Po prostu Pan Ruszczyc

Bartłomiej Rogowski  

Do zakładu dla niewidomych w Laskach przyjechałem, jako dziecko, jeszcze w czasie wojny. Na razie nie zetknąłem się z osobą dyrektora Henryka Ruszczyca. Byłem pod opieką specjalistów od malców, ale nazwisko to często obijało mi się o uszy.

Do pierwszego spotkania doszło zresztą wkrótce. Pewnego dnia  z dziecinną beztroską, biegnąc korytarzem, wpadłem na kogoś. Personel Zakładu dość często bywał narażony na tego typu "niespodzianki".-        

"Ty wiesz, co cię teraz czeka? -  usłyszałem groźny głos.  -"Zrobię z ciebie marmoladę. Jestem najgroźniejszym człowiekiem na świecie, a ty jesteś niemądry smarkacz. Boisz się mnie?

- Nie.

- " Masz się mnie bać, rozumiesz!"

Po czym, śmiejąc się, pocałował mnie. Oczywiście nie bałem się.

Tylko prawdziwa dobroć może sobie pozwolić na udawanie grozy i tylko ta groza nie wywołuje prawdziwego lęku.

W miarę dorastania coraz bardziej wchodziłem w sferę działań najgroźniejszego" człowieka. Mimo, iż formalnie nie był naszym pedagogiem, gdy chodziło o niemożliwą do załatwienia sprawę, wychowawca mówił:

- Spróbuj jeszcze iść z tym do Pana Ruszczyca lub, w razie - groźnego już przewinienia

krzyczał:                    

- Marsz do pana Ruszczyca! Nie baliśmy się go na co dzień, ale kiedy się przewiniło, szło się do niego z drżeniem. Szanowaliśmy go, ale szacunek ten nie zabijał, jak to często bywa, szczerości, pozwalając na wspólne żarty,  zabawy i szczególnie ulubione przez niego śpiewy. Z zabaw popierał tylko te, które wymagały zręczności i bystrości. Sam zresztą często urządzał niezwykle pomysłowe gry wymagające wielu umiejętności naraz.

Rośliśmy, a wraz z nami rosły i poważniały problemy. Dużą wagę przywiązywał dyrektor do wszelkiego rodzaju prac ręcznych,

majsterkowania, wiedząc, że od tego zależeć będzie w przyszłości los wielu z nas. Kiedyś przyniósł nam skomplikowanej budowy cyrkle. Po obejrzeniu jednego w całości należało jak najszybciej złożyć drugi, taki sam z poszczególnych elementów. Wprowadzał w warsztatach coraz to nowe rodzaje produkcji, myślał, wyliczał, eksperymentował.

Wiele z wykonywanych dziś przez niewidomych prac i czynności bierze początek z jego właśnie pomysłów. On pierwszy oswoił niewidomego z różnego rodzaju skomplikowanymi maszynami i oswoił maszyny, przystosowując je w razie potrzeby do możliwości niewidomego.

Kiedyś, za jakieś przewinienie zostałem ukarany całodzienną izolacją od kolegów i wszelkich przyjemności ,skazany" na pracę w warsztatach. Nauczyłem się wtedy obsługiwania wszystkich znajdujących się tam maszyn.

Chętnie i teraz poddałbym się podobnej karze, bo wiem, że w tamtejszych warsztatach dzieje się wiele ciekawych i nowych rzeczy.

Nie brak nam dziś speców od rehabilitacji, a przynajmniej słowo to nie schodzi im z ust. On zamiast mówić, po prostu ją robi, bawiąc, ucząc, a nawet karząc.

Człowiek, bez którego nic ważniejszego w zakładzie się nie działo. Gorliwie wpajał nam umiejętność samorządzenia się, dając władzom uczniowskim kontrolowaną przez siebie swobodę. Stąd chyba wśród spółdzielczych aktywistów tylu dziś jego wychowanków.

Na terenie bezpośredniego działania było mu widocznie za ciasno, bo często jeździł po Polsce, gdzie ciągle o czymś przekonywał, coś organizował. Jemu to zawdzięcza swe powstanie Spółdzielnia w Lublinie, czy "Nowa Praca Niewidomych" w Warszawie, a i wiele innych naszych spółdzielni korzystało z jego pomocy. Zaś o potyczkach, jakie staczać musiał w resortach i zjednoczeniach

o zatrudnienie niewidomych w przemyśle, wie tylko on i jego przeciwnicy. Setki listów wymienianych z byłymi podopiecznymi świadczą o stałym interesowaniu się ich losem. I bez względu na to, czy ktoś rozstał się z nim przed wojną, czy przed rokiem, jest równie mile widziany. Dziwi mnie zawsze nie tylko to, że pamięta wszystkie imiona i nazwiska ludzi, których pokoleń nie wiadomo już ile pożegnał, ale to, że spotkawszy kogoś po kilkunastu nawet latach potrafi zapytać o jakiś bardzo osobisty szczegół, tak, jakby rozstał się z nim niedawno. Człowiek, który żyje cudzymi losami, który tak wszedł w życie innych, że zapomniał o własnym. A może właśnie to jest jego życiem?

Nigdy nie podjąłbym się podsumowania 40-letniego dorobku pracy dyrektora Henryka Ruszczyca- Po prostu byłoby to ponad moje siły. Chciałem tu tylko trochę powspominać. A natchnęło mnie do tego spotkanie, jakie odbyło się w lokalu Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie z okazji tego jubileuszu.

Zebraliśmy się więc my, w większości jego byli wychowankowie, dziś działacze i aktywiści Związku i Spółdzielczości, i On, Jubilat i Nasz Nauczyciel. Było trochę oficjalnych przemówień, a potem, już przy kawie, prywatne rozmowy, tak ulubione przez jubilata piosenki, no i wspomnienia. "

A pamiętacie, jak Pan D?" Pamiętamy, Przy takiej okazji powinno się może mówić o ogromnym wkładzie Dyrektora, prekursora i inicjatora, ale ja wolałem inaczej. Bo dla mnie i dla wielu, bardzo wielu niewidomych to jest i zawsze będzie po prostu Pan Ruszczyc.

Niewidomy Spółdzielca 1972