„zawsze redaktor”
Rzeźby Andrzeja Rusockiego Wanda Szuman
Rzeźby ociemniałego masażysty, pana Andrzeja Rusockiego z Ciechocinka, budzą ogólny podziw. Zastanawia umiejętność odtwarzania w glinie postaci ludzi i zwierząt, zmusza do refleksji bogactwo i różnorodność tematów. Kiełkują w nas naturalne pytania: czy pan Rusocki zupełnie nie widzi, czy może dopiero niedawno stracił wzrok oraz od kiedy zaczął rzeźbić? Słaby wzrok od dzieciństwa spowodował pewne ograniczenie w poruszaniu się. Matka synka rozumie, daje mu zabawki „zaczarowane, ożywione wyobraźnią” - jak się sam wyraża - zwłaszcza „ten blaszany siwek z wózkiem cieszył mnie, był moją radością”. Pamięta go dobrze z czasu, gdy miał trzy lata, bowiem słabym już wówczas wzrokiem łatwiej dostrzegał właśnie biały kolor. Z Warszawy, gdzie się Andrzej urodził, rodzina przenosi się do Białej Podlaskiej, do willi z ogródkiem. Tu znów odkrycie zwierząt żywych: „A matka moja to naprawdę anioł, nie przeszkadzała mi bawić się z domowymi zwierzętami i gdzieś w sąsiedztwie pasącą się kozą”. (Otóż koza jest też i dziś częstym tematem rzeźb pana Rusockiego i twierdzi on, że ludzie na ogół mało dostrzegają piękno jej budowy). Stopniowo wzmaga się zaprzyjaźnienie chłopca ze zwierzętami. Za otrzymywane co tydzień pieniądze zdobywa kuca, starego wiejskiego konika. Zaczyna też sam wyrabiać zwierzątka ze świeczek choinkowych. Pod koniec wojny następuje zupełna utrata wzroku, potem kolejno: wyjazd z domu do szkoły dla niewidomych w Laskach Warszawskich, ukończenie kursu masażu i praca w tym zawodzie w uzdrowiskach. W nowym, obcym otoczeniu pies - przewodnik odgrywa wielką rolę i staje się często modelem do rzeźby. W tym czasie pan Rusocki zawiera związek małżeński i, jak sam twierdzi, „miłość rodzi cuda”. Praca rzeźbiarska nie ustaje i w roku 1956 Andrzej Rusocki oddaje pierwszy raz swe figurki na festiwal sztuki ludowej. Kończy się to niepowodzeniem, lecz nie łamie twórczego zapędu, a pobudza do tym usilniejszego doskonalenia swych prac. Powstają coraz to nowe postacie ludzi i zwierząt: wiejska kobiecina, niosąca kogutka, pięknie ufryzowana pani z papugą na ramieniu, starzyk (ten z pieśni śląskiej z Gołąbkiem i króliczkiem), zapamiętana z czasów dziecięcych typowa figura Żyda z długą brodą i w chałacie oraz ucieleśnione w glinie cierpienie w postaci Chrystusa Boleściwego. Pan Rusocki podkreśla dużą uprzejmość ludzi wiejskich, „robiących wszystko, co mogą, aby ułatwić mi pracę”. Wracają na warsztat psy różnych ras, często też własny pies - przewodnik: „wydobyłem z niego to, za co kochamy psa - jego przywiązanie do człowieka”. Miła jest też psia rodzina - suczka z trzema szczeniętami. Od dziesięciu lat pojawiają się rzeźby dzikich zwierząt - niedźwiedzia, małpy, lwiątka, itp. - a to dzięki uprzejmości pracowników ogrodów zoologicznych w Warszawie, Łodzi, Poznaniu. Ze szczególną wdzięcznością wspomina rzeźbiarz panią Marię Pohorecką i dyrektora Lewandowskiego. Do tych miast dojeżdża pan Rusocki z jednym czy drugim ze swych kilkunastoletnich synów, najczęściej w okresie ich wakacji. Trudności nadawania widzialnych kształtów martwej bryle piętrzą się przed niewidomym nie tylko na skutek potrzeby podróżowania z przewodnikiem. Dochodzi kłopot ze zdobywaniem specjalnej gliny modelarskiej, sprowadzanej z odległych miejscowości, gdyż zwykła glina z cegielni nie nadaje się do modelowania. Dalsze komplikacje wynikają przy przewożeniu ciężkich, najpierw też wilgotnych figur do pieców ceramicznych i z powrotem. Przez szereg lat pan Rusocki musiał dobierać silnego mężczyznę do przewożenia tych niemałych ciężarów pociągami i tramwajami pomiędzy Ciechocinkiem i Toruniem. Przed dwoma laty Zarząd Polskiego Związku Niewidomych ofiarował mu elektryczny piec do wypalania rzeźb. Przyczynił się do tego w znacznym stopniu dr Włodzimierz Dolański. Praca rzeźbiarska Andrzeja Rusockiego rozwija się stale jakościowo, ilościowo i wielkościowo. W mieszkaniu państwa Rusockich widzimy półki pełne postaci z gliny, będące każda owocem myśli, woli i uczuć ich twórcy. Rzeźby te rozchodzą się do prywatnych odbiorców. Spotykamy je też w świetlicach, w muzeach i ostatnio na specjalnej wystawie prac pana Rusockiego w Wąbrzeźnie. Dobrze byłoby pokazać plon tej artystycznej pracy w stolicy, na starannie przygotowanej wystawie. W następstwie może udałoby się Andrzejowi Rusockiemu przerwać pracę masażysty, a przeznaczyć cały swój czas na działalność plastyczno - artystyczną. Wtedy obudziłoby się i utrwaliło u wielu ludzi przekonanie o istnieniu inwalidów silniejszych niż ich kalectwo, szczęśliwych mimo ogromu nieszczęścia. Pochodnia Czerwiec 1972
|