Biografia prasowa  

Jan Rynkiewicz Pracownik służby zdrowia  

Działacz społeczny PZN w Piekarach Śląskich  

 


Wszystko zależy od miłości

                   Grażyna Wojtkiewicz

Pan Jan Rynkiewicz z Piekar Śląskich ma powody do radości i satysfakcji. Udane życie rodzinne i ceniona praca zawodowa, bogata działalność społeczna w miejscowym kole PZN, wdzięczność niewidomych, z których niejednemu pomógł odnaleźć się po tragedii utraty wzroku - to tylko niektóre z jego życiowych dokonań. Jeśli do tego dodać talent literacki i co się z tym wiąże - zdobywanie nagród w konkursach "Pochodni" - to pan Jan może spokojnie powiedzieć, że 50 lat swojego życia przeżył ciekawie i pożytecznie.   

W wieku 16. lat jaskra pozbawiła go wzroku. Najpierw była szkoła dla dzieci niedowidzących w Łodzi, gdzie poznał swoją przyszłą żonę, a następnie szkoła w Bydgoszczy; potem wyuczony zawód szczotkarza i szkoła masażu w Krakowie. W trakcie nauki przypadkowo dowiedział się o szpitalu chirurgii urazowej w Piekarach Śląskich i pomyślał, że chciałby tam pracować, tym bardziej, że w niedalekim Radzionkowie mieszkała jego żona. Jego marzenie wkrótce się spełniło - został masażystą na najtrudniejszym oddziale urazów kręgosłupa. Pracuje tam do dziś, czyli równe 34 lata.

- Na mój oddział trafiali młodzi ludzie, tzw. "skoczki", którzy doznali urazów podczas skoków do wody - wspomina pan Jan. - Musiałem być niezłym psychologiem, by w pierwszych dniach po tragedii ustrzec ich przed całkowitym załamaniem. Sam mój przykład działał na nich mobilizująco.

Dziś na chirurgii urazowej pracuje cały sztab specjalistów, łącznie z psychologiem, którego rolę w początkach swojej pracy spełniał niewidomy masażysta.

Także żona i córka są masażystkami, chociaż ostatnio, po 30 latach, żona została zwolniona w ramach redukcji zatrudnienia. Córka jeszcze pracuje, choć mówi, że w dzisiejszych czasach coraz trudniej jest niewidomemu wykonywać ten zawód. Na razie jest szczęśliwą mężatką, gdyż dwa miesiące temu poślubiła  niewidomego organistę.

Kiedy pan Jan okrzepł już w pracy zawodowej, zaczął udzielać się w działalności społecznej w miejscowym kole. Ponieważ był w tym dobry i zdobył zaufanie niewidomych, został przewodniczącym. Piastuje tę funkcję do dnia dzisiejszego, czyli 24 lata, a w roku bieżącym wraz ze swym kołem w Piekarach Śląskich, które obecnie zrzesza 88 osób, będzie święcił jubileusz 40-lecia istnienia tej placówki.

Początki pracy w kole były trudne. Najbardziej doskwierał brak własnego lokalu. Z tego też powodu nie można było rozwinąć działalności z prawdziwego zdarzenia. Poniewierali się więc po prywatnych mieszkaniach, potem były dyżury w Urzędzie Miasta, aż wreszcie w 1980 roku otrzymali 41 m2 lokal,  zaspokajający ich potrzeby. Duża w tym zasługa znanej niewidomej działaczki z tamtejszego terenu pani Marianny Blok. Jest nieduża świetlica,  pomieszczenie biurowe, niewielki korytarz i sanitariaty.  

Przeglądam bogate kroniki działalności piekarskiego koła, prowadzone regularnie od 1972 roku i dochodzę do wniosku, iż mimo trudności lokalowych placówka rozwinęła bogatą i różnorodną działalność. Były więc wspólne wycieczki i wyjścia do teatru,  spotkania rocznicowe, zręcznościowe konkursy, nauka pisma Braille'a i robótek ręcznych, prelekcje w szkołach, informujące o życiu ludzi bez wzroku, a nawet wspólne czytanie "Pochodni". I jeszcze jedna uwaga wynikająca z tej lektury - zauważalnie zmniejszająca się ranga organizacji niewidomych. W dawnych czasach na uroczystych spotkaniach w kole bywał cały miejscowy establishment - przedstawiciel komitetu partii, Urzędu Miasta, PKPS, organizacji inwalidzkich i wielu innych znaczących notabli. Dziś zmieniło się o tyle, iż  niemal jedynym, ale za to stałym bywalcem świetlicowych spotkań w kole jest ksiądz Stanisław Gawron, który  umila je grą na gitarze, ciekawymi pogadankami i wspólnym śpiewem. I to wszystko, na co ich stać w obecnych czasach, bo cóż można zrobić za 1400 zł rocznie, bo takim funduszem dysponuje koło łącznie z wpłatami od sponsorów, zwłaszcza kiedy tych ostatnich z roku na rok ubywa? Trzeba z tego opłacić telefony, media, a do 98. roku także czynsz za lokal, gdyż dopiero od dwóch lat przejął to na siebie Urząd Miasta. 55 proc. człokowskich składek pozostaje w kole, ale to kropla w morzu potrzeb, dlatego pan Jan Rynkiewicz z coraz cięższym sercem sprawuje swoją funkcję. Twierdzi, że już skończył się jego czas, bo nie nadaje się na obecne czasy, gdzie człowiek słabszy ginie w tłumie i nikt nie upomni się o jego los. Autentycznie cierpi, gdy niemal każdego dnia musi odmawiać jakiemuś niewidomemu pomocy, którą przedtem zawsze znalazł w kole. Z tego też powodu aż 11 osób zrezygnowało z przynależności do naszej organizacji. Dziś praca przewodniczącego ogranicza się właściwie do informowania niewidomych na zebraniach o tym, gdzie i co mogą załatwić, a bogatym źródłem tych informacji są dla pana Jana związkowe czasopisma - "Pochodnia" i "Biuletyn Informacyjny".

Członkowie piekarskiego koła to w większości ludzie starsi, tacy, którzy sami sobie nie poradzą. Kiedyś czuli się ważni w swojej lokalnej społeczności, kiedy regularnie odwiedzał ich działacz koła i na bieżąco znał sytuację każdego niewidomego na swoim terenie, a w razie potrzeby udzielał pomocy. Dziś to wszystko się skończyło, jest za to ciągła, upokarzająca żebranina o pieniądze. Dlatego pan Jan dotrwa w roli przewodniczącego do końca kadencji i już przygotowuje młodszego następcę, 26-letniego informatyka Krzysztofa Wostala, który na razie jest wiceprzewodniczącym zarządu koła. Inni członkowie władz piekarskiego koła to: Anna Kurek, Dorota Sopuch, Iwona.... i Jan Gaweł. Jest jeszcze osoba widząca, Teresa Szlenk, która zupełnie bezinteresownie, z potrzeby serca  pomaga im w pracy.  W każdy wtorek są w kole dyżury i regularne spotkania z niewidomymi, a gospodarze starają się stworzyć atmosferę iście rodzinną. Chyba się to udaje, bo co tydzień lokal koła zapełnia się ludźmi.  

Nieźle układa się współpraca z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie. W kole odpowiada za nią pani Dorota, która wypełnia wnioski niewidomym chcącym wyjechać na turnus rehabilitacyjny i hurtem odnosi je do ośrodka. Także ich macierzysty, Śląski Okręg PZN, wspiera ich jak może - oczywiście informacją i dobrą radą.

- Do tej pracy trzeba mieć nie tylko wiedzę, umiejętność współpracy z ludźmi i siłę przebicia, ale przede wszystkimserce - mówi pan Jan Rynkiewicz. - Ja zawsze miałem silne oparcie w swojej rodzinie. Z żoną przeżyliśmy szczęśliwie 32 lata. W małżeństwie wszystko zależy od miłości, a tej u nas nigdy nie brakowało.  

Czego życzyć niewidomym z Piekar na jubileusz 40-lecia? Chyba tego, by tamtejsze władze samorządowe otoczyły ich lepszą niż dotychczas opieką, bo to ich urzędniczy obowiązek, no i godnego następcy pana Rynkiewicza na stanowisku przewodniczącego.  

Pochodnia sierpień 2000