyrektorami fabryki Henryk Ruszczyc wykazywał nieprzeciętne zdolności logicznego uzasadniania swoich wniosków oraz konsekwentne dążenie do ich realizacji, co zmuszało do kapitulacji nawet najbardziej zażartych przeciwników idei zatrudniania niewidomych. Potrafił zjednywać sobie ludzi. Jego bezpośredni, miły sposób odnoszenia się do każdego, pociągał, budził zaufanie, przełamywał trudności.  

 

/Listy do redakcji, "Pochodnia", listopad 1978/