Biografia prasowa

 

 Jacek Rejchert  

  niewidomy lekarz medycyny  

Specjalista w dziedzinie rehabilitacji  ruchowej oraz  farmakologii

kierownik  działu rehabilitacjii  w poradni lekarskiej w Oławie /woj. Dolnośląskie/

 

  Pracowitość i pozytywne myślenie

           Jerzy Ogonowski

Jacka Reicherta poznałem na rajdzie niewidomych. Był świeżo upieczonym lekarzem i robił specjalizację z dziedziny rehabilitacji. Wśród rajdowiczów ta nowa postać wzbudzała pewną nieufność. Wiemy przecież, że różnie z tą ślepotą bywa - są wśród nas tacy, co z daleka drobny druk czytają albo samochody prowadzą, toteż większość podejrzewała, że to chyba taki pseudoniewidomy. Bo jakże inaczej mógłby ukończyć studia medyczne i zostać lekarzem? Podczas rajdu szybko zorientowałem się jednak, że w porównaniu z innymi, Jacek widzi bardzo słabo.  

- Skoro już w szkole średniej miałeś poważne kłopoty ze wzrokiem, skąd taki pomysł na życie, żeby zostać lekarzem?

- Było to marzenie mojego życia i cały czas je realizowałem. W tym kierunku zdawałem maturę (biologia, fizyka, chemia) i tak to dalej się potoczyło. Mimo uprzedzania mnie przez lekarzy o stałym pogarszaniu się wzroku podjąłem decyzję o studiach medycznych. Do trzeciego roku studiów mogłem czytać samodzielnie, potem już tylko przy pomocy lektora. Nie miałem jeszcze wtedy żadnego kontaktu z PZN. Dopiero przed dwoma laty zapisałem się do tej organizacji, kiedy wystąpiłem o grupę inwalidzką. Najpierw otrzymałem drugą, a po dwóch latach - pierwszą.

Najgorszy był dla mnie okres tuż po studiach, kiedy w praktyce trzeba było wypróbować zdobytą wiedzę. Rzeczywistość studiowania i praca okazały się diametralnie różne. O tym, że mam pracować w służbie zdrowia, wiedziałem, ale gdzie, na jakim stanowisku, w jakim miejscu i jaką robić specjalizację, to były najtrudniejsze dylematy. Wtedy bardzo mi pomogły radą doświadczone i życzliwe mi osoby, jak choćby dr Albin Niekrasz z Oławy - miasta, w którym do dziś pracuję. To on podpowiedział mi, że w moim przypadku najlepsza będzie psychiatria lub rehabilitacja, skłaniając się raczej ku tej drugiej.

Studia skończyłem w 1985 roku, potem odbyłem rok regulaminowych stażów, po czym rozpocząłem specjalizację z rehabilitacji, którą robiłem przez dwa lata pod kierunkiem dr. Jerzego Miłosławskiego.

- Czy otoczenie wiedziało o Twoich problemach ze wzrokiem?

- Tak, mimo to postanowiono mnie przyjąć i otoczono troskliwą i racjonalną opieką, która polegała nie na wyręczaniu czy ulgowym traktowaniu, lecz na dyskretnej kontroli i rozumieniu problemów, a przede wszystkim na życzliwości i wspólnym poszukiwaniu rozwiązań. Czułem się tam bardzo dobrze i wiele stamtąd wyniosłem. Jako lektorzy służyli mi najpierw ojciec, a potem obecna żona. Aż do tego roku korzystałem z usług lektora na co dzień. Dopiero po otrzymaniu z wypożyczalni PZN zestawu komputerowego zmienił się mój system pracy - jestem znacznie bardziej samodzielny.  Komputer umożliwia sprawne korzystanie z niezbędnej informacji.

- Na czym najogólniej polega Twoja praca?

- Od dziesięciu lat prowadzę poradnię rehabilitacji dla osób dorosłych w Oławie. Jestem tu jedynym rehabilitantem. Współpracuję z pielęgniarką, Bogusławą Jarosz, która prowadzi dokumentację, służąc mi jednocześnie jako lektor. Do pełnej diagnozy potrzebne są przecież badania pomocnicze pacjenta (klisze rentgenowskie, wyniki laboratoryjne ). Po postawieniu diagnozy ordynuję terapię w dwóch kierunkach: fizjoterapii, na którą składają się kinezyterapia (leczenie ruchem) oraz fizykoterapia, czyli wszelkiego rodzaju leczenie zabiegami prądowo-cieplnymi. Drugi kierunek to farmakoterapia, czyli leki. W dziedzinie fizjoterapii jestem właśnie jedynym specjalistą, dziennie przyjmuję 15-20 pacjentów.

- Czy ukrywasz w pracy chociaż częściowo swoje kłopoty ze wzrokiem?

- Nie, w żadnym wypadku. Wszystko jest jawne od samego początku. Cały personel wie, że mam problemy ze wzrokiem.

- A jak z pacjentami?

- Różnie, jedni wiedzą, inni nie. Nie widzę potrzeby obnoszenia się ze swoimi trudnościami, ale też nie muszę skrzętnie ich ukrywać. Nie mam kompleksu, że pacjent odbierze mnie źle dlatego, że nie widzę. Pacjent może sobie lekarza wybrać. Jeśli przychodzi do mnie, to znaczy, że kompleksy były nieuzasadnione, zwłaszcza że moi pacjenci do mnie wracają.

- Gdybyś więc miał komuś radzić obranie podobnej drogi życiowej, jak Twoja, to co byś radził?

- Na pierwszy plan wysunąłbym pracowitość i pozytywne myślenie jako warunki osiągnięcia celu. Nie należy myśleć, że nie wyjdzie, lecz zastanawiać się, jak zrobić, żeby wyszło. Na pomoc ludzi można zawsze liczyć. Chodzi o to, że jak nie jeden to dziesiąty, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże i podejdzie racjonalnie. Ja też miałe na swojej drodze życiowej różne załamania. Wtedy ludzie, którzy znaleźli się przy mnie, odegrali istotną rolę (myślę o wymienionych już tu lekarzach).

- A jak oceniasz rolę PZN w tego rodzaju przedsięwzięciach, jak Twoje?

- Mogłaby być znacząca. Trzeba by jednak wyzbyć się stereotypów, przesądów i wielu innych rzeczy. Zdumiewające jest dla mnie, że bardzo często spotykałem się ze znacznie większym zrozumieniem i życzliwością ze strony ludzi postronnych, aniżeli działaczy PZN, którzy przecież do tej życzliwości i zrozumienia są niejako zobligowani. Jednakże Sekcja Niewidomych Zatrudnionych poza Środowiskiem Inwalidów odegrała niemałą rolę, stąd czerpię informacje, z jakiej pomocy mogę skorzystać i na jakich warunkach. Sądzę, że PZN musi więcej poświęcić czasu na sprawy indywidualne i odejść od prób generalnego rozwiązywania wszystkiego dla wszystkich jednakowo. Przykładem niech będzie fakt, że to  w Związku muszę ciągle udowadniać, że nie widzę i że nie czytam. Mało też odczuwam życzliwości i zrozumienia w tym środowisku. Moje pozytywne myślenie nakazuje mi jednak sądzić, że kiedyś to się zmieni, że zmienimy to sami.   

Nietakty 1996