„zawsze redaktor”
PERYPETIE I…TALENTY TŁUMACZA Anna Amanowicz W 2003 r. 31-letni Norbert Ryszczuk, tłumacz i nauczyciel, głównie języka angielskiego, człowiek ambitny, postanowił zdobyć dodatkową specjalizację w zawodzie, a mianowicie zostać tłumaczem przysięgłym. Jeśli ma się wszystkie uprawnienia i do perfekcji opanowany warsztat, nie ma nic prostszego, jak złożyć podanie wraz z CV do sądu okręgowego z prośbą o dopuszczenie do stosownego egzaminu: „Zwracam się z prośbą o ustanowienie mnie tłumaczem przysięgłym języka angielskiego. Jestem osobą niewidomą, w związku z tym uprzejmie proszę o zwolnienie mnie z egzaminu lub zorganizowanie go w takiej formie, bym mógł do niego przystąpić” - napisał pan Norbert w piśmie skierowanym 8 października 2003 r. do prezesa warszawskiego sądu okręgowego. W CV poinformował o swoich umiejętnościach i o warsztacie, w tym o odpowiednio przygotowanym do pracy tłumacza przysięgłego oprzyrządowaniu komputera. Prosta sprawa w urzędnikach sądu wzbudziła jednak wiele niepewności. - Ruszyła lawina pytań naszpikowanych wątpliwościami - mówi pan Norbert - typu: jak ja sobie wyobrażam zdawanie egzaminu, jak będę wykonywał tłumaczenia pisemne, jak w ogóle sobie poradzę. Beznadziejne indagowanie, z którego przebijała niewiedza o osobach niewidomych, rzekłbym nawet - kompletna ignorancja w tym zakresie. Korespondencja „biegała” tam i z powrotem ponad miesiąc, oni pytali, ja tłumaczyłem, aż wiceprezes sądu położył jej kres, ogłaszając w piśmie z 8 grudnia minionego roku hiobową dla mnie wieść: „Odmawiam ustanowienia pana Norberta Ryszczuka tłumaczem przysięgłym języka angielskiego.” U uzasadnieniu przeczytałem: „Aktualnie w okręgu sądu okręgowego w Warszawie ustanowionych jest 216 tłumaczy języka angielskiego. Dokonano przeglądu repertoriów 10 tłumaczy w okresie od 1 stycznia do 30 listopada i stwierdzono, że na rzecz wymiaru sprawiedliwości wykonano 24. Analiza ich pracy wskazuje, że nie są nadmiernie obciążeni i w pełni zaspokajają szeroko rozumiany obrót prawny. Brak jest przeto zapotrzebowania w tym zakresie. Ostatniemu zdaniu tego pisma mogłem natychmiast zadać kłam. Otóż, mimo obwieszczonego tam braku zapotrzebowania na tłumaczy, w 2003 r. nabór nowych odbył się w normalnym terminie. I tylko ja na swój egzamin nie zostałem zaproszony. Argument, że liczba tłumaczy przysięgłych jest obecnie wystarczająca do obsługi szeroko rozumianego obrotu prawnego, też jest łatwy do zbicia. Tłumacze przysięgli pracują nie tylko dla sądów, także dla innych instytucji, korzysta z ich usług na przykład Polski Związek Niewidomych. A tam właśnie obiecano mi zlecenia.” Dyskryminacja w polskim wydaniu Przyszło więc panu Norbertowi zmierzyć się z jawnie dyskryminacyjną decyzją. Tyle zachodu, tyle nerwów. Tyle upokorzeń. Upokorzeń? W sądzie? A jednak! W tym miejscu, odchodząc na chwilę od właściwego tematu, pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż w szacownym i wydawałoby się światłym urzędzie pan Norbert doznał upokorzenia kilkakrotnie. Bywał w sądzie przeważnie z osobą towarzyszącą. Dla sekretarki czy asystentki prezesa zdawał się być wówczas niewidzialny. - Komentując sprawy dotyczące mojej osoby - wspomina pan Norbert - wzrok wbijała w moją koleżankę: - Jak pani chce, to CV może pani zostawić - zwracała się do niej (chodziło oczywiście o „mój” życiorys). Było też tak, że czekaliśmy na rozmowę, jak to się mówi, wieki całe, gdy ona w tym czasie, długo, namiętnie i drobiazgowo objaśniała klientowi różne sprawy, ignorując nas totalnie. Dopiero po ostrej czyjejś uwadze łaskawie zajęła się nami. Swoją kompletną ignorancję na temat samodzielności niewidomych wykazała w momencie przyjmowania mojego podania o ustanowienie mnie tłumaczem przysięgłym: - Proszę pana - tym razem zwróciła się do mnie - przecież przy wykonywaniu tłumaczeń ustnych zawsze ktoś będzie musiał panu towarzyszyć. A akty prawne, pisemne tłumaczenia? Jak pan sobie to wyobraża?” Czasami, kiedy stykam się z taką niewiedzą i jawną dyskryminacją, wydaje mi się, że żyję w średniowieczu - komentuje pan Norbert. - W kraju leżącym w cywilizowanej Europie dyskryminacja panoszy się dosłownie wszędzie. Pomijam pracodawców, którzy nie chcą zatrudniać niewidomych zapewne z pobudek egoistycznych. Zwykli ludzie, przechodnie, nie wiedzą nawet, jak do nas podejść choćby na ulicy. Potrafią płakać na nasz widok. Nagminnie i w sposób natarczywy zadają pytania: - Jak to się stało, że pan nie widzi? Co pan zrobił, że wzrok pan stracił? Ludzie myślą, że boimy się schodów, że nie potrafimy na nie wejść. Kiedy niewidoma dziewczyna zamieszkała przede mną w obecnym moim mieszkaniu, sąsiedzi, wykształceni ludzie, zaczęli składać skargi do zarządu spółdzielni mieszkaniowej na jej samotną tam obecność: - To zagraża bezpieczeństwu bloku! - mówili z dramatyczną nutą w głosie. - Co za pomysły, by osoba niewidoma mieszkała bez opieki! Początkowo i pana Norbeta traktowali jak raroga. Ignorowali na przykład w windzie. Dopiero gdy, zamieszkał z koleżanką, zaczęli go dostrzegać i pozdrawiać. A dzieci? Z nimi też miewa przykre zderzenia. Potrafią, na przykład, wywieźć go windą na niewłaściwe piętro, myśląc, że nie zdaje sobie z tego sprawy, że sobie nie poradzi. - Ojej, ślepy pan? - zawołał kiedyś wyrostek, przejeżdżając obok niego na rowerze. Inny powiedział do osoby, która mu towarzyszyła: - Proszę pana, ja temu panu otworzyłem drzwi, bo ten pan jest ślepy! Te przypadki świadczą, jak niewiele czasu poświęcają dorośli na rozmowy o kulturze obcowania z ludźmi, jak mała jest dbałość o wychowanie młodego pokolenia w duchu tolerancji i poszanowania drugiego człowieka. W tym miejscu kończę dygresję i wracam do niechlubnej odmowy powołania pana Norberta na tłumacza przysięgłego. Otóż mojemu bohaterowi ani w głowie było się poddać. Znał swoją wartość, wiedział, po czyjej stronie jest racja. Nie zastanawiając się wiele, „wysmażył” stosowną skargę i przesłał ją na ręce rzecznika spraw obywatelskich, sugerując, że odmowa nastąpiła z przyczyn wyłącznie pozamerytorycznych. Taka była bowiem prawda. Choć nie napisano tego wprost, z przebiegu sprawy i przedstawionych przez sąd argumentów łatwo można było wywnioskować, że odrzucenie prośby nastąpiło wyłącznie ze względu na niewidzenie osoby zainteresowanej. Tak też oszacowało to Ministerstwo Sprawiedliwości. Uchylono decyzję sądu okręgowego i pan prezes zmuszony został do dopuszczenia Norberta Ryszczuka do egzaminu. Mój bohater zdał go w kwietniu tego roku z wynikiem pozytywnym i złożył tradycyjną przysięgę. I tak, po rocznej batalii, w której nadwerężył nerwy, zaznał ich upokorzeń, zdołał przeżyć chwile zwątpienia, udało mu się wygrać bitwę. Bogactwo zainteresowań Tym optymistycznym akcentem mogłabym zakończyć tekst o Norbercie Ryszczuku. Ten młody człowiek ma jednak tyle talentów i oryginalnych zainteresowań, iż świętokradztwem byłoby nie wspomnieć przynajmniej o kilku. Kto wie, na przykład, co to jest drumla? Zapewne niewiele osób zetknęło się z niewielkim instrumentem, znanym w średniowiecznej Europie, popularnym do XVIII wieku. A pan Norbert z drumli, niewielkiej stalowej ramki w kształcie podkówki, wydobywa prześliczne, osobliwe dźwięki. Sięgnął też po harmonijkę ustną i obecnie przerabia kurs gry dla zaawansowanych - podręczniki z płytami CD, na których zapisane są ćwiczenia na ów instrument, sprowadza aż ze Stanów Zjednoczonych. Na harmonijce wygrywa bluesa, najchętniej z towarzyszeniem gitary. Na razie na własny użytek, po cichu marzy jednak o koncercie przed publicznością. Ale bodajże największym zainteresowaniem obdarzył pan Norbert ptaki, szczególnie jerzyki, podobne do jaskółek. Kolekcja nagrań ptasich głosów, którą skompletował i nieustannie wzbogaca (zapis 4 tysięcy gatunków, czyli połowa światowej ptasiej populacji), to unikat na dużą skalę. Wielką radość sprawia mu uczenie się rozpoznawania ptasich treli. Z łatwością potrafi już wyróżnić wiele gatunków krajowych: głuszca, dropia, cierniówkę, gajówkę, no i oczywiście ukochanego jerzyka. Słuchanie głosów naszych braci mniejszych sprawia zapracowanemu tłumaczowi radość, pomaga mu się zrelaksować, odprężyć, rozmarzyć, naładować akumulatory. Ptasie hobby przeniósł pan Norbert na niwę zawodową, wybierając za temat pracy doktorskiej „Terminologię ornitologiczną w kulturze”. Z myślą o niewidomych użytkownikach komputerów napisał dwie książki, poświęcone nauce pracy w systemie Windows i w kilku innych przydatnych aplikacjach. Wykorzystywane są podczas szkoleń komputerowych. Sięga po nie też sam autor, kiedy coś uleci mu z własnej pamięci. I to by było na tyle - powtórzę za znanym satyrykiem. Przynajmniej na razie. Krótki rzut na oryginalne i wielostronne zainteresowania Norberta Ryszczuka zakończę wyrażeniem nadziei, iż on sam zechce kiedyś opowiedzieć o nich na łamach czasopisma. Z faktu, iż teksty jego autorstwa, o tematyce muzycznej, chętnie drukuje „Magazyn Muzyczny”, wynika, że pan Norbert ma również dziennikarską smykałkę. Pochodnia wrzesień 2004 |