Wspomnienie o św. pamięci Dyrektorze Henryku Ruszczycu-

Włodzimierz Leśniak:

   Do Zakładu Niewidomych w Laskach przyjechałem w styczniu 1953 r. i znalazłem się w przedszkolu. Miałem wówczas trzy lata - i już wtedy odwiedzał nas pan Ruszczyc. Bawił się z nami, żartował i zgodnie ze swoim zwyczajem udawał bardzo groźnego człowieka /.../ Nadszedł czas pójścia do szkoły. Z chwilą przejścia do Domu Chłopców dostałem się bezpośrednio pod działanie "Groźnego Pana Ruszczyca" i od tego czasu nasz kontakt zaczął się zacieśniać.

Jakim pozostanie w mojej pamięci pan Ruszczyc? Przede wszystkim muszę wyjaśnić, że nie miałem ojca z prawdziwego zdarzenia - dlatego też nazywam pana Ruszczyca właśnie ukochanym ojcem. Nie ma w tym nic przesady, a kochałem, bo miałem za co kochać. Kochałem go zawsze, i wtedy, gdy krzyczał na mnie, i wtedy, gdy mnie całował. Czułem, że wierzy w moją poprawę. Kochał mnie tak, jak kochał wszystkich swoich wychowanków.

Czułem ogromne przywiązanie do pana Ruszczyca, nie wyrażając na zewnątrz tego, a robiłem to po cichu, wewnętrznie, tak na swój sposób. O moim przywiązaniu do pana Ruszczyca, które wzmogło się po opuszczeniu Lasek, On i ja wiedzieliśmy najlepiej.

Byłem trudnym chłopcem. Często zdarzało się, że za jakieś wybryki byłem wyrzucany ze szkoły i odprawiany z karteczką do pana Ruszczyca. On zadawał karę. Charakterystyczną cechą zadawanych przez niego kar było to, że pozwalały się czegoś nauczyć. Kara wiązała się z rehabilitacją oczywiście /.../ Pan Ruszczyc obmyślał tak kary, aby uczyły wielu czynności niezbędnych w samodzielnym życiu  

W miarę jak dorastałem, rosły i poważniały problemy życiowe Nadszedł okres, w którym młody człowiek zaczyna miewać różne stany psychiczne. Coraz częściej myśli się o życiu, które nastąpi po opuszczeniu Lasek. Wtedy też, chcąc być dorosłym, buntuje się człowiek przeciwko wszystkim i wszystkiemu i mnie to nie ominęło. Byłem coraz trudniejszy w nauce.

Nadszedł rok 1966 i powstał problem, co należy ze sobą zrobić. Gdzieś na przełomie stycznia i lutego pan Ruszczyc poprosił, abym odwiedził Go wieczorem w infirmerii. Pan Ruszczyc zgodnie ze swoim zwyczajem rozpoczął rozmowę od drobnych spraw, żartów, aż wreszcie spytał mnie, co bym powiedział na propozycję przeniesienia mnie do Ośrodka Rehabilitacji Zawodowej Niewidomych w Bydgoszczy od września. /.../ W czasie, gdy wszyscy byli przeciwko mnie, z Zakładu jeden pan Ruszczyc rozsądnie i z sercem podszedł do tej sprawy. On przemyślał, rozważył, a co najważniejsze - odpowiednio przygotował mnie do tej zmiany po 13. latach pobytu w Laskach.

Będąc w Bydgoszczy, pisywałem dużo listów do pana Ruszczyca /.../ Od chwili podjęcia pracy zawodowej w spółdzielni niewidomych w Słupsku, tj. od lipca 1967 roku kontakt mój z panem Ruszczycem istniał nieprzerwanie niemal do ostatniej chwili jego życia.

W każdym liście pisanym do mnie udzielał mi rad, wskazówek. Namawiał do podjęcia dalszej nauki. Podczas składanych wizyt przeze mnie w Laskach pan Ruszczyc, gdy jeszcze czuł się zdrowszy, prowadził ze mną długie rozmowy. Interesowało Go dosłownie wszystko: sprawy domowe, rodzinne, osobiste, praca zawodowa, perspektywiczne plany spółdzielni  

Cieszyło Go, gdy w roku 1969, a więc zaledwie po dwóch latach pracy, zostałem wybrany do rady spółdzielni. Utkwił mi w pamięci fragment jednego  listu, w którym pan Ruszczyc pisał: "Pamiętaj, że zawsze masz być dobrym ambasadorem Lasek w Słupsku". I to stało się zobowiązujące w dalszej pracy nad sobą /.../

Co zawdzięczam panu Ruszczycowi?

Nie będzie przesady, jeśli powiem, że zawdzięczam mu wszystko. To, że pracuję, że szanują mnie koledzy w pracy.

Zawdzięczam też to, że staram się pracować nad sobą, kształtować swój charakter  

Nieraz zastanawiałem się, jak można by nazwać jego pracę? Szczególnie w ostatnich czasach można było dostrzec ogromny heroizm. Pan Ruszczyc przezwyciężał samego siebie - praca dla nas była ważniejsza, nie własne zdrowie.

Pisałem to wszystko, co dyktowało mi serce. Nie robiłem tego z nakazu, ale z konieczności uwiecznienia pamięci tego wspaniałego człowieka.

 

     i    i   i

 

Jest rok 1969. Pan Ruszczyc przysyła do mnie list, w którym zaprasza mnie do Lasek na Święta Wielkanocne. Oczywiście Panu Ruszczycowi odmówić nie było można. Kupiłem sobie nowe buty, i, jeśli mnie pamięć nie myli, w Wielki Czwartek zameldowałem się Panu Ruszczycowi. Przywitanie nasze, jak zawsze, było miłe i serdeczne. Wspomniane święta miałem przeżywać wspólnie z kolegami pracującymi w Warszawie, a mieszkającymi przy ulicy Foksal. Czas upływał w miłej atmosferze, chociaż ja zacząłem odczuwać ból w lewej nodze. Postanowiłem jednak nie skarżyć się nikomu, tylko samemu temu zaradzić. W Wielką Sobotę, po nabożeństwie, ledwie zdołałem wrócić na nocleg do Domu Chłopców. W Niedzielę Wielkanocną po śniadaniu powiedziałem o wszystkim panu Jankowi Michalikowi, który zaprowadził mnie do infirmerii, do Siostry Róży. Siostra po obejrzeniu nogi zawyrokowała, że zaczyna się zakażenie, i gdy tak pielęgnowała moją nogę, ja, siedząc na leżance, myślałem w duchu, aby czasem nie przyszedł Pan Ruszczyc. Wiedziałem, że przechepałby mnie za to, że wcześniej nie zgłosiłem się z tą dolegliwością. Aż tu nagle usłyszeliśmy charakterystyczne chrząknięcie na korytarzu. Po chwili spoglądania na nas Pan Ruszczyc zapytał:"Siostro Różo, a co u Siostry robi pan Włodzimierz?" Po udzieleniu przez Siostrę wyczerpującej informacji, Pan Henryk zwrócił się do mnie tymi słowy:"Włodzimierzu, moje dziecko, zaraz pan Ginko odwiezie Cię do domu. Jak przyjdę na obiad, to sobie porozmawiamy! Do tego czasu masz się położyć!"

Ponieważ był to pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, to obiad w Domu Chłopców miał bardzo uroczysty charakter. Przybyli nań między innymi oczywiście Pan Ruszczyc, Ojciec Tadeusz, jeśli mnie pamięć nie myli, to również Pani Morawska i Pani Welmanowa. Wraz z wszystkimi obecnymi zajadałem sobie świąteczne pyszności, gdy w pewnym momencie poczułem na ramieniu dłoń Pana Henryka, który zwrócił się do obsługującej nas Siostry Marii- Celiny w następujących słowach:"Siostro Celino, siostra przypilnuje, aby ten człowiek zjadł wszystko, co przed nim stoi na stole. To za karę!" Na pytanie Siostry, co to za kara, odrzekł:"On dobrze wie, za co". Po posiłku udałem się do pokoju, w którym mieszkałem, na drugie piętro naprzeciw schodów. Po południu z polecena Pana Ruszczyca przyniesiono mi pyszną kawę oraz przeróżne ciasta. Nieco później przyszła do mnie Pani Lucynka, wtedy jeszcze narzeczona Pana Janka Michalika, przynosząc mi od Pana Ruszczyca dużą bombonierę. Po czym przyniosła mi kolację, i tak dobiegł końca ten pierwszy dzień świąteczny. Jednakże najbardziej wzruszającym był dla mnie fakt następujący: w Lany Poniedziałek przyszła do mnie Siostra Maria- Celina z zapytaniem od Pana Ruszczyca, czy mam pragnienie przyjęcia Komunii Świętej? Gdy potwierdziłem, Siostra poleciła mi nałożyć na piżamę spodnie i zejść do kaplicy. Po kilkunastu minutach przyjechał ksiądz z Panem Jezusem. To wydarzenie wzruszyło mnie do głębi. Świadczy o wielkiej trosce Pana Ruszczyca nie tylko o sprawy doczesne. Takich wydarzeń było zapewne o wiele więcej, lecz nie sposób wszystkich opisać, a tym bardziej zapamiętać.

I może jeszcze jedno zdarzenie.

W połowie sierpnia 71 roku w drodze powrotnej z Wągrowca wpadłem na kilka godzin do Lasek, aby spotkać się z Panem Ruszczycem. A było to już po odznaczeniu Pana Henryka Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Pan Ruszczyc poczęstował mnie kawą i zapytał, czy chcę zobaczyć to odznaczenie. W trakcie oglądania tego medalu padły z ust Pana Henryka następujące słowa:"Ja nie przywiązuję do tego większej wagi. Dla mnie największą radość sprawiacie wy, niewidomi, jeśli żyjecie w społeczeństwie. Służąc innym,   nie zapominacie, co zawdzięczacie Laskom."  

Pan Henryk przywiązywał wielką wagę do kształcenia się niewidomych. Również i ja podjąłem taką próbę we wrześniu 1970 roku. Muszę w tym miejscu podkreślić, że Pan Ruszczyc okazał ogromną pomoc w załatwieniu przyjęcia mnie do wieczorowego Liceum Ogólnokształcącego  w Słupsku. Oczywiście musiałem zdać egzamin wstępny. W rozmowie z dyrektorem tegoż liceum Pan Ruszczyc był reprezentowany przez Pana Janka Michalika.  

Niestety, nie spełniłem oczekiwań Pana Henryka. Po półroczu intensywnej pracy musiałem zrezygnować z dalszej nauki, ponieważ absolutnie nie dawałem sobie rady ze ścisłymi przedmiotami. Oceny z przedmiotów humanistycznych miałem na tyle dobre, że dyrekcja szkoły namawiała mnie do kontynuowania nauki, proponując wręcz ulgowe traktowanie z przedmiotów ścisłych. Nie przyjąłem takich warunków, uznając, że byłoby to nieuczciwe przede wszystkim w stosunku do Pana Ruszczyca, a także w stosunku do niewidomych, którzy w przyszłości zapragnęliby uczęszczać do tej właśnie szkoły. Zaraz po podjęciu tej decyzji pojechałem do Pana Ruszczyca iprzedstawiłem całą sprawę. Wiedziałem, że zawiodłem Pana Henryka, lecz nigdy nie usłyszałem nawet najmniejszej wymówki. Na zakończenie rozmowy Pan Ruszczyc odezwał się głosem bardzo spokojnym, ciepłym, serdecznym- pełnym ojcowskiej miłości:"Moje kochane dziecko! Szkoda, że tak się stało, lecz szanuję twoją decyzję. Cieszę się, że miałeś odwagę otwarcie mi to wyznać. Zastanów się, czy w takim razie nie mógłbyś się realizować w pracy społecznej dla niewidomych, w miejscu twojego zamieszkania."

Tak też postąpiłem, ale to nie jest tematem moich wspomnień.   

Piątego maja 2001 r.  minęła setna rocznica urodzin naszego Pana Ruszczyca. Z wielkim wzruszeniem słuchałem audycji radiowych, poświęconych Panu Henrykowi. Tak się składa, że zarówno Pan Wacław Czyżycki- wychowanek Pana Henryka- jak i Jan Krakowiak byli moimi wychowawcami w internacie. Ksiądz profesor Janusz Strojny w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych pracował w Domu Chłopców jako wychowawca. Ojciec Eugeniusz Pokrywka- mój starszy, serdeczny kolega, również wychowanek Pana Ruszczyca, podobnie jak Pan Jan Michalik i Pan Czyżycki. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że chcę w ten sposób powiedzieć, jak bardzo te osoby były oddane nam, niewidomym. Praca tych ludzi oraz niewymienionych przeze mnie, a których przechowuję w sercu, stanowi o wielkości i oddaniu Dziełu Lasek do końca.

Musiałem to napisać, bo zdaję sobie sprawę, że gdyby Pan Ruszczyc nie miał wokół siebie tak oddanych, tak wspaniałych ludzi, to z pewnością wielu jakże cennych zamierzeń nie udałoby mu  się zrealizować. A z drugiej strony osobowość Pana Ruszczyca miała zasadniczy wpływ na ludzi z nim współpracujących, do nas niewidomych, nierzadko wymagających wielkiego trudu wychowawczego.  

Na koniec niech mi będzie wolno pochylić czoło nad wszystkimi- siostrami i świeckimi, zmarłymi i żyjącymi, którzy wspólnie z Sługą Bożą Matką Elżbietą Czacką, Panem Ruszczycem oraz wymienionymi i niewymienionymi z imienia poświęcili swoje życie służbie Bożej poprzez pracę dla nas.  

 Dzięki książkom zasłużonego dla Lasek, dla niewidomych, drogiemu memu sercu, Pana Michała Żółtowskiego, Dzieło Matki Czackiej oraz życie i praca Pana Ruszczyca pozwalają mi głębiej zrozumieć to miejsce.