O co tu chodzi?

Wywiad z przewodniczącym Zarządu Głównego PZN Sylwestrem Perytem

- Zebrały się ostatnio nad Pana głową ciemne chmury: zarzuty Głównej Komisji Rewizyjnej oraz dwukrotnie zgłaszany wniosek o zawieszenie Pana w pełnionej funkcji. O co w tym wszystkich chodzi?

   - Myślę, że jest to po prostu świadoma działalność przewodniczącego GKR i kilku innych osób, które postanowiły uaktywnić się przed zjazdem. Przecież o wszystkich zarzucanych mi sprawach członkowie Zarządu Głównego byli informowani w trakcie całej kadencji. Można więc było wcześniej zawiesić mnie w funkcji prezesa, jeśli, jak to się stwierdza we wniosku GKR, moja osoba komuś lub czemuś zagraża. A jednak tego nie zrobiono, co wymownie świadczy o tym, iż inna jest przyczyna tych zarzutów. Myślę, że chodzi tu o zdeprecjonowanie mojej pozycji tuż przed zjazdem, bym nie mógł startować w wyborach na przewodniczącego Zarządu Głównego PZN na przyszłą kadencję.

   - Ma Pan jakichś rywali?

   - O tym nie wiem. Wiem natomiast, że mam przeciwników. I to oni właśnie robią całą tę „zadymę”.  

   - Prześledźmy jednak choć kilka zarzutów GKR pod Pana adresem: „Prezes nadużywał swego stanowiska do załatwiania prywatnych interesów”. Przykłady to: wytypowanie na prośbę MENiS, bez wiedzy członków prezydium i bezprawnie posługując się firmowym papierem oraz służbową pieczątką, sprzętu komputerowego dla szkół dla niewidomych oraz próba wymuszenia zatrudnienia swojej żony na stanowisku dyrektora Biblioteki Centralnej, a gdy to uniemożliwiła decyzja prezydium, utworzenie dla niej specjalnego stanowiska w ZNiWie. Czy według Pana ten zarzut jest zasadny?

   - Jeśli mowa o mojej nieżyjącej żonie, są to zarzuty niskiej klasy, gdyż ona nie może się bronić. A sprawa miała się zupełnie inaczej. Kiedy w drodze konkursu zostałem szefem ZNiWu, zwolniłem stanowisko dyrektora biblioteki. Naturalną wobec tego faktu koleją rzeczy było, iż kandydować będzie na nie zastępca, którym wówczas była moja żona. Dlatego taki wniosek zgłosiłem podczas obrad prezydium. Jednak postanowiono rozpisać na to stanowisko konkurs, który  wygrał kto inny. Moja żona rozwiązała za porozumieniem stron umowę o pracę, bo nie widziała możliwości współpracy z nowo powołanym dyrektorem, więc zatrudniłem ją w ZNiW-ie. I nie stworzyłem dla niej specjalnego stanowiska, gdyż od dawna w strukturze tej firmy istniało stanowisko specjalisty do spraw osobowych. A ponadto już wtedy wiadomym było, że miała śmiertelną chorobę.  

   - A wytypowanie sprzętu komputerowego?

   - Przypomnę, że chodziło o skomponowanie wykazu sprzętu, głównie specjalistycznego, niezbędnego do wyposażenia pracowni internetowych w szkołach dla niewidomych. Poprosiło mnie o to poufnie Ministerstwo Edukacji.  Ponieważ uważałem, iż jestem w tej sprawie osobą kompetentną, sporządziłem taką listę, zaakceptowaną zresztą później przez ośrodki, a także przez eksperta MENiS. Mało tego, tę moją decyzję zaaprobowano również na posiedzeniu prezydium, choć przyznaję, iż nie bez reprymendy pod moim adresem za poinformowanie o tym po fakcie. Uważałem jednak, iż nie mam obowiązku, by z każdą, w końcu nie strategiczną dla Związku decyzją, wymagającą, jak w tym wypadku, szybkiej reakcji, czekać aż do posiedzenia prezydium. Zarzuca mi się również, iż typując sprzęt, ustawiłem przetarg pod firmę „Altix”, co jest kolejną bzdurą, gdyż ta firma w ogóle nie brała w nim udziałule nie brała w nim udziału3 się jedynie rodzaj sprzętu, a nie jego nazwa. Więc gdzie tu mój prywatny interes? Natomiast faktycznie w tym całym zamieszaniu chodzi o coś zupełnie innego, o naruszenie interesów Fundacji „Praca dla Niewidomych”, która ściśle współpracuje z poznańską firmą komputerową „Harpo”. To  ta fundacja udzieliła dziennikarzowi „Pulsu Biznesu” wywiadu, w którym sugerowano  brak obiektywizmu w typowaniu sprzętu, umieszczonego na ministerialnej liście. To wreszcie przewodniczący GKR na zwołanej przez MENiS w tej sprawie konferencji prasowej publicznie postawił wobec mnie zarzut pokątnego działania w tej mierze, apelując o ponowne rozpisanie przetargu.   

   - To przewodniczący GKR działa w imieniu fundacji?

   - Można by zadać sobie takie pytanie, tym bardziej, iż wiem również, iż odbył on spotkanie z dyrektorem generalnym MENiS, apelując o znalezienie środków na zakup  dla szkół autolektorów, produkowanych przez „Harpo”. Wiem też, że przewodniczący GKR wycofał się z tej interwencji, informując o tym odnośne służby MENiS.

   - Kolejny skierowany pod Pana adresem zarzut GKR, to łączenie funkcji przewodniczącego ZG PZN  z funkcją prezesa związkowej spółki. W takim umocowaniu, według Komisji, zachodzi konflikt interesów, gdyż prezes ZG jest niejako swoim zwierzchnikiem w spółce.

   - Ja nie widzę w tym nic niewłaściwego. Przecież najpierw wybrano mnie na przewodniczącego Zarządu Głównego PZN, a potem wygrałem konkurs na prezesa ZNiWu. Nie wiem, gdzie tu konflikt interesów i czyje interesy są zagrożone. Bo chyba nie właściciela, czyli Związku. Spółka co miesiąc płaci na jego rzecz 36 tysięcy czynszu za użytkowane pomieszczenia. Spółka nie musiała na przykład przekazywać na rzecz Zarządu Głównego żadnych pieniędzy z zysku za rok 2002, a mimo to dobrowolnie wpłaciła 125 tysięcy na rozwój czytelnictwa i zakup sprzętu rehabilitacyjnego. Czy tak wygląda konflikt interesów? Przecież jest rzeczą wiadomą, że gdy powierzano mi funkcję przewodniczącego ZG PZN, byłem dyrektorem Biblioteki Centralnej, która jest zakładem PZN. Od 1998 r. funkcję przewodniczącego pełnię społecznie.

 - Złamanie uchwały prezydium w sprawie darowizny (mieszkania) w Olsztynie - to kolejny zarzut GKR. Podjęto uchwałę o jego sprzedaży, zaś Pan podpisał umowę notarialną, która to uniemożliwiła.

   - Mimo, iż prezydium zdecydowało inaczej, kiedy pojechaliśmy ze skarbnikiem Związku ją podpisać, dyrektor olsztyńskiego ośrodka przekonała nas, iż wolą darczyńcy było, by to ta placówka miała z darowizny pożytek, wykwaterowując do otrzymanego mieszkania  pełnosprawnych, sprawiających kłopoty lokatorów. Dlatego w ostatniej chwili zmieniliśmy decyzję prezydium, o czym na najbliższym posiedzeniu poinformowaliśmy i co zostało ostatecznie zatwierdzone decyzją Zarządu Głównego z czerwca 2003 r.

 - Sprawa Biblioteki Centralnej. Podobno za wszelką cenę chciał ją Pan przekazać Ministerstwu Kultury. Czy był to dobry pomysł?

   - Co to znaczy za wszelką cenę? Dla mnie biblioteka jest ogromnym społecznym i rehabilitacyjnym dobrem. Jej powołanie i prowadzenie to zasługa Związku. Ale też wszyscy wiedzą, iż budynek, zasoby i wyposażenie biblioteki powstały z pieniędzy państwowych. Od lat Związek nie dołożył do jej działalności ani złotówki, choć starał się na ten cel zdobywać fundusze z wielu źródeł, jednak dotacje były coraz mniejsze. Doszło wreszcie do tego, iż ta placówka, z powodu braku pieniędzy, stanęła dwa lata temu w obliczu zagrożenia likwidacją. Dlatego słuszna była moja idea, by na wzór takich państw jak choćby Czechy czy Słowacja, powołać narodową instytucję kultury - Bibliotekę Związku Niewidomych, i zapewnić jej w ten sposób finansowanie z budżetu. Na szczęście w międzyczasie weszła w życie ustawa o grach losowych, która pozwala finansować z budżetu takie placówki jak nasza biblioteka, więc jej przekazanie ministerstwu stało się bezzasadne. Choć ja w dalszym ciągu uważam, iż byłoby bezpieczniej, aby to państwo, a nie pozarządowa organizacja prowadziło tę placówkę.

 - Wyjazd do Australii, mimo że prezydium postanowiło inaczej.

 - Przypomnijmy, że miało to miejsce w listopadzie 2000 r. Rzeczywiście początkowa decyzja prezydium  o wyjeździe polskiej delegacji była negatywna z powodu braku pieniędzy. Jednak kiedy poinformowałem o tym władze Światowej Unii Niewidomych (gdyż w obradach jej Zgromadzenia Generalnego mieliśmy uczestniczyć), otrzymałem wiadomość, iż wyjazd naszej trzyosobowej delegacji wesprą finansowo Duńczycy i Norwegowie. Ważne jest dla nich bowiem, byśmy jednak uczestniczyli w tym znaczącym wydarzeniu. Dlatego zmieniłem decyzję prezydium, po wcześniejszym uzyskaniu na to zgody dwóch innych członków prezydium, o czym poinformowałem na najbliższym  posiedzeniu. Po prostu skorzystałem z możliwości, jakie daje par. 17 regulaminu ZG.

 - Zostawmy ostatnie, przyzna Pan, burzliwe wydarzenia. Zbliża się XVII Zjazd Delegatów. Polska wchodzi do Unii Europejskiej. Jak powinna się do tego faktu przygotować nasza organizacja? Czy PZN wymaga gruntownej reformy? Jaka jest Pana wizja Związku na najbliższe lata?

   - Nasze zamierzenia i działania muszą opierać się na coraz większym wzajemnym zaufaniu i silniejszej wewnątrzzwiązkowej solidarności. Wejście do Unii to wielka niewiadoma, dlatego nasza organizacja powinna być bardziej niż dotychczas mobilna, czyli mieć znacznie sprawniejszy aparat wykonawczy, potrafiący szybko penetrować internet, poszukiwać odpowiednich unijnych programów. Słowem musimy mieć większą sprawność biurowo-organizacyjną na wszystkich frontach. Przecież do każdego programu, jeśli zechcemy sięgnąć po unijne pieniądze, musimy wyłożyć również własne. Trzeba więc nauczyć się je zdobywać.

   Widzę w najbliższej przyszłości Związek mobilny, skomputeryzowany, począwszy od koła, poprzez okręgi, aż po Zarząd Główny, w którym jest szybki i dokładny przepływ wszelkich danych, a przede wszystkim informacji. Czas Związku zachowawczego, jak to było do tej pory, już się kończy. PZN musi się skupić na doskonaleniu pracy najniższych swoich ogniw, czyli kół, gdyż to od nich zależy jego wizerunek. Chociaż muszę tu z satysfakcją podkreślić, iż te placówki pracują coraz lepiej, co napawa pewnym optymizmem na przyszłość. Centrala, czyli Zarząd Główny w Warszawie, musi skupić się na godnej reprezentacji środowiska, pilnowaniu i kreowaniu rozwiązań systemowych, prawnych i ustawodawczych, na dobrej prawnej obsłudze, informacji i prognozowaniu działalności Związku, także gospodarczej.

   - Skąd pieniądze na działalność?

   - Pieniądze będą brane z różnych źródeł, przede wszystkim od władz samorządowych, więc ważne, byśmy potrafili z nich korzystać. Natomiast rehabilitację musi finansować państwo. Nie wyobrażam sobie tego inaczej. Pozytywnym jest fakt, iż wielu naszych działaczy uczestniczy w społecznych radach do spraw osób niepełnosprawnych na swoim terenie, ma więc realny pogląd na to, co się tam w sprawach inwalidów wzroku dzieje.

   A więc wracając do pytania, skąd brać pieniądze na naszą działalność, odpowiadam:  z kasy państwowej, samorządowej, z działalności gospodarczej, no i z członkowskich składek. A to, czy  uda nam się  również korzystać z funduszy unijnych,  zależy w ogromnej mierze od nas. Natomiast jeśli chodzi o zbliżający się zjazd delegatów, warto by się zastanowić, czy wobec tak trudnej sytuacji finansowej w dalszym ciągu jest nam potrzebny aż tak liczebny Zarząd Główny?  Jak pokazała praktyka, znacznie sprawniejszy w kierowaniu jest mniejszy decyzyjny organ.

   - Dostał Pan ostatnio z rąk prezydenta Kwaśniewskiego złoty Krzyż Zasługi. Za co było to odznaczenie?

   - O tym najtrudniej mi mówić. Wspomnę tylko, że już ponad 30 lat zawodowo i społecznie jestem związany z niewidomymi, a jako ciekawostkę dodam, iż jest to pierwsze odznaczenie w moim życiu. Nie mam nawet „pezetenki”. A dostałem je w Roku Osób Niepełnosprawnych za całokształt działań w tej mierze na niwie ogólnopolskiej. Choć tak naprawdę jest to zauważenie i wyróżnienie całej naszej organizacji, i z tego bardzo się cieszę.

   - Trzydzieści lat pracy to szmat czasu. Co w tym okresie udało się Panu zrobić dla środowiska? Co uważa Pan za swój największy sukces?  

   - Zawsze, czy to w pracy zawodowej, czy społecznej, staram się jak najlepiej służyć ludziom. Dążę do zmian na lepsze poprzez na przykład unowocześnianie infrastruktury czy kreowanie nowych rozwiązań.  

   Podczas mojej pracy na stanowisku instruktora do spraw sprzętu  rehabilitacyjnego w biurze ZG PZN udało się znaleźć sposób na import do Polski pierwszych powiększalników telewizyjnych, kilkunastu „Optaconów” i kilkuset brajlowskich maszyn do pisania „Perkins”.

   Gdy byłem kierownikiem okręgu warszawskiego PZN, nową jakością pracy w tej placówce był ruch rodziców dzieci niewidomych. W 1982 roku powstał Klub Rodziców Dzieci Niewidomych, który za naczelny swój cel stawiał aktywizację rodziców w procesie rehabilitacji niewidomych dzieci. Już po niespełna dwóch latach działalności doszło do utworzenia specjalnego ośrodka dziennego pobytu dla dzieci niewidomych i słabo widzących z dodatkowymi dysfunkcjami. Później, gdy pozwoliły na to możliwości prawne, klub ten przekształcił się w odrębne stowarzyszenie, do dzisiaj działające pod nazwą „Tęcza”.

   Również w czasie mojej pracy w okręgu warszawskim współzakładałem Środowiskową Spółdzielnię Mieszkaniową Niewidomych. Do dziś ona istnieje, wybudowała trzy bloki mieszkalne i dzięki niej wielu niewidomych, a i widzących związanych z naszym środowiskiem, mogło rozwiązać swoje problemy mieszkaniowe.

   Bardzo dobrze wspominam swoje dziennikarskie poczynania. Byłem redaktorem naczelnym „Naszego Świata”, „Niewidomego Spółdzielcy” i pierwszym redaktorem naczelnym miesięcznika „Życiu naprzeciw”. Było to pierwsze czasopismo, które w wersji czarnodrukowej ukazywało się drukiem powiększonym. Moim niewątpliwym sukcesem z tamtego okresu była dwukrotna akredytacja dziennikarska przy pielgrzymkach Ojca Świętego do Polski.  

   Pod koniec lat 80. powierzono mi funkcję przewodniczącego komisji do spraw komputeryzacji PZN. Ta praca również zaowocowała  wprowadzeniem nowoczesnych technik pracy biurowej w naszym Związku. Równocześnie pracowałem społecznie, pełniąc funkcję wiceprzewodniczącego zarządu jednego z warszawskich kół PZN. W 1992 r. zostałem dyrektorem Biblioteki Centralnej PZN. Udało się nam placówkę tę skomputeryzować, zmodernizować magazyny, wprowadzić nowe formy pracy muzeum tyflologicznego. Powstały również nowe działy biblioteki, takie jak: dział zbiorów zapisanych systemem cyfrowym i dział zbiorów muzycznych na płytach kompaktowych. Wprowadziliśmy nowoczesny sposób udostępniania zbiorów za pośrednictwem łączy telefonicznych. Zaczęliśmy gromadzenie na kasetach wideo tak zwanych tyflofilmów,  z dogranym słownym komentarzem specjalnie dla osób niewidomych. Jako pierwsza placówka ZG PZN uzyskaliśmy dla Biblioteki status zakładu pracy chronionej. Pierwsi też mieliśmy własną stronę internetową. W tym czasie społecznie pełniłem funkcję prezydenta Krajowej Rady Osób Niepełnosprawnych. Był to zarząd Ogólnopolskiego Sejmiku Osób niepełnosprawnych, zrzeszającego ponad 110 organizacji. Uważam, że była to silna reprezentacja naszych środowisk. Z funkcji prezydenta KRON zrezygnowałem w kilka miesięcy po wyborze mnie na przewodniczącego ZG PZN. Uważałem, że wszystkie moje siły i zdolności należało oddać naszemu Związkowi, który wówczas znajdował się w arcykrytycznej sytuacji.

   Miałem także okazję dwukrotnie pracować w Radzie Nadzorczej PFRON i w pierwszej Krajowej Radzie Konsultacyjnej przy pełnomocniku rządu do spraw osób niepełnosprawnych.

   Po objęciu stanowiska szefa ZNiW także staram się tę placówkę unowocześniać. Udało się wzbogacić park maszynowy drukarni, podnieść poziom komputeryzacji całego zakładu, wprowadzić nowoczesny sposób zapisu nagrań z „książką mówioną”, tak iż możemy już wykorzystywać inne niż tradycyjne kasety - audio- nośniki informacji.  Udało się ZNiW-owi także zaistnieć na ogólnym rynku poligraficznym. To u nas drukowany jest „Biuletyn Urzędu Regulacji Energetyki” czy „Problemy Kryminalistyki”, a także wiele innych tytułów.

   Pełnienie przeze mnie roli przewodniczącego ZG PZN traktuję jako okazję do specjalnej służby na rzecz niewidomych Polaków. Wszelkie osiągnięcia, czy jak pani je nazywa, sukcesy były i są możliwe dzięki pracy zespołowej osób, które podobnie jak ja czują i chcą czegoś dokonać.  

  - Skończył się Międzynarodowy Rok Osób Niepełnosprawnych. Czy według Pana wykorzystaliśmy szansę, by na szerszą skalę nagłośnić problemy, jakie mają w naszym kraju ludzie z dysfunkcją wzroku?

- Tej szansy, niestety, nie wykorzystaliśmy. Zawinił tu nasz związkowy aparat wykonawczy. Jeśli się przyjrzeć bardzo ambitnemu harmonogramowi działań zaplanowanych z okazji tych obchodów i temu, co w efekcie zrobiono, to bilans jest smutny. Nawet dobrze zorganizowana, imponująca centralna impreza, która odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie, została słabo rozpropagowana w mediach i w efekcie nie przyniosła spodziewanego rozgłosu. Nie „wypaliło” również wznowienie konkursu „O złoty sześciopunkt”, co dałoby dużą szansę na większe zaistnienie w mediach. O wiele lepiej było z tym w terenie, tam działo się wiele. Sam uczestniczyłem w kilku z dużym rozmachem zorganizowanych imprezach.

   - A może jednak coś przy tej okazji udało się dla niewidomych zrobić?

   - Wydano sporo szkolnych podręczników, co jest wielką zasługą Ministerstwa Edukacji, ale i wynikiem naszych uporczywych starań. Oby  tylko stało się to normą w następnych latach. Wiele również zrobiono dla podniesienia świadomości społecznej dotyczącej problemów środowiska niewidomych. I choć smutne jest to, co za chwilę powiem, to według mnie społeczeństwo od lat robi dla nas znacznie więcej niż państwowi decydenci.

 - To rzeczywiście niezbyt budujące podsumowanie naszej rozmowy. Dziękuję.

Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz  

Pochodnia styczeń 2004