Biografia  prasowa  

 

Jan Remplewicz  

Nauczyciel, dyrektor  Ośrodka  Szkolno-Wychowawczego  dla Niewidomych w Bydgoszczy  w latach 70.

Długoletni  dyrektor Ośrodka Szkolenia i Rehabilitacji Zawodowej  

Inicjator ruchu sportowego  dzieci i młodzieży w szkołach dla niewidomych  

 

 45 lat wśród niewidomych

   Zofia Krzemkowska

 

 „Wszystka wiedza pochodzi z doświadczenia. Doświadczenie jest produktem rozumu” (Emanuel Kant).

Pan Jan Remplewicz dobrze jest znany środowisku, nie tylko w regionie, ale w całej Polsce. Za całokształt osiągnięć prezydent Aleksander Kwaśniewski w 2002 roku odznaczył Go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Przepracował zawodowo 45 lat. Przeszedł w tym roku na emeryturę. To znaczący moment w życiu, ważny etap się zakończył  

- Proszę dokonać z nami swoistego podsumowania minionego okresu. Jakie były dokonania? Co satysfakcjonowało, a czego nie udało się zrealizować? Proszę podzielić się z nami swoimi przemyśleniami. Powspominajmy.

- Sięgnijmy do początków. Są one związane ze Skępem. Tu był mój rodzinny dom. Było nas pięcioro. Rodzice, siostra, brat i ja.  

- Co pan posiada?

- Własne mieszkanie w centrum miasta, w którym dobrze się czuję. Tu wypoczywam, a przy bardziej intensywnej pracy, jaka była dotąd moim udziałem jest to nieodzowne. Samochód, który podnosi moją niezależność, mogę wszędzie dotrzeć i w przeszłości działkę, na której chętnie pracowałem. Taki fizyczny wysiłek dobrze mi robił. Eksperyment - plony z pracy własnych rąk - to wielka frajda.

Mam dwoje dorosłych, samodzielnych dzieci. Syn Jacek jest w Kanadzie, córka Alicja w Niemczech.  

- Jak zaczął się kontakt z niewidomymi, kto go zainicjował?  

- Od młodości chciałem popularyzować ruch i sport.

Ukończyłem Akademię Wychowania Fizycznego w Poznaniu i zaocznie Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. W Poznaniu zetknąłem się z nieżyjącym już prof. AWF Janem Dziedzicem, który był bardzo zaangażowany w popularyzację ruchu wśród niewidomych i zarażał tym swoich studentów, współpracowników. Mnie też. Zaczęło się od nauczyciela wychowania fizycznego w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym im. L.Braille`a w Bydgoszczy. Były dzieci i młodzież o różnym stosunku do ruchu i różnym stopniu utraty wzroku. Szukałem wśród nich sportowych talentów. Z nimi dodatkowo pracowałem, przygotowując do zawodów i mistrzostw. W latach 1972-78 byłem dyrektorem szkół Bydgoskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. W tym czasie powołaliśmy Średnie Studium Zawodowe zakończone maturą. Była to pierwsza szansa dana niewidomym do zdobycia matury w ośrodku szkolno-wychowawczym. Za naszym przykładem poszły Laski i inne ośrodki szkolno-wychowawcze w Polsce. Po doktorze Sylwestrze Nowaku przejąłem stanowisko dyrektora Ośrodka Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych w Bydgoszczy.

- Ponieważ Ośrodek to przez lata główne Pana miejsce pracy, proszę potraktować to trochę szerzej.  

- Zacząłem od pierwotnej siedziby Ośrodka przy ul. Bernardyńskiej 3 w Bydgoszczy. Przypadło mi niełatwe zadanie. Musiałem dokończyć budowy nowego obiektu, przenieść wszystko z Bernardyńskiej na Powstańców Wlkp. i zagospodarować obiekt. Pomogło mi w tym Towarzystwo Przyjaciół Niewidomych, powołane przez nieżyjącego już dyrektora Józefa Buczkowskiego w 1965 roku i istniejące do lat 90-tych. Właśnie mija 25 lat pracy w tym obiekcie. Przez cały ten czas tu pracowałem. Podlegałem różnym władzom: CZSN - prezesowi Marianowi Golwali i ZG PZN - prezesowi Tadeuszowi Madzi. Kierowałem licznym zespołem nauczycieli, wychowawców, instruktorów zawodu. Zawsze ceniłem zespół, z którym pracowałem. Chodziło o właściwy jego dobór, zgranie, atmosferę w pracy, potrzebne kwalifikacje, znajomość spraw niewidomych. Nie była to praca zza biurka. Pracownicy wyjeżdżali w teren, do miejsca zamieszkania ociemniałego, by go przekonać o potrzebie podjęcia rehabilitacji, oddziaływać na członków jego rodziny, pomóc w rozwiązywaniu konkretnego problemu. Była wymiana zagraniczna z Ośrodkiem w Neuwied k/Koblencji w Niemczech i szkolenie naszych pracowników przez instruktorów węgierskich W latach1981-90 ośrodek nosił nazwę: Krajowe Centrum Kształcenia Niewidomych. Wprowadziłem dziewiarstwo - jako nowy kierunek szkolenia zawodowego, bo wówczas istniało na nie zapotrzebowanie i możliwość zatrudnienia.

Była Zasadnicza Szkoła Zawodowa, także klasa dla niewidomych umysłowo upośledzonych, 3-letnie zaoczne Studium Administracyjno- Biurowe zakończone maturą i po roku 1990 Zaoczne Studium Masażu Leczniczego, które działało do stycznia 2006r. oraz Studium Organistowskie podległe Archidiecezji Gnieźnieńskiej.

Wraz z zespołem popieraliśmy nowe inicjatywy, nawet te o krótkotrwałym profilu szkolenia, chociaż ich uruchomienie wymagało wielu starań, tworzenia specjalistycznych pracowni i ich odpowiedniego wyposażenia, kompletowania profesjonalnej kadry i przygotowanych do podjęcia nauki słuchaczy, ale efekt końcowy - w formie podjęcia pracy w wyuczonym zawodzie był - satysfakcjonujący, rekompensował podjęty wysiłek.  

- Jacy byli Pana uczniowie z perspektywy lat? Przecież to oni są najważniejsi w tym działaniu.  

- Jest ich w ciągu tych lat kilka tysięcy. Byli różni pod względem wieku, wykształcenia, ograniczeń spowodowanych poważnymi schorzeniami. Byli wśród nich: duchowni, inżynierowie, nauczyciele, pracownicy naukowi, rolnicy, ale też z zakładu karnego, gdzie utrata wzroku nastąpiła wskutek samookaleczenia lub udziału w bójce byli też zaniedbani środowiskowo. Nasz kontakt z nimibył dłuższy, więc też oddziaływanie mogło być efektywniejsze. Generalnie zajmowałem się organizacją rehabilitacji podstawowej, zawodowej i społecznej, ale także uczyłem. Uchodzę za osobę wymagającą. Cenię profesjonalizm i zaangażowanie w pracy.  

Spotykam byłych uczniów przy różnych okazjach i są to miłe wspomnienia po latach, do których chętnie się wraca. Życie weryfikuje poglądy, agresję, buntowniczość. Stawiane im wymagania w przeszłości stają się nieistotne, a nawet bywają oceniane pozytywnie. To cieszy.  

- Ma Pan dorobek naukowy, zdobyte doświadczenia, gdzie można je znaleźć?  

- Uzyskałem kwalifikacyjne stopnie nauczycielskie, które wymagały ode mnie m.in. publikacji, a poza tym motywowały do samokształcenia i aktualizacji wiedzy, a w rehabilitacji też coś się dzieje. Nie można tego przeoczyć. Mam w dorobku dwie książki, jedną napisaną wspólnie z prof. Dziedzicem „Kultura fizyczna i sport w zakładach dla niewidomych” wydały Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne i drugą wydaną samodzielnie przez PZN w 1988 r. „Lekkoatletyka dla niewidomych” (134 str.). W„Słowie od autora” czytamy: „Jest to pozycja, która po raz pierwszy kompleksowo przedstawia zagadnienia związane z lekkoatletyką niewidomych”.

- Przygotowując się do rozmowy z Panem sięgnęłam do materiałów wydanych przez AWF w Poznaniu w 1983 r. „Zagadnienia kultury fizycznej niewidomych w Polsce, aktualne tendencje rozwojowe”. Znalazłam tam Pana publikację, w której nawiązuje Pan do własnych doświadczeń z pracy w ośrodku rehabilitacji w Bydgoszczy.  

- Tak, bo ośrodek dysponuje dobrze wyposażoną salą gimnastyczną, z której też - wraz z zawodnikami - korzystam. Przyjeżdżają tu różne osoby, także te nie zainteresowane sportem. Trzeba je tylko zachęcić, by przełamały w sobie bierność fizyczną i doceniły znaczenie uprawiania ćwiczeń fizycznych, także dla poprawy własnego zdrowia i samopoczucia. Trzy moje doniesienia zostały wykorzystane - zamieszczone w specjalistycznych czasopismach niemieckich. 40 doniesień dotyczyło nauczania i rehabilitacji niewidomych i słabo widzących.

Publikowałem je w różnych wydawnictwach m.in. w „Szkole specjalnej”. Przygotowywałem i wygłaszałem referaty na konferencjach i sympozjach poświęconych sprawom sportu niepełnosprawnych a szczególnie niewidomych, inicjowane przez prof. Dziedzica z poznańskiej AWF i Józefa Mendrunia - ówczesnego kierownika działu tyflologicznego ZG PZN.  

Szkoda, że odstąpiono od tego.  

Nie wystarczy mieć dorobek, ale trzeba móc go przekazać innym, by był on kontynuowany.

- Jest Pan znany środowisku, jako znajdujący talenty i pracujący z niewidomymi i słabo widzącymi sportowcami. Może coś na ten temat.  

- To drugi ważny odcinek mojej pracy, którym zajmuję się od pierwszych lat zatrudnienia.

Chciałbym go nadal kontynuować. Były medale, sukcesy, dobre miejsca, ale to wymagało wieloletniej pracy, systematycznych treningów, przygotowań. Były też porażki: zawód, wyniki poniżej możliwości, zabrakło (hitu) szczęścia, formy albo zwykłej odporności psychicznej. Starałem się być z nimiw radościach i klęskach. Byłem na paraolimpiadach w Toronto, Sydney i Atenach. Zostałem zaproszony na spotkanie z gościem, na którym mówiłem o pracy z niewidomymi i słabo widzącymi sportowcami oraz o moich wyjazdach zagranicznych z nimi. W życiu przeplatają się sukcesy i porażki. One też mnie nie ominęły. Transformacja ustrojowa spowodowała wiele niekorzystnych zmian, brak pracy dla niewidomych, zubożenie, brak środków, odmowna decyzja w sprawie szkolenia fizykoterapeutów, mimo, że zagranicą niewidomi i słabo widzący wykonują ten zawód przerwanie szkolenia masażystów w bydgoskim ośrodku. Zawiodła siła argumentów - przekonywania ministerialnych urzędników. Jest to na pewno strata.  

- Dziękujemy za 45 lat pracy wśród ludzi i dla ludzi.  

 „Życie nie daje nam tego, co chcemy, ale to co dla nas ma”  

(Władysław Reymont).

Oko czerwiec 2006