Siostra Barbara

  Henryk Szczepański  

`W tym roku Ośrodek Rehabilitacji i Wypoczynku Polskiego Związku Niewidomych w Muszynie obchodzi 60. rocznicę działalności. Przez ponad połowę jego historii była z nim związana BARBARA ROSZAK, pracująca tu jako pielęgniarka, obecnie na emeryturze.

- Jak Pani tu trafiła?

- Jak to często się zdarza - przez przypadek. Od mojej pacjentki, Jadzi Przywarciak, dowiedziałam się o obozie sportowym niewidomych. Kiedy tam pojechałam i poznałam inwalidów wzroku, trudno mi było się z nimi rozstać. Tym bardziej, że Jan Dziedzic z poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego, który prowadził ten obóz, był człowiekiem umiejącym zachęcić do pracy dla potrzebujących.

W 1962 roku Akademia Wychowania Fizycznego w Poznaniu rozpoczęła organizowanie zajęć rehabilitacyjno-sportowych dla osób niewidomych z dodatkowym kalectwem. Znaleźli się wśród nich amputanci kończyn, ludzie na wózkach inwalidzkich i z zaburzeniami słuchu. Promotorem przedsięwzięcia był profesor Jan Dziedzic - późniejszy rektor Akademii, a wówczas asystent, rozpoczynający karierę naukową. Do wielkiej sprawy umiał zapalić innych. Jedną z entuzjastek była Barbara Roszak.

- Wtedy do Muszyny przyjechałam po raz pierwszy - mówi pani Barbara. - Miałam za sobą kilka lat praktyki pielęgniarskiej. Nawet nie przeczuwałam, że ludzie niewidomi wzbudzą we mnie tak mocne przywiązanie. Poświęcałam swoje urlopy wypoczynkowe i przyjeżdżałam tutaj, aby pomagać. Wprawiali mnie w zachwyt i zdumienie. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy na górskim stoku zobaczyłam niewidomego zjeżdżającego na nartach. Wiedziałam, że zamiast jednej nogi miał protezę. Na zamarzniętym Popradzie niewidomi jeździli na łyżwach pod kierunkiem prof. Laurentowskiego. Śmigali z gracją, orientując się tylko za pomocą słuchu. Ci nie starzy jeszcze ludzie stali się inwalidami w czasie wojny, a niektórzy - wkrótce po zawieszeniu działań. Powszechny podziw budził Wincenty Mierzejewski z Lublina. Choć miał amputowane obie dłonie, umiał sobie radzić niemal ze wszystkim. Pomocy potrzebował tylko przy zapinaniu guzika pod szyją i zawiązaniu sznurowadeł. Swego czasu nakręcono o nim film.

Latem niewidomi jeździli na jeziora do Drawna i Zaniemyśla. Okazało się, że i na wodzie potrafią być samodzielni. Polubiłam ich za to, że nie rozpaczali nad sobą. Mieli poczucie humoru. Czasem mówili: - co tam oczy, najważniejsze aby główka pracowała, no i ręce.

Wtedy pani Barbara porzuciła Poznań i na stałe osiedliła się nad Popradem. Urodziła się w Krzywiuniu Wielkopolskim. Pochodzi z rodziny inteligenckiej - matka była nauczycielką, a ojciec właścicielem przedwojennej firmy przewozowej. Naukę zawodu rozpoczęła pod okiem ss. szarytek ze szpitala w Kościanie. W 1951 roku zdobyła dyplom. Otrzymała nakaz pracy i przyjęła obowiązki oddziałowej na laryngologii w szpitalu miejskim w Poznaniu.

Od 1992 r. jest na emeryturze, ale w dalszym ciągu pracuje w niepełnym wymiarze godzin. Ośrodek niewidomych w Muszynie jest jej drugim domem. Każdego dnia przychodzi tutaj ze swego skromnego mieszkanka w centrum Muszyny. Za ofiarną pracę na rzecz środowiska otrzymała Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

- Spotkałam tu także ludzi biednych i zaniedbanych - wspomina. - Byli tacy, którzy nie wiedzieli, co to koszula nocna, szczoteczka do zębów czy mycie nóg. Były okresy walki z wszawicą i pluskwami. Nie odbierałam porodu, ale asystowałam przy zgonach. Z życzliwością i sympatią patrzyłam na zakochanych, którzy po wyjeździe z Muszyny wstępowali w szczęśliwe związki. Przeżyłam parę pożarów. Po kilku remontach dom stał się przytulny i zdrowy. Mile wspominam długie lata współpracy z wieloletnim kierownikiem - Stanisławem Zajkowskim i dr. Ryszardem Kosibą.

Dziś ludzie z dysfunkcją widzenia w coraz mniejszym stopniu potrzebują opieki. Zauważam, że PZN ma ogromne osiągnięcia w rehabilitacji inwalidów wzroku. Właśnie, gdy tu odpoczywają, można zaobserwować, jak dalece są samodzielni i sprawni. Wielu z nich pracuje w trudnych zawodach i na odpowiedzialnych stanowiskach.

Siostra Barbara jest powszechnie lubiana. Cieszy się dobrym zdrowiem i samopoczuciem.

- Zawdzięczam to Matce Boskiej - naszej Pani Muszyńskiej - mówi. - Często ją odwiedzam i modlę się przed nią. Uważam, że pacierz i wiara są wyjątkowo cennym panaceum. Patrząc na jej wizerunek w kościele św. Józefa, chcę coś zrobić dla niej. Wiele Jej zawdzięczam - dzięki Niej odnalazłam kiedyś Boga i kościół. Noszę się z zamiarem przekazania swoich życiowych oszczędności na     złotą koronę. Chciałabym, aby dały początek fundacji.

P12-96