„zawsze redaktor”
Roczeń w Kanadzie W lipcu ubiegłego roku Roman Roczeń zdobył Grand Prix na muzycznym festiwalu "Spotkania z Szantą" w Giżycku. Konsekwencją tej nagrody było zaproszenie go na podobny festiwal polonijny do Toronto. Bilet do Kanady dla niego i przewodnika ufundował Dom Kultury w Giżycku wspólnie z Urzędem Miasta. Oczekiwania na imprezę trwały ponad rok. W drugiej połowie października br. do Kanady oprócz Roczenia, wylecieli chłopcy z grupy "Mechanicy szanty", "Ekate" z Gdyni i dinozaury tego gatunku muzyki "Stare dzwony", z Jurkiem Porębskim i Andrzejem Koryckim na czele, czyli pierwsza liga zespołów szantowych w Polsce. Mieli stanowić okrasę festiwalu w Toronto, i tak się stało. Roman dał w Toronto trzy koncerty. - Polonia kanadyjska jest bardzo złakniona kulturalnych kontaktów z krajem, mimo że odległości skróciły się poprzez internet i telewizję satelitarną - mówi Roczeń. - Dobrym więc pomysłem Zbyszka Sarny, organizatora konkursu, było zaproszenie zespołów z Polski. Sam pobyt był "bezdewizowy" - za grę nie dostawaliśmy pieniędzy, a wikt i opierunek mieliśmy w domach naszych rodaków. Kiedy koncertowałem jeszcze z chłopakami z innych zespołów, publiczność nie chciała mnie wypuścić ze sceny. Zorganizowano więc mój solowy występ w pubie "Old Stable" (Stara Stajnia). Ludziom podobały się moje występy, śpiewali ze mną stare kawałki szantowe, które pamiętali jeszcze z kraju. Cieszę się, że mogłem im na chwilę przybliżyć Polskę. Natomiast w Kanadzie olbrzymie wrażenie zrobił na mnie wodospad Niagara. Z wysokości 50 metrów w każdej minucie spada 150 mln ton wody. Byłem w środku tunelu obserwacyjnego. Jest tam niesamowita akustyka - niski, dudniący, groźny dźwięk. A potem podejście zaledwie na parę metrów w pobliże kaskady spadającej wody. Przed potęgą przyrody należałoby paść na kolana. Ciekawe obserwacje miał Roman z odwiedzin w Kanadyjskim Związku Niewidomych i spotkanie w Toronto z Jurkiem Smolińskim - dawnym pracownikiem PZN. Obecnie odpowiada on za zaopatrzenie w sprzęt komputerowy kanadyjskich niewidomych. - Trochę więcej spodziewałem się po tamtejszym sprzęcie rehabilitacyjnym, ale rozczarowałem się. Nie powinniśmy mieć kompleksu kraju trzeciego świata - mówi Romek. - W sklepie z pomocami nie dostrzegłem nie tylko ciekawej białej laski, lecz nawet brajlowskiego zegarka. Natomiast możemy im pozazdrościć uporu w promowaniu pisma brajla. Każda gazeta czarnodrukowa może być "przetłumaczona" na pismo punktowe. Spotkałem się nawet z przedrukiem "Playboya", oczywiście bez rysunków i fotografii. Tam także niewielu niewidomych, podobnie jak u nas, ma pracę. Jednak renty pozwalają im na godziwe życie. Bądź, co bądź, jest to bogaty kraj. Najbliższe plany Romana to wydanie drugiej już płyty kompaktowej, tym razem w duecie z Krzysztofem Podstawką, świetnym gitarzystą, absolwentem Akademii Muzycznej. Od pewnego czasu grywają wspólnie w pubach pod szyldem "Dwójka bez sternika". Płyta ma być nagrana profesjonalnie i sprzedawana, nie jak poprzednia w pubach, ale w sklepach czy stoiskach muzycznych. Na razie muszą zebrać pieniądze na nagranie. Dopiero wtedy będziemy mogli jej posłuchać. Bądźmy cierpliwi. Co się odwlecze... AS
Roczeń w natarciu Piosenki Romana trafiają do każdego, niezależnie od wieku. Roman Roczeń nie poprzestał na wydaniu pierwszej płyty szantowej „Mogę kopać tu dalej” (pisaliśmy o nim w „Pochodni” 1/2000) i ruszył za ciosem. Nie jest prostą sprawą znaleźć sponsorów na takie przedsięwzięcie - nagrania, aranżacja, realizacja, kopiowanie, okładka itd. Aby wydać kompakt „Chłodnia” w nakładzie 3 tysięcy egzemplarzy, trzeba wyłożyć około 50 tysięcy zł. Na wydanie nowej płyty Roczenia złożyli się: Tomasz Honkisz - właściciel lokalu „Gniazdo Piratów”, Mirek Kucharczyk - „Sepia Druk”, Marcin Benke, PRYM. Megaus - tłocznia. W nagraniu z Roczeniem (śpiew i gitara) brali udział: Waldemar Lewandowski, Wojtek Morawski i Łukasz Owczynnikow. Zamieszczono na niej dziesięć utworów, w tym dwa z poprzedniej płyty („Maleńka miłość” i „Kobiety z portu”), ale w nowej aranżacji. „Chłodnia” nie przypomina poprzedniego krążka - bardziej rozbudowana jest linia muzyczna, inny aranż. Teksty pisali: Agata i Piotr Bukartyk i Jacek Wasilewski. Na promocję „Chłodni” w warszawskim pubie „Gniazdo Piratów” na Bielanach przybyło w lipcowy wieczór półtorej setki zaproszonych szantowców. Zwabiło ich nie tyle darmowe piwko czy zimne zakąski, co ciekawość nowych utworów. Jeden z przybyłych studentów stwierdził krótko: - Jest jakaś magia w jego śpiewaniu. Tego nie da się prosto wytłumaczyć. I dlatego ciągną za nim ludzie. Jeden z trzech muzyków grających na inauguracji, Waldek Lewandowski, powiedział: - Wspólna gra z Romiem to przypadek. Wcześniej kilka imprez zagraliśmy w pubach. A przed tym występem były trzy krótkie próby. Co dalej? Trzeba spytać Romka. Ta jego druga płyta jest stateczna, bardzo dobrze zrealizowana. Fanem Roczenia, a jednocześnie jego nauczycielem z Lasek jest Wojciech Roztworowski, kiedyś kierownik drukarni Zakładu Wydawnictw i Nagrań na Konwiktorskiej w Warszawie. To on, żeglarz, namówił swego ucznia do grania szantów. A teraz? - Teraz rozwija się prawidłowo. Życzę mu, by został bardziej zauważony i doceniony. Radio i telewizja zalewają nas najgorszymi wzorcami „łomotowej” muzyki. A piosenki Romana, jego styl śpiewania, trafiają do każdego - i starego, i młodego. Jest to muzyka niszowa, promowana przez środowisko żeglarskie, czyli 200 tysięcy ludzi. Dzięki koncertom i płytom znają go prawie wszyscy z naszej jachtowej rodziny. I będziemy go promować, bo chłopak wart tego. Tomasz Honkisz, szef „Gniazda Piratów”, z Roczeniem spotkał się półtora roku temu. Pogadali o życiu, przypadli sobie do gustu. Z tego spotkania narodziła się współpraca. Honkisz zaprosił go do nadwiślańskiego pubu i częściowo zasponsorował płytę. Co podoba się ludziom w jego śpiewaniu? Zastanawia się przez chwilę. - Głos podobny do Wysockiego, no i kontakt z publicznością, stworzenie specyficznej atmosfery. On mimo, że nie widzi, pamięta wiele osób i otwarcie z nimi gawędzi w czasie imprezy. Myślę, że będzie gwoździem tego lokalu. Zagra 4-5 razy w miesiącu, ściągaj ąc swoich fanów z całej Warszawy, i nie tylko. To nasz wspólny interes! Andrzej Szymański Pochodnia wrzesień 2002
Roman Rocze¨ - z cyklu "Gość Magazynu" - Elżbieta Jakubowska, Krzysztof Pruśniewski Niedziela wieczór. Pijemy piwo w "Gnieździe piratów" - żeglarskiej knajpce nad warszawską Wisłą. Trudno o wolne miejsce. Wokół gwar, atmosfera rozpoczynających się wakacji. Z głośników dobiegają szanty. W pewnym momencie pod ogródek podjeżdża samochód. Otwierają się drzwi i pierwszy wyskakuje mały, wesoły kundelek. Chwilę później wysiada młoda kobieta i mężczyzna, który od razu idzie w stronę otwartego już bagażnika. Witają ich znajomymi. Ktoś pomaga nieść wzmacniacz, ktoś inny - statyw do mikrofonu i zwoje kabli. Mężczyzna, który przyjechał, trzyma w ręku gitarę w czarnym futerale i kieruje się wprost do solidnej ławy, służącej za scenę. Kiedy idzie wśród stolików, co chwila ktoś go serdecznie pozdrawia. Już na scenie wyjmuje discmana, podłącza do głośników i puszcza z niego swoją muzykę - też szanty. Teraz dopiero zaczyna rozstawiać sprzęt, podłączać kable, stroić gitarę. W ko¨cu wyłącza muzykę i AAbiorąc łyk chłodnego piwa, zaczyna własny koncert. To Roman Rocze¨ - niewidomy pieśniarz i żeglarz. Najpierw zapowiada program występu. W pierwszej części będą to głównie utwory z jego najnowszej płyty "Chłodnia" - poezja śpiewana z domieszką nuty żeglarskiej i podróżniczej. W części drugiej natomiast dominować będą szanty. W trakcie koncertu przybywa jeszcze słuchaczy. Z braku miejsc rozsiadają się na małej skarpie w pobliżu "Gniazda", a później także tuż obok Romana. Stopniowo wszyscy włączają się do śpiewu. W przerwie z trudem dopchaliśmy się do artysty i poprosiliśmy o wywiad dla Nowego Magazynu Muzycznego. Chętnie się zgodził. A oto, co nam powiedział. - Jaki repertuar zazwyczaj wykonujesz? - Gram różne rzeczy i z reguły staram się mieszać style. Na przykład wczoraj na regatach w Mikołajkach grałem koncert z przewagą szant. Natomiast kiedy grałem na ognisku przewodników beskidzkich, przeważała piosenka turystyczna z domieszką poezji śpiewanej i ogólnie znanych piosenek. - Czy masz wolną rękę w wybieraniu repertuaru, czy ktoś ci go narzuca? - Już nie. Kiedyś próbowano i nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić. Doświadczenie nauczyło mnie, że każdy powinien skupić się na swoich rzeczach. Ja nie wtrącam się do kuchni, do wystroju, a właściciel lokalu nie powinien wtrącać się do muzyki. Albo mu się ona podoba i współpracujemy, albo nie. - Jaki był twój pierwszy kontakt z żaglami? Jak to się stało, że śpiewasz szanty? - Tak w ogóle to ja jestem "córka rybaka". Urodziłem się na Mazurach, w Szczytnie. W pubach gram od połowy lat dziewięćdziesiątych, ale dopiero po pięciu latach wybrałem się na pierwszy w moim życiu festiwal piosenki żeglarskiej w Giżycku. Był to tak szczęśliwy wyjazd, że sko¨czył się Grand Prix. Wtedy zrozumiałem, że skoro już tak śpiewam te szanty, to właściwie powinienem poczuć, jak to jest naprawdę. - Czy żeglujesz? - Raczej nie mam na to czasu, ale jak tylko zdarza się okazja, to tak. Kiedyś nawet dotknąłem morza. Popłynąłem na "Zawiszy" w rejs, który sko¨czył się ostrym spotkaniem z Neptunem. Była taka doba, że sztorm osiągał 11 stopni w skali Beauforta, a przechył wynosił 54 stopnie. Zrozumiałem wtedy, że to nie są żarty i w pewnym momencie nie ma ratunku. Nie ma komórki, nie można powiedzieć "wysiadam" czy "ja chcę wracać". W najgorszym razie to już jest po tobie, a w najlepszym - komuś o tym opowiesz. - Gdzie zazwyczaj występujesz? - W tej chwili mam pewną pozycję na warszawskim rynku i są miejsca, w których gram na stałe, a do tego dochodzą latem miejsca takie jak to. - Czy występujesz tylko solo, czy czasami ktoś ci towarzyszy? - Raczej solo, lecz głównie z powodów ekonomicznych. Po prostu właścicieli lokali nie stać na opłacenie kapeli. Im większa ilość osób w zespole, tym większy koszt. - Czy zdarzyło ci się coś nagrać z zespołem? - Nie, ale nagrałem płytę w ciekawy sposób. Ja tylko śpiewam, natomiast są tam instrumenty wyprodukowane na komputerze przez jednego zdolnego człowieka. Płyta zawędrowała do Trójki i trafiła nawet na 20. miejsce Listy Przebojów Programu III. - Czy masz wykształcenie muzyczne? - Nie. Otwarcie mówię o tym, że właściwie nie umiem grać i nie umiem śpiewać. Kieruję się nie umiejętnością, którą da się nabyć, ale czymś, co właśnie mam, a czego się nie można nauczyć. Można to nazwać darem bożym. Ale niewątpliwie jest to cecha zjednująca ludzi i pozwalająca z ludźmi muzyką rozmawiać. Tekst to dla mnie forma dialogu, a gitara jest tylko akompaniamentem. - Czyli nie chodziłeś do żadnej szkoły muzycznej i nie znasz zapisu nutowego w brajlu. Jak się w takim razie uczysz? - Wyłącznie ze słuchu. Najwięcej kłopotu sprawiają mi słowa. Muszę się ich uczyć w taki sposób, by nie kopiować interpretacji. Staram się, żeby każda piosenka nabierała mojego wyrazu. - Czy w jakikolwiek sposób zapisujesz sobie słowa i chwyty? To jest przecież duże obciążenie pamięci. - Nie, nic nie zapisuję. One siedzą we łbie i już. - Czyli nic nie ubywa, tylko przybywa repertuaru? - Oczywiście repertuar się zmienia. Zdarza się tak, że ktoś przychodzi po latach i mówi: "A pamiętasz, taką piosenkę grałeś" i rzuca tytuł. Okazuje się, że ja tej piosenki nie grałem już na przykład półtora roku, bo wyparły ją inne. Tak to się dzieje, że jedne utwory przychodzą, a drugie odchodzą. - Czy zdarzyło ci się dostać jakąś piosenkę jeszcze nigdy przez nikogo nie wykonywaną? - Tak, było kilka takich. - Jak wtedy się uczyłeś? - Jak Piotruś Bukartyk napisał mi piosenkę "Chłodnia", to po prostu mi ją zagrał. - Czy masz plany na nagranie kolejnych płyt? - Tak, ale jeszcze mało konkretne. Wiem, że powinienem niedługo wypuścić singiel, który by sobie pograł przez lato, a jesienią wezmę się za nagranie płyty. Ale szczegółów jeszcze nie znam. - Czy sam komponujesz? - Próbowałem, ale raczej mi to nie wychodzi. Uznałem, że skoro inni robią to lepiej ode mnie, to nie ma potrzeby robić tego samemu. Warto wyszukiwać dobre rzeczy, które nie zostały jeszcze zrobione i wybierać te, które są mi bliskie. - Jaki masz kontakt z publicznością, czy zawsze ma to formę takiego dialogu jak dziś? - Wszystko zależy od rodzaju publiczności. Najważniejsze jest słuchanie. Mam taką zdolność, że gram swoje, a słyszę salę i to, co się dzieje dookoła. O publiczność ciągle trzeba dbać, ciągle z ludźmi gadać i być. Uświadomiłem sobie, że moja pozycja jest tu drugorzędna. Próbuję pomóc ludziom trochę się wyżyć w kontrolowany i dobry sposób. Oni powinni dostać piosenki, które lubią, ale tak, żeby mogli sami pośpiewać. - Wiemy, że na co dzie¨ zajmujesz się czymś innym, pracujesz zawodowo. Jak w takim razie traktujesz muzykę - jako hobby, czy raczej jako dodatkowy dochód? - Najpierw było to hobby, a teraz jest tak, że praca zawodowa zaczyna być hobby, bo finansowo to się zupełnie inaczej rozkłada. - Czy zdarza ci się słuchać siebie dla przyjemności? - Nie. Słuchałem siebie, jak robiłem płytę. Wtedy słuchałem jej na okrągło, ale nie dlatego, żeby się zachwycać, tylko żeby szukać błędów. - Czego słuchasz na co dzie¨? - Bardzo r¨®żnych rzeczy. Jestem starej daty gość, więc bardzo lubię starego, dobrego rocka. Męczy mnie obecna muzyka, bo ona nic ze sobą nie niesie. W tej chwili muzyka zakręciła jakieś koło i nic w niej nie jest ważne, tylko transowy rytm, ubarwiony (bo to XXI wiek) kosmicznymi brzmieniami. Nic poza tym nie ma - nie ma w niej tekstu, są natomiast szoki błysków, laserów, filmików. Lubię muzykę, która brzmi bez prądu i broni się sama.Nowy Magazyn Muzyczny luty 2003 |